Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81481

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Od zawsze byłam zdrowa jak ryba, nawet jako dziecko szczególnie często nie chorowałam i tylko raz byłam w szpitalu na usunięciu wyrostka; problem pojawił się pewnego ranka podczas wakacji nad jeziorem, gdy po obudzeniu nie mogłam zgiąć w kolanie lewej nogi.

Pierwsza rada od rodziny: „pewnie za mało się ruszasz, spróbuj to rozchodzić”. Po kilku godzinach zamiast poprawy pojawił się ból przy każdej próbie zrobienia ruchu. Szybka decyzja - do szpitala; jako że szpital był w odległej miejscowości od obozowiska, ktoś musiał mnie tam zawieźć, bo sama nie byłam w stanie chodzić.

Na miejscu w szpitalu w małej miejscowości, bez zrobienia żadnych badań oprócz RTG, diagnoza: odklejona łąkotka, trzeba nogę wsadzić w gips. Nie pomogło tłumaczenie, że nie wykonywałam żadnej wymagającej aktywności fizycznej i tylko pojechałam się opalić nad wodą. Nie miałam wtedy żadnej odpowiedniej wiedzy medycznej, więc skapitulowałam i dałam sobie założyć gips (lekarz pewnie zna się lepiej niż ja).

Już z gipsem założonym aż do pachwiny wróciłam do domu, do miasta wojewódzkiego nad Wisłą. Nie minął tydzień, a zaczęło się dziać coś podejrzanego: czułam, jakby gips nagle stał się za ciasny, noga spuchła tak, że nie było mi widać kostek, a jestem szczupłą osobą.

Kolejna wizyta w szpitalu, tym razem w dużym szpitalu dziecięcym (nie miałam jeszcze 18 lat). Pan doktor całkiem miły, stwierdził po wstępnych oględzinach, że to zapalenie stawu, a nie odklejenie łąkotki i gips można zdjąć, bo jest zbędny. Zalecił jonoforezę, laser i punkcje w kolano (zastrzyki), co miało załatwić sprawę; żadnych badań oprócz kolejnego RTG nie zalecił.

Minęło kilka tygodni, zamiast poprawy było znacznie gorzej, noga spuchła do rozmiarów pnia drzewa i ból był nieznośny i rozrywający (chodzić w ogóle nie mogłam, nawet z kulami). Trafiłam 3. raz do szpitala, bo dostałam 40-stopniowej gorączki i zaczęłam majaczyć.

Dopiero wtedy trafił się lekarz, który wpadł na pomysł zrobienia mi podstawowych badań krwi. Już podczas pobierania krwi coś było nie w porządku, bo krew była gęsta jak czarny kisiel, co przeraziło pielęgniarkę. Ekspresowo zrobiono wyniki i okazało się, że to infekcja, a problem z kolanem to wielki ropień podudzia (w który namiętnie robiono zastrzyki, przez co znacznie się powiększył).

Diagnoza: sepsa idąca w górę nogi, potrzebna była natychmiastowa operacja i podanie antybiotyków (wtedy nie wiedziałam, bo personel nie chciał mnie straszyć przed operacją, ale gdybym trafiła do szpitala później, to mogłabym stracić nogę, a nawet umrzeć przez infekcję).

Po operacji dowiedziałam się, że pozbyto się ropy, ale przez dłuższy czas będę musiała zostać w szpitalu, bo ropa dalej będzie się gromadzić i niezbędny będzie cewnik przechodzący przez kolano (wyglądało to makabrycznie). Leżałam w szpitalu prawie 2 miesiące, większość czasu z unieruchomioną nogą i cały czas wlewano we mnie litry antybiotyków. Schudłam niemiłosiernie, wyglądałam jak połowa człowieka, a moje wyniki nie poprawiały się. Wtedy do akcji wkroczyła moja mama i zaczęła szukać informacji na własną rękę, znalazła lekarza w szpitalu prywatnym, który zgodził się na diagnozę na odległość, gdyż ja byłam uziemiona w szpitalu dziecięcym.

Przyjrzał się dokładnie historii choroby, poprosił mamę, by zrobiła kilka dodatkowych badań, a także pobrała samodzielnie wymaz z rany na kolanie i wysłała do analizy (czego oczywiście szpital nie zrobił i nie chciał zrobić, nie wiadomo dlaczego). Wynik - Yersinia - bakteria wywołująca jersiniozę, czyli odzwierzęcą chorobę, której pierwszymi objawami są problemy z układem pokarmowym - ból brzucha i zaparcia, w następnych etapach posocznica.

Pamiętacie, jak mówiłam, że miałam usuwany wyrostek? Okazało się po zrobieniu wielkiej awantury w szpitalu, że wyrostek był całkowicie w porządku i wycięto mi zdrowy, ale nikomu już się nie chciało dowiedzieć, co powodowało ból brzucha (tak, to ten sam szpital, który prawie zafundował mi amputację nogi). Nigdy w życiu nie widziałam mojej mamy, zazwyczaj bardzo spokojnej kobiety, w takim stanie jak wtedy, gdy poszła pokazać wyniki lekarzom na oddziale. Rzucała takie wiązanki w ich kierunku, że jestem pewna, iż zapamiętają nas tam na długo.

W końcu zmieniono moje leczenie i nareszcie mogłam pomyśleć o powrocie do domu (rok szkolny już dawno się zaczął i miałam gigantyczne zaległości w szkole), niestety po tylu miesiącach leżenia i bezwładu mięśnie w mojej nodze odmówiły posłuszeństwa, musiałam na nowo nauczyć się chodzić i czekała mnie długa rehabilitacja. Wszystko skończyło się dobrze tylko dzięki mojej mamie, która nie jest lekarzem, ale postanowiła myśleć samodzielnie i nie wierzyć ślepo w puste tłumaczenia lekarzy, którzy po prostu nie wiedzieli, co mi jest i nie wykazali się inicjatywą, żeby się dowiedzieć. Po prostu na oko stosowali różne metody, licząc, że to zadziała.

Taka jest prawda, że gdyby na samym początku zrobiono mi podstawowe badania, nie byłoby całej tej sytuacji, nie wiem, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł zrobienia zwykłej morfologii, badanie za drogie? Nie mieli czasu? A może po prostu olali mnie i mój przypadek? Myślę, że to trzecie, przez ich lekkomyślność mogłabym umrzeć lub zostać kaleką.

Na koniec: aktualnie jestem na studiach medycznych, ten pomysł zaczął mi krążyć po głowie po całej tej aferze, chcę być lepszym lekarzem niż grupa konowałów, która mnie "leczyła". W tym zawodzie powinni być ludzie z powołania, a nie tacy, których zmusili rodzice lekarze i teraz są wypaleni zawodowo. Przestroga dla wszystkich: nie wierzcie ślepo w to, co mówią lekarze, szukajcie drugiej opinii i nie bójcie się podważać diagnozy, bo może wam to uratować życie!

słuzba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (162)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…