Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hamerdzymm

Zamieszcza historie od: 18 lipca 2012 - 13:00
Ostatnio: 5 sierpnia 2017 - 12:11
  • Historii na głównej: 3 z 8
  • Punktów za historie: 1516
  • Komentarzy: 66
  • Punktów za komentarze: 347
 

#76265

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem sobie przedsiębiorcą. Wiadomo, w dobie cyfryzacji przedsiębiorcy korzystają z różnorakich pakietów usług telekomunikacyjnych. Z racji tego, że koniec roku się zbliża, zwiększa się też aktywność różnego rodzaju spamerów ofertowych. Doprawdy, gdyby choć na trzy telefony ze "wspaniałą ofertą skrojoną specjalnie dla mnie czy pod moją grupę zawodową" trafiał się jeden klient z nowym zleceniem, miałbym roboty po uszy. Mniejsza z tym, czemu tak nie jest, w każdym razie im bliżej końca roku, tym bardziej namolni robią się ludzie wciskający mi ten spam.

Jakieś kilka tygodni temu zadzwonił ktoś z ofertą z Orange. Przedstawił się, powiedział skąd dzwoni i zaczął się rozwijać z tematem. Przerwałem facetowi, mówiąc (zgodnie zresztą z prawdą), że mam jeszcze do końca przyszłego roku usługi u innego operatora i że nie jestem zainteresowany. Już mu nie wspominałem, że nawet gdyby mi się kończyło w tym roku, to i tak bym nie chciał z nimi mieć nic wspólnego, a to z powodu historii opisanej tu: piekielni.pl/36060 - gwoli wyjaśnienia, tamta sytuacja miała miejsce w roku 2012, ja zmieniłem operatora i przejąłem numer pod koniec 2013, bo nie byłem w stanie wcześniej.

Pan konsultant nawet się nie zająknął, mówi dalej. Albo nie zarejestrował uszami mojej wypowiedzi, albo nie przyjął jej do wiadomości. Leci, klepie jak automat. Powtórzyłem "dziękuję, nie jestem zainteresowany". Podziałało na tyle, że pan spytał, czy jestem zarejestrowany w Orange (w sumie mój numer zaczyna się od piątki, bo startował jeszcze w Idei). Odparłem, że nie, na co usłyszałem wstęp do kolejnego monologu.

Kiedy powtórzone po raz trzeci zdanie o tym, że nie jestem zainteresowany ich ofertą, trafiło w próżnię, bo człowiek klepał sobie jak katarynka przygotowany wcześniej tekst, rzuciłem tylko w słuchawkę "żegnam" i się rozłączyłem. Nie miałem ani czasu, ani ochoty, na słuchanie o zaletach tego, co nie jest mi potrzebne, więc zostawiłem człowieka z samym sobą. Chwilę podumałem nad tym, czy się w ogóle zorientował, po czym zająłem się rzeczami ważniejszymi.

Dzisiaj ponownie zadzwonili, tym razem spytali, czy pan taki a taki. Potwierdziłem, po czym pani z drugiej strony słuchawki spytała, czy może mi zająć półtorej minutki, bo chce dokonać prezentacji kolejnej takiej "oferty specjalnie dla przedsiębiorców".
(JA)- Dziękuję, ale korzystam z usług innego operatora i umowa mi się kończy dopiero z końcem przyszłego roku, więc nie jestem zainteresowany Państwa ofertą.

I tu się nagle okazało, że listopadowy "pan katarynka" najwidoczniej wyciągnął ze swojej aktywności inne wnioski co do chęci zawarcia umowy niż ja...

(Orange)- Ale jak to, przecież rozmawiał Pan z konsultantem i konsultant nam przekazał Pańskie zainteresowanie...
(tu mi ciśnienie skoczyło)
(J) - Pani wybaczy, ale nie była dla mnie rozmową sytuacja, w ramach której konsultant wygłaszał swój monolog i ignorował to, że trzy czy cztery razy wyraźnie mu oświadczyłem, że NIE JESTEM ZAINTERESOWANY OFERTĄ. Nie mam pojęcia, czy Państwo nie odsłuchali dokładnie nagrania z tej sytuacji, czy aż tak bardzo mają gdzieś mój brak zgody na usługę, ale mniejsza z tym. Nie jestem nią zainteresowany nadal z powodu, który wyraziłem wcześniej i nie będę go powtarzać. Do widzenia.
(O) (głosem sugerującym wyraźne zbicie z tropu) - Do widzenia.

Mimo wszystko coś mi mówi, że jeszcze zadzwonią. Chyba będę musiał pomyśleć nad grubszą salwą słowną na telefonicznych spamerów, albo prosto z mostu wyjść z pytaniem odpalonym niegdyś z satysfakcjonującym rezultatem w stronę nachodzących mnie świadków Jehowy: "Co mam zrobić, żebyście się na dobre odpieprzyli?" - w ostateczności będę blokować numery.

EDIT: Zadzwonili tego samego dnia, po kilku godzinach. Jeszcze inny człowiek, po wydaniu przeze mnie w słuchawkę jęku "Ile razy mam Państwu jeszcze mówić, że nie chcę?" zamilkł na parę sekund, po czym beztrosko, jak gdyby nigdy nic, poleciał: "Chciałbym Pana zaprosić do programu...". Dalszego ciągu nie usłyszałem, przerwawszy człowiekowi zdaniem "Nie interesuje mnie cokolwiek, co Państwo mi oferują, proszę przestać do mnie dzwonić". Podziękował, pożegnał się, rozłączył. I tak zablokowałem numer. Pewnie za chwilę zadzwonią z innego...

uslugi telekomunikacja

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (144)

#74972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam instytucje od pożyczek chwilówek.

Jakieś pół roku temu narzeczona zaciągnęła pożyczkę w jednej z takich firm, co to się wybitnie reklamują w telewizji i innych mediach. Kilkaset złotych. Wzięła, wydała, lekko się obsunęła z terminem płatności, ale spłaciła.

Od tego czasu zasypują ją mailami i sms-ami z ofertą kolejnej pożyczki. Nie ma dnia, by coś nie przyszło. Blokuje jeden numer, ślą z drugiego, tak bardzo chcą jej tę chwilówkę wcisnąć. Aż w końcu...

Teściowa miała nieprzewidziany wydatek, potrzebuje jakiejś sumy, ale też zdolność kredytowa naprężona do granic, prosi córkę. Córka dzwoni do owej firmy, skoro są tacy chętni... a tu się okazuje, że z powodu wcześniejszego obsuwu pożyczki udzielić jej nie mogą. Przemiły konsultant na pytanie, po co ją w takim razie nękają ofertami, odparł, że on nie jest w stanie jej odpowiedzieć, bo pracuje w innym dziale.

Wisienką na szczycie tortu jest to, że decyzja odmowna w żaden sposób nie spowodowała ustania reklamowego spamu...

usługi finanse chwilówki

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (277)

#58845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrządzeniem losu chyba mam na pieńku z autostopowiczami.

To, że zwykle mijani przeze mnie ludzie próbują łapać stopa w miejscu, w którym zatrzymywać się nie można (chyba że mam stanąć na środku pasa, tuż za zakrętem, blokując innym ruch, bo pan władca sobie życzy) to jedno. To, że nierzadko zrywają się z zamiarem zatrzymania mnie sekundę przed ich minięciem (podobnie, musiałbym chyba stanąć z piskiem opon, ryzykując wkomponowanie mi się w tył przez pojazd za mną) to drugie. To, że machają na mnie gestem znudzonego szlachetki przywołującego lokaja, to trzecie. To, że potrafią wykazać grożący tragedią skrajny brak wyobraźni w otoczeniu drogi, czasem przyprawia o siwe włosy...

Dzień dzisiejszy, południowe dolnośląskie, nawrót zimy. Jadę do pracy. Przede mną jeszcze kilkanaście km, zbliżam się do odcinka z licznymi zakrętami. Na poboczu stoi chłopak, ewidentnie ubrany na cieplejszą porę roku. Spełnił wszystkie trzy warunki z powyższego akapitu... w stosunku do auta przede mną. Kierowca przede mną zwalnia (bo zakręty), autostopowicz najwidoczniej uznał, że tamten się chce zatrzymać (ciekawe tylko, gdzie?) i ruszył biegiem do niego.

Chwilę później wyciął orła na mokrej od deszczu ze śniegiem trawie. Przedramię wystaje na jezdnię. Odbiłem w ostatniej chwili; szczęście, że przezornie sam zwolniłem (bo nierzadko kierowcy potrafią jednak na środku drogi stawać i wynagradzać w ten sposób bezmyślność autostopowiczów, plus sam musiałem wejść w zakręt) i że z naprzeciwka nic nie jechało, bo delikwent mógłby drożej zapłacić za swoją pomyłkę. Dojechałem, drżącymi rękami zapaliłem papierosa, przeszło mi nieco. Ale blisko było.

Ludzie, myślcie, to nie boli! Chcecie łapać stopa, to chociaż pomyślcie o czymś więcej niż wasza potrzeba podróży!

droga autostopowicz

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (411)
zarchiwizowany

#55971

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rodzice mojej panny na wsi mieszkają. Już mniejsza o zalety i wady takiej lokalizacji - dość powiedzieć, że po drugiej stronie ulicy stoi dom, w którym mieszka specyficzna rodzinka. Specyficzna dlatego, że nadzwyczaj często i chętnie urządzają kłótnie rodzinne, a że kłócą się przy otwartym oknie, to wrzaski się niosą aż za dobrze. Dzieci też mają. Też się na nie drą. Jedna dziewczynka, lat ok. 6, bawiła się z o dwa lata młodszą wnuczką teściów. Już się nie bawi. Dlaczego?

Sytuacja sprzed paru miesięcy. Teść nogę zwichnął i utyka. Idzie przez wieś, koło domu podbiega mała, wita się i pyta:

- Boli pana jeszcze noga?
- Tak, boli.

Mała... niewiele myśląc, bierze rozmach i zasadza teściowi kopniaka w piszczel chorej nogi. A potem zwiewa, ile sił w nogach.

Grunt to dobre wychowanie...

wieś dziecko

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (315)
zarchiwizowany

#50561

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja niedawna, wciąż myślę nad tym, co trzeba w głowie mieć, żeby...

Ale powoli. Jadę sobie samochodem z mojego miasta do innego, oddalonego o parędziesiąt km. Przejeżdżam przez miasteczko leżące na szlaku. I jedzie sobie na rowerze gość, chyboce się, chwieje, równowagę ledwie trzyma, myślę - wczorajszy albo już dzisiaj wlał, chociaż rano. Wyraźnie przeszkadza mu wisząca na lewym przegubie reklamówka z nie tak znowu lekkim ładunkiem. Jedzie sobie tak delikwent powoli, po głównej drodze, to przy krawężniku, to środkiem pasa, więc korzystając z pewnej luki w ruchu z naprzeciwka mijam go możliwie szerokim łukiem, obserwując go, a tego znowu rzuca w lewą stronę i coś gada. Wyprzedzam go, patrzę w lusterko...

a ten gość trzyma prawą rękę przy uchu i rusza ustami. Tak, drodzy państwo, tak! Facet postanowił jeszcze porozmawiać przez komórkę, jakby mało mu było problemów z utrzymaniem równowagi. Gdybym się przezornie nie odsunął przy wyprzedzaniu, przytarłaby mnie menda albo mi pod koła wpadła. Korzystając z faktu, iż prowadziłem stabilniejszy pojazd, nie wahałem się zrobić facepalma...

no pogratulować wyobraźni po prostu.

kierowca rowerzysta droga

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (152)
zarchiwizowany

#45286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ja wiem, że miasta mają to do siebie, że miejsc do parkowania czasem nie starczy, ale na litość, można się nieco rozejrzeć i trochę dłużej pokrążyć po okolicy, tym bardziej, jeśli swoją bezmyślnością można narazić innych.

Niedaleko mnie jest trójwlotowe skrzyżowanie, na którym uwielbiają parkować kierowcy. Tak, na jezdni. Zostawi taki auto i pójdzie. Co z tego, że zasłania całkowicie widok zza zakrętu w prawo, koło którego się ustawił. Co z tego, że aby go ominąć, trzeba wjechać już na przeciwległy pas, co bywa niebezpieczne w połączeniu z powyższym brakiem widoczności. Już kilka razy musiałem ostro hamować z tego powodu. Co z tego, że dosłownie minutę spacerkiem dalej znajduje się ze dwadzieścia wolnych miejsc parkingowych - z których mało kto korzysta, bo są o te kilka kroków za daleko od bloku. A zaraz koło tego parking strzeżony. Moja wygoda najważniejsza.

Parę razy dziennie przejeżdżając w tamtym miejscu, wkurzyłem się w końcu. Dzwonię po straż miejską.

-Straż Miejska, słucham.
-Dobry wieczór, chciałem zgłosić, że na skrzyżowaniu ulic K i W, w pobliżu warzywniaka i sklepu piekarniczego, stoi kilka samochodów zaparkowanych dosłownie na jezdni i tarasuje wjazd.
-Gdzie?
-Na K i W, jest tam obok parking strzeżony, niedaleko siedziby Policji (poważnie, Policja ma nie więcej niż 300 m od tego skrzyżowania), a te samochody stoją tak, że trzeba na sąsiedni pas wjechać, by je wyminąć.
-Zaparkowane, tak?
-Tak, zaparkowane, moim zdaniem stwarzają zagrożenie na drodze, bo jak już mówiłem, stoją na jezdni.
-Pana nazwisko
-Podaję
-Pana adres
-Podaję
-Dobrze, zgłoszenie przyjęte, wyślemy tam patrol.

Ok. 6 rano odwoziłem dziewczynę do pracy i wróciłem przez tamto skrzyżowanie. Panowie strażnicy przyjechali sobie chyba popatrzeć, bo auta stały tak, jak wieczorem. Nawet jednej blokady nie było. Zakładając, że w ogóle kopnęli się w okolicę. Dziękuję bardzo.

A wydawało mi się, że na skrzyżowaniu nie wolno stawać i że pojazd, który staje w takim miejscu i zagraża to bezpieczeństwu innych użytkowników drogi albo po prostu utrudnia ruch (jeśli taki pojazd zmusza mnie do wykonania sporego łuku przez całe skrzyżowanie, a stoi sobie jako drugi czy trzeci, licząc od prawego krawężnika, to chyba coś jest na rzeczy), powinien zostać usunięty. Widocznie ani regularnie przejeżdżająca tamtędy (posterunek w pobliżu) Policja, ani raz na jakiś czas wzywana Straż Miejska, nie są zdania, że coś tu jest niezgodne z przepisami i że trzeba coś z tym zrobić. Następnym razem zrobię zdjęcia i w ilościach hurtowych prześlę lokalnym oficjelom z pytaniem, po co właściwie są służby porządkowe.

A i wygarnę im co nieco, kiedy zawitają koło mnie, bo moja najbliższa okolica to tzw. strefa zamieszkania, a ludzie parkują nawet przy wejściach do klatek schodowych.

EDIT: TAK, WIEM, że w takiej sytuacji nie powinno być mowy o blokadzie, która tylko utrudnia usunięcie źródła problemu, więc nie piszcie mi tego po raz endziesiąty. A przynajmniej byłby to jakiś znak, że tu nie wolno i że "stróże prawa" są czujni. Zresztą mało to razy strażnicy miejscy woleli postawić blokadkę niż odholować, bo trzeba się przecież wykazać i pokazać? Też przecież łatwiej i szybciej niż czekać na lawetę, a kawka w biurze stygnie.

policja straż miejska JG zabobrze

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 64 (130)
zarchiwizowany

#41146

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cześć, to moja druga historia. Tym razem prawidłowej obsługi klienta musiał nauczyć się bank. Uprzedzam, może być przydługo, ale historia trochę trwa.

Kilka miesięcy temu moja mama zginęła w wypadku. Była przedsiębiorcą, to wszystko na głowie, kredyty, stresy itp. Spadek przejął mój młodszy brat (to już osobna para kaloszy)... i zadłużenie kredytowe spadło na niego.

Ojciec, który otworzył firmę o analogicznej nazwie i tym samym profilu, otrzymał był kiedyś telefon od gościa z jakiegoś banku, który po prostu domagał się spłaty zadłużenia, w wysokości 30 tysięcy. Spytany o szczegóły, zrobił się agresywny i zaczął grozić komornikiem. Ojciec go zbył jakoś.

Mnie, jako osobie za rok (przy dobrych wiatrach) biegającej w adwokackiej todze, zaśmierdziało to oszustwem, tym bardziej że telefon był z komórki, nie ze stacjonarnego (przecież pracownik banku może wykonywać takie rozmowy w ramach swojej pracy, prawda?) i na żądanie przekazania dokumentacji czy choćby jakiegoś pisma pan albo milkł, albo robił się nieprzyjemny i natarczywy. Gdy go ojciec uprzedził, że w sprawie konsultuje się z adwokatem (no prawie!), to ton głosu zmienił się na bliski strachowi. My siedzimy cicho, to w końcu oni czegoś od nas chcą, a dopóki nie ma nic na piśmie, to mogą nas w "podplecusze" cmoknąć, my się nie będziemy wyrywać, by przypomnieć im o kredycie, to im biegnie termin przedawnienia.

Potem telefony zaczął otrzymywać brat, kiedy państwo raczyli się zapoznać z nadesłanymi niezwłocznie po otrzymaniu dokumentami, w tym aktem zgonu i aktem poświadczenia dziedziczenia. Gadka podobna, przy czym brat dowiedział się, że NIE, spadkobiercom nie przysługuje możliwość otrzymania dokumentów kredytowych (a komu niby?), że ma natychmiast spłacić (30 tysięcy - ciekawe jak), że komornik itp.

Na przełomie sierpnia i września otrzymałem pismo z tego banku, o treści mniej więcej "chcemy się z Panem skontaktować, proszę zadzwonić od poniedziałku do piątku w godzinach 8-18". Piątek, przed 17, dzwonię. Odbiera pani, po kilku minutach przełączania okazuje się, że kontakt jest poza pracą i mam dzwonić... ostro pani przerwałem, mówiąc, że nie jestem i nie byłem ich klientem, nie mam pojęcia czego oni chcą ode mnie i nie zamierzam tracić mojego czasu ani środków (to ja dzwoniłem) na dowiedzenie się, o co im chodzi. Zażądałem pisma - pani spytała, czy numer z którego dzwonię jest mój. Tak, OK, zadzwonimy do Pana. Ani pisma, ani telefonu.

Połowa września, mój brat otrzymuje pismo, w którym wzywają go do spłaty zadłużenia z umowy do końca września, w przeciwnym razie komornik itd. Miło by było, gdyby państwo chociaż KWOTĘ podali, bo podali i dane mamy, i numer umowy, i konto do wpłacenia, i termin, tylko nie żądaną kwotę. Robi się oficjalnie, więc siadam i odpowiadam im pisemnie (podpisany brat), że (streszczenie) brak sumy pozwala mi wątpić w ich rzetelność i istnienie jakiegokolwiek długu, że to pierwsze pismo po prawie pół roku od śmierci mamy, a dotąd dobijali się telefonicznie dziwni szemrani ludzie, że nadal nie otrzymaliśmy podstawowej rzeczy, jaką jest dokumentacja kredytowa (która spadkobiercy jako następcy prawnemu przysługuje jak psu buda) i jeżeli w ciągu 14 dni od daty otrzymania tego pisma nie dostanę dokumentacji, to zawiadamiam jednocześnie Nadzór Bankowy i prokuraturę - tak, tę ostatnią też, bo podejrzenia o wprowadzeniu klienta w błąd celem wydobycia od niego kasy nasuwają się same.

Żółta zwrotka wskazuje datę otrzymania 26.09.12, pismo z banku nosi datę kilka dni później. Grzecznie przepraszają za pomyłkę z brakiem sumy żądania, podają kwotę (ok. 30 tysięcy) i podają nowy termin. Plus dokumenty. Klops, jednak trzeba płacić, bo i ubezpieczenia karty nie było. Następne pismo będzie o rozłożenie na raty, bo brat nie pracuje i jest na rencie (sam w tym wypadku odniósł bardzo poważne obrażenia).

I powiedzcie sami, nie można było tak od razu, podać rzetelnie wszystkie informacje i nie traktować klienta jak brud pod paznokciami, z góry i po chamsku? Czy naprawdę było trzeba huknąć o Nadzorze Bankowym, by zaczęto szanować prawa strony i obowiązki banku względem niej?

PS. Mozolnie spłacane jest zadłużenie także w innych bankach, a tam (o dziwo) nie trzeba przypominać, że klientowi należy się jednak jakieś wytłumaczenie.

pewien bank na Pomorzu

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (207)
zarchiwizowany

#36060

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O podejściu do klientów ze strony pewnego "pomarańczowego" operatora.

Jakiś czas temu zginęła w wypadku moja mama, a mój młodszy brat doznał poważnych obrażeń i na razie nie może samodzielnie chodzić. Mama była przedsiębiorcą i opłacała cztery telefony rodzinne: swój, ojca, mój i brata. Kartę młodego szlag trafił, a mamie już telefon na nic. Zostały dwa sprawne i działające SIM-y.

Ojciec zmuszony był otworzyć własną działalność gospodarczą w miejsce tej, co prowadziła mama, bo firma prywatnego przedsiębiorcy przestaje istnieć wraz z jego śmiercią. Między innymi zgłosił do Pomarańczy chęć przejęcia tych numerów, a wraz z tym oczywiście przesłał dokumenty obrazujące podstawę faktyczno-prawną wniosku, czyli m.in. akt zgonu. I tu się zaczyna akcja właściwa.

Sobota przedpołudnie, szykuję się z narzeczoną do przywitania kumpla Z, który z Wilna przyjechał do naszej stolicy na koncert i potem wpada do nas na chwilę. Wymiana SMS-ów, informacji itd. Dzwoni inny kolega G, bym pomógł jgo bratu w kilku prywatnych kwestiach - OK, spotkamy sę za kilka dni, jak wrócę z pracy. Ojciec zwozi brata na weekend z miasta oddalonego o kilkadziesiąt km (gdzie ten przechodzi zabiegi rehabilitacyjne) i prosi, żebym podjechał do niego (nie mieszkamy razem) jak mi puści sygnał, to pomogę młodego wnieść. Nie ma sprawy.
Robimy cotygodniowe zakupy, potem obiadek i czekamy. Dwunasta, pierwsza, wpół do drugiej. Cisza. Chcę zadzwonić, a tu na moim telefonie informacja "REJESTRACJA KARTY SIM NIE POWIODŁA SIĘ". Zasięgu zero, nie mogę ani dzwonić, ani odbierać, nic. Dzwonię na domowy z numeru drugiej połówki, ojciec już dawno jest i wie o problemie, ale podobno nadajnik zmieniają i wieczorem będzie OK. Szkoda tylko, że musiał sam taszczyć dwudziestoparoletniego chłopa na czwarte piętro. Do kumpla Z ślę informację z bramki, by porozumiewał się ze mną przez numer narzeczonej. Dostał info, dzwonimy, sms-ujemy, odbierzemy go jutro ok. 12-13 z Dużego Miasta. Moje kochanie i tak ma tam coś załatwić, nic tak pilnego, ale można mieć to już za sobą.

Sobota wieczór zleciała, niedziela rano - telefon dalej bezużyteczny. Ojciec już podbno z nimi rozmawiał, przepraszają, ma działać niedługo. Jedziemy. Kilkanaście km przed Dużym Miastem, na autostradzie, skopał mi się samochód. Doczołgałem się do pasa awaryjnego, a tu okazuje się, że narzeczona nie ma nic na koncie. Mój telefon dalej tylko kieszeń obciąża. Jesteśmy odcięci. Dramat. Już chcę łapać stopa i z Dużego Miasta jechać po pomoc drogową, a tu laweta przyjeżdża sama. Pan, okazuje się, robił "lotny patrol" po autostradzie", zauważył nas i podjechał. Z nieba nam wręcz spadł. Do DM nie ma sensu nas odwozić, skoro jesteśmy z daleka, więc pytanie, ile za kurs do Byłego Wojewódzkiego Miasta, skąd pochodzimy. Kawałek drogi jest. Pierwsza propozycja - 800, targujemy się. Stanęło na 6 stówkach. Jakiś czas temu miałem awarię i laweta podesłana od ubezpieczyciela zgarnęła 2 stówki, ale do ubezpieczyciela najpierw się trzeba dodzwonić...
Jedziemy, wspaniałomyślnie zajechaliśmy na stację paliw, gdzie kupiliśmy doładowanie i informujemy o sytuacji, ojca na domowy oraz kumpla Z. OK, dojedzie autobusem. Dojechał kilka godzin po nas, ja zaś musiałem do domu skoczyć po gotówkę, bo 600 zł ze sobą nie miałem. Popołudnie, telefon dalej nie działa, a mnie w tym momencie dopiero oświeciło, że przecież Z ma numer rozpoczynający się od cyfry 5, a zatem coś tu jest nie tak...

Popołudnie niedzielne, rozmowa z ojcem. Okazało się, że jakiś pracownik, najwidoczniej niespełna rozumu, zauważył we wniosku jedynie akt zgonu, a pozostałych dokumentów nie kwapił się już przejrzeć i zrozumieć. Nie przeszło też nikomu przez myśl, dlaczego przez te kilka miesięcy telefony działają i są wykorzystywane, a rachunki ktoś na bieżąco opłaca. W efekcie wykreślono nasze karty, a wyszło to dopiero po tym, jak wkurzony czekaniem ojciec trochę mocniej przycisnął.
Efekt - numery mają być aktywne najdalej w poniedziałek rano, a za czas zmarnowany z powodu błędu pracownika mamy mieć potrącony abonament(bo korzystać z sieci nie było jak) i zapomnimy o sprawie, a jeśli nie będzie to odkręcone, to będzie raban, w trybie natychmiastowym wypisujemy się z Pomarańczki, pozew o odszkodowanie i skarga wyżej.

W poniedziałek rano numery odzyskane, tylko jeszcze z biura musiałem zadzwonić do kumpla G, że przekładamy spotkanie, bo nie dam rady dojechać i muszę się zająć autem.

Na litość, czy naprawdę tak trudno jest przeczytać WSZYSTKO, co jest w kopercie???

usługi telefonia komórkowa Orange

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (162)

1