Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kasiek95043763142836507358

Zamieszcza historie od: 28 stycznia 2015 - 0:57
Ostatnio: 24 marca 2015 - 15:48
  • Historii na głównej: 0 z 3
  • Punktów za historie: 137
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 3
 
zarchiwizowany
Wspominałam już chyba, że na studia dojeżdżam sobie małym busikiem. W owym busiku jakiś czas temu zdarzyło mi się usiąść obok pewnej dziewczyny, a że droga długa, nawiązała się między nami rozmowa. Okazało się, że uczymy się w tym samym kierunku, ale Karolina jest dopiero na pierwszym roku. To właśnie ona opowiedziała mi o stosunkowo piekielnym profesorze, z którym mi szczęśliwie nie dane było mieć zajęć.
Na koniec semestru rocznikowi Karoliny pozostało zdobycie tylko jednego zaliczenia właśnie u pana P. Pan P parę tygodni prędzej przydzielił im tematy, które mieli opracować w formie pisemnej. Oznajmił, że referaty będzie zbierał na przedostatnich zajęciach i tylko ci, którzy je oddadzą, będą mogli na tych samych zajęciach przystąpić do egzaminu. Dnia sądu nieobecne były bodaj cztery osoby, a kolejne dwie zjawiły się bez pracy pisemnej. Zostały wyproszone z sali z przykazaniem, żeby jeszcze dziś wysłali mu mailem swoje referaty, a jutro zgłosili się na konsultacje. Wszystko pięknie i kulturalnie, nikt nie miał zastrzeżeń.
Następnego dnia o wyznaczonej godzinie pod gabinetem pana P zjawiła się cała szóstka. Po dłuższym czasie postanowili poprosić sekretarkę, żeby spróbowała skontaktować się z profesorem. Sekretarka jednak odprawiła ich ze służbowym numerem pana P i przykazaniem, żeby takie sprawy załatwiali sami. Pan P nie odbierał, więc po paru godzinach czekania odpuścili ustaliwszy prędzej, że Karolina napisze do profesora maila, a ktoś inny będzie próbował nadal dzwonić.
Po tygodniu pan P odpisał, że miał chore dziecko i wyznaczył im kolejny termin spotkania, na którym znów się nie zjawił. Sytuacja powtórzyła się jeszcze może z pięć razów, aż w końcu studenci poszli porozmawiać z dziekanem wydziału, który osobiście skontaktował się z panem P. Zdenerwowany profesor wreszcie odebrał telefon i kazał im stawić się jutro w innym budynku w sali 217. Następnego dnia okazało się jednak, że numeracja kończy się na sali 215.
Koniec terminu popraw zbliżał się wielkimi krokami, a profesor nadal zbywał ich terminami, na których zwyczajnie się nie zjawiał. Nie wiem, czemu nie poszli znów do dziekana, ale koniec końców pan P w końcu przyjął ich przedostatniego dnia semestru. Przepuścił ich prace przez program do wykrywania plagiatów i od razu pięciu studentów dostało za nie niedostateczne. Tylko jedna dziewczyna miała w całości własnoręcznie napisaną pracę, ale profesor stwierdził, że na pewno nie pisała jej sama i postawił jej 1+. Zamiast egzaminu pytał ich przez godzinę, po czym postawił wszystkim 3. Dlaczego tamta dziewczyna nie kłóciła się o wyższą ocenę za swój referat? Podobno bała się, że jeśli jeszcze kiedyś będzie miała zajęcia z panem P, to nie uda się jej dostać u niego pozytywnej oceny na koniec.

Studia...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (29)
zarchiwizowany
Historia http://piekielni.pl/65020 przypomniała mi pewien niezwykle nieprzyjemny incydent z mojego życia. Incydent na tyle przykry, że do tej pory co najmniej raz w tygodniu zapobiegawczo wpisuję swój numer telefonu w Google celem upewnienia się, że nie znajdę go w jakimś ogłoszeniu o tematyce stosunkowo specyficznej.
Zaczęło się chyba od natrętnego telefonu, który wyrwał mnie ze snu w okolicach piątej rano. Będąc jeszcze w stanie otępienia odebrałam połączenie bez patrzenia na wyświetlacz. Już po chwili obudziłam się jednak całkowicie, bowiem po drugiej stronie słuchawki jakiś napalony homoseksualista najpierw zaproponował mi spotkanie w celach „towarzyskich” (czyli „możesz mi obciągnąć”), zaś później wytknął mi, że nie jestem mężczyzną. Zamurowało mnie i jedyną moją reakcją było naciśnięcie czerwonej słuchawki. Miałam pewność, że to pomyłka. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna.
Przez kolejne dwa dni mój telefon ciągle dzwonił. Połączenia z zastrzeżonych numerów odrzucałam, smsy były rzadsze, lecz po niedługim czasie zaczęłam usuwać je bez czytania. Cóż więcej mogło zrobić nastoletnie wówczas i głupie dziewczę? Na policję nie chciałam iść, żeby nie martwić starszych i schorowanych rodziców, a że sytuacja zdawała się pogarszać z każdą godziną (jak i mój stan psychiczny), postanowiłam, że tak dłużej być nie może i coś trzeba zrobić. Gdy przyszedł kolejny sms, wytłumaczyłam nadawcy sytuację i zapytałam, skąd ma ten numer. Facet okazał się na tyle litościwy, że nadesłał mi elaborat brzmiący mniej więcej „internet” i zaniechał dalszego pisania. Komuter poszedł więc w ruch i po wpisaniu mojego numeru w Google wyświetliła mi się strona z ogłoszeniami o nieskromnej treści. Z konkretnego ogłodzenia dowiedziałam się, że jestem przystojnym facetem i błagam o seks grupowy z osobami o dowolnej orientacji. Cóż… Do tej pory jestem pewna, że mój numer nie znalazł się w tym ogłoszeniu przez pomyłkę. Przeglądając treść anonsu i nick osoby, która je wystawiła, na myśl nasuwał mi się pewien dawny „znajomy”, który chyba nie mógł znieść tego, że mnie do siebie zraził wystarczająco, bym zaniechała wszelakich kontaktów z nim.
Wiedząc, że przez umowę zawartą ze znaną siecią komórkową nie mogę pozbyć się karty, a co za tym idzie, zmienić numeru, postanowiłam zawierzyć wszystko blokadzie obcych połączeń. Ogłoszenia nie dało się zdjąć z Internetu, administrator strony stanowczo odmawiał współpracy zasłaniając się całą litanią artykułów prawnych, więc wydawało mi się to najlepszym wyjściem. System okazał się na tyle sprawny, że mi pozostawało jedynie usuwanie pierdylionów niepoprawnych smsów.
Po paru tygodniach czarna lista w telefonie przestała być konieczna, bowiem nie było już więcej ani niechcianych połączeń, ani też smsów. Ogłoszenie przedawniło się, zostało zarchiwizowane i ostatecznie zniknęło na wieki wieków. Mi zostało jedynie paranoiczne wstukiwanie swojego numeru w wyszukiwarkę i parę nerwowych tików. W wakacje z całej sytuacji wyżaliłam się kuzynowi, który w przypływie dobrej woli zgłosił chęć wymienia się kartami. Jako że sam miał problem z natrętnymi znajomymi, z którymi chciał zerwać kontakt, doszliśmy do wniosku, że to świetny pomysł. Poczułam się nieco pewniej, znajomi kuzyna przestali dzwonić po paru dniach, gdy za każdym razem słyszeli w słuchawce damski głos.
Do tej pory jest spokój. Nowy numer daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa, tym bardziej, że zna go tylko moja najbliższa rodzina. Gdyby sytuacja zdarzyła mi się teraz, z pewnością w pierwszej kolejności poszłabym na policję. Żałuję, że nie zrobiłam tego wtedy wystraszona wizją wystraszonej mamy płaczącej po nocach i zmuszonej do chodzenia ze mną po różnorakich instytucjach(to dość wrażliwa osoba, bojąca się świata i chorująca na serce). Mam nadzieję, że już nigdy nie znajdę swojego numeru w jakimś ogłoszeniu wiszącym na stronie o tematyce erotycznej.

Stalking czyli jak nabawić się nerwicy w wieku lat nastu

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (212)
zarchiwizowany
Chyba nie przesadzam?
Zdarzyło się trzy lata temu, że brat i bratowa poprosili mnie o bycie chrzestną dla ich drugiego (pierwsze nazwijmy Starszą) dziecka. Jako że bratowa spowodowała już kilka nieciekawych sytuacji w rodzinie, wzbraniałam się nogami i rękami. Wtedy jednak do sytuacji wkroczył brat mój i stwierdził, że „dziecku się nie odmawia”. Pomyślałam, że młoda faktycznie niczemu nie jest winna, a chrzestną mieć musi, więc ostatecznie się zgodziłam. Na swoje nieszczęście…
Młoda więc rosła, aktualnie ma niespełna trzy lata i stała się pogodnym i rezolutnym dzieckiem. Problem nie tkwi w niej, a w bratowej.
W czwartek wracamy sobie z narzeczonym do domu z dość odległego miasta. Droga długa, a w brzuchach zaczyna burczeć, więc na odchodnym wstąpiliśmy do McDonald’s. Od razu rzuciły mi się w oczy zabawki z chyba ostatniej kolekcji, wśród których pyszniły się czerwone okulary z ukochanym przez dzieci kotem. Przypomniało mi się, że Młoda hello kota wręcz ubóstwia, więc pomyślałam, że wezmę i podrzucę jej przejazdem.
Do czynu doszło, młoda przeszczęśliwa, bratowa podziękowała, wszystko pięknie. Pięknie aż do niedzieli. W ową niedzielę przez parę godzin nie było mnie w domu, a gdy wróciłam mama wyżaliła mi się, że bratowa była i urządziła jej cyrk. Podobno wydzierała się, że jak kupuję coś Młodej, to powinnam kupić to samo i Starszej, bo później Starsza chodzi zdołowana, że nic nie dostała. Mama zdziwiona stwierdziła, że przecież jestem chrzestną tylko Młodej, Starsza ma własnych chrzestnych, jednak bratowej nie dał radę uspokoić nawet jej mąż i w końcu z fochem pojechała do domu.
Najpierw ciśnienie podniosło mi to, że kłótnię urządza nie mi, ale mojej mamie. Później to, że przecież Starsza nie ma już pięciu lat i powinna umieć pogodzić się z tym, że nie dostała zabawki przeznaczonej rozwojowo dla trzylatków. Ostatecznie zrobiło mi się szkoda Starszej, bo niedługo będzie przeżywać w szkole pierwsze testy i nie wiem, jak poradzi sobie z tym, że inni być może dostaną wyższe oceny od niej. Ciekawi mnie, co w tej sytuacji zrobi bratowa. Ciekawi również to, czy z okazji zbliżających się urodzin Młodej powinnam kupić te same prezenty również Starszej, a co za tym idzie reszcie dzieciaków z imprezy, które na pewno zauważą, że Starsza coś dostaje, choć to nie jej święto.
I tak, podobne sytuacje miały miejsce prędzej. Teraz jednak z bólem serca obiecałam sobie, że młoda nie dostanie ode mnie już żadnych "bonusowych" prezentów.

niestety bratowa

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -26 (56)

1