Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

malakas1986

Zamieszcza historie od: 21 kwietnia 2011 - 23:12
Ostatnio: 13 października 2012 - 16:34
  • Historii na głównej: 3 z 7
  • Punktów za historie: 1098
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 80
 
zarchiwizowany

#40694

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widzę coraz więcej historii o lekarzach to i ja postanowiłem dodać swoją.

Kilka lat temu pracowałem z ludźmi niepełnosprawnymi, chorymi psychicznie, niedostosowanymi społecznie etc.

Któregoś dnia kwietnia zadzwoniła do mnie szefowa, że mam zawiesić pracę z panem X, bo się okazało, że Jego żona ma gruźlicę. Standardowe zachowanie w takiej sytuacji to Malakas musisz się przebadać.

Ze skierowaniem do pulmunologa problemów nie było. Schody zaczęły się, żeby w Warszawie do takiego się dostać. Pojechałem do jednej z przychodni na ulicy S. Tam dowiedziałem się, że mogą mnie zapisać na 13 sierpnia. Myślę sobie fajnie, przez 4 miesiące będę się zastanawiał czy jestem chory czy nie. Uznałem, że szukam dalej bliższego terminu. Po wyjściu z owej przychodni przypomniałem sobie, że moja Ciotka pracuje w jakiejś przychodni lekarskiej, która ma wiele filii z różnymi lekarzami. Łapię za telefon i dzwonię do Ciotuni. Oczywiście, oni u siebie mają pulmunologa, ba nawet w tej samej przychodni co i Ona pracuje. Umówiliśmy się, że zaraz tam do niej przyjadę i pytam na jaką ulicę, gdzie i w ogóle. Okazuje się, że Ciocia pracuje w przychodni przy ulicy S. - w tej samej, przed którą stoję trzymając w jednym ręku papierosa, w drugim telefon przy uchu.
Myślę sobie za.ebiście, zobaczymy co mogą znajomości. Spotkałem się z Ciotką, która ze mną razem poszła do rejestracji pulmunologicznej. Tam rozmowa przebiegała następująco: ja się nic nie odzywałem, [C]- ciocia (w fartuchu z logiem przychodni, [R]- rejestratorka

Pani [R] od razu poznała mnie
[C]: O cześć Zosia. Słuchaj mój siostrzeniec chce się do pulmunologa zapisać. Na kiedy macie wolne terminy?
[R]: Cześć. Wolne mamy co prawda w sierpniu, ale skoro to siostrzeniec to zobaczę czy da radę wcześniej.
W tym momencie zaczęła przeglądać kalendarz i po około minucie mówi:
[R]: O jest wolne miejsce za tydzień w czwartek, pasuje?
[C]: Jasne, na którą ma być?
[R]: Lekarz jest oficjalnie od 14-tej, ale niech przyjdzie na 13:30 to wejdzie, ja uprzedzę lekarza o tym.

Dostałem karteczkę z datą, godziną i w ogóle. Ciotce podziękowałem i się rozeszliśmy.

Sami oceńcie czy piekielny byłem ja, który wykorzystał znajomość do przyspieszenia wizyty u lekarza, czy piekielny jest system opieki zdrowotnej dając 4-ro miesięczne terminy do wizyty u lekarza (szczególnie w takich chorobach jak np. gruźlica, którą można się łatwo zarazić i łatwo innych zarazić) mając jak się okazało wolne wcześniejsze terminy.

Na szczęście dla mnie byłem zdrowy, ale co w momencie gdybym złapał ją i już zaczął prątkować?

Przychodnia lekarska przy ulicy S. w Warszawie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (166)

#21470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu Piekielna Rodzinka.

Rodzina zwykle trzyma się razem. Przynajmniej z definicji. Moja rodzina (bliższa, dalsza zresztą też) pokazuje praktycznie przy każdej możliwej okazji, że na zdjęciach z nią trzeba stawać po środku (coby nie odcięli)...

Do rzeczy. Rok temu (29 grudnia) po długiej chorobie zmarł mój Tata. Była to środa. Jako już jedyny mężczyzna w rodzinie zająłem się organizacją pogrzebu i wszystkich formalności z tym związanych. Nie chciałem, aby tata leżał w chłodni (lub jak to się tam nazywa) zbyt długo i zależało mi na tym, aby pochować Go jak najszybciej. Data ustalona z zakładem pogrzebowym i księdzem to 31 grudnia. Pozostaje już tylko podzwonić po rodzinie i poinformować o tym smutnym fakcie. Większość rozmów była podobna. Wszystko przebiła jedna z [C]iotek (kuzynka Taty). Rozmowa z nią przebiegała mniej więcej tak:
[J]a- Cześć ciociu, dzwonię z niemiłą informacją. Dziś rano zmarł Tata.
[C] - Przykro mi z tego powodu. A kiedy pogrzeb?
[J] - Pogrzeb będzie w piątek o godzinie 12-tej u nas w mieście...
[C] - Oj, ale wiesz Malakas, piątek to SYLWESTER, ludzie mają plany. Może byś to przełożył na poniedziałek?
Na taki tekst ręce mi opadły i skomentowałem to w ten sposób, że nie chcę czekać do poniedziałku, a jeśli Ona ma plany, to najwyżej nie będzie.
Ciotka na pogrzebie była, krótko, ale była.
Jedynymi osobami, na których mogłem wtedy polegać (oprócz Mamy i sióstr) byli moi Przyjaciele, którzy zmienili* swoje plany sylwestrowe, aby być przy mnie i mnie wspierać w trudnych chwilach.

Tu nasuwa się taka myśl, i może apel do innych. Umierajcie w jakichś dogodniejszych datach, a najlepiej uprzedźcie o tym fakcie rodzinę, żeby mogli sobie zarezerwować termin. Nie niszczmy planów innych swoją śmiercią...

*zmienili bez żadnego gadania czy cokolwiek. Po prostu uznali, że nie zostawią mnie w tym dniu samego, w dodatku tuż po pogrzebie Ojca. Byli przy mnie i mojej Mamie całą noc. I słowem nie wspomnieli o tym, że mogli być gdzieś indziej.

Rodzina

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (766)
zarchiwizowany

#9411

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Co prawda nie o piekielnym kliencie ale o piekielnym pasażerze, którym pewnie dla niektórych ja byłem.
Tym razem opiszę mój ostatni sposób na spokojne siedzenie w komunikacji miejskiej. Jako, że studiowałem pedagogikę specjalną miałem zajęcia z różnych zagadnień, m.in. z tyflopedagogiki (edukacja osób nie- i słabo widzących). Co za tym idzie notatki miałem pisane Brailem (sześciopunktem).
Jak byłem zmęczony i chciałem usiąść to po zajęciu miejsca wyjmowałem notatki z w/w przedmiotu i patrząc w okno "czytałem". Nikt nigdy mnie wtedy nie zaczepił ani nie chrząkał nad głową.

komunikacja miejska

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (45)
zarchiwizowany

#9389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając wasze historie o "moherowych babciach" przypomniała mi się jedna historia.

Było to kilka lat temu, gdy studiowałem w Warszawie i codziennie na zajęcia dojeżdżałem 60 km. Tego dnia miałem zajęcia ciągiem od 8 rano do 19 wieczorem. Nie trudno się domyśleć, że po całym dniu miałem ochotę tylko się położyć i zasnąć, ale musiałem wrócić do domu. Wsiadłem do autobusu miejskiego i zająłem wolne miejsce siedzące. Tego dnia rozładowała mi się bateria w mp3 i byłem zmuszony jechać słuchając hałasów autobusowych. Nagle usłyszałem nade mną rozmowę jakiejś kobiety z mężczyzną jaki to ja nie wychowany itd itp, że nie ustąpiłem miejsca starszej osobie, kobiecie. Uznałem, że nie będę tego komentować i dalej siedziałem patrząc w okno. Pani jednak bardzo chciała usiąść, bo najpierw głośno chrząkała a potem torbą, którą miała w ręce zaczęła mnie uderzać. Tego było za dużo. Nic nie mówiąc spojrzałem się na nią, a ona zaczęła monolog wyzwisk i innych niecenzuralnych słów pod moim adresem. Ja nadal nic nie mówiąc wyciągnąłem z plecaka zeszyt i na kartce napisałem "PRZEPRASZAM BARDZO. JESTEM GŁUCHONIEMY. PANI MÓWI POWOLI TO BĘDĘ CZYTAĆ Z RUCHU WARG" i pokazałem kobiecie. Czytając ciągle mnie wyzywała, ale w momencie kiedy dotarło do niej to co napisałem przestała. Ludzie (których w autobusie było już więcej niż wcześniej, a którzy stali obok niej i widzieli napis na kartce) zaczęli się uśmiechać pod nosem. Pani się zaczerwieniła, i nie mówiąc nic wyszła na pierwszym przystanku.

I nie wiem czy wyszła bo jej było głupio, że się nagadała a osoba do której mówiła jej nie słyszała (przynajmniej ona tak myślała), czy dlatego, że ludzie zaczęli się z niej śmiać.

autobus 517 w Warszawie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (299)

#8745

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj razem z kolegą poszliśmy na pocztę w X, odebrać paczkę. Zależało nam na odebraniu tej paczki wczoraj. Podchodzimy do okienka.
[Ko]lega- Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć czy jest już do odebrania paczka na firmę V...?
[Ka]sjerka (tonem jakbyśmy jej przerwali bardzo ważną czynność)- Numer nadania.
Kolega podaje jej numer na kartce, na co ona z tekstem, że to nie jest numer nadania. Kolega więc pyta, czy może sprawdzić po odbiorcy. Powtórnie podał jej nazwę firmy V... Po sprawdzeniu okazało się, że przesyłki nie ma. Wróciliśmy więc do firmy i stamtąd dzwonimy na w/w pocztę. Rozmawiamy z Kierowniczką Listonoszy i pani ta stwierdza, że owszem paczka jest i czeka na odbiór.
Już nieco wkurzeni na opieszałość kobiety z okienka, wracamy na pocztę.
[J]- Wie pani, ja się dowiadywałem i wiem, że ta paczka jest u państwa. Może pani raz jeszcze sprawdzić w systemie? Nazwa firmy to V..., przez V.
Kobieta coś stuka na klawiaturze, po krótkiej chwili pokazuję jej pieczątkę i mówię, że firma tak jak tu napisane. Ona znów coś stuka i mówi, że nie ma. Wtedy Kolega:
[Ko]- My rozmawialiśmy z kierowniczką od listonoszy...
[Ka] (przerywając mu prawie krzykiem)- To trzeba było tak od razu mówić!
Wstała, zrobiła dosłownie dwa kroki i wzięła pierwszą z wierzchu paczkę, która leżała na biurku. Po czym wróciła do okienka, i z szerokim uśmiechem na twarzy dała do podpisania kwitki.

Przez jej lenistwo musieliśmy dwa razy pokonywać drogę na pocztę i z powrotem, bo jej się nie chciało podejść do innego biurka. Czasem mam wrażenie, że ludzie na państwowych posadkach pracują za karę.

Poczta Polska

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 536 (628)

#8718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna opowieść z cyklu Polska Służba Zdrowia i w tym przypadku Dziwne Prawo...

Kilka lat temu, gdy pojechałem na weekend do Rodziców zostałem pobity na ulicy. W wyniku tego doznałem rozerwania dolnej wargi od środka jamy ustnej. Rzecz miała miejsce w ostatnią sobotę przed adwentem około godziny 16.30. O godzinie 17 dotarłem do szpitala na SOR. Byłem pierwszy w kolejce. Tuż obok miejsca w którym usiadłem na korytarzu (w gabinecie nie było nikogo z personelu) usłyszałem rozmowy i śmiechy. Zerknąwszy do środka (drzwi były nie domknięte) Pokoju Socjalnego zauważyłem siedzące tam pielęgniarki i lekarza. Uznałem, że pewnie robią sobie "ostatki" i z obawy przed zszywaniem na tzw. "żywca" uznałem, iż nie będę im przerywać zabawy. Nie bolało mnie mocno więc mogłem poczekać :D co kilka minut do kolejki dochodziły nowe osoby, ale każdy po zorientowaniu się, że lekarz bawi w najlepsze, cierpliwie czekał aż ktoś łaskawie przypomni sobie, że jest w pracy i wypadało by iść przyjmować pacjentów. Około godziny 18, gdy kolejka liczyła już jakieś 15 osób, wchodzi dwóch policjantów z jakimś aresztantem. Dopiero wtedy, gdy jeden z nich wszedł do Pokoju socjalnego personel szpitala udał się do pracy. Oczywiście jak to bywa w takich wypadkach osoba "eskortowana" ma pierwszeństwo. Podczas, gdy ja cierpliwie czekałem, na korytarz wszedł kolejny patrol policji z kolejnym poszkodowanym. Oni też oczywiście weszli przede mną. Gdy po kilkunastu minutach (było już około 18.40) drzwi do gabinetu się otworzyły ucieszyłem się jak dziecko, że teraz moja kolej. Tu się zdziwiłem. Wyszła pielęgniarka i nie pytając kto jest pierwszy zobaczyła swoją "koleżankę sprzed lat" stojącą w kolejce. No i jak to bywa w takich przypadkach ona weszła następna. Ostatecznie ja do gabinetu wszedłem około 20 (cierpliwie ustępując miejsce kolejnym poszkodowanym w wypadku lub bójkach, którzy byli sukcesywnie dowożeni przez Policję lub Straż Miejską). Opisałem lekarzowi co się stało na co usłyszałem pytanie o godzinę zdarzenia. Gdy usłyszał, iż było to prawie 4 godziny wcześniej wydarł się na mnie, że takie rzeczy trzeba od razu leczyć bo potem będzie problem. Na mój tekst, że siedzę tu od 17 i byłem pierwszy nic nie odpowiedział. Założył mi dwa szwy na okres tygodnia.
W tamtym czasie studiowałem w Warszawie i tam też mieszkałem w tygodniu więc na zdjęcie szwów udałem się do najbliższego mi szpitala. Zarówno tam jak i w 4 innych (w tym również w Klinice Chirurgii Szczękowej) usłyszałem, że nie ma u nich osoby, która ma uprawnienia, aby wyjąć mi te dwa supełki z wargi (mógłbym sobie sam je zdjąć, ale jeden mi zaczął wrastać no i miałem do niego utrudniony dostęp).
Udałem się do rodzinnej miejscowości, aby tam mi te szwy zdjęto. Idę do szpitala, pusto na korytarzu, więc wchodzę do gabinetu. Siedzi tam ten sam [L]ekarz, który mi zakładał szwy, dialog przebiegał tak:
[L] widząc mnie- O, dzień dobry, Z czym dzisiaj Pan do nas przyszedł?
[J]- Dzień dobry, chciałem zdjąć szwy, które Pan mi zakładał...
[L] - Przykro mi ja nie mam uprawnień do zdjęcia szwów.
[J] - Ale Pan mi je zakładał...
[L]- To była inna sytuacja.
[J]- W takim razie kto ma uprawnienia do zdejmowania szwów, gdyż w 5 szpitalach w Warszawie usłyszałem dokładnie taką samą odpowiedź jak od Pana?
[L]- Uprawnienia ma lekarz rodzinny, pielęgniarka (?????)...
[J]- Acha, to co ja mam teraz zrobić (jest piątek wieczór), gdy mój lekarz rodzinny przyjmuje dopiero w poniedziałek, a ja wtedy muszę być na uczelni?
[L]- Jak pan chce, to pan chwilę poczeka, zaraz wróci pielęgniarka z oddziału to Panu zdejmie.

Zdjęcie szwów trwało 10 sekund. Szukanie osoby, która to zrobi kilka godzin.
Może jestem głupi, ale nie rozumiem tego, że lekarz zakładający szwy nie ma uprawnień, aby je zdjąć. Paranoja...

Szpital Państwowy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 689 (777)
zarchiwizowany

#8716

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowany waszymi opowieściami o polskiej służbie zdrowia postanowiłem dodać kilka swoich przykładów.
W ramach wyjaśnień dodam, że moja mama choruje na chorobę - nazwijmy ją R - jest osobą niepełnosprawną i porusza się na wózku inwalidzkim. Ma także postępujący niedowład rąk. Wymaga więc pomocy przy praktycznie każdej czynności, począwszy od napicia się herbaty, a na czynnościach fizjologicznych kończąc.
Rzecz działa się około 3 lata temu. Moja mama, która była bardzo słaba, miała gorączkę, problem z oddychaniem i mówieniem po uprzedniej konsultacji z lekarzem rodzinnym, który podejrzewał zapalenie płuc trafiła do szpitala. Było to w poniedziałek rano. Na wejściu oczywiście miała zrobionych szereg badań mających na celu zdiagnozowanie choroby. Nie znam się na tym, ale miała RTG klatki piersiowej, badanie krwi, EKG i kilka innych, których nazw nie pamiętam. Na zmianę z Tatą i siostrą czuwaliśmy przy Niej, aby w razie potrzeby podać jej picie, poprawić kołdrę czy poduszkę, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę, że jak się nie "posmaruje" to opieka będzie teoretyczna, a moją rodzinę nie stać było na łapówki.
Przejdźmy do sedna. We wtorek rano razem z siostrą idę [J] do lekarza [L] spytać co Mamie dolega. Wchodzimy do gabinetu i grzecznie pytamy. I tu jakby ktoś mnie w twarz strzelił. Lekarz zaczął monolog, który wręcz krzyczał tak, że pewnie pół szpitala słyszało. Leciało to mniej więcej tak:
[J]- Dzień dobry, chcieliśmy spytać co dokładnie jest naszej Mamie XY, którą... (tu nie dokończyłem)
[L]- To trzeba się chorej pytać co jej dolega, została przyjęta na zapalenie płuc to pewnie ma zapalenie płuc!
[J] (zaskoczony tonem lekarza, ale nadal grzecznie)- No tak, jednak wiem, że miała robione badania, które mogły też wykluczyć... (znów nie dane mi było dokończyć wypowiedzi)
[L]- Ja to się w ogóle dziwię, że Pani XY chorując na R tyle lat żyje. Ludzie zazwyczaj umierają po kilku latach (Mama na chorobę R choruje od około 30 lat). W dodatku przy tym schorzeniu zapalenie płuc jest czymś normalnym i nie wiem czy tydzień jeszcze wytrzyma. A teraz ja wychodzę bo muszę iść na Izbę Przyjęć.
No i wziął i wyszedł, wypychając nas wręcz siłą z gabinetu. Po tej "rozmowie" razem z siostrą nie wiedzieliśmy co zrobić. Na szczęście moja Mama, z natury trochę złośliwa, ku zdumieniu Lekarza po tygodniu była już w domu zdrowa.

Wracając do opieki szpitalnej, nie wiem jak można być roztrzepanym, żeby kobiecie założyć męski cewnik...

Szpital Państwowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (187)

1