Równość w związku - teoria i praktyka.
Przez ostatnie pół roku spotykałem się z o 10 lat młodszą kobietą. Po pięciu miesiącach związku postanowiliśmy zamieszkać razem na próbę. Wprowadziła się do mojego mieszkania. Przedtem odbyliśmy poważną rozmowę, w której zaznaczyła, że dla niej najważniejsza jest równość w związku, a więc dzielenie się obowiązkami. Ucieszyłem się, bo mnie to jak najbardziej pasuje.
Ona studentka, mieszkała z rodzicami i nie pracowała, ja na działalności gospodarczej i pracowałem głównie z domu. W tygodniu chodziła na zajęcia, a ja byłem w domu. W przerwach między pracą ogarniałem mieszkanie, gotowałem coś i wszystko było cacy. Przyszedł pierwszy weekend wspólnego mieszkania i akurat musiałem wyjechać do oddziału na drugi koniec Polski. Wróciłem w niedzielę wieczorem, a tam sajgon. Lodówka pusta, obiadu brak, w zlewie góra brudnych naczyń, w łazience góra brudnego prania, nieodkurzone, nieposprzątane.
Pytam, dlaczego nic nie zrobiła, a ona na to:
- Nie jestem twoją służącą.
- Co? Przecież przez cały tydzień ja robiłem wszystko.
- No bo to twoje mieszkanie, więc ty robisz.
- Ale mieszkamy tu razem. No i co z równością w związku?
- Nie łap mnie za słówka!
Tutaj nastąpił foch i ciche dni.
Dostosowałem się do nowo postawionych warunków i od tamtej chwili robiłem tylko dla siebie, a ona dla siebie. Wiedziałem, że nic już z tego nie będzie, ale chciałem pociągnąć tę farsę do końca, mianowicie do nowego miesiąca.
W nowym miesiącu przyszło do płacenia rachunków. Mówię jej, że w tym miesiącu tyle i tyle. Ona oburzona:
- Ale ja mam ci płacić?!
- Tak, mieszkamy tu we dwoje, więc koszty dzielimy na pół. Tak robią dorośli ludzie. Mogliśmy zrobić tak, że ja zarabiam, a ty zajmujesz się domem, ale chciałaś równości w związku, więc...
Zacisnęła zęby, pomyślała chwilę i zapytała:
- No i co teraz? Wyrzucisz mnie?!
- Liczę na to, że wyprowadzisz się sama.
Nazajutrz już jej nie było.
Przez ostatnie pół roku spotykałem się z o 10 lat młodszą kobietą. Po pięciu miesiącach związku postanowiliśmy zamieszkać razem na próbę. Wprowadziła się do mojego mieszkania. Przedtem odbyliśmy poważną rozmowę, w której zaznaczyła, że dla niej najważniejsza jest równość w związku, a więc dzielenie się obowiązkami. Ucieszyłem się, bo mnie to jak najbardziej pasuje.
Ona studentka, mieszkała z rodzicami i nie pracowała, ja na działalności gospodarczej i pracowałem głównie z domu. W tygodniu chodziła na zajęcia, a ja byłem w domu. W przerwach między pracą ogarniałem mieszkanie, gotowałem coś i wszystko było cacy. Przyszedł pierwszy weekend wspólnego mieszkania i akurat musiałem wyjechać do oddziału na drugi koniec Polski. Wróciłem w niedzielę wieczorem, a tam sajgon. Lodówka pusta, obiadu brak, w zlewie góra brudnych naczyń, w łazience góra brudnego prania, nieodkurzone, nieposprzątane.
Pytam, dlaczego nic nie zrobiła, a ona na to:
- Nie jestem twoją służącą.
- Co? Przecież przez cały tydzień ja robiłem wszystko.
- No bo to twoje mieszkanie, więc ty robisz.
- Ale mieszkamy tu razem. No i co z równością w związku?
- Nie łap mnie za słówka!
Tutaj nastąpił foch i ciche dni.
Dostosowałem się do nowo postawionych warunków i od tamtej chwili robiłem tylko dla siebie, a ona dla siebie. Wiedziałem, że nic już z tego nie będzie, ale chciałem pociągnąć tę farsę do końca, mianowicie do nowego miesiąca.
W nowym miesiącu przyszło do płacenia rachunków. Mówię jej, że w tym miesiącu tyle i tyle. Ona oburzona:
- Ale ja mam ci płacić?!
- Tak, mieszkamy tu we dwoje, więc koszty dzielimy na pół. Tak robią dorośli ludzie. Mogliśmy zrobić tak, że ja zarabiam, a ty zajmujesz się domem, ale chciałaś równości w związku, więc...
Zacisnęła zęby, pomyślała chwilę i zapytała:
- No i co teraz? Wyrzucisz mnie?!
- Liczę na to, że wyprowadzisz się sama.
Nazajutrz już jej nie było.
równość w związku
Ocena:
217
(295)
Komentarze