Podczas przerwy losowałam sobie historie i natrafiłam na jedną o kradzieżach w pracy. To przypomniało mi moją. Szczegóły mogły zatrzeć się w pamięci, ale sama historia wydarzyła się naprawdę :-)
Pracowałam wtedy w domu opieki. Pewnego razu szefowa kuchni zaczęła zgłaszać zwiększone zapotrzebowanie na niektóre artykuły spożywcze. Po jakimś czasie stalo się to regułą – zaczęło być zużywane więcej jedzenia, pomimo że stan ososbowy domu wcale się nie zmienił.
Pierwsze podejrzenia padły na nocną zmianę – że niby sobie podjadamy z zapasów przeznaczonych dla rezydentów. Ale kawę czy herbatę zawsze mogliśmy sobie zrobić (ja i tak nosiłam własną kawę, bo firmowa wykrzywiała gębę), a od jednego czy dwóch tostów nie ginie zawartość lodówki i zamrażarki.
Jakiś czas to trwało, wszyscy po kolei byli podejrzani, szef rozważał założenie kamer w pomieszczeniach ogólnie dostępnych, aż pewnego dnia, jedną z przełożonych na dniówce zastanowiło dlaczego jedna z pomocy kuchennych, wyrzucając worki ze śmieciami, zostawia niektóre obok kontenerów, a nie wrzuca do środka. Wyrzucała śmieci zawsze na krótko przed pójściem do domu.
Linda poszła sprawdzić worki i zamiast śmieci znalazła w nich pełnowartościowe produkty: pieczywo, paczki wędlin, warzywa, dżemy, puszki, mrożone frytki czy rybę.
Okazało się, że pomoc kuchenna (imienia nie pamiętam) wynosiła worki, stawiała pod koszami, a później, wychodząc do domu wrzucała do samochodu, który stał zaparkowany obok śmietników.
Proceder trwał kilka tygodni, i nigdy nie ustalono dokładnie, jak długo oraz ile dokładnie jadzenia wyniosła tamta dziewczyna.
Z tego co pamiętam, to po prostu wyrzucono ją z pracy, a policji nie wzywano.
Szef przeprosił nas wszystkich za podejrzenia, a tosty z dżemem wróciły do jadłospisu nocnej zmiany, ale już nikt się o nie nie czepiał…
Pracowałam wtedy w domu opieki. Pewnego razu szefowa kuchni zaczęła zgłaszać zwiększone zapotrzebowanie na niektóre artykuły spożywcze. Po jakimś czasie stalo się to regułą – zaczęło być zużywane więcej jedzenia, pomimo że stan ososbowy domu wcale się nie zmienił.
Pierwsze podejrzenia padły na nocną zmianę – że niby sobie podjadamy z zapasów przeznaczonych dla rezydentów. Ale kawę czy herbatę zawsze mogliśmy sobie zrobić (ja i tak nosiłam własną kawę, bo firmowa wykrzywiała gębę), a od jednego czy dwóch tostów nie ginie zawartość lodówki i zamrażarki.
Jakiś czas to trwało, wszyscy po kolei byli podejrzani, szef rozważał założenie kamer w pomieszczeniach ogólnie dostępnych, aż pewnego dnia, jedną z przełożonych na dniówce zastanowiło dlaczego jedna z pomocy kuchennych, wyrzucając worki ze śmieciami, zostawia niektóre obok kontenerów, a nie wrzuca do środka. Wyrzucała śmieci zawsze na krótko przed pójściem do domu.
Linda poszła sprawdzić worki i zamiast śmieci znalazła w nich pełnowartościowe produkty: pieczywo, paczki wędlin, warzywa, dżemy, puszki, mrożone frytki czy rybę.
Okazało się, że pomoc kuchenna (imienia nie pamiętam) wynosiła worki, stawiała pod koszami, a później, wychodząc do domu wrzucała do samochodu, który stał zaparkowany obok śmietników.
Proceder trwał kilka tygodni, i nigdy nie ustalono dokładnie, jak długo oraz ile dokładnie jadzenia wyniosła tamta dziewczyna.
Z tego co pamiętam, to po prostu wyrzucono ją z pracy, a policji nie wzywano.
Szef przeprosił nas wszystkich za podejrzenia, a tosty z dżemem wróciły do jadłospisu nocnej zmiany, ale już nikt się o nie nie czepiał…
Ocena:
174
(174)
Komentarze