Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

norbert0tymon

Zamieszcza historie od: 26 lutego 2012 - 22:01
Ostatnio: 14 września 2013 - 1:08
  • Historii na głównej: 12 z 14
  • Punktów za historie: 9964
  • Komentarzy: 39
  • Punktów za komentarze: 185
 

#50437

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak mnie zastanawia, co ludzie mają w głowie.

Jakieś trzy tygodnie temu wracając do domu zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, przede mną dwa samochody, a z przeciwnego kierunku jeden, po środku wysepka.
Stoję, czekam obserwuję okolicę i widzę, że starszy Pan prowadzi wózek na którym siedzi jego żona. Z racji tego, że przednie koła wózka były małe, a przy przejściu (między jezdnią, a zjazdem z chodnika) jest odprowadzenie wody - rynsztok 1,5cm głębokości i z 10 szerokości - kółka się zablokowały, wózek przechylił się w przód i starsza Pani wypadła z wózka wprost na asfalt. Na szczęście samochody już wcześniej stały, a jej nic się nie stało, ale piekielni byli trzej kierowcy, którzy widzieli całe zajście...

Kierowca samochodu jadącego przeciwnie do mojego kierunku jazdy (po stronie zdarzenia) przed którego kołami wylądowała seniorka, najzwyczajniej w świecie ją ominął. Dwóch przede mną odjechało, myśląc zapewne o niebieskich migdałach.
Ja zatrzymałem się przed przejściem i je zablokowałem, wysiadłem i pomogłem starszemu małżeństwu pozbierać się i przeprawić przez jezdnię, zapytałem czy wszystko w porządku i po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi odjechałem.

Kolejnymi piekielnymi byli kierowcy za mną, którzy się przypatrywali i tylko poganiali klaksonem (od zablokowania przejazdu przed przejściem do odjazdu upłynęło może 1.5 minuty).

Ja wiem, że Wam się spieszyło, ale pamiętajcie Karma to suka!
Mam nadzieję, że któryś z nich przegląda Piekielnych.

przejście dla pieszych

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 793 (873)

#45593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I bądź tu pomocny...

Urodziny koleżanki, wszyscy już są oprócz jednego kolegi, nagle dzwoni domofon. Okazało się, że kolega złapał gumę i nie umiał jej zmienić, więc przyjechał ponad 10km na feldze (aluminiowej) skatowanej, że aż szkoda.

Schodzę na dół, żeby mu to koło zmienić, on otwiera bagażnik, a tu zonk, nie ma koła na stanie jest tylko "zestaw naprawczy" czyli puszka z pianką uszczelniającą do opon (wyszło, że nawet do bagażnika nie zajrzał tylko stwierdził z góry, że nie da rady), co przy poharatanej oponie nic nie da (przy dziurce też dużo nie daje).
"Samochód ojca i muszę nim wrócić!"
Zlitowałem się nad biedakiem, a że auto mam tej samej produkcji, to wyjąłem swój zapas i założyłem.

W trakcie imprezy kolega stwierdził, że się napije, a potem zamówi sobie odprowadzenie samochodu. Po kilku głębszych załączyła mu się "awantura" i padło na mnie, szybka i ostra wymiana zdań, stwierdziłem, że opuszczam lokal, aby nie uszkodzić prowokatora, bo cierpliwy jestem do czasu.
Sorry, ale osoba której się pomogło chyba powinna być wdzięczna.
Poinformowałem przyjaciółkę organizującą spotkanie, że z powodu zaistniałej sytuacji oddalam się (po prostu nie lubię chamstwa), żeby wymiana zdań nie przerodziła się w wymianę ciosów (awanturnik to osoba dużo mniejsza, po za tym niezwykle słaba).
Cóż po opuszczeniu lokalu nie pozostało mi nic innego jak zabranie swojej własności z przedniej osi pojazdu niewdzięcznika i pozostawienie go na kostkach brukowych.

Miałeś chamie...

Impreza i okolice

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 884 (1018)

#43874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śnieg, zima, frajdaaaaa...

Mam swój taki mały zwyczaj, że jak się zaczyna zima (śnieg, ślisko, itp.) to biorę wieczorem samochód i jadę parking za miastem, no dobra, może nie do końca za miastem, ale stoi taki plac wyłożony kostką nieużywany.

Większość pomyśli "głupia gówniarska zabawa".
Z tym się nie zgodzę!
Gdy tam dojadę ustawiam dwa pachołki i jazda, wprowadzanie samochodu w poślizg i próba go wyprowadzenia, żeby nie przywalić w te słupki lub zmieścić się między nie.
Coraz szybciej i szybciej i odkrywamy granicę do której auto można bezpiecznie prowadzić poślizgiem i da się z tego wyjść.
Przez dwa lata nie było problemu, aż do zeszłego roku...
Pierwszego dnia było wszystko dobrze, pojeździłem, wczułem trochę samochód i wróciłem do domu.
Wieczorem pogadałem z kolegą i się też nakręcił, żeby poćwiczyć. Następnego dnia pojechaliśmy, rozstawiliśmy słupki, pokazałem koledze co i jak i zaczął śmigać, szło mu coraz lepiej, aż tu nagle...

..."dyskoteka"!

Oba wyjazdy z placu zastawione, my stanęliśmy i tak stoimy, a ekipa jedzie, potem "proszę wysiąść z pojazdu", "wywiad środowiskowy", czyli kto, z kim, ile razy i dlaczego, jak mawiała moja polonistka z liceum, no i przeszukanie samochodów, na sam koniec polecenie szybkiego oddalenia się pod groźbą mandatów lub sprawy w sądzie (nie wiem czemu).

Tu pojawiają rodzą się pytania.
1. Czy stwarzaliśmy DUŻE niebezpieczeństwo jeżdżąc po pustym placu? Wiadomo jakby się ktoś pojawił to byśmy zrobili przerwę, żeby przejechał.
2. Skoro mieliśmy ustawione słupki to chyba nie była to jazda bez celu?
3. I najważniejsze, czy nie można by było udostępnić takie placu na taki cel (nawet za jakąś opłatą)?

Z tą jazdą to już spieszę z wyjaśnieniem.
Staram się doskonalić technikę jazdy, wiem, że w poślizgu nie można puszczać kierownicy i czekać co się stanie, tylko zawsze warto walczyć robiąc kontrę, dodając gazu czy przeciągając poślizg przytrzymując ręczny. Lubię sobie pojeździć w takich warunkach, wprowadzić auto w poślizg, widzieć gdzie jest granica za którą samochód się obraca i potem przy podobnej sytuacji na drodze nie być zaskoczonym (wiem, że nie ma dwóch takich samych poślizgów).

P.S. Dlaczego nie ma tego na kursie prawa jazdy?

parking

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 501 (721)

#42747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parkingowe lenie.

Mieszkam na osiedlu bloków z wielkiej płyty, a jak wiadomo były one projektowane w czasach gdy samochód w rodzinie to było COŚ, dziś już prawie normalnością są np: 2 samochody w rodzinie. Jak wiadomo miejsc parkingowych jest zawsze za mało, u mnie na osiedlu można powiedzieć, że jest na styk.

Przez jakiś czas na parkingu było tak, że ludzie stawiali się jak chcieli, a reszta musiała zasuwać dobry kilometr z pobliskiego placu jakiejś firmy (teraz tam stoi zamknięte osiedle), więc nie było to szczytem luksusu.
Kilkanaście razy trafiało mi się tak, że musiałem się na tym placu stawiać przez jakiegoś barana, który ustawił się na 1,5 miejsca. Ileż to było kłótni na parkingu o ten kawałek miejsca.
Z czasem skala tego "procederu" powiększyła się i z 250 miejsc możliwych do wykorzystania było tylko ok. 150-170.
Liczne akcje administracji, prośby groźby nie skutkowały.

Któregoś razu z kolegą postanowiliśmy grzecznie poprosić kilku "mistrzów parkowania" i ustawienie się w jednym miejscu, żeby wszedł drugi samochód - zaskoczenie było DUŻE!!

Ja- Przepraszam, czy mógłby pan się ustawić na jednym miejscu to i ja bym się zmieścił, a tak to zastawia pan dwa miejsca.
Mistrzu- A co mnie to obchodzi? Jak się nie umie parkować to się szuka dalej.
Ja- Tylko, że w tym przypadku to pan chyba parkować nie umie, bo wypadałoby zająć JEDNO miejsce, a nie prawie dwa, co jest absolutnym brakiem kultury.
Mistrzu- Wal się człowieku, ja tu mieszkam już 2 lata i nie będzie mnie gnój pouczał jak parkować.
Ja- No fajnie, bo ja tu mieszkam piękne 20 lat i w wieku jesteśmy podobnym, więc raczej nie taki gnój (dodam tylko, że typ był o głowę niższy i znacznie "drobniejszy")
Mistrzu- A spie**alaj!

Przyznam, że tu mnie trochę podgotował, ale podniosłem szybę i odjechałem złowrogo szepcąc "Ja ci dam gnoja i mieszkam tu już dwa lata!"

Koledzy mieli z Mistrzuniem kilka podobnych akcji, więc zapadła decyzja kupujemy "karne naklejki", na allegro byliśmy chyba rekordzistą w zamówieniu, przyszło do nas 800 sztuk naklejek i odbyły się chyba 3 "akcje zorganizowane".
Za zastawienie 2 miejsc dwie naklejki (jedna na przednią szybę, a druga na szybę boczna lewą).
Może i wydaje się to czysto chamskie, ale od 1,5 roku jeszcze nikt (oprócz przyjezdnych - którzy też dostają naklejkę za złe parkowanie) nie zaparkował na dwóch miejscach.

parking osiedlowy

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 846 (904)

#42751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już zacząłem z historiami parkingowymi to przypomniała mi się jeszcze jedna.

Mamy na parkingu dwa miejsca dla niepełnosprawnych przypisane do numerów rejestracyjnych.
Chyba z rok temu na miejscu ojca naszego kolegi zaczął stawiać się jakiś facet - ktoś go tam widział, że na siłownie przyjeżdża, gościu w pełni sprawny, niby wielki. Któregoś razu siedzieliśmy u znajomej i dzwoni to kolegi jego ojciec (facet w wieku ok. 50 lat, zegarmistrz i elektronik pasjonat, niestety bez obu nóg - jakiś wypadek, ale nie dopytywałem), że ktoś mu zastawił znowu miejsce i czy może zejść i on sobie pojedzie wózkiem, a syn niech postawi samochód gdzieś dalej.

Sorry, ale nie po to jest zaznaczone miejsce dla niepełnosprawnych, żeby jakiś buc się tam stawiał.
Zeszliśmy w 7 osób, kolega odstawił auto ojca i trzeba było buca nauczyć, że tak się nie parkuje.
Kolega chciał mu pociąć opony, ale ktoś go przekonał, że to już uszkodzenie auta. Wzdłuż parkingu stały takie duże betonopodobne kwietniki (ok. 1m na 1,5) i tym się zajęliśmy.
Jeden już stał na przedzie samochodu, a drugi (jako, że miejsca dla niepełnosprawnych były przy samym wejściu do klatki do której prowadził chodnik) stał jakby wzdłuż miejsca ojca kolegi. Powiem tylko, że taki kwietnik swoje waży, ale daliśmy radę i wyglądało to jakby Pan Buc umiał parkować na milimetry.
Widok gościa był bezcenny, próbował to przesunąć, szarpać i w końcu zadzwonił po policję i dostał mandat za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych.

Ojciec kolegi jak na to patrzył z balkonu to rechotał jak młody i skwitował to prostym "I po co mu ta siłownia?".

parking

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (974)

#38963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Egzaminatorzy z WORD - jak ja ich "lubię"...

Ok. 2 lat temu "zachciało" mi się prawo jazdy zrobić (moje pierwsze), kurs zacząłem w maju i bez pośpiechu skończyłem na początku września. Wszystko przebiegało ładnie, na placu byłem z 2 godziny max, potem tylko jazda po mieście.
Oczywiście zdarzało się na początku, że Yariska gasła, ale byłem bardziej przyzwyczajony do swojego samochodu (ups, już wiecie!), ale z czasem Toyotką jeździło mi się jak swoim.
Egzamin wewnętrzny poszedł wzorowo oprócz wciskania się w korkach i pouczeniu od instruktora (swój chłop) "Tymon, do cholery, ja rozumiem, że Ty tylko godziny musisz wyjeździć, ale przynajmniej nie rób tak na egzaminie normalnym!"

Szkolenia zakończone, czas zapisać się na egzamin, pomijam już fakt, iż terminy w Warszawie zawsze są "na przyszły miesiąc", a panie w okienkach miłe jak ból zęba.

Koniec końców teoria poszła bardzo dobrze i w czasie 1 minuta 26 sekund - to był pierwszy błąd, bo od razu wyszedłem, a egzaminator mnie zapamiętał, że wychodzę z kaskiem (jeździłem skuterem bo po mieście wygodnie).
Od razu zapis na "praktyczny", termin fajny, bo za 3 tygodnie.

"Dnia sądnego" (czyt. egzaminu praktycznego) stawiłem się w ośrodku, czekam, czekam, czekam. Nagle słychać "W wyniku losowania komputerowego doboru egzaminatora do egzaminowanego......, Tymon Tymoński, będzie ezgaminowany przez Jakuba Piekielnego" (zapaliła się lampka, bo tydzień wcześniej mój kolega miał u niego egzamin i go męczył na mieście). Czekam, aż wyjdzie ze swojego pokoju "zespół katów", patrzę idą, Piekielny wyczytuje moje nazwisko i tu nagle druga lampka "przecież miałem go na teoretycznym".
Piekielny tylko zmierzył mnie wzrokiem i poprosił o dowód osobisty, dałem, idziemy do Yariski (numer 36 - pamiętam jak dziś). Nakazał sprawdzić stan pojazdu, sprawdzić płyn do spryskiwaczy, olej (hehe, na to czekałem i miałem chusteczkę, żeby bagnecik przetrzeć), światło wstecznego i tylne przeciwmgłowe (swoją drogą, dużo osób uwala na sprawdzaniu wstecznego, więc chyba dał mi najbardziej chamski zestaw), udało się, wsiadamy do fury, przygotowanie do jazdy i standardowy zestaw pytań.

Dodam, że wsiadłem i z automatu zacząłem wszystko ustawiać, tak jak być powinno.
Pragnę nadmienić, iż jeśli na pytanie czy prawo jazdy zdajesz po raz pierwszy odpowiesz "nie" (w sensie, że już prawko miałeś), to od razu masz pewność, że pojedziesz taką trasą, że karta błędów będzie pełna.

Przepytka, [J]a, [E]gzaminator:
E - Witam! Nazywam się Jakub Piekielny, numer licencji egzaminatora 123456. Dziś będę przeprowadzał Panu egzamin na prawo jazdy kat. B. Moim obowiązkiem jest...
... Czy rozumie Pan zasady?
J - Tak, oczywiście.
E - W takim razie kilka pytań.
Czy nazywa się Pan Tymon Tymoński?
J - Tak.
....

....
E- Czy posiada lub posiadał Pan już prawo jazdy na jakąkolwiek kategorię?
J - Nie.
E - Na pewno? Informuję Pana, iż jeśli po egzaminie okaże się, że miał już Pan zabrane prawo jazdy, egzamin będzie nieważny, a Pan będzie oskarżony o wprowadzenie w błąd urzędnika państwowego. W taki razie, czy na pewno nie miał Pan zabranego wcześniej prawa jazdy?
J - Nigdy nie posiadałem prawa jazdy.

Dalszy ciąg pytań, ale cały czas się gdzieś tam przewalało to konkretne, tak jakby Piekielny już mnie widział w samochodzie.

Na egzaminie, jeździłem trasą której każdy ze znajomych się bał, pełno jednokierunkowych, zakazów skrętu (pozasłanianych), wysepki, podwójne ciągłe, czyli moje osiedle (chyba z nam na pamięć każde miejsce do uwalania egzaminu), zaraz po wyjeździe z osiedla duże rondo na 3 pasy i lasem sygnalizatorów. Już wtedy pomyślałem, że "chyba mu nie przypadłem do gustu".

Po drodze złapane dwa błędy (przed światłami zajechał mi samochód i mocniej przyhamowałem i "nieprzejechanie na zielonym", no sorry, ale nie będę się pchał na skrzyżowanie jak nie mam z niego zjazdu). Parkowania, ale chyba na wszystkie sposoby i wracamy do ośrodka. Po drodze nie spodobało się Piekielnemu, że w jednej chwili zmieniam pas i bieg i zaznaczył kolejny błąd. Pomyślałem "Ku*wa, a już tak blisko byłem." Zajechaliśmy do ośrodka, Piekielny "Egzamin na tą chwilę ma Pan zaliczony, jednak zapraszam do biura ośrodka celem sprawdzenia Pana danych"

Myślę "Ki czort?! Poszukują mnie czy jak?"

Idziemy do budynku, a ten do mnie.
E- Chyba Pan dziś od nas nie wyjdzie.
J- Jak to?
E- Oszukał Pan urzędnika państwowego, miał Pan już prawo jazdy!
J- Przecież mu...
E- Ty mi tu bajek nie gadaj tylko się szykuj, bo już jest wezwany patrol.
J- Tylko nie wiem na jakiej podstawie, a po za tym mimo, iż jest Pan ode mnie starszy, to nie przechodziliśmy na "ty".
E- Dobra, dobra, cwaniaczku, już ja znam takich jak Ty, najpierw szaleją i zabierają im prawko za punkty, albo po pijaku się rozbijają. Zaraz Cię sprawdzimy i prawka znowu nie dostaniesz.
J- (na pełnym luzie) Ok, zobaczymy.

Jak wchodziliśmy do biura czekał już patrol.
Posprawdzali mnie, egzaminator w swojej bazie, policjanci "na bębnie" i co się okazało?
Tymon jest "niewinny".
Oczywiście nie obyło się bez przekonywania policji przez Piekielnego, że ja bez prawka jeździłem, bo na wewnętrznym byłem z kaskiem, ale jakie było jego zdziwienie, gdy pokazałem policjantom dowód rejestracyjny od skutera, na którego prowadzenia prawka mieć nie trzeba - ich reakcja była co najmniej nie na miejscu, bo zaczęli się śmiać z egzaminatora. W biurze siedziałem dobre 40 minut, a na mieście zamiast max godziny byłem 1h 24minuty.

Prawko odebrałem, po miesiącu.
Jak widać "nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu" jak mawiał moja polonistka.

Co do własnego samochodu to kupiłem go wcześniej, ale używał go ktoś z rodziny jak musiał, a wcześniej kupiłem, bo akurat się trafił fajny egzemplarz.

WORD

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (579)

#38324

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ludzi którzy chcą wszystko za darmo?

Coraz więcej ich się robi...

Z racji tego, iż mam kilka zainteresowań, a ich połączenie daje dobre efekty, to z tego korzystam. O co chodzi?
Miłość do samochodów, ponadprzeciętne dbanie o samochód, jakiś tam "talent" fotografowania obiektów motoryzacyjnych, w sposób, aby mimo tego, że stoją, wydawały się jakby uchwycone w ruchu, przez co zdjęcia są dużo bardziej atrakcyjne.

Znajomi wiedzą o tym i już dawno został ustalony pewien "regulamin" - jeśli chcą sprzedać auto lub motocykl to piszą, umawiam się, oni pomagają mi w pracy przy aucie nieważne czy potrafią, ale mają być obecni i wykazywać zainteresowanie (żeby nie było, że sam zasuwam, a oni tylko się cieszą efektami - nie ma, że boli, robić musisz), zamawiają jakąś niezdrową przekąskę (pizza lub co innego) i jakieś napoje, potem jedziemy do "mojej jaskini" (garaż) i pieścimy autko/motocykl.
Zwykle taka operacja trwa całą noc (nigdy nie lubiłem pracować w dzień) i rano obiekt "operacji" już jest gotowy i "nowy".
W dzień po dopieszczeniu auta, zabieram je w pewne miejsce którego nikomu nie zdradzam (czyste podłoże, duża gładka ściana, czyli pojazd jest głównym obiektem) i robię zdjęcia które jak dla mnie wyglądają na zwykłe, ale znajomy ostatnio się zachwycał, ze wyglądają jak z gazety.
Potem tworzymy aukcję w HTML (podłapałem podstawy i to dosłownie podstawy - tło, czcionka, rozmiar czcionki, jej kolor i dodaj zdjęcie).

Tutaj pojawiają się problemy, a mianowicie pasożyty.
Na Twarzo-książce zamieszczam zdjęcia moich "realizacji", oczywiście zamieszczona jest informacja, że dla obcych mogę wykonać coś takiego, za odpowiednią opłatą, cena po oględzinach, bla, bla bla... (wiadomo, nie będę robił samochodu który jest tylko zakurzony w tej samej cenie co samochodu do gruntownego prania po ekipie budowlanej).

Co jakiś czas dostaję wiadomości w stylu.
"Cześć, tu Tomek!
Jestem znajomym Marka, wiesz tak przeglądałem te twoje zdjęcia i zastanawiam się czy nie zrobiłbyś dla mnie samochodu tak jak dla niego, z tym, że gadałem, z nim i mi mówił, że jak Ci pomagał to zrobiłeś to za darmo. Więc ja chciałbym Ci pomóc. Co byś powiedział, żebyśmy się spotkali w środę?"

Hmmmm...

Propozycja "bardzo kusząca", nie ma co...

Odpisałem jedynie, że usługi dla wybranych osób mogę rozliczać w ten sposób, ale reszta musi się liczyć z kosztami.

Po obejrzeniu zdjęć samochodu w jego galerii doszedłem do wniosku, że robota przekroczyłaby wartość auta.

Tapicerka do wyje..., wróć, do wyjęcia i prania na kilka razy, felgi już nie do czyszczenia (a czyściłem takie, że wulkanizatorowi wydawało się, że nic z nimi się już nie zrobi), ale do malowania, lakier matowy, ale nie od słońca, a przez kiepskiego lakiernika.

Przez dłuższy okres uzbierało się dużo takich wiadomości.

I tu nasuwają się pytania.
1. Czy Oni myślą, że jeśli kocham to co robię to będę obcym ludziom odnawiał (bo w niektórych przypadkach tak to trzeba nazwać) za darmo?
2. Czy jeśli mamy JEDNEGO wspólnego znajomego, to jesteśmy przyjaciółmi?
3. Umiejętność czytania - przecież jest napisane co i jak?
4. Chyba skoro robię coś dla kogoś "za miskę i dobre słowo" to chyba ja bardzie powinienem ustalić termin, bo jakoś w środy w roku akademickim nie mam czasu.
5. A czy ktoś do cho**ry zaoferował tą pizzę?

Oj, ludzie, ludzie...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 580 (672)

#38321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klient nasz Pan?
Taaaaa, chcielibyście!

Historia jednego z użytkowników o "Jakości obsługi sklepu" przypomniała mi jedną akcję.

Na moim osiedlu jest niemały, sklep spożywczy w którym można się zaopatrzyć w prawie wszystko co potrzeba (jedzenie, napoje, wędliny, proszki do prania, alkohol, papierosy, prasa i inne). Właścicielką tego sklepu jest matka mojej bliskiej koleżanki.

Tak się złożyło, że koleżanka z mamą na długi weekend wyjeżdżały w rodzinne strony, a ja jako "osoba godna zaufania" miałem sklep otwierać, wpuszczać kierownika zmiany dziennej, na koniec dnia zabierać od niego kartkę z raportem podpisanym przez niego, przejść po już zamkniętym sklepie sprawdzić czy wszystko jest w miarę ok i zamknąć załączając alarm.
Dodam tylko, że z większością ekipy zatrudnionej już dłuższy czas jestem w dobrych stosunkach (cześć, co u ciebie, jak żyjesz, czy gdzieś wyjeżdżasz na weekend - może banalna rozmowa, ale przyjemnie jest komuś urozmaicić dzień pracy na kasie krótką pogawędką), ale reszta obsługi jest miła jak ból zęba...

Jak kazali tak robiłem. Otwarcie o 6 rano, potem do domu spać, w czasie dnia robić co swoje i o 23 przyjść i zamykać.
Przez kilka dni było ok, ale w końcu tak się trafiło, że ta część obsługi, za którą nie przepadam, miała drugą zmianę.

Schodzę do sklepu o godzinie 20 z kawałkiem, z zamiarem zakupu jakiś "chrupaczy" i czegoś do picia, bo siostra wpadła z filmem do obejrzenia. Na pewniaka podchodzę do AUTOMATYCZNYCH drzwi, a tu niespodzianka, nie działają.
Myślę "Ki czort?!", pukam w szybę i podchodzi "Pani kErownik drugiej zmiany" i gada przez szybę, że dziś zamknięte wcześniej, bo szefowa była i pojechała coś załatwić wcześniej.
Moje próby dojścia do słowa nie powiodły się, wytłumaczyłbym pani, że jednak szefowa wyjechała 4 dni wcześniej, ale "kErowniczka" mnie olała rzucając tekstem, że to nie jej problem i coś o pijaku.

W tym momencie trochę się wnerwiłem. Zadzwoniłem do mamy koleżanki, nakreśliłem całą akcję i tu rogi pokazała szanowna właścicielka sklepu, bo to był piątek i ten sklep był otwarty najdłużej w okolicy, więc chyba tłumaczyć nie muszę, że w tym czasie były generowane największe dochody...
Wyjaśniono mi, że kierownik zmiany MUSI (bo tak ma w umowie) zostać do momentu przyjścia osoby, która lokal zamyka i przekazania mu do ręki raportu za pokwitowaniem, pracownicy wychodzą max o 23:15, a kierownik zmiany musi siedzieć i jest odpowiedzialny za sklep. Dostałem przykaz, żeby iść zamknąć sklep jakoś tak przed 1 w nocy, a wcześniej żebym próbował się "dobić do sklepu" jako klient.
Ok, może być śmiesznie.

Tak też robiłem. Byłem chyba z 5-6 razy i za każdym razem to samo.
Gdy przyszedłem o 0:50 i zastałem samą kierowniczkę zmiany. Myślałem, że mi oczy wydłubie, bo już wiedziała co zrobiła i komu.

Po powrocie właścicielki kierowniczka udawała, że nic się nie stało, jednak została zwolniona dyscyplinarnie. Jak się dowiedziałem, przychody ze sprzedaży w piątek wieczorem (18-23) sięgają ok. 3000-4000PLN (alkohol, papierosy, "ostatnie zakupy") na wieczór więc sporo, a jak wynikało z zapisu monitoringu, sklep był zamknięty 4 godziny przed czasem.

Teraz jestem często podsyłany przez mamę koleżanki do sklepu, żeby zobaczyć jak się w stosunku do klienta zachowują pracownicy.

Moje pikne osiedle

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 808 (840)
zarchiwizowany

#35999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sąsiedzi...
Czy ktoś z nimi trafił??
Ja rozumiem, że z moimi się przepycham, bo żyjemy na małej powierzchni i to normalne, ale ostatnio zgasili mnie sąsiedzi mojego "teścia" (jakoś tak kiedyś dla żartu powiedziałem do ojca mojej wybranki i tak zostało).
Mieszkają w domu jednorodzinnym z dość dużym podwórkiem - wiem, jak duże, bo już kosiłem (tak dałem się wrobić).
O ich sąsiadach myślałem, że są normalni, ale to był błąd, to, że byli cicho wcale nie oznaczało, że nie są "aktywni".
W zeszłym tygodniu po zakończeniu remontu u mnie teściu poprosił mnie o pomoc w ogarnięciu samochodu, bo ma sytuację awaryjną, zgodziłem się, bo lubię kosmetykę samochodową, a z tym gościem nawet tłuczenie kamieni to przyjemność.
Gdy przyjechałem na podjeździe stał jego samochód z wybitą szybą, gdy podjechałem bliżej okazało się, ze jest "trochę" gorzej...
Siedzenia wysmarowane błotem, w środku piasek, jakieś tłuste plamy, coś jak olej. Kilka pytań i okazało się, że jak wrócił z pracy to miał zablokowana bramę wjazdową i zostawił samochód przed nią tak, że był spokojny przejazd na dwa samochody i przejście chodnikiem.
Rano zobaczył swój samochód w takim stanie, jak się okazało ktoś przeciął przewody od zasilania bramy, a szkody spowodowali sąsiedzi - dawni przyjaciele, ale jak tylko zobaczyli mnie to skończyła się przyjaźń, bo jak się okazało oni już ileś lat wcześniej chcieli "połączyć rodziny" kosztem mojej wybranki i szykowali dla niej swojego syna. Sprawa ze zniszczeniem mienia zgłoszona na policję, technicy byli, odciski zdjęte, ale wiadomo, że to tamci sąsiedzi.

Zabraliśmy się do ogarniania.
Skrzynka narzędziowa w rękę i jazda, wyjmujemy wnętrze na podjazd - fotele, kanapa, boczki drzwiowe, tunel środkowy, wykładzina, sporo odłączania kabli, bo samochód całkiem świeży, dzięki Bogu nie ubrudzili podsufitki, bo roboty by było dużo więcej.
Wszystko odkurzyliśmy i zabraliśmy się do czyszczenia skór i alcantary (żeby dobrze doczyścić alcantarę i nie zniszczyć to się trzeba sporo narobić), gdy skończyliśmy przednie fotele i wystawiliśmy je na do suszenie to sąsiad wpadł na pomysł, żeby trawnik podlać - teściowi, razem z fotelami, trochę je zmoczył, ale szybko je zabraliśmy, ja już byłem gotowy do ataku, fakt fotele nie moje, ale robota już tak, ale teściu mnie powstrzymał i tylko pocisnął tamtemu słownie. Samochód zrobiliśmy na błysk, szybę teściu sobie załatwił i nawet rocznik się zgadza.
Nawet bym o tym zapomniał, gdyby nie telefon od mojej, żebym przyjechał, bo grilla robią.
W czasie spotkania teściu zabrał mnie na stronę i powiedział, że wykonał zemstę, zaprowadził mnie pod bramę sąsiada, patrze i nic szczególnego nie widzę, powiedział mi tylko, żebym przyjrzał się samym krawędziom bramy.
Zemsta w jego stylu, brama zaspawana i nie, niebyły to spawy punktowe tylko jeden spaw przez całą wysokość bramy, a jeden z samochodów sąsiadów na podwórku (drugim wyjechali na weekend).

Moje pytanie kto tu jest bardziej piekielny?
Sąsiedzi którzy postanowili zniszczyć czyjeś auto, czy teściu który (znając go) wykonał najłagodniejszy wymiar kary (pewnie to była tylko pierwsza rata)?

Osiedle pod Warszawą

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (303)
zarchiwizowany

#35992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
UWAGA TASIEMIEC, BO ZEBRAŁO SIĘ Z KLIKU DNI!!
Remont pokoju zakończony i "skromnie" mówiąc - MA SIĘ TEN TALENT!
Ale dość przechwalania się...
Mały wstęp i przypomnienie poprzedniej historii której ta będzie kontynuacją.
Mam sąsiadkę piętro niżej, która kocha uprzykrzać mi życie, ostatnio dała ciała na całej linii, bo nie udało jej się mnie wyprowadzić z równowagi.
Prace remontowe trwały 5 dni - miało być 4, ale okazało się, że dużo elektryki mam do położenia, ale koniec końców udało się.

Pozwólcie, że podzielę to na dni, zaczynając od drugiego, gdyż pierwszy już opisałem.

Dzień drugi:
Planujemy z kolegą rozkład kabli po pokoju, do tej pory wszystko miałem zrobione na przedłużaczach, ponieważ z 4 gniazdek działały tylko 2 (jedno podwójne gniazdko), a dodatkowo chciałem mieć wszystkie kable prądowe i sygnałowe (kable do kolumn, wszystkie usb do drukarki, telefoniczny, telewizyjny, internetowy) schowane w ścianach, aby ich już nigdy nie widzieć. Od 9 do 12 siedzieliśmy i staraliśmy się to rozmieścić/rozplanować, potem pojechaliśmy na giełdę elektroniczną i kupiłem wszystkie przewody, po drodze zabrałem od kupla ojca bruzdownicę (taka fajna maszyna do wycinania bruzd pod kable w ścianach - gdyby nie ona po dziś dzień bym siedział i kuł młotkiem i dłutem).
Gdy tylko zaczęliśmy pracę sąsiadka wpadła z kontrolą.
"Za głośno, pylimy, ściany jej podcinamy, kolega źle zaparkował, śmieci wyrzucamy przez okno i jak to w ogóle można bez koszulek tak biegać - toż to grzech!"
Było trochę głośno, nie pyliliśmy, bo odkurzacz był podłączony do bruzdownicy, kolega zaparkował rzeczywiście na wykupionym miejscu parkingowym - moim, a to hultaj, śmieci szły do worka, a nie powiem kto worki ze śmieciami wyrzucał zimą przez okno - psssyt, ona, a to że bez koszulek, to już nie jej sprawa. Cały dzień w tym stylu...
Fakt udało nam się z tymi bruzdami wyrobić do wieczora i też je obrobiliśmy oraz umieściliśmy puszki elektryczne których było chyba z 14. O 20 była cisza, bo on przy piwku, a ja przy pepsi układaliśmy przewody w tych bruzdach, a jedynym pracującym urządzeniem była lutownica (która jest bezgłośna), oczywiście wizyta straży miejskiej, bo policja nie chciała przyjechać, kontrola, pokazanie pozwolenia zakończyło sprawę.

Dzień trzeci:
Zalepianie bruzd z przewodami, od rana było cicho tylko czasami przeciągnięcie pacą po ścianie, żeby zaprawę ładnie wyrównać. Dzwonek punkt 10.
[S] Spać mi gnoje nie dadzą, ja jestem emerytka, rencistka..., ...ja muszę spać 9 godzin.
[J] To co Pani robiła do pierwszej w nocy, skoro dopiero Pani wstała?
[S] Gówniarze, wy tego remontu nie skończycie, ja wam to gwarantuje! Wy mi tu hałas tylko robicie, spać się nie da!!
[J] W takim razie jestem ciekawy jak Pani będzie spać od października, bo będą obok blok budować (tutaj wywołałem pogrom osiedlowy, ale o tym później).
Zamknąłem drzwi i wróciłem do pracy, a kolega zaczął się tylko śmiać i powiedział "Zobaczysz przez to ostatnie co powiedziałeś, będzie jazda na osiedlu..."
O 11 wpadł brat kolegi z maszyną do zacierania tynków (miałem jakiś na ścianach, ale równe to to nie było...).
Nie wiem jak ta maszyna się nazywa, ale bydle trochę hałasu robi (mniej niż bruzdownica), a pyli jak szatan i gdyby nie odkurzacz do niej podłączony to bym jeszcze z rok pył wyciągał z zakamarków całego mieszkania.
O dziwo przez resztę dnia był spokój, ale wieczorem wiedziałem dlaczego.
Pani sąsiadka zajęła się tym nowym blokiem co na być stawiany, otóż o nim wiedziałem (oprócz administracji) z mieszkańców tylko chyba ja i kilka osób które przeczytały osiedlową gazetkę - tak czytam takie bzdety, żeby wiedzieć co się będzie działo, co chcą odnowić, gdzie w końcu położyć kostkę, a gdzie strzelić latarnie.
Sąsiadka zrobiła jazdę w administracji, że ona nie chce bloku, że jej ciężko oddychać będzie, światło jej zabierze i tak dalej.
Wieczorem pojechaliśmy do marketu budowlanego po płyty kartonowo gipsowe, profile i kilka innych

Dzień czwarty:
Tutaj już gdy rano wszedłem do pokoju pojawił się na moich ustach szeroki uśmiech, przed śniadaniem zabudowaliśmy ścianę z oknem tak, aby schować rury grzewcze. Potem śniadanie i jazda do sklepu budowlanego po odbiór farby (bo mi mieszali wybrany kolor, a byłem 5 minut przed zamknięciem) i oto jest kolor jak z Fiata 125p - YELLOW BAHAMA. Wracamy, a na klatce stoi ona, stoi z jakąś kartką, drzwi od klatki nam nie otworzyła, ale jak tylko podeszliśmy do windy to ona z wielką PROŚBĄ, żeby kartkę podpisać.
[S] Kochany sąsiedzie, bo jak mi Pan wczoraj powiedział o tym nowym bloku to poszłam do spółdzielni i oni mi powiedzieli, że projekt zatwierdzony, ale ja z synem rozmawiałam i on mi powiedział, że można podpisy zebrać to nie będą mogli budować, tylko musi się zabrać 5000 osób.
[J] Niestety, nie mogę (i nie chcę podpisać), ponieważ już nie mam w tym budynku meldunku.
[S] Cholery jedne, tak się odpłacają za moją grzeczność, że im mieszkania pilnuję.
[J] Przepraszam, ale o jaką grzeczność chodzi, bo od ośmiu lat może z 3 razy mi Pani ODPOWIEDZIAŁA na moje "Dzień Dobry". A co do pilnowania mieszkania to obserwacja osiedla przez okno zimą i filowanie na ławce latem nim nie jest.
[S] Cham!
[J] Jak dla kogo... - w windę i na górę.

Do końca dnia postawiliśmy stelaż łóżka (które teraz jest tak jakby podestem, czyli stanowi element ścian/podwyższenie podłogi o 35cm), resztę "duperszwancy" i pomalowaliśmy ściany i sufit (w 3h dwie warstwy - polecam farby w których reklamach jest taki fajny czarno-biały pies z długą sierścią, farby o które z rodzaju mają AKRYLiDZIAŁ ZAJMUJĄCY SIĘ W FIRMACH KOMPUTERAMI, aby to równo rozsmarować i kryje jak złe).

Dzień piąty - ostatni:
Rano przyjechał brat kolegi (ten od wygładzania ścian) układać dechy na podłogę, trwało to chwilę, bo podłoga u mnie w pokoju (pokoiku jak kto woli) po zabudowaniu łóżka ma jedynie 6,5m² powierzchni - tak mam deski, które będą długo. Wwieźliśmy materac i resztę narzędzi dla brata kolegi, oni we dwóch zajęli się podłogą, a jak z miejmy nadzieję moją przyszłą pojechaliśmy do sklepu z "wyposażeniem wnętrz", czyli prześcieradła, poszewki, poduszeczki, ozdoby i tak do...

W miedzy czasie telefon od kolegi, ze administracja, że zgłoszenie, że windę popsuliśmy, że materiały budowlane woziliśmy i na pewno przeciążyliśmy - zaraz będę.
Na miejscu się okazało, że winda (jedna z dwóch) nie jeździ faktycznie, tłumaczę, że wszystkie materiały jakie tu mam ważyły może w sumie z 250kg, a i tak były wożone w różnych dniach. Wiecie czemu winda nie jeździła???
W drzwi na 7 piętrze była włożona gazeta, tak, aby się nie mogły zamknąć - zgadnijcie kto to zrobił i kto złożył donos...

Wróciliśmy do sklepu "dekoratorskiego" wszak do wystroju potrzeba trochę damskiej ręki co by się to wszystko kupy trzymało.

Przyjechałem, a tu niespodzianka, meble już wstawione i został do podłączenia tylko sprzęt grający i do założenia te dodatki co po nie w sklepie byliśmy.
Tego dnia zasnąłem już we własnym nowym łóżku.

Obudziłem się rano i postanowiłem posłuchać muzyki, bo sprzęt nieruszany przez 5 dni to trzeba go rozgrzać i kable w ścianach wygrzać.
Kwadransa nie posłuchałem, a tu Policja, ze znowu ta wariatka wezwała.
Nakreśliłem sytuację, pogadaliśmy, napili się wody, po czym powiedzieli, że widzą, że mieszka tu równy człowiek i jak coś to w tym tygodni mam u nich taryfę ulgową i mogę posłuchać głośniej niż zwykle - co też robię -, aby się kable dobrze wygrzały...


Tradycyjnie już tym co dotrwali staropolskie "Bóg zapłać"!!

Miałem jeszcze kilka telefonów od niej, ale to raczej było tylko "Ciszej tam być!!", więc tego już nie wtrącałem.

P.S.: W sprawie tego nowego bloku nie chciałem się podpisać, bo:
1. Usuną zasyfiałe budki (chińczyk zostanie, bo szef wykupił lokal - tak jest).
2. Mojej rodzice chcą tam kupić dwa mieszkania.
3. Może sprowadzą się normalni ludzie, a jak nie to mam wprawę z piekielnymi.

Pozdrawiam i życzę miłej reszty dnia, wstań od komputera i daj odpocząć oczom.

Blok z wielkiej płyty

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 249 (287)