Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86200

przez ~Uczelnietozart1 ·
| Do ulubionych
Organizacja...

Dwa lata temu, ze względu na niespodziewane wydarzenia, byłam zmuszona przerwać studia na uczelni w mieście X i przeprowadzić się do miasta Y, gdzie również podjęłam pracę.
Skoro byłam już na "swoim", a wiedziałam, że z uczelni przyjdzie pismo o wykreśleniu z listy studentów, żeby nie brać specjalnie dnia wolnego i odbierać awiza na poczcie w moim rodzinnym mieście, zadzwoniłam do dziekanatu zapytać jak wygląda zmiana adresu do korespondencji.
Gdy już w końcu ktoś łaskawie podniósł słuchawkę, dowiedziałam się, że wystarczy napisać mejla, wszystko zostanie zmienione i cacy.
Napisałam mejla, podałam nowy adres.
Załatwione.

No jednak nie.

Trzy miesiące później dzwoni do mnie mama, że awizo do mnie przyszło.
Delikatnie mnie wkurzyło, bo nie zmieniam sobie adresu dla jaj, a tym oto sposobem wyrwali mnie z pracy i zmusili do wycieczki na pocztę.
Już z odebranym pismem w dłoni dzwonię ponownie zapytać się dlaczego dane nie zostały zmienione. Oczywiście nikt nie raczy odebrać i tak mija kilka kolejnych dni, bo niezależnie czy dzwonię tuż po rozpoczęciu pracy dziekanatu czy później nikt nie odbiera. Nie mam tyle czasu w pracy by wisieć godzinami na słuchawce, stwierdziłam "w nosie z tym telefonem, wysyłam mejla".
Tym razem pobrałam wzór wniosku do zmiany danych, wypełniłam, podpisałam, zeskanowałam i wysłałam.
Po kolejnych kilku miesiącach, gdy uznałam, że wszystko już mam ustabilizowane postanowiłam złożyć wniosek o wznowienie studiów. Wysłałam mejla z wypełnionym wnioskiem, niestety trochę za późno. Odpowiedź dostałam listownie uwaga... na nowy adres.

Mija pół roku, ponownie składam wniosek o wznowienie na kilka dni przed upływem terminu na tego typu wnioski.
Mija tydzień, dwa, miesiąc. Potem kolejny. Przez ten czas wydzwaniam do tego cholernego dziekanatu - nikt nie odbiera.
Myślę sobie, cholera jasna, jeśli mnie zmuszą by tam pojechać to będę robić awanturę (nawet nie wiem czy to byłoby możliwe) o zwrot kosztów nie tylko podróży do miasta X, ale również za stracony dzień w pracy.
Jak dogadałam się z szefem o dzień wolny, tak tego samego dnia zadzwoniła mama.
Tak. Awizo dla mnie.
Pojechałam.
I OCZYWIŚCIE PISMO Z UCZELNI.

Jakim cudem tacy debile pracują na uczelniach? Pół biedy, że moi rodzice mieszkają dalej w tym samym miejscu, ale gdyby nie mieszkali? Ja też nie mam ani czasu, ani ochoty na tego typu cyrk. Nie interesuje mnie burdel w ich papierach, niech zatrudnią kogoś kto jest kompetentny i potrafi wypełniać swoje obowiązki. Od nas oczekują cudów, a sami zachowują się gorzej niż małe dzieci.
Aż chce się wracać na te studia.

Dziekanat

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (130)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…