Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Rumburak

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2013 - 23:53
Ostatnio: 2 maja 2018 - 17:47
  • Historii na głównej: 3 z 5
  • Punktów za historie: 2615
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 681
 

#64751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scenka rodzajowa sprzed kilku dni, wprost ze Stokrotki:
Brat w drodze do mnie zaszedł do rzeczonego sklepu, który znajduje się pod moim blokiem. Po zebraniu kilku drobiazgów ustawił się grzecznie w kolejce.

Przed nim stały cztery osoby, spośród których trzy miały w koszyku różnego rodzaju owoce, warzywa i cukierki na wagę. Przeznaczone do samodzielnego ważenia. Myślicie że któraś z tych osób to zrobiła? Oczywiście że nie! Myślicie, że pozostałe dwie zorientowały się, że popełniły błąd w momencie w którym była kasowana pierwsza osobistość i poszły od razu zważyć swoje produkty bądź je odłożyły? A skąd!

Procedura była następująca: pierwsza osoba idzie ważyć, blokuje kolejkę, wraca i płaci. Kolejna udaje że nie słyszy kiedy przychodzi jej kolej i kasjerka zwraca uwagę, że produkty są niezważone. I kolejny raz, ważenie, blokowanie.... Ta sama sytuacja gdy nadchodzi kolej na trzeciego klienta.

Stojąca za nimi kobieta odwróciła się do brata i spuentowała całą sytuację:
- Dobry Boże, czy oni są k*wa niedorozwinięci?

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (766)

#60307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w takim miejscu, w którym pełnię zazwyczaj nocne dyżury i nader często przychodzi mi kontaktować się z różnymi służbami.

Parę minut po siódmej rano, liczę już minuty do końca dyżuru w pracy. Żeby nie było za lekko dostaję zgłoszenie: Straż Pożarna informuje o potrąconym dziku, prawdopodobnie jeszcze (ledwo) żywym.
W takiej sytuacji dzwonię do odpowiedniego Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Mówię co i jak, podaję miejsce, proszę o wyjazd w celu uśpienia zwierzęcia i pobrania próbek na obecność wirusa ASF (afrykański pomór świń). Wywiązuję się taki dialog:

W[eterynarz]: No dobra, tylko ja nie mam czym go uśpić. Szefa jeszcze nie ma, a ja nie wziąłem kluczyka do szafki ze środkami.

J[a]: Wie pan, dobrze byłoby jakby tam ktoś w miarę szybko dojechał. Strażakom sprawę zgłaszał przejeżdżający kierowca, dzika nikt nie pilnuje. Państwo mają najbliżej, zanim dojedzie tam ktokolwiek inny, ktoś może zabrać zwierzę (zdarza się bardzo często, pokusa darmowej dziczyzny kusi wiele osób).

W: To niech Straż Graniczna go odstrzeli! (do granicy blisko)

J: Jak? Oni mają na miejsce tyle samo co pan, to nie ich obowiązek tylko pana, poza tym oni muszą się rozliczać z każdego oddanego strzału.

W: Wiesz pan co... To ja tam jadę, mam tutaj ze sobą taki długi szpikulec. Ja temu dzikowi tym szpikulcem przebiję serce!

Myślę sobie: „Dobry Boże, co ten człowiek opowiada?” Tłumacząc mu wszystko wspomniałem też, że według moich informacji dzik może nie dożyć jego przyjazdu, poza tym zależało mi, by po prostu ktoś jak najszybciej tam pojechał, środek na uśpienie mógł mu ktoś potem ewentualnie dowieźć (co zasugerowałem). Chłop nie był przekonany. Kończąc mówię:

J: Proszę pana, dzika trzeba uśpić, pan jest weterynarzem i wierzę, że zrobi pan to jak należy. Proszę o kontakt po pobraniu próbek, żeby można było zutylizować zwierzę.

Zaraz po odłożeniu słuchawki ponownie skontaktowała się ze mną Straż Pożarna: kierowca zgłaszający sprawę wcześniej, jadąc już w drugą stronę zauważył dwóch kolesi ładujących dzika na przyczepkę. Numerów tablic nie spisał. Od miasta powiatowego do miejsca akcji było mniej więcej 20 km. Marne szanse na odnalezienie. Dzwonię ponownie do Weterynarza i opowiadam o tym czego się dowiedziałem. Chwila ciszy. Słyszę jak wciąga powietrze.

W: K***a. K***a mać! Słuchaj pan! Ja ruszam w pościg!

I rzucił słuchawką. Mam nadzieję, że nie ruszył w pościg ze swoim szpikulcem.

las

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 787 (845)
zarchiwizowany

#46845

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słowem wstępu: jak pisałem w poprzednich historiach pochodzę z Podlasia, jednak na studia wybyłem dość daleko od rodzinnych stron. Od miejscowych często słyszałem komentarze na temat mojego tzw. wschodniego zaśpiewu. W przeciwieństwie np. do dziadków nie "śledzikuje", jednak akcent jest podobno wyraźnie słyszalny dla ludzi z innych regionów. Podobne doświadczenia miało wielu moich znajomych, którzy rozjechali się po Polsce.

Historia miała miejsce kilka ładnych lat temu w mieście piernika i Kopernika, gdy byłem jeszcze młodym i pełnym wiary w przyszłość studentem.
Wiosna w pełni, miałem akurat dość długie okienko między zajęciami. W okolicznym kinie studenckim gościł objazdowy festiwal filmów dokumentalnych. Właściwie co roku byłem jego widzem, lecz zawsze udawało mi się oglądać filmy jedynie w godzinach wieczornych, przez co wiele dobra wyświetlanego w ciągu dnia mi umykało. Dlatego ucieszyłem się że w czasie przerwy uda mi się załapać aż na dwa filmy.

W sali panował przyjemny chłód a widzów było zaledwie kilku. Po chwili obok mnie usiadł Pan około czterdziestki ze stylem bycia i ubiorem znamionującym "Wielkiego Arthyste". W czasie seansu na podstawie pełnych aprobaty lub oburzenia chrząknięć w odpowiednich momentach filmu, zdaje się że przypadliśmy sobie do gustu, wobec czego wywiązała się rozmowa i ciche komentowanie wydarzeń na ekranie (sala prawie pusta).
W przerwie między filmami dyskusja przyjęła dziwny obrót. Pan Arthysta rozpoczął długą tyradę nt praw człowieka, wartości jakie niesie demokracja itp.O tym jak stara się poruszać te problemy w swoich amatorskich projektach. Spuentował to wszystko stwierdzeniem, iż podziwia mnie i moich rówieśników którzy musieli uchodzić z kraju z powodu swoich przekonań. Na koniec dodał:
"Naprawdę bardzo dobrze mówisz po polsku! Prawie nie słychać akcentu!"

Wtedy zorientowałem się o co chodzi i roześmiałem się głośno, czym wywołałem niemałą konsternację u rozmówcy.Okazało się, że zostałem wzięty za młodego białoruskiego bojownika o wolność, wydalonego z ojczyzny i uczelni za walkę z reżimem. Po wyprowadzeniu z błędu facet ledwo był w stanie ukryć rozczarowanie. Szybko przestała go interesować rozmowa ze mną i ewakuował się w pobliże siedzącej dalej młodej dziewczyny.Następnego dnia festiwalu zobaczyłem go nagabującego grupę Azjatów. Teraz o pomyłce takiej jak ze mną nie mogło być mowy:)Mam nadzieję, że byli z Wietnamu lub Birmy co musiało dostatecznie zaspokoić jego artystyczną żądze poznania maluczkich w opresji.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (199)

#46237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pochodzę z małej wioseczki na wschodzie Polski, całkiem niedaleko granicy kraju rządzonego przez wąsatego dyktatora. Wieś jak wieś, realia swojskie, bardzo przeze mnie zresztą lubiane. Wszyscy sąsiedzi to potężne indywidualności (które przedstawię bliżej jeśli będziecie chcieli) lecz spośród nich na pierwszy plan wybija się Władek.

Ma on kilka ciekawych zwyczajów. Jednym z nich jest szalona jazda traktorem po podwórku, gdy już uda mu się taką maszynę odpalić. Gdy uruchomi wysłużoną trzydziestkę żadne stworzenie nie jest bezpieczne. Nie wiem, co wstępuje w tego człowieka, ale nie potrafię zliczyć przejechanych kotów, psów (ku rozpaczy jego dzieciaków), nie wspominając o kurach. Władek oczywiście nie tępi swojego inwentarza celowo, po prostu kierunku w którym będzie się przemieszczał traktor nie potrafi przewidzieć nawet on sam.

Władek miał sprytnego i starego psa. Już sam fakt przetrwania wielu lat w tych warunkach był dowodem jego wielkiego doświadczenia i mądrości. Gdy więc pewnego dnia piesek usłyszał warkot silnika, od razu przezornie skrył się w stojącej pod stodołą budzie. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze: Władek przejechał psa razem z budą.

interior

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 619 (793)
zarchiwizowany

#46251

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zarówno na Mazowszu, jak i na Podlasiu jest wiele wsi będących w przeszłości zaściankami szlacheckimi. Dla niewtajemniczonych: szlachta zaściankowa to ubodzy szaraczkowie którzy sami uprawiali swoją ziemię, lecz jako herbowi gardzili pospólstwem. Jeśli nawet mieszkali w jednej wsi ze zwykłymi chłopami, izolowali się od nich, mieszkając jakby "za ścianą". Często taki zaścianek zamieszkiwała po prostu jedna wielka familia, która rozrodziła się do tego stopnia, że wskutek podziału ziemi, statusem materialnym nie różnili się właściwie od chłopów.
Do dziś widać po nich ślady w nazwach miejscowości, nazwiskach mieszkańców i świadomości ludzkiej. Do naszych czasów zachowało się sporo zabawnych stereotypów i uprzedzeń. W rozmowach i plotkach wiejskich pojawiają się (choć już coraz rzadziej) komentarze w stylu: "Porządku w obejściu ni ma, swoje szlacheckie porządki z XXX(tu nazwa wsi) wprowadza", lub: "Ze szlachcianką się ożenił, pożytku z niej nie będzie miał, bo to do roboty niezdatne".
Tego typu stereotypy działały też oczywiście w drugą stronę. Opowieść ojca: zabawa wiejska na początku lat siedemdziesiątych, w środku mroźnej zimy. Ojciec z kompanami zbierał się do powrotu do domu. Zostali poproszeni przez znajomych z okolicznego zaścianka o podrzucenie ich towarzysza, który pijany jak bela spał pod stołem. Wieś delikwenta i tak była po drodze, więc ojciec się zgodził. Pasażer został zapakowany na sanie, przykryty kożuchami i watówkami, po czym ruszono w drogę. Gdy byli już na wysokości domu "jaśnie pana" ten nagle się przebudził i wykrzyknął:
"Kto mnie wiezie? Szlachcic czy cham?!"
Facet został wyrzucony bezceremonialnie w zaspę i zostawiony pod własnym płotem. Jego próby pokonania kilku metrów dzielących go do drzwi i później dostania się do środka były podobno tytaniczne, gdyż żona widząc w jakim stanie wraca do domu ani myślała mu pomagać:)

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (217)

1