Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91230

przez ~PoProstuJa330 ·
| Do ulubionych
Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.

Parę słów wstępu. Mieszkam w dość małej miejscowości gdzie każdy, każdego zna, lepiej bądź gorzej. Poniższa historia będzie dotyczyć mojej mamy i naszych losów jako rodziny.

Mama - osoba od zawsze zaangażowana w życie naszej małej ojczyzny, pomocna, przyjazna, dusza towarzystwa, która nigdy, nikomu nie odmówiła pomocy. Poniżej, aby dać zarys sytuacji opiszę tylko kilka przypadków. Woziła przyjaciółkę na chemię trzymając ją za rękę pomimo, że ta posiadała trójkę dzieci (wtedy dorosłych, ale bez rodzin), a to w środku nocy pojechała na szpital z gorączkującą córką sąsiadów, bo ojciec dziecka nie mógł gdyż wcześniej wypił "kilka" piw. Miała kilka przyjaciółek "od serca" w tym tę wspomnianą powyżej. Wspierała finansowo uboższe rodziny, działała na ich rzecz. Organizowała lokalne imprezy i aktywnie w nich uczestniczyła. Mogłabym tak pisać bez końca, ale przechodząc do sedna...

Już jakoś czas temu mama zaczęła się fatalnie czuć. Najpierw oczywiście próba leczenia antybiotykami, chybione diagnozy itd. W końcu zlecono kompleksowe badania. Gdy Panie z laboratorium, dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwoniły żeby natychmiast skonsultować się z lekarzem, już wiedziałam, że jest bardzo źle.

Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba: ostra białaczka. Szansę na wyleczenie niewielkie. Dużo chorób współistniejących, brak możliwości ewentualnego przeszczepu, agresywna chemia. Po pierwszym cyklu chemii kolejny cios. Komórki nowotworowe się cofają, ale chemia uszkodziła układ nerwowy. Mama staje się osobą niepełnosprawną, bez możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl chemii by ją albo zabił albo pozostawił w stanie wegetatywnym). Zostaje wypisana do domu, w którym mieszkam ja z mężem i dwójką dzieci w tym noworodek (dowiedzieliśmy się o chorobie mamy pod koniec mojej ciąży). Nie piszę tego by się żalić, nie oczekuje współczucia. Sytuację opisuje aby dać państwu zarys w jakiej sytuacji znalazła się moja rodzina.

Teraz wracamy do akcji właściwej.
Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wymaga całkowitej opieki, oczywiście wszyscy wiedzą, bo wieść po mieście rozeszła się szybko. Proszę zgadnąć, ile osób, którym pomogła, ile przyjaciółek ją odwiedziło bądź w jakikolwiek sposób pomogło? ZERO. Żadnych telefonów, odwiedzin czy jakiegokolwiek zainteresowania. Czasem, gdy jestem na spacerze z dziećmi, ktoś mnie "zaczepi", zapyta jak mama, pokiwa ze współczuciem głową i tyle.

Proszę mnie źle nie zrozumieć.
Znam swoje obowiązki i zobowiązania względem mamy i opieki nad nią, ale czuję gorycz rozczarowania i mam do tego prawo. Codziennie wieczorem zastanawiam się, jaki sens ma niesienie pomoc innym, skoro nie możemy jej otrzymać w zamian gdy my jej potrzebujemy. Dodam, że mamy umysł jest na tyle sprawny (jeszcze), że nie raz wspomina kobiety, które były jej przyjaciółkami, a ja mówiłam do nich "Ciociu". Dziś, te same kobiety, są dla nas obcymi ludźmi, a i nie wiem czy nawet tak je nazwać można, bo czasem człowiek i nad obcym w potrzebie się pochyli...

ToTylkoŻycie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (69)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…