Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

krysiuniunia

Zamieszcza historie od: 7 czerwca 2011 - 13:27
Ostatnio: 5 czerwca 2012 - 21:02
O sobie:

studentka
wiecznie roześmiana, trochę w swoim świecie.

  • Historii na głównej: 7 z 17
  • Punktów za historie: 5285
  • Komentarzy: 299
  • Punktów za komentarze: 2168
 

#17591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mama musiała zarejestrować się do lekarza rodzinnego. Zaczęła dzwonić od godziny 7, skończyła około 10. Linia cały czas zajęta. Wizyta była raczej pilna, więc zadzwoniła do taty, który pracował w okolicy owej przychodni, żeby "wyskoczył i zarejestrował". Rodzic udał się do przybytku zdrowia(?) i zarejestrował małżonkę. Niby nic piekielnego,prawda? Ale tata zapragnął wyjaśnić tajemnicę zajętej linii. Co się okazało?
Że rejestratorka "przypadkiem" źle odłożyła słuchawkę telefonu, przez co linia była cały czas zajęta, dzięki czemu rejestratorki miały w końcu "chwilę wytchnienia".

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (496)
zarchiwizowany

#17315

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W wakacje zawiesiłam umowę na dostawę internetu, coby nie płacić, gdy nikogo na stancji nie było. Współlokatorki o zaistniałym incydencie zostały poinformowane odpowiednio wcześniej. Pod koniec sierpnia współlokatorka dzwoni, że na stancji internetu nie ma. No to przypomniałam jej, że taki był plan. Ale nie, taki argument nie wystarczył. Bo ona potrzebuje internetu, bo się do egzaminu uczy i... Ona jest odcięta od świata! (Jak myśmy żyli bez internetu?!). Hmm.. internetu jej nie wyczaruję, więc poradziłam, żeby do biblioteki poszła, bo na uczelni internet jest. Lecz ona na to, że nie będzie się włóczyć przez pół miasta (10 minut spacerkiem). I do końca sierpnia telefony, dlaczego internetu nie ma?! O dziwo, 1 września, internet powrócił.

"dorosłe" dzieci

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (172)
zarchiwizowany

#17188

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia mojego taty z wojska (dawno to było).

Rodzic w trakcie odbywania służby wojskowej, był jedną z osób obecnych przy "przećwiczeniu warty" przez nowego żołnierza. Polegało to na odpowiednim zachowaniu się w konkretnych sytuacjach - np. są określone odezwy do osoby zbliżającej się do wartownika (stój, stój kto idzie, stój bo będę strzelał, itp., itd., ale trochę by się żołnierz nakrzyczał, zanim mógłby strzelić). Takie względy bezpieczeństwa, bo w końcu wartownik ma przy sobie karabin z ostrą amunicją.

Rutynowe "ćwiczenie". Nowy żołnierz dostaje broń wartowniczą, stanowisko posterunku w budynku. W jego kierunku powoli idzie inny żołnierz, więc powinny zacząć się krzyki nowego. Jednak zamiast tego słychać tylko odgłos kroków na korytarzu. Wszyscy patrzą na prawie-wartownika, lecz ten się nie odzywa, a zamiast widzą jak po cichu odbezpieczył karabin i nacisnął spust, mierząc w idącego do niego żołnierza.

Na szczęście, na próbach była broń nienaładowana.
A nowy? Wylądował w kuchni.

obowiązkowa służba ku chwale Ojczyzny!

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (191)

#16430

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swojego czasu tata prowadził działalność gospodarczą, co wiązało się m.in. z odprowadzaniem składek do ZUS. Rodzic bardzo pilnował tego typu opłat, bo wiadomo, że z tego typu instytucjami lepiej nie zadzierać. Jakież było jego zdziwienie, gdy pewnego dnia dostał list z informacją, że zalega z opłatami za dwa lub trzy (nie pamiętam) miesiące wstecz. Rodzic zdenerwowany, żeby zapomnieć raz, to jeszcze, ale kilka razy? Przejrzał pokwitowania z wpłat do ZUS i jak wół stoi, że opłacone. Więc złożył urzędniczce wizytę w celu wyjaśnienia, co miało mniej więcej taki przebieg (wersja streszczona):

[t]: Dzień dobry, Jan K., dostałem informację, że zalegam ze składkami za dwa miesiące.
[u]: Dzień dobry, już sprawdzam... Tak zalega pan z opłatami za marzec i kwiecień.
[t]: Ale ja mam opłacone składki, tu mam potwierdzenia wpłat.
[u]: O, faktycznie, a bo wie pan, my nie mogliśmy tego znaleźć. To pan to da mi na chwilę i ja skseruję, żeby był dowód, że pan opłacił.

Gdyby dowodów nie posiadał, to byłaby oczywiście kara i to spora. A wszystko przez bur.. bałagan w urzędzie.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (584)
zarchiwizowany

#16611

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak żyć, żeby mieć, a się nie narobić, czyli wyznania koleżanki.

Monika ma 25 lat, do tego sama wychowuje 2 letnią córeczkę. Szkoda mi jej było, tym bardziej, że jest bez pracy. Jak się okazuje, dziewczyna jest bardzo "zaradna". Mieszka w domu dla samotnych matek (czy jakoś tak), więc płaci niewielki czynsz (100zł), do tego dostaje alimenty, zasiłek na dziecko, zasiłek dla niej (jako że nie jest nigdzie zatrudniona), do tego dorabia sobie "na czarno" (3 razy w tygodniu). Nie pamiętam dokładnie jakie wsparcie dostaje od państwa, ale razem z pracą "na czarno" wyszło jej ponad 2000 zł. Dziewczyna edukację skończyła na zawodówce, nigdy nie pracowała dłużej na stałe i stwierdziła, że na razie do pracy jej się nie spieszy, bo przecież jej się nie opłaca ("kto pracuje za 1200 zł miesięcznie od rana do wieczora?!).

Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową i życzyłam szczęścia.
I jaki jest sens studiować 5 lat i zarabiać 1800 zł brutto? (ahh, ta służba zdrowia), jeżeli można żyć całkiem wygodnie na koszt państwa?

życie niecodzienne

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (249)

#16034

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długi weekend się skończył, więc należało powrócić z wojaży do domu. W związku z tym zawitałam na dworzec PKP. W oczekiwaniu na mój pociąg rozglądałam się po peronie i zauważyłam, że inny pociąg powinien kilka minut temu odjechać i zwolnić tor dla mojego. Zamiast tego, po chwili przyjechała karetka, której załoga udała się we wskazane przez konduktora miejsce. Po pewnym czasie [r]atownicy wracali do ambulansu, gdy dobiegł ich głos [p]asażerki wychylającej się przez okno owego opóźnionego pociągu.

[p]: Przepraszam! Kiedy ten pociąg ruszy? Ile jeszcze mam czekać?!

[r]: W pociągu zmarła kobieta. Proszę o wyrozumiałość. To chwilę potrwa. (ogólnie widać, że ratownicy zdenerwowani, powodów do radości nie mieli).

[p]: No i co z tego? Jak tak można?!

Pasażerka oczekiwała chyba na aplauz stojąc w oknie, ale dostrzegła jednak, że jej zachowanie nie wywołało aprobaty wśród podróżnych, a wręcz przeciwnie, zmieszanie, więc ukryła się szybko w przedziale pociągu.

pasażerka kolei piekielnych tzn. polskich

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (688)
zarchiwizowany

#16450

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dzisiejsza.

Babcia przekazała mojej mamie mieszkanie poprzez darowiznę. Babcia zmarła jakiś czas temu i stwierdziliśmy, że wypadałoby kogoś w mieszkaniu zameldować, bo na daną chwilę oficjalnie nikt w nim nie mieszka. Padło na mnie, bo "ty się tym będziesz zajmować". Mama pojechała do urzędu, dowiedzieć się, jakie dokumenty są potrzebne. Mówi co i jak, że ma darowiznę, pokazuje wypis w ksiąg wieczystych, że właścicielką jest i niby wszystko powinno być w porządku, ale, oczywiście to nie byłby urząd, gdyby było...
Wywiązał się taki dialog:

[u]: ale ja pani nie mogę zameldować. Meldunek tylko na podstawie aktu notarialnego.
[m]: ale ja chcę zameldować córkę. Jestem właścicielką mieszkania. Tu ma pani wypis z KW.
[u]: a córka ma akt notarialny?
[m]: nie, ale ja, jako właścicielka, mogę ją zameldować.
[u]: nie, potrzebny jest akt notarialny! Co pani sobie wyobraża? Że każdy się może zameldować? Ot, tak?
[m]: rozumiem. A ja mogę się zameldować?
[u]: akt notarialny jest potrzebny! Przecież mówię!
[m]: czyli wystarczy umowa darowizny? Nic więcej?
[u]: nie! Ma być akt notarialny!!!

Mama, spokojna kobieta, nie widziała sensu dalej kontynuować "rozmowę", pożegnała się i wyszła, bardzo zdenerwowana, bo nie należy do osób konfliktowych.

Przeglądam dokumenty, a w darowiźnie, jak stoi jak byk "AKT NOTARIALNY" i dopiero poniżej "Umowa darowizny". Szukając informacji na temat meldunku znalazłam, że przekazanie nieruchomości odbywa się tylko w formie aktu notarialnego, więc innej możliwości nie było.

Mądrzejsza o kilka rzeczy, z wydrukiem "Ustawy o ewidencji ludności (...)" jutro osobiście pojadę do urzędu, żeby udowodnić urzędniczce, że jednak moja mamusia może się zameldować we własnym mieszkaniu i równie dobrze, może zameldować mnie.

zawsze pomocni urzędnicy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (193)
zarchiwizowany

#16334

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia prawiebezprzerwy przypomniała mi moją, z początków życia studenckiego.

Czekamy z koleżankami na jedne z pierwszych ćwiczeń. Zwykłe młode, trochę przestraszone dziewczyny, rozmawiałyśmy sobie spokojnie. Nagle podszedł do nas chłopak, student tejże uczelni. Gadka - szmatka, że on to już coś studiuje, że może nam pokazać uczelnię i w ogóle, co to nie on. W pewnym momencie, chcąc zaimponować, zaczął nawijkę po hiszpańsku. Każdą z nas nazywał innym słowem. Wszystkie patrzyłyśmy na niego zdziwione i słuchałyśmy, jakie to piękne tłumaczenie mają te słowa po polsku. Żadna nie miała pojęcia co tak naprawdę mówił, bo znajomość tego języka była zerowa (ja znam 4 słowa po hiszpańsku, w tym dwa przekleństwa i jak się okazało, to wystarczyło):

[ch]: A ciebie (zwracając się do koleżanki) nazwałbym dziwka (oczywiście określenie po hiszpańsku, z uśmiechem na twarzy), wiesz to znaczy promień słońca.
[ja]: mógłbyś powtórzyć to słowo?
[ch]: no dziwka (tym razem wypowiedziane jakoś tak niepewnie).
[ja]: a mi się wydaje, że to ma zupełnie inne znaczenie, nie tak poetyckie.
[ch]: a to ty znasz hiszpański?! (karpik na ryjku, przerażenie w oczkach)
[ja]: a to ma znaczenie?
[ch]: nie... no ale, to nie znaczy to... to znaczy, no to też znaczy, ale jeszcze jest używany jako komplement. (cały czas unikał przetłumaczenia tego na polski, co mnie wkurzyło).
[ja]: jeżeli myślisz, że dla nas komplementem jest wyzywanie od dziwek, to się mylisz. Chyba żadna z nas nie ma ochoty na dalszą rozmowę. (Kaśka miała za to ochotę na rękoczyny).

Chłopak uciekł tak szybko, że nawet się nie pożegnał, ani po hiszpańsku, ani po polsku.

polski zorro

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (181)
zarchiwizowany

#16303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak się okazuje, dziekanat może być piekielny w najmniej spodziewanym momencie, czyli w wakacje. Pewnego dnia luby mój dostał list z uczelni, na której studiuje. Pełna opcja zaskoczenia, bo najbliższy planowany kontakt miał być w październiku. Jednakże z treści listu wynika, że został skreślony z listy studentów, bo nie zaliczył przedmiotu. Nastąpiła pełna opcja, ale przerażenia, bo wszystko miał pozaliczane, z resztą sesja trwa prawie do końca września, więc WTF? Telefon do dziekanatu nic nie wyjaśnił. Zapadła decyzja, że pojedziesz, by osobiście wszystko załatwić.

Następnego dnia był już na uczelni, a po kilkunastu minutach wszystko było jasne: okazało się, że sekretarka nie wpisała mu zaliczenia w USOSie i to z poprzedniego semestru (który skończył się jakoś w marcu). Przez ten czas ani razu nie było informacji z dziekanatu, że coś jest nie tak.

Podsumowując: dwa dni wolnego w pracy, by pójść do dziekanatu, a następnie do sekretariatu katedry i dowiedzieć się, że pani nie zaznaczyła czegoś w programie. O nerwach nie wspomnę.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (151)
zarchiwizowany

#16294

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu "piekielni współlokatorzy"

Z racji tego, że właściciele postanowili sprzedać wynajmowane mieszkanie, musiałam poszukać czegoś innego. Wszyscy lokatorzy mieli być "nowi", nikt nikogo nie znał. Koniec września, przyjechałam na stancję i oto ona...

Agnieszka. Dziewczynę kojarzyłam, bo przez nią Marta, moja koleżanka, wyprowadziła się rok wcześniej ze swojej stancji po miesiącu. Był to typ osoby - chomikomałpy. Druga współlokatorka piła herbatę Dilmah, bo innej nie lubiła, to i Aga przestawiła się na nią, kupując 3 czy 4 opakowania po 100 torebek. Ja kupiłam żel pod prysznic (bo akurat mi się kończył, a promocja była), to i Aga sprawiła sobie taki sam (od razu 3 butelki). Ogólnie, u siebie miała skład żywności na rok na wypadek wojny. Ok, jej pokój, jej bajka. Ale zapędy te widać było w kuchni (ja i Gośka miałyśmy po 2-3 garnki, Aga 6-7) i w łazience (ona jedna kosmetyków miała więcej niż my obie), więc stawało się to bardzo irytujące. Sugestie nie pomagały, bo, jak mówiła "ona w pokoju nie ma na to miejsca" (nie dziwię się, bo tam miała jeszcze kilka garnków).
Agnieszka miała (i zapewne ma dalej) frytkownicę. Niby nic szczególnego, gdyby nie to, że olej wymieniła po Nowym Roku (był od października), a frytki robiła kilka razy w tygodniu.. Więc już na korytarzu roznosił się "aromat" z McDonaldsa, gdy je przygotowywała. Kiedyś ukradłam jej kilka ml oleju, bo mieliśmy na ćwiczeniach oznaczanie zjełczałego tłuszczu.. Oczywiście próba wyszła wzorcowopozytywna. Nie omieszkałam o tym Agi poinformować, lecz ta się tym nie przejęła i powiedziała, że oni też robili takie próby, to im nawet ze świeżego oleju ze sklepu wyszło, że jest zjełczały.. (więc potwór z frytkownicy grasował nadal).
Miała specyficzny sposób nauki, albo snu, jak kto woli. Spała przy włączonym świetle (i to nie jedna żarówka, tylko 5 po 60 W bodajże). Na nasze uwagi odpowiadała, że musi się tyle światła palić, bo ona zasypia tylko na godzinę i wtedy jest się jej łatwiej obudzić/wstać o_0
Ale jednym z większych problemów była łazienka... A właściwie jej wieczna niedostępność. Godzina rano to był standard. A codzienne kąpiele wieczorne, to jakiś rytuał. Więc było wieczne czekanie... i zgrzytanie zębami przy rozliczeniu za wodę.

Było tego sporo, takie małe codzienne pierdoły. Ale jak wiadomo, lawinę powodują malutkie, niewinne płatki śniegu, a powodzie, kropelki deszczu, więc po roku uciekłam, szczęśliwa i doceniająca miłych współlokatorów.
A tak na koniec opiszę dwie scenki z Agą w roli głównej.

Sesja w pełni, egzamin na jakąś wczesną godzinę (8-9). Wieczorem przed poszłam do Agnieszki dowiedzieć się, czy rano będzie potrzebowała łazienki. Okazało się, że tak, koło 8 chce wejść. Ok, więc wstałam pół godziny wcześniej niż zamierzałam (a wiadomo co to znaczy dla osoby-sowy, lubiącej noc). Przed moim wyjściem Aga zabunkrowała się w łazience. Ja wróciłam po ponad godzinie, a ta dalej nie zmieniła swojej lokalizacji. Już mnie to nie zdziwiło. Pokręciłam się chwilę i poszłam na drugi egzamin. Wróciłam lekko po 12 i... minęłam w przedpokoju Agnieszkę, zbierającą się do wyjścia. Na mój komentarz, że woda ciepła miała być cały dzień, o wyłączeniu prądu też nic nie słyszałam i że ogólnie mogła przecież wejść po mnie na spokojnie do łazienki dowiedziałam się, że ona chciała się jeszcze pouczyć...

Ostatnie dzieło Agnieszki. Tym razem koniec sesji. Współlokatorki już wiedziały, że na dniach się wyprowadzę. Dzień ostatniego egzaminu należało odpowiednio oblać, więc na stancję wróciłam w godzinach wczesnoporannych. Łazienka-> mój pokój-> łóżko-> spać do oporu;) (czyli odespać sesję).
Jakieś 20 minut do 10, słyszę pukanie (i to głośne, bo ciężko mnie obudzić). Uruchomiłam narząd wzroku (ale jeden, żeby nie przytomnieć za bardzo i jak najszybciej powrócić w objęcia Morfeusza) i widzę Agnieszkę.

[j]: taaaaaak? (czyt. czego ty znowu chcesz?)
[A]: heeeeeeeejjj (typowe powitanie, do tego wkurzający ton głosu), bo o 10 ma przyjść dziewczyna obejrzeć twój pokój.
[j]: o której?! (wku** mode on, krysiuniunia nie wyspana= zła i niebezpieczna).
[A]: no o 10. Za 20 minut.
[j]: aha, to bardzo miło, że mi to tak wcześnie mówisz.. (miałam ochotę olać sprawę i iść dalej spać, bo w sumie było czysto, moich rzeczy niewiele, a że w łóżku leży zombie, to inna sprawa;).
[A]: ale to i tak się ciesz, bo ona o 8 chciała przyjść.
[j]: a, to doceniam, że mogłam się wyspać po powrocie z imprezy.

W dzień, w który się ostatecznie uwolniłam się od Agi, zrozumiałam sens smsa od Marty "wyprowadziłam się, jestem najszczęśliwszą osobą na świecie".

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (225)