Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81417

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjeżdżam już od kilku lat za granicę, ale jak to bywa przy pierwszych tego typu wyjazdach musiałam mieszkać na firmowych lokacjach. Nie od razu umiałam ogarnąć prywatne mieszkanie, nie było z kim wynająć itd. Dzieliłam więc "domki" z różnymi ludźmi. Opowiem wam o najbardziej Piekielnych współlokatorach z jakimi przyszło mi mieszkać. Będą to historie długie, dziś OSOBLIWOŚĆ PIERWSZA - Pan Michaś.

Ostrzegam - będzie obrzydliwie!


Remont domków. Trzeba się przeprowadzić. Wyszło tak, że przydzielili mnie do dwóch facetów. Jeden dobry kolega, drugiego znałam tylko z widzenia. Pan Michaś był fanem trawki w ilościach ogromnych. Specjalnie mi to nie przeszkadza, ale zostawiał niesamowity syf po tej czynności. Z resztek zioła, które zostawiał na stole można było jeszcze zrobić drugiego skręta, a z tytoniu z 3 papierosy. Do skręta lubił zaparzyć sobie herbatkę. Tylko, że jej nigdy nie wypijał. Nawet małego łyczka. Zostawiał kubek, aż herbata wystygła z woreczkiem w środku. Następnego dnia znów parzył herbatkę, a jej poprzedniczka stała na parapecie/stole/blacie w kuchni. Trzeciego dnia do dwóch poprzednich herbat parzył trzecią itd. Trzeba było w końcu myć te kubki. Dlaczego po nim myć? Bo twierdził, że to nie jego herbaty. Przecież on je wypija. Muszą być kogoś innego.

To samo działo się ze stertami naczyń w zlewie. Każdego dnia było ich tyle, że nie można było nalać wody do czajnika. Ani moje naczynia, ani kolegi, bo zmywaliśmy po sobie na bieżąco. Po zwróceniu uwagi Pan Miś obrażony, bo to na pewno naczynia któregoś z nas. Nie zmusimy chłopa siłą, aby pozmywał, więc zrobiliśmy to sami.

Michaś miał w zwyczaju się nie myć lub robił to bardzo rzadko. Chodził do pracy i po pracy w jednych niewypranych spodniach prawie 4 miesiące. Skąd wiem, że ich nie prał? Wdepnął w błoto, które zostawiło rozbryzg na tyle nogawki czarnych spodni od kolana w dół. Tak zaschło i trwało i trwało...

Nie wychodził prawie z pokoju, a jak otworzył drzwi czekaliśmy z kumplem kiedy tylko wyjdzie do pracy. Jak znikał otwieraliśmy okna i drzwi, taki niósł się stamtąd smród.

Pewnego wieczoru Michaś popił wódki z kolegami. Na następny dzień to ja przeżywałam jego kaca. Gość wymiotował przez 12 godzin. Wypił tego dnia 6 (sześć) 1,5-litrowych butelek wody mineralnej, żeby mieć czym zwracać. Wyobraźcie sobie, że macie wolny dzień na odpoczynek od pracy i przez cały dzień słyszycie tylko te dźwięki. Zapytany co się dzieje (bo już zaczęliśmy się niepokoić o gościa, czy jego stan jest normalny) odpowiedział, że ma wrażliwy żołądek i nie może pić wódki a... ZAPOMNIAŁ.


Będzie jeszcze gorzej...

Zwracał do sedesu. Później chyba go znudziło latanie do łazienki i wziął kosz na śmieci (nie był pusty, różne odpadki tam były), który trzymał pół dnia przy twarzy. Po wszystkim zamiast wynieść worek na śmietnik zabrał go do pokoju i wywiesił za oknem. Zwisał ten worek z klamki przymknięty oknem dobre kilka dni. W końcu któryś z jego kolegów z którymi pił tamtego wieczoru zerwał ten worek i wywalił na śmietnik.

Pan Michaś miał też tendencję do częstego charkania i wydalania na zewnątrz tego co mu się zbierało na płucach. Najczęściej robił to w łazience i żeby jeszcze spluwał tym do kibelka to pełnia szczęścia. Jak się domyślacie jego zielone "coś" znajdowało się wszędzie. Rano na desce klozetowej, gdy zaspana próbowałam zrobić siku. Wieczorem na dywaniku przed prysznicem lub niespłukane w umywalce.

Postanowiliśmy z kumplem interweniować i wytłumaczyć gościowi jak żyć i dać żyć innym. Co do higieny na pół-gwizdka pomogło, bo poszedł wziąć jednorazowo prysznic. Jeśli chodzi o sprzątanie upierał się, że bałagan nie jest jego, a wytłumaczenie tego w bardziej dosadnych słowach, kończyło się atakami agresji z jego strony więc odpuściliśmy.

Zgłoszenie do ludzi zarządzających obiektem też nic by nie pomogło, bo reagowali oni jedynie na przemoc i większego kalibru przewinienia. To, że ktoś doprowadza mieszkanie i innych do ruiny ich nie interesowało. Brudasy były "jedynie" problemem dla ludzi, którzy z nimi mieszkali.

Zacisnęłam zęby i wytrzymałam te 3 tygodnie, które zostały mi do urlopu. Kumpel też wyjeżdżał na urlop, tylko 2 dni wcześniej. Zostałam sama z Panem Michasiem. I wpadłam na piekielny pomysł jak tym razem jemu uprzykrzyć życie.

Dzień przed wyjazdem na kolację gotowałam zupę brokułową. Zostawiłam połowę garnka na kuchence i wyjechałam. A niech tobie coś pośmierdzi - pomyślałam.

Po urlopie wróciłam już do innego domku. Rozmawiałam ze znajomym, który trafił do mieszkania po Panu Michasiu. Zgadnijcie co stało na kuchence? Tak. Moja zupa, spleśniała, stojąca tam ponad 3 tygodnie. Widać karalucha nie zabije nawet bomba atomowa...

zagranica współlokatorzy ludzie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (136)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…