Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PiekloDzisModne

Zamieszcza historie od: 11 marca 2016 - 12:10
Ostatnio: 14 maja 2019 - 0:18
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 215
  • Komentarzy: 85
  • Punktów za komentarze: 414
 
zarchiwizowany

#84248

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio mówiło się trochę o pomyśle wycofania obowiązku pisania matematyki na maturze, i przez uszy przewinęły mi się skargi, jak to uczniowie są bardzo zestresowani egzaminami i ogólnie "bul i tragetia". Na tej podstawie wam opowiem, jak wygląda podejście do matury i ogólnie do nauki moimi oczami, ale niestety nie na uczniach podstawówki, a pełnoletnich, pełnoprawnych obywatelach RP których czeka za 2 miesiące egzamin zawodowy, a za rok matura.

Jestem w 3 klasie technikum, jaki kierunek to jest nieistotne. Mamy niedługo 2 egzaminy zawodowe. Za rok najcięższy egzamin do tej pory, czyli matura. Na razie dużą uwagę skupiamy na przedmiotach zawodowych, ale mamy nauczycieli, którzy już teraz chcą nas przygotować do matury (i chwała im za to, niektórzy zaczną to robić dopiero w 2 semestrze 4 klasy), niestety ich chęci często spełzają na niczym, ponieważ postawa pewnych osobników z klasy im na to nie pozwala (nawet jak bardzo się postarasz, to zbuntowanego debila nie naprostujesz, po prostu się nie da i basta).

Moja kochana klasa uważa, że to matury jest sporo czasu, a egzaminy zdadzą na luzie, no bo przecież to takie proste! Po co ja mam się uczyć skoro ja sobie poradzę! Na matmie skupić się na zadaniach? Przecież ja mam książeczkę z wzorami i kalkulator na maturze, no nie ma szans żeby tego nie napisać! Tak przynajmniej twierdzi ta "ambitna" część, reszta albo ma maturę w du... w głębokim poważaniu, a jeszcze bardziej hardkorowi ignoranci dumnie ogłaszają, że oni nie podejmują się matury i egzaminu. To na kij chodzisz do szkoły? Tak dla wesołego wiadomo czego? Dla wydłużenia sobie okresu gdzie możesz pierdzieć w stołek i wymykania się podjęcia pracy?

A jeżeli twoje ambicje są większe niż sprzedawanie warzyw na targu lub BigMaca w McDonaldzie i chcesz napisać egzamin, ale matura wydaje ci się trudna, to po cholerę ci technikum? Masz tylko trudniej, bo nauczyciele uważają że zdajesz oba rodzaje egzaminów i cię cisną przez 4 lata z przedmiotów zawodowych i licealnych, a w zawodówce masz nawet praktyki częściej od szkoły, i one solidniej cię naszykują do egzaminu zawodowego niż technikum, które musi się też skupić na zdających maturę. No ale zawodówka (a nie, przepraszam, SZKOŁA BRANŻOWA) trwa tylko 3 (teraz 4) lata i przecież to za mało, po tym przecież TRZEBA PRACOWAĆ! :(

Kiedy im zadajesz te pytania, następuje zawieszenie systemu i wywala błąd 404, gdyż mózgownica nie posiada programu który ogarnie tą skomplikowaną logikę. A zamiast poważnie zastanowić się nad swoimi możliwościami pod koniec gimnazjum (tak wiem, że często wychodzi wszystko na jaw już po fakcie, ale kaman, do 2 klasy jeszcze możesz się na spokojnie przepisać) to siedzą takie jełopy na lekcjach i traktują je jako okazję to plotek z psiapsiółkami, irytując nauczyciela chcącego nas czegoś nauczyć, i wku... wpieniając mnie i nieliczne osoby, które chcą wiedzę przyswoić. Zwracanie uwagi traktują jako personalny atak, a jak robi to nauczyciel to uznają go za odpalonego i jest na ich czarnej liście zwyrodniałych nauczycieli którzy zasługują na sepuku. I potem słucham, jak to moja klasa (i ja też bo niestety jestem jej częścią) jesteśmy jełopami bez ambicji i jesteśmy trudni w nauce, a nauczyciele z naszych lekcji wychodzą zmęczeni jak po godzinnym joggingu bez przerwy.

Trudno im się dziwić, wiem że są tutaj nauczyciele, oni doskonale wiedzą jak to jest pracować z trudną młodzieżą. Ale uwierzcie mi, nieważne jak bardzo kiedyś mieliście przewaloną klasę, przy naszej uciekalibyście jak najdalej żeby tylko nie wracać.

Spytacie po co to piszę, po części żeby trochę wylać swoją irytację na ekran i sobie ulżyć, a po części pokazać wam dlaczego młodzież jest taka... głupia? niedołężna? Nie chcę się doszukiwać błędów i wycinków w systemie edukacji (kuuuur... czę kiedyś to było), ja uważam siebie za przeciętnego nastolatka, który nie jest ignorantem ale uczy się po prostu okej, idealnie żeby w przyszłości odnaleźć się w zawodzie. Może i edukacja w dzisiejszych czasach jest okrojona w porównaniu co było 30-40 lat temu, ale nic na to nie poradzimy, a sami widzicie że i to nie przeszkadza ludziom narzekać że "ezzzuuu ale to cinżkie ja nie ogarniam tej matmy ja nie zdam buuu" mimo dostępu do internetu i szerokim wyborem korepetytorów.

Podsumuję to tak. Starajcie się unikać wiadomości w stylu że młodzież zestresowana i oni nie dają rady. Szkoda sobie strzępić nerwów, a uwierzcie mi że ambitnej młodzieży jest naprawdę sporo (przykładowo w mojej szkole tak jest) które osiągają świetne wyniki w nauce i są odpowiedzialni bardziej niż niejeden dorosły. Najczęściej tacy są zagłuszani przez hordy kretynów którzy wybierają szkoły "bo mami kazała" "bo psiapsi tam poszła" a potem narzekają że sobie nie radzą.

PS tak wiem, że jeżeli klasa mi się nie podoba to mogę się przepisać. Problem w tym, że nie mam w szkole innej klasy o tym samym profilu, a przepisywanie się do innej szkoły na ten sam profil może i jest możliwe, ale czasami szkoły mają drastycznie inny poziom oraz sposób edukacji przedmiotów zawodowych, i wolę nie ryzykować że dla matury zepsuję sobie egzaminy zawodowe, bo np szkoła uznała ignorować pewne ważne tematy lub po prostu nauczyciele mają wywalone.

Szkoła

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (29)

#81596

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sezon narciarski jest w pełni, i nic chwilowo nie zapowiada jego końca. Pogłębia ten fakt fala mrozów. Niektórych to aż ciągnie, aby założyć sztywne i odcinające krążenie buty, ubrać je w narty i szurać stok, dopóki śnieg jeszcze się trzyma.

Jako że należę do grupki nie dającej spokoju swoim stopom, ja też już parę razy zaliczyłem wyprawę na śnieżną przygodę.
Dzisiaj poruszę temat dość dobrze znany, ale dalej mimo wszystko aktualny problem, i wielu narciarzy/snowboarderów, tak jak i mnie, ten temat bardzo drażni. I z góry przepraszam, ale będzie długo.
Mianowicie Savoir Vivre na stoku i typowa ludzka głupota.

1. Kolejki.

Jak sami dobrze wiecie, miłośników zimowego sportu jest naprawdę sporo, przez co na popularniejszych stokach typu Kotelnica Białczańska dość szybko tworzą się kolejki na wyciąg.
Moim zdaniem, kolejki mogłyby przechodzić znacznie sprawniej i bez nerwów, ale ludzie nie mają za grosz zrozumienia dla drugiego człowieka, i sami powodują sobie problemy. Co mam na myśli?

- Wpychanie się w bramki, aby potem zorientować się, że nasz partner(ka), berbeć czy psiapsiółka jest jeszcze za bramkami. Wtedy ludzie uznają, że genialnym pomysłem będzie stanąć jak krowa na drodze innym i czekać, aż nasz drugi człowiek w końcu się przepcha przez bramki.

Podobnie jest przy bramkach już bezpośrednio do strefy wsiadania na wyciąg, czasami krew mnie zalewa jak widzę, że kolejka za nami ciaśni się niemiłosiernie, ale jełop oczywiście MUSI jechać ze swoim partnerem lub znajomym, i zostawia jedno puste miejsce na wyciągu, gdzie mógłby ktoś inny już wsiąść i usprawnić kolejkę. Oczywiście taki człowiek nie wpadnie na pomysł przepuszczenia kogoś za nim, a kto chciałby już mieć z głowy tą kolejkę.
Rozumiem takie zachowanie tylko w przypadku matek/ojców z dziećmi, no bo w końcu to dzieci, i one wymagają stałej opieki, szczególnie przy takim tłumie, dlatego muszą jechać razem choćby nie wiem co.

- Agresywne przepychanie się. Rozumiem, kolejki są irytujące, ale jakieś zasady kultury osobistej trzeba zachować. Nie wszyscy je respektują, i przepychanki, deptanie po nartach, blokowanie innych kijkami oraz bicie kijkami po nogach jest już normą. Jak na ironię, gdy zwróci się takiemu Januszowi uwagę, zacznie prawić ci że ty jesteś tylko gówniarzem, i on zaraz cię nauczy kultury.

2. Zachowanie ludzi na stoku.

Nie wiem jak to jest, ale mimo wielu zasad i regulaminów umieszczonych na stoku (które można np. poczytać, kiedy się jest w kilometrowej kolejce na wyciąg, choćby dla zabicia czasu) niektórzy zdają się udawać, że nic takiego nie istnieje, i można jeździć jak się chce. Mogłoby się wydawać, że to cecha zarezerwowana dla osób oswajających się dopiero z nartami. Nic bardziej mylnego.

- Zatrzymywanie się na środku stoku. To jest bardzo typowe dla ludzi jeżdżących na desce. Nie wiem czy to ze zmęczenia, czy nie chce im się wstać po wywrotce, ale potrafią czasem nawet w grupce(sic!) siedzieć na środku i urządzać sobie pogaduszki. A o tym, że należy zatrzymywać się na stoku tylko po bokach, albo bezpośrednio przed słupami wyciągowymi wiedzą nawet małe dzieci.
Przypominam, że mówimy tu o stokach nieraz dość stromych i długich, gdzie sporo doświadczonych narciarzy rozwija prędkości wręcz samochodowe. Wyobrażacie sobie skutki tego, że jakiś narciarz może nie wyrobić i wbić się w takiego parapeta z prędkością ok. 60km/h? Teoretycznie wina może być po stronie narciarza, bo to on musi uważać na niżej umiejscowionych, ale w praktyce środek stoku to nie pub, gdzie można sobie siedzieć jak przy piwku.

- Brak empatii i logicznego myślenia.
Na stoku nie brakuje osób jeżdżących bardzo dobrze na nartach. Ba, niekiedy tacy stanowią większość uczestników stoku. Jednak niekiedy umiejętności nie idą w parze z myśleniem.

Logicznym jest, że jak wyprzedzasz samochodem inny pojazd, to musisz zwrócić uwagę na wiele czynników, np. sprawdzić, czy coś nie jedzie z naprzeciwka, zadbać o bezpieczny odstęp od wyprzedzanego pojazdu itp itd. Na nartach jest bardzo podobnie. Kiedy wyprzedzamy osoby słabsze lub wolniejsze, musimy zrobić to uważając na innych i na osobę wyprzedzaną. Jednak niektórzy bardziej wolą zasadę "na przypale albo wcale", i wyprzedzają innych dosłownie milimetry od nich, przez co nieraz byłem świadkiem wypadków. Ostatnio jakiś narciarz jadący praktycznie na strzałę, przejechał niebezpiecznie blisko pewnej dziewczyny, bo jechała powolnym slalomem. Dziewczyna chcąc uniknąć zderzenia próbowała zmienić natychmiast kierunek, co skończyło się wywrotką. Na szczęście nic zazwyczaj takim osobom się nie dzieje złego, bo jadą dość powoli. Jednak co jeśli taki debil wbije się w początkującego narciarza? Oczywiście pajace nie wiedzą nawet, co zrobili i sobie jadą dalej jak gdyby nigdy nic. Chyba nie muszę dodawać, że tacy zwykle nie reagują na wywróconą osobę, która być może potrzebuje pomocy?

3. Zachowanie ludzi w karczmach.

Po paru godzinach jazdy zazwyczaj zjeżdżamy sobie do jakiejś knajpy, aby się napić czegoś ciepłego, coś przegryźć i ogólnie wypocząć oraz rozgrzać się. Niestety, nawet tam nie ma odpoczynku od piekielności.

- Jedzenie własnego posiłku.
Okej, zgodzę się, że niekiedy ceny w karczmach są naprawdę mocno przesadzone, ale one muszą jednak się z czegoś utrzymać, w końcu każdy chce skorzystać z toalety i się ogrzać, a ciepło, woda i środki czystości nie są za darmo.
Tym bardziej, że karczmy nie pozwalają na to z oczywistych względów. Jednak zawsze znajdzie się Janusz, co to wyłoży na ladę 10 bułek z pachnącym jajkiem i termos z herbatą, krusząc niemiłosiernie i rozlewając wszędzie swojego "lyptona z tecko". O syfie pozostawionym przez nich już nawet nie wspomnę.
Potrafię zrozumieć osoby, które zwyczajnie chcą tylko coś przegryźć, przez co wyciągają bułkę i kulturalnie jedzą, a zamawiają tylko np. kawę lub grzańca. Ale opychanie się jak świnia i robienie syfu wszędzie jest zachowaniem bardzo zwierzęcym.

- Słownictwo.
Trzeba pamiętać, że w karczmie rzadko kiedy jesteśmy sami. Zazwyczaj siedzi tam wiele osób, w tym również dzieci. Nie przeszkadza to jednak naszej polskiej młodzieży, malutkim fanom xpompy i innych pato-youtuberów oraz Januszkom na klnięcie jak szewc i darcie ryja do drugiej osoby. Często niestety napotykam (o dziwo 90% przypadków to były osoby dorosłe) na takie zachowanie, i irytuje to niemiłosiernie. A niekiedy ich kurczaki jako przecinki i śmianie się z głośnością odrzutowca potrafi przyprawić o ból uszu, a dzieci o nowe kolekcje słów do ich wewnętrznego słownika. Niekoniecznie dobrych słów.

To tyle co zaobserwowałem podczas parunastu moich wyjazdów narciarskich. Pamiętajcie o tym, aby jeździć bezpiecznie, i spędzić resztę zimy przyjemnie oraz bez wizyt w szpitalu ;)

stoki_narciarskie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (156)

#78197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio ktoś tu dodał historię o chłopaku troszkę niestabilnym psychicznie w liceum. Ja mam troszkę podobny przypadek, a przebywanie z nim w klasie już ok. 8 miesięcy wystarczyło, aby uznać go za jednego ze zdecydowanie najgorszych przypadków, jakie mnie spotkały w szkole.

Mały wstęp potrzebny do historii: Jestem uczniem 1 klasy technikum (gastronomicznego - co też jest ważne), w klasie ogólnie nie ma większych podziałów, wszyscy się dogadujemy i nawet lubimy, ale przypadek, który teraz opiszę, jest jedynym, którego nikt nie lubi, i ciężko się z nim dogadać.

Na potrzeby historii nazwijmy go Januszem.

Historia właściwa:

1. Umiejętność życia w otaczającym go społeczeństwie.

Wychowawczyni opowiadała nam o jego przypadku podczas jego nieobecności. Nasz Janusz ma taki problem, że emocjonalnie nie jest rozwinięty w pełni (natomiast nie ma z rozwojem intelektualnym problemu - ma całkiem dobre oceny).
Pewnie to nic takiego, prawda? Otóż nie.

Na lekcjach zwykłych zazwyczaj nikomu nie wadzi. Żyje we własnym świecie i siedzi cicho. Natomiast przerwy... ciężko tu powiedzieć o jakimkolwiek spokoju. Kiedy chcę pogadać na spokojnie z kolegami, on zaczyna "tańczyć" przy nas i głośno śpiewać z puszczoną muzyką. Na prośby i groźby, aby przestał, nie reaguje. Pomaga jedynie zastraszenie go poprzez podejście do niego z agresywną postawą, wtedy Janusz skula się i zaczyna uciekać, popiskując na cały korytarz. Niestety zazwyczaj wraca i zaczyna znowu swój kabaret. Janusz ma też w zwyczaju wpraszać się w rozmowy, śmiać się głupio i głośno przy nas, co nam bardzo przeszkadza.

Kiedy zdarza się, że jestem trochę dalej od kolegów, idąc za potrzebą chwilowej przerwy od ludzi i słuchając muzyki, potrafi do mnie przybiec, zacząć mnie zaczepiać poprzez stukania w ramię, próby włożenia czegoś mi pod podkoszulek, wyciągania mi słuchawek i piszcząc mi przed nos, że mnie zabije etc.(tak bez powodu potrafi grozić ci śmiercią, ale kto by się takim czymś przejmował ;P) I to już by było piekielne, ale mam tego jeszcze trochę ;)

2. Praca w kuchni podczas praktyk zawodowych.

Raz w tygodniu mamy cały dzień praktyk zawodowych na kuchni w szkole. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, bo to nie jest ważne. Przejdźmy do Januszka.
Naprawdę nikt nie wie, dlaczego Janusz poszedł na gastronomię. Jego umiejętności gastronomiczne są potwornie niskie. Zaraz ktoś powie, że po to się idzie na gastronomię, aby się nauczyć. W końcu on może nie umie, ale go to interesuje i chce się nauczyć.

No dobrze, to jest całkiem zrozumiałe, ale powiedzcie mi:
- Czy wy nie ucząc się w kierunku gastronomii jesteście tak nieporadni, aby mieć problem z przewróceniem kotleta na patelni? Bardzo wątpię, sporo tu jest ludzi mieszkających już samemu, i potrafi sobie ugotować obiad.

Tak, wierzcie mi lub nie, ale Janusz ma naprawdę mało wiedzy w tym zakresie. W 90% trzeba mu pomagać nawet z głupim obraniem cebuli, nie mówiąc już o zrobieniu ciasta na np. naleśniki. Z reguły pani stoi właśnie przy nim, a jeżeli nie pani, to jakaś koleżanka z klasy, co postanowiła mu pomóc mimo wszystko.
A co robi, jak już jakimś cudem przygotuje potrawę, odda jedną porcję do oceny i drugą zje? Wyciąga telefon, biedronkowe uszojeby i zaczyna siedzieć na tyłku do usranej śmierci. Do wszystkiego trzeba go poganiać - naczyń po sobie nie umyje, już nawet nie wspominam o czyszczeniu stanowiska. Zazwyczaj za niego robi to osoba odpowiedzialna za kontrolę czystości na stanowiskach.
Jednak kiedy go przymusimy do wyczyszczenia np. pieca, robi to strasznie uporczywie, i potrafi go czyścić dobrą godzinę.
Zaczyna być wtedy agresywny, i możecie mi nie uwierzyć, ale praktycznie zawsze dochodzi do bójki między Januszem, a osobą, która jako pierwsza straciła do niego nerwy (najczęściej jakaś dziewczyna).

Agresywny Janusz zaczyna się na wszystkich wydzierać, wyzywać innych i obiecywać różnie tortury, piekła czy solo za garażami z jego mamą. On co prawda waży jakieś 70kg i ma ledwie 172cm wzrostu, i teoretycznie można by było go olać, ale to jest niemożliwe.

3. Dlaczego nic z nim nie zrobimy?
Dobre pytanie. Otóż dlatego, że mama Januszka to przyjaciółka wychowawczyni i dyrektorki, przez co jest nietykalny. Rozmawialiśmy z panią, błagaliśmy ją, aby dostał nauczanie indywidualne, odciąży to nas i jego. Wychowawczyni obiecała, że porozmawia z jego Matką. Nie zgodziła się. Nie wiem, dlaczego jego matka mu to robi, że daje go do normalnej klasy, chociaż wie, że tam nie jest mile widziany, a czasami nawet bity.

Naprawdę nie wiem co robić, ignorowanie nic nie daje, prośby i groźby odpadają, przemoc to chwilowe rozwiązanie, a i tak potem zaczyna się ciebie czepiać i ci grozić, przez co jest tylko gorzej. Matka go usilnie trzyma w klasie, Janusz ma immunited u wychowawczyni, każda nasza skarga na niego jest zasłaniana "ale on już taki jest, musicie go tolerować".

To jest kleszcz, którego nie da się odczepić.
Mam dość.

Szkoła

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (205)

1