Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Endlessly

Zamieszcza historie od: 3 września 2012 - 18:01
Ostatnio: 24 grudnia 2014 - 23:27
  • Historii na głównej: 3 z 16
  • Punktów za historie: 4744
  • Komentarzy: 167
  • Punktów za komentarze: 928
 
zarchiwizowany

#63306

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem mamą i staram się zajmować synem najlepiej jak potrafię. Jednak czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie chcą być najmądrzejsi albo tylko wyprowadzić mnie z równowagi. Przedstawię sytuacje, które najbardziej mnie irytują.

1. "Ciocia/wujek dobra rada".
Kiedy jeszcze syn jeździł w wózku, zdarzało mu się zapłakać, najczęściej z nudów lub ze zmęczenia. Wtedy pędziłam do domu na złamanie karku. Kiedy zatrzymywałam się żeby np. poprawić dziecko w wózku czy na przejściu, pojawiała się osoba wszystko wiedząca: "a może boli go brzuszek/jest głodny/ma mokrą pieluszkę?" itp. Na początku odpowiadałam tylko "nie", później, że rozróżniam płacz swojego dziecka.

2. Macanie
Syn ma specyficzne włosy, którymi ludzie się zachwycają. To jest akurat miłe. Są osoby, które pytają czy mogą dotknąć. Odpowiadam, że nie, bo syn się denerwuje. Są też tacy, którzy nie pytają, ich ręka ląduje na głowie syna, a on w krzyk. Nastaje wielkie zdziwienie, że dziecko tak zareagowało. Nawet nie dyskutuję.

3. "Brzydki"
Uważam, że każdy, nawet dziecko dorasta sam do pewnych sytuacji. Mój syn nie dojrzał jeszcze do tego, by porzucić smoczek. Podchodzi zazwyczaj pani i mówi: "Monio be!". Co?! To jest smoczek i może być niedobry, a moje dziecko to nie debil tylko człowiek. "Jesteś brzydki z tym smoczkiem". W takim przypadku odpowiadam, że skoro jest brzydki, to można na niego nie patrzeć.

Te sytuacje powtarzają się w kółko, a ja nie mam siły wdawać się w dyskusję z takimi osobami. Przed każdym spacerem modlę się, żeby nie spotkać nikogo, kto będzie chciał wychowywać moje dziecko za mnie.

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (340)
zarchiwizowany

#62367

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Exotic (http://m.piekielni.pl/62356#comments) skłoniła mnie do opisania zdarzenia, które miało miejsce kilka dni temu.

Droga jednokierunkowa, dwupasmowa. Od jednego przejścia dla pieszych do drugiego jest jakieś 50 metrów (może troszkę więcej). Ulica ruchliwa, więc czekałam z synkiem. Dziecko spokojnie w wózku, to też mi się nie spieszyło. Po kilku minutach zatrzymał się jeden z kierowców, upewniłam się, że kolejne auto jest troszkę dalej, po zatrzymaniu się na pierwszym przejściu dopiero ruszało. Cały czas obserwowałam samochód jadący w moją stronę. Byłam już w połowie przejścia, kiedy zauważyłam, że babka w drugim aucie wjechała na drugi pas i nie zamierza się zatrzymać. Zrobiłam krok w tył, bo wózek był już na drugim pasie i pokazałam kobiecie co o niej myślę - popukałam się w czoło. Wtedy babka zaczęła się wydzierać. Usłyszałam coś o "głupich gówniarach" (pani miała do połowy otwartą szybę). Przeszłam zaraz za jej autem i przystanęłam, żeby zapamiętać numer rejestracyjny. Kilka minut później byłam już na komisariaie. Opisałam całe zdarzenie, panowie obiecali zająć się sprawą i zadzwonić. Czekam.

ulica

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (241)

#49321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o Pani i Władczyni Pogotowia, czyli dyspozytorce.

Kilka lat temu znajoma mojej mamy była w zaawansowanej ciąży. Było to jej drugie dziecię, ale córka urodziła się przez cesarskie cięcie. Kobieta nie bardzo wiedziała jak wygląda poród naturalny. 8 miesiąc, więc już bliżej niż dalej.
Gdy brała prysznic, wydawało jej się, że odeszły jej wody. Była sama w domu, więc zadzwoniła po pogotowie. Usłyszała, że "to za wcześnie, gdzież w 8 miesiącu rodzić?! Wydaje ci się!" i trzask słuchawką. Zadzwoniła po męża, poinformowała o sytuacji i położyła się w salonie na podłodze. Mąż zerwał się z pracy, przyjechał do domu, ale na podróż do szpitala było już za późno - widział już główkę. Zadzwonił jeszcze raz po pogotowie i sam odebrał poród.

Chłopczyk urodził się zdrowy, natomiast z kobietą było kiepsko. Krwotok był zbyt silny, lekarz miał trudność z jego zatamowaniem.
Znajoma mamy jednak miała szczęście i nie skończyło się to, ani usunięciem macicy, ani śmiercią.
Dyspozytorka została zwolniona.

Szpital

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 972 (1058)
zarchiwizowany

#44547

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z młodzieńczych czasów mego ojca.

Tato mieszkał wraz ze swoją matką (moją babcią) w domku jednorodzinnym. Pewnego zimowego dnia przybłąkała się do nich suczka, owczarek niemiecki. Nikt nie wiedział czyja, ale szybko się zadomowiła. Kora (tak się wabiła) nie chciała chodzić na smyczy, widocznie nikt jej tego nie uczył, a młodziutka już nie była. Zawsze biegała po ogrodzonym podwórzu. Niestety, nadszedł dzień, kiedy zniknęła. Cóż, wróciła do właściciela lub zdechła z dala od domu.

Minęło kilka tygodni. Babcia zobaczyła, że przed bramą stoi Kora. Ojciec zabrał suczkę do domu. Nie wyglądała dobrze: miała spalony pysk (straciła węch, prawdopodobnie, by nie wrócić do domu) i łapy.

Jakim trzeba być skur*ysynem, by tak potraktować zwierzę?!

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (293)
zarchiwizowany

#44307

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lubię dzieci, naprawdę. Ale to, co dziś zobaczyłam, utwierdziło mnie w przekonaniu, że "bezstresowe wychowanie" jest różnie, a nawet źle interpretowane...

Miejsce akcji: market.
Czas akcji: dzisiejszy wieczór.
Bohaterownie: piekielna mamusia [PM], córeczka 1 [C1] (ok. 6 lat), córeczka 2 [C2] (ok. 11 lat), mój mąż [M] i ja [J].

Sytuacja 1. "Zrobię komuś na złość".
[PM] stoi przed półką i coś wybiera. [C1] jeździ sobie na wózku jak na hulajnodze. [C2] obserwuje i się śmieje. Sielnaka! Nagle [C1] wjeżdża w półkę obok stojącej mamusi. [PM] w śmiech, ale już do głowy jej nie przyszło, by zebrać to, co zrzuciła jej córcia. Zabiera dziewczynki i odchodzi. Dobrze, że nie była to półka z jakimś szkłem, tylko z gąbkami, ręcznikami papierowymi, etc...

Sytuacja 2. "Królowa szos".
Spotykamy rodzinkę w innej części sklepu. [M] coś wybiera, [J] coś do niego jak zwykle mówię, gdy słyszę hałas. Opatrzność nade mną czuwa, gdyż w ostatniej chwili zdążyłam ucicec jadącej wózkiem na zakupy [C1]. Schowałam się za [M], który oberwał. A [PM] stoi i się cieszy. Mąż podchodzi i pyta:
[M]: Co to ma być?!
[PM]: Jak to co? Dzieci się bawią. Nie widzi pan? Niedługo sam się pan przekona(wskazuje na mój brzuch).
[M]: Przez pani córkę mogłbym się nie przekonać!
[PM]: Phi!
Tak, wózek zatrzymałby się na lewej stronie mojego, dość pokaźnych rozmarów, brzucha.

Sytuacja 3. "Matczyna pomoc i miłość".
Kasy, nareszcie! Z daleka widzę już moich ulubieńców. [PM] zatzymuje się pod dużą bombką, która jest przyczepiona pod sufitem. [C1] wspina się na wózek i próbuje ją zdjąć. Mamusia pomaga córeczce dotknąć ozdoby. Podnosi ją, ale chyba [C1] jest jednak za ciężka, bo pani nie wytrzymuje i puszcza sześciolatkę. Ale dziewczynka ani myśli puścić bombkę! [C1] ląduje na ziemi wraz z ozdobą w rękach. Co robi [PM]? Zabiera córce zdobycz, rzuca na podłogę i biegnie do kasy po drugiej stronie sklepu. [C1] i [C2] mają ubaw po pachy... Ciekawe czy pracownicy też.

Pointę zostawiam Wam.

sklepy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (239)

#42970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak większość z Was stronię od dawania czegokolwiek "potrzebującym". Natomiast mój mąż serce ma miękkie, jak mówi: "sam spędziłem trochę czasu na ulicy, więc wiem jak to jest" i zawsze rzuci coś żebrakowi.

Pewnego wieczoru postanowiliśmy wybrać się do miejscowości obok. Idąc na przystanek zobaczyliśmy [M]ężczyznę, który rozmawiał z kierowcą. Drzwi się zamknęły, autobus nam uciekł, gość sobie poszedł, a my siedliśmy i czekaliśmy na kolejny. [M] wrócił. Nie wyglądał jak osoba, która nie ma dachu nad głową, trzeźwy "na oko" też był. Podszedł do nas i nieśmiało zapytał czy jedziemy kolejnym autobusem oraz czy moglibyśmy kupić mu bilet. Mąż się zgodził i zaczęli rozmawiać.

[M] opowiedział nam co się wydarzyło. Pracował na farmie, przed rozpoczęciem "dniówki" zostawił wszystkie rzeczy w jakimś składziku (telefon, portfel z pieniędzmi i dokumentami), wszystko schowane w ubraniach. Przy sobie miał jedynie kartę ubezpieczeniową. Po pracy wrócił, przebrał się i poszedł z kolegą do baru. Tam zorientował się, że nie ma portfela. Kolega zapłacił rachunek za siebie i [M], a jemu wstyd było go prosić jeszcze o pieniądze na bilet. Poczekał aż kolega pójdzie i zaczął prosić ludzi o pomoc. Chciał oddać swoją kartę ubezpieczenia i prosił o numer telefonu, by dnia następnego oddać pożyczone pieniądze i odzyskać swój dokument. Nie zgodził się nikt. Nam też chciał tą kartę dać, by oddać nam te pieniądze. Nie chcieliśmy.
Ta zawrotna kwota to: 1,30 euro.

PS. Z rozmowy dowiedzieliśmy się, że pracuje z naszym kolegą. Następnego dnia tak z ciekawości zapytaliśmy czy to prawda z tą kradzieżą. Powiedział, że tak. Złodziej się znalazł. Był nim "kolega z baru".

zagranica

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (830)
zarchiwizowany

#42757

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słowem wstępu.
Potrzebuję kilku dokumentów z kraju, więc poprosiłam mamę, by mi je wysłała. Rano zebrała cały komplet i około 10 ruszyła na pocztę. Stanęła w kolejce po druczek na list polecony i znaczek. Wypełniła druczek tak jak na kopercie, czyli w miejscu kraju docelowego napisała: HISZPANIA/ SPAIN/ ESPAÑA (w rożnych językach, ponieważ kiedyś napisałam tylko po angielsku i pani w okienku kazała mi dopisać po polsku, natomiast, gdy ukochany list odbierał tutaj, pan listonosz był wielce oburzony, że jego kraj nie jest wpisany w jego języku). Później udała się do kolejnego okienka, by list wysłać.

Historia właściwa.
Mama podała kobiecie list z druczkiem, ta spojrzała na matulę i pyta:
-A España to Włochy?
Pierwszy raz w życiu rodzicielce zabrakło języka w gębie, bo jak wół, drukowanymi literami wpisana pierwsza była "Hiszpania". Po szoku doszła do siebie i wytłumaczyła kobiecie, że to jednak nie Włochy.
[P]ani z okienka przybiła kilka stempelków, wpisała na druczek numer przesyłki, ładnie się uśmiechnęła i rzekła "do widzenia". [M]ama znów oczy jak pięciozłotówki i pyta czy nic nie musi płacić.
[P]: Nie musi pani, bo płaciła pani w tamtym okienku.
[M]: Tak, ale tylko 3 złote za znaczek.
[P]: Nic już pani płacić nie musi.
No cóż, nie to nie. Wyszła, poszła do domu.
Około 16tej zadzwoniłam do mamy po identyfikator. Wpisałam na stronie poczty polskiej i... nie ma takiej przesyłki. WTF?! Ale zaraz, coś ten numerek za krótki. Policzyłam znaki i wyszło 12 zamiast 13.
Mama pobiegła znów na pocztę i znalazła zakręconą kobietę. Jakież było szczęście w oczach pani z poczty, gdy ujrzała mą rodzicielkę, ponieważ wiedziała, że odzyska swe pieniądzę. Tak, pani jednak się pomyliła i za przesyłkę trzeba było jeszcze dopłacić. Zrobiła to z własnej kieszeni. Matula oddała pani pieniądzę i wyjaśniła z jakiego powodu wróciła. Tutaj pani już przestała się uśmiechać.
[P]: Ale po co to pani? Przecież to tylko w kraju można sprawdzić. Ja nie będę szukać.
[M]: Proszę pani, ja mam prawo wiedzieć, gdzie znajduje się moja przesyłka i czy wyszła z kraju. Chcę ten numer i koniec dyskusji. To pani problem, pani się pomyliła.
Kobieta ofukała mamę i zaczęła poszukiwania. Szczęśliwie dla mnie znalazła. Okazało się, że zgubiła jedną cyferkę na końcu. Na "do widzenia" już nie odpowiedziała.

poczta

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (215)
zarchiwizowany

#40956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowana historią Mentora http://piekielni.pl/40921 postanowiłam opowiedzieć swoją historię z niezrównoważoną właścicielką.

Kobieta wydawała się bardzo sympatyczna, starsza, samotna. Cena wynajmu niewygórowana, bo 400 zł, tyle i nic więcej. Mieszkanie bez umowy, ponieważ bała się, że będę miała dowód do US, że nie odprowadza podatku. Niestety, pozory mylą. Przedstawię Wam ranking najbardziej piekielnych informacji na temat "ukochanej" Pani Ani.

8. Wchodzenie bez pukania. Przyzwyczaiłam się po n-tym razie i starałam się nie przebierać się w pokoju, ale w łazience. Nieważne, czy się uczyłam, czy rozmawiałam z mamą, czy ze swoim narzeczonym. Ona akurat wtedy musiała ze mną porozmawiać, zazwyczaj o "d*pie Maryny".

7. Kilka razy zdarzyło się, że weszła do łazienki, kiedy akurat załatwiałam swą potrzebę fizjologiczną. Drzwi nie miały zamka, więc jedyne co mi pozostawało, to zasłaniać się jak najszybciej.

6. Zawsze wydawało mi się, że "zasada ograniczonego zaufania" działa w obie strony. Otóż tu Was, moi Drodzy Piekielni, zaskoczę. Mój pokój nie miał zamka, ale jej tak. Osobiście nie miałam potrzeby wchodzenia do jej pokoju, więc tego nie robiłam, co nie znaczyło, że nie robiła tego ona. Zdarzyła się kradzież. Zniknął mój portfel. Wyjęłam go z torebki, by sprawdzić czy mam bilet i zapomniałam wrzucić z powrotem. Został na łóżku, a ja wybiegłam na autobus. Na przystanku zorientowałam się, że go nie ma, więc wróciłam do domu. Po portfelu nie było śladu... Za rękę jej nie złapałam, więc nie tracąc czasu, pobiegłam na policję, do banku zablokować kartę i dowód, wybrałam resztę kasy z konta. Jedynym pocieszeniem było to, że się nie wzbogaciła, bo w portfelu, oprócz dokumentów, był tylko bilet ulgowy:) Podczas kłótni ostatniego wieczoru, przyznała się do kradzieży!:)

5. Zawsze twierdziła, że nie ma problemu, kiedy przyjdą moje koleżanki. Do czasu. Po zajęciach przyszłyśmy z koleżankami, by zrobić projekt na psychologię. Kiedy wyszły, zrobiła mi awanturę, że siedziały całą noc! Tak, od 18 do 20 w zimie to cała noc.

4. Po przyjeździe na stancję z domu lub od ukochanego, nie miałam nic w lodówce. Wszystko było wystawiane do szafki, za którą był kaloryfer. Po 2 tygodniach nieobecności wysztko było do wyrzucenia. Ale jej inteligencja przebiła wszystko, kiedy w ostatniej awanturze, wykrzyczała mi, że przykleiłam swój talerz do szafki kropelką. Tak naprawdę, wystawiony przez nią słoik z fasolką po bretońsku sfermentował i wybuchł. Jedzenie zalało wszystko: talerze, cukier, herbatę... Posprzątałam, zapasy uzupełniłam i nic nie wpominiałam.

3. Bałagan w moim pokoju. W tygodniu nie bardzo miałam czas na sprzątanie. Zazwyczaj wychodziłam rano i wracałam wieczorem. Kiedy jeździłam do domu, pokój sprzątałam na błysk: myłam szyby w meblach, ścierałam wszystkie kurze, czyściłam jej figurki, odkurzałam dywany. I to wszystko średnio co 2 tygodnie, ale niestety, po powrocie miałam awanturę, że zostawiłam bałagan. Zawsze miałam wrażenie, że ktoś w tym pokoju przebywa podczas mojej nieobecności, ponieważ wszystko było poprzestawiane. Ale nie widziałam, to nie wiem.

2. HIT! Nie miałam wszystkich kluczy do mieszkania, więc jeśli zamknęła drzwi na zamek, do którego nie miałam klucza, musiałam dobijać się, by móc wejść. Musiałam meldować, że tego i tego dnia wrócę później, ale i tak drzwi były zamknięte. Pewnego dnia przyjechałam na stancję z domu, ale nie mogłam się do niego dostać. Zadzwoniłam do Pani Ani, że nie mogę dostać się do mieszkania, na co ona: "Trzeba było zadzwonić, że przyjedziesz. Ja będę za 2 godziny." Dobrze, że w pobliżu mieszkała koleżanką i u niej mogłam posiedzieć przez ten czas, bo gdyby nie to, prawdopodobnie siedziałabym na klatce schodowej. Płaciłam za to, by mieszkać na schodach?

1. Nadszedł dzień, w którym nie wytrzymałam i wygarnęłam jej wszystko powyższe. Pani chyba zabrakło argumentów, bo zwyzywała mnie od pań lekkich obyczajów. Tego moja mama, z którą rozmawiałam i wszystko słyszała, nie wytrzymała. Zadzwoniła do niej i zapytała, dlaczego tak o mnie mówi. Piekielna powiedziała, że w nocy przychodził do mnie jakiś chłopak. TAŚMA STOP: skoro koleżanki nie mogły przyjść do mnie na 2 godziny, to jak jakiś obcy chłopak mógł wejść do mieszkania na noc? Mało tego, Pani twierdziła, że wychodził z mojego pokoju NAGI! Tego było już za wiele tym bardziej, że była to godzina 23. Zadzwoniłam po policję. Przyjechali, ale właścicielka nie chciała ich wpuścić. Jakoś udało mi się dotrszeć do drzwi i im otworzyć. Sprawę załatwili. Kobieta się uspokoiła, a ja się spakowałam i następnego dnia mnie już nie było.

Wytrzymałam (werble) pół roku. W tym czasie szukałam innego lokum, ale ciężko było znaleźć coś w trakcie roku akademickiego, szczególnie, że na pieniądzach nie śpie... W końcu znalazłam i miałam wyprowadzić się 1go maja, jednak zrobiłam to 2 tygodnie wcześniej. Nigdy więcej nie wprowadzę się do mieszkania, w którym mieszka właściciel.

Lublin Al. Racławickie

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (200)
zarchiwizowany

#40886

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój blok jest jedyny w "centrum" miasteczka. Nie ma domofonów, więc wejść może każdy. Moja klatka jest pierwsza od ulicy, więc w chłodne noce mamy niechcianych lokatorów. Niektórzy Fani Tanich Płynów Wysokoprocentowych są niegroźni dla otoczenia: wieczorem zbierają wycieraczki, idą na podest przy drzwiach od strychu, rano wstaną, wycieraczki odłożą na miejsce i tyle ich widzimy. Ale zdarzają się tacy, którzy nie wiedzą, gdzie się znajdują i to o nich będzie mowa.

Osoby wrażliwe proszone są o nieczytanie poniższego tekstu.

Zimowy wieczór, siedziałam przed telewizorem, gdy nagle usłyszałam krzyk mojej matuli z klatki schodowej. Pomyślałam sobie: "pewnie zgasło jej światło między piętrami i krzyczy, bym jej zaświeciła". Otworzyłam drzwi, ciemno, ale mama krzyczała dalej. Zapaliłam światło i zobaczyłam strumień lejący się z wyższego piętra. Matula z jednej strony na półpiętrze, ja w drzwiach z drugiej i żadna z nas nie mogła się ruszyć do przodu. Kiedy "deszcz" ustał, mama mijając kałużę poszła na strych zobaczyć co się dzieje. [P]an [M]enelik kończył już zapinać spodnie. Tak, nie mylicie się: [PM] oddawał tam mocz.
Matula za telefon, zadzwoniła po policję, ponieważ facet nie chciał się ruszyć i zaczął się awanturować. Przyjechali, zabrali [PM] na wytrzeźwiałkę. Natomiast mama miała 2 wyjścia, które dał jej stróż prawa: albo posprząta i [PM] za to zapłaci, albo to zostawi i poczeka na nakaz z sądu, że Żulik ma to posprzątać.
[PM] tłumaczył, że on był w toalecie, to nie on zostawił po sobie kałużę moczu. Później twierdził, że zrobił to, ponieważ noga go bolała i nie mógł zejść na dół.

Sami oceńcie kto w tej historii jest piekielny:
a) administracja - taka sytuacja nie jest pierwsza, a domofonów jak nie było tak nie ma;
b) sąsiedzi - nigdy nie sprzątają po nieproszonych lokatorach, a na domofon w naszej klatce szkoda im pieniędzy;
c) Żulik - załatwiający potrzebę na klatce i nie sprzątając po sobie;
d) ktoś inny.

PS. Może ktoś powie, że byłam głupia sprzątając to, co zostawił Menelik, ale wdychać opary i czekać aż samoistnie zniknie nie było dobrym rozwiązeniem.

Blok

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (144)
zarchiwizowany

#40729

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka mięsięcy temu udałam się do poradni "K" na kontrolę, ponieważ wcześniej leżałam w szpitalu z zagrożoną ciążą. Kolejność przyjęć wygląda następująco: ciężarna, ginekologiczna i tak na zmianę.

Zarejestrowałam się i po badaniu położnej czekałam na wejście do gabinetu. 10 tydzień, więc niewiele było jeszcze widać, ale mimo wszystko zasada jest i nikt nie miał z tym problemu. Do czasu.

Weszła kobieta, ja miałam być po niej, ale pod drzwiami pojawiła się ONA. Kiedy poprzednia pacjentka wyszła, podniosłam się z miejsca, ale nie dane mi było wejść do środka, gdyż piekielna odepchnęła mnie i wlazła do środka. Pozostałe [P]anie z poczekalni krzyknęły za [K]obietą, że kolejka obowiązuje. Niestety, drzwi się zamknęły.

Po 15 minutach wyszła.
[K]: Kolejka obowiązuje, ale służba zdrowia pierwsza wchodzi!
[P]: A to nie można było powiedzieć jak tu pani przyszła, że pani ze służby zdrowia, tylko ciężarną szarpać i się tak pchać?
[K]: Jaka ona tam ciężarna? Nic nie widać! (No tak, bo od pierwszego dnia ciąży brzuch jest jak w dziewiątym miesiącu.) Teraz niech mi któraś na oddział przyjdzie to zastrzyku nie dam! Tak się traktuje służbę zdrowia?!
I wyszła.

Byłam tak zdenerwowana, że wolałam chwilę odczekać na korytarzu, przepuścić następną pacjentkę i dopiero wtedy wejść.

Przychodnia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (197)