Poczekalnia
Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dopiero w wieku 24 lat zrozumiałam na ile trudno mi było jako dziecko z moimi rodzicami. Moja mama nie mogła znieść tego, że ja zawsze chodziłam z "kwaśną miną" i "nic mi nie pasowało". Nieraz słyszałam, że mam "bardzo trudny charakter".
Mój ojciec zawsze powtarzał "uśmiechnij się" i "Ty zawsze zainteresujesz się jakimś g*wnem". Oraz jego znamienne "ja bym tylko chciał, żebyś była normalna, a nie taka o".
Problem jest w tym, że w wieku 24 lat ja mogę popatrzeć na moich rodziców z dystansem. Zobaczyć i poczuć, że te komentarze tak naprawdę nigdy ze mną nie miały nic wspólnego. W wieku 10 lat ja przyjmowałam te słowa jako fakty.
Więc pochodzę z domu gdzie moja perspektywa była "śmieszna", a najbardziej mój wewnętrzny głos, moja ocena sytuacji, ten głos, który mi karze przestać i iść w innym kierunku lub oddać się pasji.
I teraz właściwie sytuacja o której chcę napisać:
Od dwóch lat nieznajomy facet stoi pod moimi oknami wieczorem lub w nocy i mnie obserwuje. Obserwuje, jak śpię. Mam dowody na kamerze, relacje sąsiedzi i znajomych, którzy wieczorem mnie odwiedzali. Policja wie, ale jest bezsilna. Od ostatniego czasu (3-4 miesięcy) mam koszmary i krzyczę we śnie.
Reakcja mojego taty na sytuację: On przychodzi, a ty nic z tym nie robisz, bo ci się to podoba. Ci podoba się, że obcy facet się podnieca.
I to nawet nie chodzi o to, że mnie ten tekst sprowokował. To, co mnie dotknęło to fakt, że mój ojciec widzi siebie jako kawałek mięsa, który ma tylko wartość taką, że "ktoś się nim podnieca". Tak wygląda jego świat. A ja, nigdy nie miałam osoby, przykładu, która widziała by siebie jako całość.
Mój ojciec zawsze powtarzał "uśmiechnij się" i "Ty zawsze zainteresujesz się jakimś g*wnem". Oraz jego znamienne "ja bym tylko chciał, żebyś była normalna, a nie taka o".
Problem jest w tym, że w wieku 24 lat ja mogę popatrzeć na moich rodziców z dystansem. Zobaczyć i poczuć, że te komentarze tak naprawdę nigdy ze mną nie miały nic wspólnego. W wieku 10 lat ja przyjmowałam te słowa jako fakty.
Więc pochodzę z domu gdzie moja perspektywa była "śmieszna", a najbardziej mój wewnętrzny głos, moja ocena sytuacji, ten głos, który mi karze przestać i iść w innym kierunku lub oddać się pasji.
I teraz właściwie sytuacja o której chcę napisać:
Od dwóch lat nieznajomy facet stoi pod moimi oknami wieczorem lub w nocy i mnie obserwuje. Obserwuje, jak śpię. Mam dowody na kamerze, relacje sąsiedzi i znajomych, którzy wieczorem mnie odwiedzali. Policja wie, ale jest bezsilna. Od ostatniego czasu (3-4 miesięcy) mam koszmary i krzyczę we śnie.
Reakcja mojego taty na sytuację: On przychodzi, a ty nic z tym nie robisz, bo ci się to podoba. Ci podoba się, że obcy facet się podnieca.
I to nawet nie chodzi o to, że mnie ten tekst sprowokował. To, co mnie dotknęło to fakt, że mój ojciec widzi siebie jako kawałek mięsa, który ma tylko wartość taką, że "ktoś się nim podnieca". Tak wygląda jego świat. A ja, nigdy nie miałam osoby, przykładu, która widziała by siebie jako całość.
Rodzina Stalking
Ocena:
6
(20)
poczekalnia
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Poza usługami polegającymi na kosmetyce samochodów i mimo tego że prosperujemy bardzo fajnie bo samych stanowisk do mycia posiadamy trzy, do tego dochodzi jeszcze stanowisko do większego zakresu prac, wpadłem na pomysł w zeszłym roku aby zakupić cztery platformy rowerowe na hak oraz boxy dachowe wraz z belkami, aby je wypożyczać.
Wiadomo że jest to dochód w okresie od połowy czerwca do końca sierpnia, plus ferie zimowe, ale główny zamysł był taki że stali klienci może się skuszą wypożyczyć, a przynajmniej będą wiedzieli gdzie, a nowi będą może będą chcieli przed lub po wyjeździe wakacyjnym zadbać o swój samochód.
Odzew był zaskakująco dobry, od ludzi zawiedzionych że dzień przed ich wyjazdem w sierpniu nie mam nawet rezerwowego boxa na takie przypadki, po sąsiadów ze wschodu którzy nie potrafili określić na jaki czas chcą wypożyczyć pytając się " a ci to waszne?". Ucinalem takie rozmowy krótko, mówiąc że jak się dowiedzą na ile chcą wypożyczyć to serdecznie zapraszam. Nie miałem zamiaru szukać ich później na przejściu granicznym w Medyce bądź Korczowej.
Klientowi oferowaliśmy belki dachowe na relingi za oszałamiajace 5zl/dzień oczywiście mógł przyjechać ze swoimi zamontowanymi belkami dachowymi, lecz był informowany że jeśli będziemy musieli ten montaż poprawić ponieważ belki będą niedokręcone, bądź krzywo zamontowane to jest to dodatkowy koszt 50 zł. Wprowadziłem to po sytuacji gdy gość przyjechał z belkami, które zamontował wkrętami do drewna - oczywiście wkręty były w otworach montażowy samochodu, na szczęście nie wkręcił w karoserię :)
Zdarzył się potencjalny klient który przyjechał przymierzyć boxa czy będzie mu pasował. Truł dupę co kilka dni, nie był zdecydowany czy pożyczyć belki od kolegi czy od nas. Drugi raz chciał przyjechać z żoną lecz poinformowałem go że w tym momencie box jest wypożyczony i będzie za kilka dni. Był w lekkim szoku i szło wyczuć w jego głosie zniesmaczenie że ja wypożyczyłem box który on chciał za trzy tygodnie wypożyczyć.
Najlepszy był wątek, że kiedy zadzwonił to pytał się jak to zrobimy: bo w zasadzie on jedzie w sobotę o godzinie 5 rano, a my jesteśmy czynni od 9, więc zapewne o 4 rano nie zamontujemy boxa, a dzień przed nie ma czasu, więc w czwartek popoludniu najchętniej by go odebrał, ale żeby zacząć liczyć najem od soboty, bo on go przez te dwa dni nie będzie używał przecież.
Czekałem na rozwinięcie sytuacji, że tak naprawdę będzie używał dwa dni box - w dniu wyjazdu i w dniu przyjazdu a resztę dni będzie nieużywany czekał na samochodzie. Nie muszę chyba pisać że oczywistym jest iż boxa nie wypożyczył (?)
Przy jednym montażu klient chciał mieć zamontowany box całkiem z brzegu, bo jeszcze rower będzie wrzucał na belki. Ok, klient nasz Pan, przymierzyliśmy, wyjaśniliśmy grzecznie, że to się nie uda. Pokręcił nosem, ale wydawało się że zrozumiał.
Nic bardziej mylnego, na demontaż przysłał żonę.
Patrzymy a box przesunięty po swojemu.
Rozmawiamy luźno z kobietą, zadowolona z pojemności boxa, mąż dodatkowo jeszcze rower dziecku zmieścił. Zabieramy się za demontaż, okazało się że Pan, nie wiem czym albo z jaką siłą dokręcić system szybkiego mocowania, że w jedną stronę pokrętło kręciło się bez oporu a w drugą coś strzelało. Dodatkowo wieko boxa na samej górze całe w głębokich rysach - dokładnie w miejscach gdzie w rowerze znajduje się korba i tylnia przerzutka. Gdybym w powstałych rysach postawił monetę to by się nie przewróciła.
Mówię o kobiecie że na umowie widnieje mąż i on musi przyjechać i dopełnić formalności, my tego teraz nie zdejmiemy i koniec. Facet dzwonił próbował się dowiadywać o co nam chodzi i dlaczego robimy problemy. Wyjaśniłem że uchwyty szybkiego montażu kosztują X złotych i nie sprzedają ich na sztuki tylko w kompletach. Więc albo potrącamy to z kaucji albo kupuję sam takie uchwyty i daje nam jedną sztukę. Jeszcze burak zaczął się targować abyśmy odkupili pozostałe trzy w takim przypadku, a gdy mu wspomniałem o porysowaniu boxa z którym już nic nie zrobimy wymiękł. Skończyło się na tym że doszliśmy po burzliwych negocjacjach do porozumienia że facet dodatkowo odkupuje box, którego wstyd było wypożyczyć. Generalnie impreza kosztowała gościa z wypożyczeniem i odkupieniem tyle co nowy kufer.
Generalnie bardzo lubię rozmawiać i pracować z ludźmi, miałem pomysły aby dalej próbować rozwijać działalność w kierunku wulkanizacji z prawdziwego zdarzenia, ale ludzie po prostu mnie załamują.
Już nawet nie chce mi się pisać w tej historii o ludziach którzy przyjeżdżają wypożyczyć platformę rowerową na hak, nie mając zamontowanego haka...
Oczywiście jest to ułamek w całej skali, ale jednak...
Wiadomo że jest to dochód w okresie od połowy czerwca do końca sierpnia, plus ferie zimowe, ale główny zamysł był taki że stali klienci może się skuszą wypożyczyć, a przynajmniej będą wiedzieli gdzie, a nowi będą może będą chcieli przed lub po wyjeździe wakacyjnym zadbać o swój samochód.
Odzew był zaskakująco dobry, od ludzi zawiedzionych że dzień przed ich wyjazdem w sierpniu nie mam nawet rezerwowego boxa na takie przypadki, po sąsiadów ze wschodu którzy nie potrafili określić na jaki czas chcą wypożyczyć pytając się " a ci to waszne?". Ucinalem takie rozmowy krótko, mówiąc że jak się dowiedzą na ile chcą wypożyczyć to serdecznie zapraszam. Nie miałem zamiaru szukać ich później na przejściu granicznym w Medyce bądź Korczowej.
Klientowi oferowaliśmy belki dachowe na relingi za oszałamiajace 5zl/dzień oczywiście mógł przyjechać ze swoimi zamontowanymi belkami dachowymi, lecz był informowany że jeśli będziemy musieli ten montaż poprawić ponieważ belki będą niedokręcone, bądź krzywo zamontowane to jest to dodatkowy koszt 50 zł. Wprowadziłem to po sytuacji gdy gość przyjechał z belkami, które zamontował wkrętami do drewna - oczywiście wkręty były w otworach montażowy samochodu, na szczęście nie wkręcił w karoserię :)
Zdarzył się potencjalny klient który przyjechał przymierzyć boxa czy będzie mu pasował. Truł dupę co kilka dni, nie był zdecydowany czy pożyczyć belki od kolegi czy od nas. Drugi raz chciał przyjechać z żoną lecz poinformowałem go że w tym momencie box jest wypożyczony i będzie za kilka dni. Był w lekkim szoku i szło wyczuć w jego głosie zniesmaczenie że ja wypożyczyłem box który on chciał za trzy tygodnie wypożyczyć.
Najlepszy był wątek, że kiedy zadzwonił to pytał się jak to zrobimy: bo w zasadzie on jedzie w sobotę o godzinie 5 rano, a my jesteśmy czynni od 9, więc zapewne o 4 rano nie zamontujemy boxa, a dzień przed nie ma czasu, więc w czwartek popoludniu najchętniej by go odebrał, ale żeby zacząć liczyć najem od soboty, bo on go przez te dwa dni nie będzie używał przecież.
Czekałem na rozwinięcie sytuacji, że tak naprawdę będzie używał dwa dni box - w dniu wyjazdu i w dniu przyjazdu a resztę dni będzie nieużywany czekał na samochodzie. Nie muszę chyba pisać że oczywistym jest iż boxa nie wypożyczył (?)
Przy jednym montażu klient chciał mieć zamontowany box całkiem z brzegu, bo jeszcze rower będzie wrzucał na belki. Ok, klient nasz Pan, przymierzyliśmy, wyjaśniliśmy grzecznie, że to się nie uda. Pokręcił nosem, ale wydawało się że zrozumiał.
Nic bardziej mylnego, na demontaż przysłał żonę.
Patrzymy a box przesunięty po swojemu.
Rozmawiamy luźno z kobietą, zadowolona z pojemności boxa, mąż dodatkowo jeszcze rower dziecku zmieścił. Zabieramy się za demontaż, okazało się że Pan, nie wiem czym albo z jaką siłą dokręcić system szybkiego mocowania, że w jedną stronę pokrętło kręciło się bez oporu a w drugą coś strzelało. Dodatkowo wieko boxa na samej górze całe w głębokich rysach - dokładnie w miejscach gdzie w rowerze znajduje się korba i tylnia przerzutka. Gdybym w powstałych rysach postawił monetę to by się nie przewróciła.
Mówię o kobiecie że na umowie widnieje mąż i on musi przyjechać i dopełnić formalności, my tego teraz nie zdejmiemy i koniec. Facet dzwonił próbował się dowiadywać o co nam chodzi i dlaczego robimy problemy. Wyjaśniłem że uchwyty szybkiego montażu kosztują X złotych i nie sprzedają ich na sztuki tylko w kompletach. Więc albo potrącamy to z kaucji albo kupuję sam takie uchwyty i daje nam jedną sztukę. Jeszcze burak zaczął się targować abyśmy odkupili pozostałe trzy w takim przypadku, a gdy mu wspomniałem o porysowaniu boxa z którym już nic nie zrobimy wymiękł. Skończyło się na tym że doszliśmy po burzliwych negocjacjach do porozumienia że facet dodatkowo odkupuje box, którego wstyd było wypożyczyć. Generalnie impreza kosztowała gościa z wypożyczeniem i odkupieniem tyle co nowy kufer.
Generalnie bardzo lubię rozmawiać i pracować z ludźmi, miałem pomysły aby dalej próbować rozwijać działalność w kierunku wulkanizacji z prawdziwego zdarzenia, ale ludzie po prostu mnie załamują.
Już nawet nie chce mi się pisać w tej historii o ludziach którzy przyjeżdżają wypożyczyć platformę rowerową na hak, nie mając zamontowanego haka...
Oczywiście jest to ułamek w całej skali, ale jednak...
Praca
Ocena:
33
(37)
poczekalnia
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Od ponad 10 lat dojeżdżam do pracy w mieście wojewódzkim pociągiem. Trasa ok.30km, jakieś pół 20min.
Na przestrzeni lat napatrzyłem się na kulturę wśród pasażerów. Jadąc do domu wsiadam na dworcu głównym w centrum miasta i rzadko kiedy zajmuje miejsce siedzące, bo raz, że nie mam ochoty przepychać się wśrod tłumu ludzi i wsiadam na szarym końcu, a wtedy miejsc siedzących zazwyczaj brakuje, a dwa, że wychodzę z założenia, że ja te 20 min mogę postać, a ktoś, kto jedzie dalej bardziej go potrzebuje.
Ale chyba zmienię ten nawyk. Bynajmniej nie dlatego, aby siedzieć samemu, tylko, aby trzymać miejsce dla ludzi wsiadających na kolejnych stacjach. Otóż od pewnego czasu obserwuję, że ludzie wsiadający na stacji początkowej, zajmują miejsca uprzywilejowane (te najbliżej drzwi z piktogramami), a potem udają, że nie widzą, że wsiadły osoby, dla których te miejsca są zarezerwowane.
Sytuacja z zeszłego tygodnia wyjątkowo mnie zbulwersowała.
Już na początkowej stacji standardowo 90% miejsc zajętych. Te wolne niektórzy wykorzystali sobie na posadzenie torby, plecaka czy kurtki. Ja stoję przy drzwiach, a na siedzeniach obok usadzona czwórka pań w średnim wieku, wesoło szczebioczących. Kilka stacji dalej, na obrzeżach miasta, gdy pociąg był już solidnie zapełniony, wsiadła kobieta z około trzyletnim bąblem. Matka widząc, że nie ma miejsc siedzących, starała się postawić dziecko w miarę bezpiecznej pozycji, ponieważ miała niewielką walizkę, położyła ją i pozwoliła dziecku na niej usiąść. Zachowawczo zapytałem, czy pani daleko jedzie, a ona potwierdziła, że do stacji końcowej czyli jeszcze prawie 2h. W związku z czym zwróciłem czterem paniom uwagę, że siedzą na miejscach uprzywilejowych, a na widoku mają osobę, której takie miejsce przysługuje, więc mogłyby jedno miejsce chociaż zwolnić.
Ludzie... takiego jazgotu nasłuchałem się ostatnio, jak powiedziałem żonie jako młody żonkoś, że moja mama lepszy rosół robi ;)
Kobiety zarzuciły mnie wrzaskiem, że one są zmęczone po pracy, a dziecku nic się nie dzieje, bo siedzi, a poza tym te piktogramy to tylko sugestie, one sobie miejsca zajęły to mają i stary dziad ich pouczał nie będzie. Złośliwie rzuciłem, że na aż tak stare nie wyglądają, ale może się mylę. Matka z dzieckiem machnęła ręką i powiedziała, abym się nie przejmował, bo szkoda nerwów. W międzyczasie ktoś usłyszawszy co się dzieje zawował kobietę z dzieckiem ustępując im miejsca.
Dwie z tych pań wysiadły na kolejnej stacji - kilka minut po naszej wymianie zdań. No, ale o te kilka minut musiały się wykłócić. Ja zająłem zatem miejsce przez nie zwolnione, a ich koleżanki usiłowały mi tego zakazać krzycząc, że jestem hipokrytą, bo teraz sam na tych miejscach siadam. Wytłumaczyłem krótko, że jak zobaczę osobę potrzebującą miejsca to na pewno ustąpię, mimo, że sam jestem już w słusznym, niemal emerytalnym wieku. Kobiety dalej jazgotały, że skoro mogę stać to powinieniem stać, a nie zajmować miejsce siedzące. Zapytałem więc, czy one są niepełnosprawne, że siedzą, bo jeśli tak to przepraszam i nie było tematu. Na co jedna z pań tryumfalnie:
- Nie, proszę pana, ja nie mogę stać, BO MAM BUTY NA OBCASIE!!!
Na przestrzeni lat napatrzyłem się na kulturę wśród pasażerów. Jadąc do domu wsiadam na dworcu głównym w centrum miasta i rzadko kiedy zajmuje miejsce siedzące, bo raz, że nie mam ochoty przepychać się wśrod tłumu ludzi i wsiadam na szarym końcu, a wtedy miejsc siedzących zazwyczaj brakuje, a dwa, że wychodzę z założenia, że ja te 20 min mogę postać, a ktoś, kto jedzie dalej bardziej go potrzebuje.
Ale chyba zmienię ten nawyk. Bynajmniej nie dlatego, aby siedzieć samemu, tylko, aby trzymać miejsce dla ludzi wsiadających na kolejnych stacjach. Otóż od pewnego czasu obserwuję, że ludzie wsiadający na stacji początkowej, zajmują miejsca uprzywilejowane (te najbliżej drzwi z piktogramami), a potem udają, że nie widzą, że wsiadły osoby, dla których te miejsca są zarezerwowane.
Sytuacja z zeszłego tygodnia wyjątkowo mnie zbulwersowała.
Już na początkowej stacji standardowo 90% miejsc zajętych. Te wolne niektórzy wykorzystali sobie na posadzenie torby, plecaka czy kurtki. Ja stoję przy drzwiach, a na siedzeniach obok usadzona czwórka pań w średnim wieku, wesoło szczebioczących. Kilka stacji dalej, na obrzeżach miasta, gdy pociąg był już solidnie zapełniony, wsiadła kobieta z około trzyletnim bąblem. Matka widząc, że nie ma miejsc siedzących, starała się postawić dziecko w miarę bezpiecznej pozycji, ponieważ miała niewielką walizkę, położyła ją i pozwoliła dziecku na niej usiąść. Zachowawczo zapytałem, czy pani daleko jedzie, a ona potwierdziła, że do stacji końcowej czyli jeszcze prawie 2h. W związku z czym zwróciłem czterem paniom uwagę, że siedzą na miejscach uprzywilejowych, a na widoku mają osobę, której takie miejsce przysługuje, więc mogłyby jedno miejsce chociaż zwolnić.
Ludzie... takiego jazgotu nasłuchałem się ostatnio, jak powiedziałem żonie jako młody żonkoś, że moja mama lepszy rosół robi ;)
Kobiety zarzuciły mnie wrzaskiem, że one są zmęczone po pracy, a dziecku nic się nie dzieje, bo siedzi, a poza tym te piktogramy to tylko sugestie, one sobie miejsca zajęły to mają i stary dziad ich pouczał nie będzie. Złośliwie rzuciłem, że na aż tak stare nie wyglądają, ale może się mylę. Matka z dzieckiem machnęła ręką i powiedziała, abym się nie przejmował, bo szkoda nerwów. W międzyczasie ktoś usłyszawszy co się dzieje zawował kobietę z dzieckiem ustępując im miejsca.
Dwie z tych pań wysiadły na kolejnej stacji - kilka minut po naszej wymianie zdań. No, ale o te kilka minut musiały się wykłócić. Ja zająłem zatem miejsce przez nie zwolnione, a ich koleżanki usiłowały mi tego zakazać krzycząc, że jestem hipokrytą, bo teraz sam na tych miejscach siadam. Wytłumaczyłem krótko, że jak zobaczę osobę potrzebującą miejsca to na pewno ustąpię, mimo, że sam jestem już w słusznym, niemal emerytalnym wieku. Kobiety dalej jazgotały, że skoro mogę stać to powinieniem stać, a nie zajmować miejsce siedzące. Zapytałem więc, czy one są niepełnosprawne, że siedzą, bo jeśli tak to przepraszam i nie było tematu. Na co jedna z pań tryumfalnie:
- Nie, proszę pana, ja nie mogę stać, BO MAM BUTY NA OBCASIE!!!
pociag
Ocena:
45
(49)
poczekalnia
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wczoraj. Wrocław ul. Jeleniogórska.
Na rowerze jedzie chłopak -wiek nastoletni.
Na uszach słuchawki, w rękach telefon -pisał coś.
Kierownica się sama trzymała, a ruch aut całkiem spory
Na rowerze jedzie chłopak -wiek nastoletni.
Na uszach słuchawki, w rękach telefon -pisał coś.
Kierownica się sama trzymała, a ruch aut całkiem spory
Wrocław
Ocena:
31
(33)
poczekalnia
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Piekielny tutaj jest chyba bardziej system niż jakiś konkretny człowiek...
U mojego najmłodszego dziecka wykryto wadę serca - otwór w przegrodzie międzyprzedsionkowej. To dość lekka wada, takie otwory się przeważnie zarastają przed skończeniem przez dziecko roku, ale obserwować trzeba. Byliśmy jakiś czas temu na oddziale, kazali przyjechać 25 września. Pojechaliśmy.
25 września zrobiono USG serca (otwór się zmniejsza) i podłączono holtera. Następnego dnia pojechałyśmy z córką na zdjęcie holtera. Pan doktor na pożegnanie powiedział nam, że wypis będzie gotowy po południu, bo dane z holtera muszą zostać zgrane na komputer i odczytane przez niego, a teraz ma przyjęcia itp. więc nie ma sensu żebyśmy tyle z córką siedziały na korytarzu. Wyślą papiery pocztą. No to do widzenia panu doktorowi, miłego dnia.
Czekam tydzień, drugi, listu nie ma. Może mają dużo roboty, pomyślałam, dam im jeszcze czas.
Ale miesiąc? To już wydało mi się przesadą. A że dziś jest ostatni dzień miesiąca i przypomniało mi się o sprawie akurat gdy miałam telefon pod ręką, pomyślałam że trzeba to wreszcie załatwić.
Najpierw telefon na ogólny numer szpitala. Przez pięć minut byłam dwunasta w kolejce, potem się rozłączyłam. Znalazłam telefon bezpośrednio na oddział. Wyjaśniłam sprawę, że dziecko, że holter, że pan doktor X obiecał list... Pani pielęgniarka uprzejmie sprawdziła w systemie i poinformowała mnie, że list nie został jeszcze wysłany. I że ona radzi mi zadzwonić pod numer z końcówką xxx, bezpośrednio do pokoju lekarskiego, ona ze swojego kontuaru widzi, że doktor wchodzi właśnie do tego pokoju, więc najlepszy moment. A pan doktor ma tylu pacjentów, że mógł zapomnieć, więc ona by się na moim miejscu upomniała. Zadzwoniłam.
X: Kardiologia.
J: Dzień dobry, jestem matką państwa pacjentki, M.S. czy z panem X można rozmawiać?
X: Przy telefonie.
J: Byłyśmy z M u pana 25 września na kontroli. Obiecał pan doktor przesłać wypis pocztą i nie ukrywam, że trochę się niepokoję, bo to już miesiąc minął...
X: Jeszcze raz, jak nazwisko? A dziecko miało zakładany holter? Aha. A zdjęli wam holter? (Nie, dziecko ponad miesiąc z holterem "chodzi"...) A kiedy holter był zdejmowany? Dobrze, to ja przejrzę ten zapis i wyślę wam wypis. Już sobie kartę położyłem na wierzchu, żebym nie zapomniał.
Miesiąc. Nawet ponad. A on nawet do zapisu nie zajrzał. I ja rozumiem, masa spraw, zapomnieć każdemu może się zdarzyć.
Ale czy system, który zmusza lekarza do brania na siebie tylu pacjentów nie jest piekielny?
U mojego najmłodszego dziecka wykryto wadę serca - otwór w przegrodzie międzyprzedsionkowej. To dość lekka wada, takie otwory się przeważnie zarastają przed skończeniem przez dziecko roku, ale obserwować trzeba. Byliśmy jakiś czas temu na oddziale, kazali przyjechać 25 września. Pojechaliśmy.
25 września zrobiono USG serca (otwór się zmniejsza) i podłączono holtera. Następnego dnia pojechałyśmy z córką na zdjęcie holtera. Pan doktor na pożegnanie powiedział nam, że wypis będzie gotowy po południu, bo dane z holtera muszą zostać zgrane na komputer i odczytane przez niego, a teraz ma przyjęcia itp. więc nie ma sensu żebyśmy tyle z córką siedziały na korytarzu. Wyślą papiery pocztą. No to do widzenia panu doktorowi, miłego dnia.
Czekam tydzień, drugi, listu nie ma. Może mają dużo roboty, pomyślałam, dam im jeszcze czas.
Ale miesiąc? To już wydało mi się przesadą. A że dziś jest ostatni dzień miesiąca i przypomniało mi się o sprawie akurat gdy miałam telefon pod ręką, pomyślałam że trzeba to wreszcie załatwić.
Najpierw telefon na ogólny numer szpitala. Przez pięć minut byłam dwunasta w kolejce, potem się rozłączyłam. Znalazłam telefon bezpośrednio na oddział. Wyjaśniłam sprawę, że dziecko, że holter, że pan doktor X obiecał list... Pani pielęgniarka uprzejmie sprawdziła w systemie i poinformowała mnie, że list nie został jeszcze wysłany. I że ona radzi mi zadzwonić pod numer z końcówką xxx, bezpośrednio do pokoju lekarskiego, ona ze swojego kontuaru widzi, że doktor wchodzi właśnie do tego pokoju, więc najlepszy moment. A pan doktor ma tylu pacjentów, że mógł zapomnieć, więc ona by się na moim miejscu upomniała. Zadzwoniłam.
X: Kardiologia.
J: Dzień dobry, jestem matką państwa pacjentki, M.S. czy z panem X można rozmawiać?
X: Przy telefonie.
J: Byłyśmy z M u pana 25 września na kontroli. Obiecał pan doktor przesłać wypis pocztą i nie ukrywam, że trochę się niepokoję, bo to już miesiąc minął...
X: Jeszcze raz, jak nazwisko? A dziecko miało zakładany holter? Aha. A zdjęli wam holter? (Nie, dziecko ponad miesiąc z holterem "chodzi"...) A kiedy holter był zdejmowany? Dobrze, to ja przejrzę ten zapis i wyślę wam wypis. Już sobie kartę położyłem na wierzchu, żebym nie zapomniał.
Miesiąc. Nawet ponad. A on nawet do zapisu nie zajrzał. I ja rozumiem, masa spraw, zapomnieć każdemu może się zdarzyć.
Ale czy system, który zmusza lekarza do brania na siebie tylu pacjentów nie jest piekielny?
Ocena:
39
(45)
poczekalnia
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia o kolejce w Ikei przypomniała mi pewne zdarzenie sprzed paru miesięcy.
Byłam z córą na zakupach w Biedronce. Tradycyjna otwarta jedna kasa, a kolejka dosłownie na pół sklepu.
Dodam, że potwornie irytuje mnie pewien zwyczaj wśrod klientów supermarketów, mianowicie, gdy kolejka ciągnie się za linię kas, często klienci ustawiają się bezpośrednio za sobą, nie zostawiając przejścia na linii kas. W tym konkretnym sklepie alejki są bardzo długie, więc trzeba albo prosić o zrobienie przejścia, albo cofać się pół sklepu, aby podejść z drugiej strony.
Akurat z młodą oglądałyśmy coś przy samych kasach nie stojąc jeszcze w kolejce. Chciałyśmy przejść na drugą stronę sklepu. No i właśnie kolejka blokowała najszybszą drogę do interesujących na regałów. W tym momencie była to para ok.40 lat. Grzecznie przeprosiłam. Państwo zero reakcji, więc nieco głośniej poprosiłam o cofnięcie się i zrobienie przejścia, na co kobieta:
- Nie no, serio?
- Nie rozumiem? Chciałyśmy przejść.
Kobieta minimalnie przesunęła wózek, a my starałyśmy się przejść jakoś bokiem. W momencie, gdy przechodziłyśmy, kobieta dość mocno popchęła wózek do przodu uderzając córkę.
Zwróciłam jej uwagę, pytając po co to robi?
A kobieta:
- Bo się cwaniary pchacie poza kolejką!!!
- Jak poza kolejką? Przecież my nie idziemy nawet do kasy! Chcemy przejść na drugą stronę sklepu
Niby koniec, poza tym, że babka jeszcze coś tam pomarudziła do swojego towarzysza. Jednakże chwilę później otwarto drugą kasę, korzystając z tego, że stałam blisko ustawiłam się w tej kolejce. A babka odpaliła się krzycząc na pół sklepu:
- No i co? I co? Mówiłam!!! Cwaniary pchają się poza kolejką! Skandal!
Ponieważ jednak nikt nie zareagował, wielkiej sceny z tego nie było.
Byłam z córą na zakupach w Biedronce. Tradycyjna otwarta jedna kasa, a kolejka dosłownie na pół sklepu.
Dodam, że potwornie irytuje mnie pewien zwyczaj wśrod klientów supermarketów, mianowicie, gdy kolejka ciągnie się za linię kas, często klienci ustawiają się bezpośrednio za sobą, nie zostawiając przejścia na linii kas. W tym konkretnym sklepie alejki są bardzo długie, więc trzeba albo prosić o zrobienie przejścia, albo cofać się pół sklepu, aby podejść z drugiej strony.
Akurat z młodą oglądałyśmy coś przy samych kasach nie stojąc jeszcze w kolejce. Chciałyśmy przejść na drugą stronę sklepu. No i właśnie kolejka blokowała najszybszą drogę do interesujących na regałów. W tym momencie była to para ok.40 lat. Grzecznie przeprosiłam. Państwo zero reakcji, więc nieco głośniej poprosiłam o cofnięcie się i zrobienie przejścia, na co kobieta:
- Nie no, serio?
- Nie rozumiem? Chciałyśmy przejść.
Kobieta minimalnie przesunęła wózek, a my starałyśmy się przejść jakoś bokiem. W momencie, gdy przechodziłyśmy, kobieta dość mocno popchęła wózek do przodu uderzając córkę.
Zwróciłam jej uwagę, pytając po co to robi?
A kobieta:
- Bo się cwaniary pchacie poza kolejką!!!
- Jak poza kolejką? Przecież my nie idziemy nawet do kasy! Chcemy przejść na drugą stronę sklepu
Niby koniec, poza tym, że babka jeszcze coś tam pomarudziła do swojego towarzysza. Jednakże chwilę później otwarto drugą kasę, korzystając z tego, że stałam blisko ustawiłam się w tej kolejce. A babka odpaliła się krzycząc na pół sklepu:
- No i co? I co? Mówiłam!!! Cwaniary pchają się poza kolejką! Skandal!
Ponieważ jednak nikt nie zareagował, wielkiej sceny z tego nie było.
biedronka
Ocena:
49
(59)
poczekalnia
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Rzygam po tym, co wczoraj usłyszałam do mojego kolegi z pracy.
Piotr, mój kolega, ma 33 lata czyli jest praktycznie moim równieśnikiem. Gadamy często, bo jako jedyni w zespole palimy, więc czasem wychodzimy razem na dymka.
Wczoraj jakoś od słowa do słowa zahaczyliśmy o temat afer związanych z polskimi influencerami (czyny podchodzące pod pdfilię).
Tutaj muszę powiedzieć coś, co wczoraj powiedziałam też Piotrowi.
Mając niecałe 14 lat poznałam 19-letniego Maćka. Mając te 14 lat uważałam się za super dorosłą i czułam się dojrzalsza od rówieśników. Z Maćkiem spędzaliśmy sporo czasu razem, aż zaczęliśmy być czymś w rodzaju pary. Na początku nasze czułości ograniczały się do całowania i przytulania, ale dość szybko Maciek zaczął mnie dotykać. Czułam się tym skrępowana i nie podobało mi się wcale, ale nie protestowałam. Granicę postanowiłam jednak, gdy usiłował mi wsadzić rękę w majtki. Powiedziałam Maćkowi, że mi się to nie podoba i tego nie chcę. Maciek najpierw przeprosił, jednak w przeciągu kolejnych tygodni wciąż usiłował przekraczać granicę, aż powiedział mi wprost, że liczy na rychły seks, bo na tym opiera się dojrzały związek, a nasz przecież taki jest. Ostatecznie te jego naciski wywołały u mnie na szczęście efekt odwrotny i zaczęło mnie od niego odpychać, przestaliśmy się spotykać.
Opowiedziałam to Piotrowi chcąc pokazać, że takie praktyki są niestety częste nie tylko w internecie.
Piotr porobił miny, po czym powiedział:
- No wiesz, ja uważam, że jak pchałaś się w związek z 19-latkiem to powinnaś z nim sypiać, to chyba normalne, że facet w tym wieku ma swoje potrzeby. Moim zdaniem to ty zachowałaś się nie fair.
Miałam chyba oczy jak 5zł. Wykrztusiłam:
- Piotrek, ale ja właśnie o tym mówię, że 19-letni facet powinien wiedzieć, że 14-latka to jeszcze dzieciak nie gotowy na seks... Może faktycznie była między nami nić porozumienia, ale to on powinien wiedzieć, że nie stworzy ze mną związku jak z dziewczyną w swoim wieku. Ja byłam wtedy gówniarą.
- Ehe, no najlepiej zwalić na faceta, weź...
Powiem szczerze - od wczoraj obrzydzenie mnie bierze jak na niego patrzę..
Piotr, mój kolega, ma 33 lata czyli jest praktycznie moim równieśnikiem. Gadamy często, bo jako jedyni w zespole palimy, więc czasem wychodzimy razem na dymka.
Wczoraj jakoś od słowa do słowa zahaczyliśmy o temat afer związanych z polskimi influencerami (czyny podchodzące pod pdfilię).
Tutaj muszę powiedzieć coś, co wczoraj powiedziałam też Piotrowi.
Mając niecałe 14 lat poznałam 19-letniego Maćka. Mając te 14 lat uważałam się za super dorosłą i czułam się dojrzalsza od rówieśników. Z Maćkiem spędzaliśmy sporo czasu razem, aż zaczęliśmy być czymś w rodzaju pary. Na początku nasze czułości ograniczały się do całowania i przytulania, ale dość szybko Maciek zaczął mnie dotykać. Czułam się tym skrępowana i nie podobało mi się wcale, ale nie protestowałam. Granicę postanowiłam jednak, gdy usiłował mi wsadzić rękę w majtki. Powiedziałam Maćkowi, że mi się to nie podoba i tego nie chcę. Maciek najpierw przeprosił, jednak w przeciągu kolejnych tygodni wciąż usiłował przekraczać granicę, aż powiedział mi wprost, że liczy na rychły seks, bo na tym opiera się dojrzały związek, a nasz przecież taki jest. Ostatecznie te jego naciski wywołały u mnie na szczęście efekt odwrotny i zaczęło mnie od niego odpychać, przestaliśmy się spotykać.
Opowiedziałam to Piotrowi chcąc pokazać, że takie praktyki są niestety częste nie tylko w internecie.
Piotr porobił miny, po czym powiedział:
- No wiesz, ja uważam, że jak pchałaś się w związek z 19-latkiem to powinnaś z nim sypiać, to chyba normalne, że facet w tym wieku ma swoje potrzeby. Moim zdaniem to ty zachowałaś się nie fair.
Miałam chyba oczy jak 5zł. Wykrztusiłam:
- Piotrek, ale ja właśnie o tym mówię, że 19-letni facet powinien wiedzieć, że 14-latka to jeszcze dzieciak nie gotowy na seks... Może faktycznie była między nami nić porozumienia, ale to on powinien wiedzieć, że nie stworzy ze mną związku jak z dziewczyną w swoim wieku. Ja byłam wtedy gówniarą.
- Ehe, no najlepiej zwalić na faceta, weź...
Powiem szczerze - od wczoraj obrzydzenie mnie bierze jak na niego patrzę..
Ocena:
80
(96)
poczekalnia
Skomentuj
(16)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Uwaga! Długi wstęp.
Rzeczywistość i oczekiwania względem niej czasami się rozmijają. Nawet bardzo.
Jakiś czas temu musiałam się poddać pewnej niezbyt przyjemnej procedurze medycznej. W trosce o dobrostan pacjenta podano mi środek usypiający. Po wybudzeniu przez jakiś czas czułam się senna. By pozbyć się tego uczucia, postanowiłam zrobić sobie długi spacer do mieszkania.
Mniej więcej po przebyciu przeze mnie 2/3 drogi, zahaczył mnie rowerzysta. Nie był pewien czy dobrze jedzie. Przekazałam mu kluczowe informacje i tak jakoś wywiązała się dość ciekawa rozmowa o literaturze SF, ofercie okolicznych muzeów i generalnych wrażeniach z pobytu w obcym kraju. Dowiedziałam się, że mój rozmówca jest także obcokrajowcem (Brytyjczyk, lat ok. 43) oraz profesorem, który uczy głównie w innym mieście, ale też prowadzi część zajęć w mieście, w którym się znajdowaliśmy. Rozmowa nieco się przeciągała jak na zwykłe poinformowanie o drodze, do tego było późne popołudnie i od rana mogłam zjeść jedynie małą bułkę, nadal byłam nieco senna, więc chciałam się oddalić w stronę mieszkania. Pan profesor namawiał na kontynuację rozmowy, stanęło na tym, że mailowo umówimy się na dokończenie konwersacji.
Świetnie czytam ludzi i miałam przeczucie, że kontynuacja może skręcić w rejony, które nie przypadną mi do gustu. Nie przyłapałam jednak rozmówcy na ostentacyjnych kłamstwach, braku spójności, czy próbach jawnego podrywu, więc doszłam do wniosku, że może jestem przewrażliwiona i rzeczywiście człowiek jest tym kim twierdził, że jest (rozmawiałam z wieloma profesorami, ten nie odbiegał od normy). W związku z tym dalsza rozmowa będzie nadal na poziomie i może nawet w jakiś sposób edukująca, bo z innej działki niż moja własna. Umówiliśmy się na dokończenie rozmowy.
Po tym zbyt długim wstępie przechodzę do sedna.
Rozmowa przebiegała normalnie, aż nastąpiło ostatnie 15 minut, podczas których usłyszałam, że emanuję seksualnością ogrzewającą otoczenie. Zrobiło się co najmniej dziwnie, bo nie umawialiśmy się na randkę. Przypomniałam też szanownemu, że mieliśmy rozmawiać o czymś zupełnie innym.
Z poprzedniej rozmowy wiedział, że mam bliżej nieokreślone problemy ze zdrowiem (senność po procedurze), więc zaczął dopytywać czy to efekt tego, że jestem może zakażona wirusem HIV lub którymś z wirusów zapalenia wątroby. Absurdalna dyskusja o moim stanie zdrowia została natychmiast przeze mnie ucięta po to tylko, bym zaraz otrzymała propozycję wspólnego seksu. Nie bawią mnie takie akcje, więc pan profesor usłyszał moje szybkie i stanowcze „nie ma mowy”. Najwyraźniej był pewien innej odpowiedzi, bo był dość zaskoczony i usilnie chciał wiedzieć dlaczego nie.
Próbując zakończyć ten spektakl, poinformowałam jegomościa o tym, że w moim życiu już ktoś jest. Normalny człowiek po takiej informacji by odpuścił. Ten nie odpuścił. Nadal usiłował przekonać mnie do swojej wizji sypiąc komplementami, jednocześnie informując mnie, że mogę przecież kochać swojego faceta, a przy okazji zabawiać się z szanownym profesorem. Do tego zostałam poinformowania, że on zdobył już tyle kobiet i miał już w życiu wszystko, jest też człowiekiem sukcesu i bierze co chce, więc dlaczego mu odmawiam, powinnam się przynajmniej nad tą opcją zastanowić! Nie dziękuję, nawet przez chwilę nie będę o tym myśleć, o czym go uświadomiłam. Moja twarz musiała też emanować niezłym obrzydzeniem, ponieważ pan profesor ostatecznie się poddał. Stwierdził, że musi już iść, ponieważ jest umówiony na kolację, którą przygotowuje koleżanka. Zanim każde poszło w swoją stronę, poprosiłam go jeszcze o przesłanie tytułów książek, o których rozmawialiśmy, a nigdy wcześniej o nich nie słyszałam.
Czy dostałam wiadomość? Nie. Pan profesor chyba poczuł się urażony, właściwie to mam szczerą nadzieję, że śmiertelnie się obraził. Byłaby to choć częściowa zapłata za obrażenie mnie na tak wielu poziomach, w tak krótkim czasie. No i ciekawe czy jego „koleżanka” wie, co on wyprawia w czasie wolnym.
Rzeczywistość i oczekiwania względem niej czasami się rozmijają. Nawet bardzo.
Jakiś czas temu musiałam się poddać pewnej niezbyt przyjemnej procedurze medycznej. W trosce o dobrostan pacjenta podano mi środek usypiający. Po wybudzeniu przez jakiś czas czułam się senna. By pozbyć się tego uczucia, postanowiłam zrobić sobie długi spacer do mieszkania.
Mniej więcej po przebyciu przeze mnie 2/3 drogi, zahaczył mnie rowerzysta. Nie był pewien czy dobrze jedzie. Przekazałam mu kluczowe informacje i tak jakoś wywiązała się dość ciekawa rozmowa o literaturze SF, ofercie okolicznych muzeów i generalnych wrażeniach z pobytu w obcym kraju. Dowiedziałam się, że mój rozmówca jest także obcokrajowcem (Brytyjczyk, lat ok. 43) oraz profesorem, który uczy głównie w innym mieście, ale też prowadzi część zajęć w mieście, w którym się znajdowaliśmy. Rozmowa nieco się przeciągała jak na zwykłe poinformowanie o drodze, do tego było późne popołudnie i od rana mogłam zjeść jedynie małą bułkę, nadal byłam nieco senna, więc chciałam się oddalić w stronę mieszkania. Pan profesor namawiał na kontynuację rozmowy, stanęło na tym, że mailowo umówimy się na dokończenie konwersacji.
Świetnie czytam ludzi i miałam przeczucie, że kontynuacja może skręcić w rejony, które nie przypadną mi do gustu. Nie przyłapałam jednak rozmówcy na ostentacyjnych kłamstwach, braku spójności, czy próbach jawnego podrywu, więc doszłam do wniosku, że może jestem przewrażliwiona i rzeczywiście człowiek jest tym kim twierdził, że jest (rozmawiałam z wieloma profesorami, ten nie odbiegał od normy). W związku z tym dalsza rozmowa będzie nadal na poziomie i może nawet w jakiś sposób edukująca, bo z innej działki niż moja własna. Umówiliśmy się na dokończenie rozmowy.
Po tym zbyt długim wstępie przechodzę do sedna.
Rozmowa przebiegała normalnie, aż nastąpiło ostatnie 15 minut, podczas których usłyszałam, że emanuję seksualnością ogrzewającą otoczenie. Zrobiło się co najmniej dziwnie, bo nie umawialiśmy się na randkę. Przypomniałam też szanownemu, że mieliśmy rozmawiać o czymś zupełnie innym.
Z poprzedniej rozmowy wiedział, że mam bliżej nieokreślone problemy ze zdrowiem (senność po procedurze), więc zaczął dopytywać czy to efekt tego, że jestem może zakażona wirusem HIV lub którymś z wirusów zapalenia wątroby. Absurdalna dyskusja o moim stanie zdrowia została natychmiast przeze mnie ucięta po to tylko, bym zaraz otrzymała propozycję wspólnego seksu. Nie bawią mnie takie akcje, więc pan profesor usłyszał moje szybkie i stanowcze „nie ma mowy”. Najwyraźniej był pewien innej odpowiedzi, bo był dość zaskoczony i usilnie chciał wiedzieć dlaczego nie.
Próbując zakończyć ten spektakl, poinformowałam jegomościa o tym, że w moim życiu już ktoś jest. Normalny człowiek po takiej informacji by odpuścił. Ten nie odpuścił. Nadal usiłował przekonać mnie do swojej wizji sypiąc komplementami, jednocześnie informując mnie, że mogę przecież kochać swojego faceta, a przy okazji zabawiać się z szanownym profesorem. Do tego zostałam poinformowania, że on zdobył już tyle kobiet i miał już w życiu wszystko, jest też człowiekiem sukcesu i bierze co chce, więc dlaczego mu odmawiam, powinnam się przynajmniej nad tą opcją zastanowić! Nie dziękuję, nawet przez chwilę nie będę o tym myśleć, o czym go uświadomiłam. Moja twarz musiała też emanować niezłym obrzydzeniem, ponieważ pan profesor ostatecznie się poddał. Stwierdził, że musi już iść, ponieważ jest umówiony na kolację, którą przygotowuje koleżanka. Zanim każde poszło w swoją stronę, poprosiłam go jeszcze o przesłanie tytułów książek, o których rozmawialiśmy, a nigdy wcześniej o nich nie słyszałam.
Czy dostałam wiadomość? Nie. Pan profesor chyba poczuł się urażony, właściwie to mam szczerą nadzieję, że śmiertelnie się obraził. Byłaby to choć częściowa zapłata za obrażenie mnie na tak wielu poziomach, w tak krótkim czasie. No i ciekawe czy jego „koleżanka” wie, co on wyprawia w czasie wolnym.
wykształcenie podobno dużo wyższe
Ocena:
54
(90)
poczekalnia
Skomentuj
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jako 18 latka pojechalam ze znajomymi do Krakowa. Lazimy sobie po miescie i podchodzi do nas jakis menel:
- Panie, moglbym w morde dac, ale prosze ladnie: dacie zlotowke na zupe?
Dzentelmen...
- Panie, moglbym w morde dac, ale prosze ladnie: dacie zlotowke na zupe?
Dzentelmen...
Krakow
Ocena:
19
(39)
poczekalnia
Skomentuj
(22)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jak jeszcze raz przeczytam "ja się dostosuję" to wezmę siekierę i zacznę jej używać... Na ludziach...
Dobra, już wyjaśniam czemu to niewinne i obiektywnie całkiem rozsądne sformułowanie przyprawia mnie o ataki wścieklizny (może powinnam się zaszczepić?). Otóż jest sobie na jednym z komunikatorów grupa, całkiem liczna, ale powiedzmy że osób decyzyjnych jest w niej ok. 50. Oczywiście najważniejszą osobą jest administratorka grupy, ona podejmuje większość decyzji w kwestiach, które są istotą grupy, ale oprócz opcji "o tym ja decyduję" jest również opcja "o tym wy zadecydujcie".
Dodam że ta decyzja to prosty wybór jednej z dwóch możliwości - tak albo nie. Chcemy albo nie chcemy, prościej się nie da. I co się dzieje, gdy dochodzi do głosowania i ewentualnej dyskusji? Dwa (czasem trzy) głosy na TAK. Podobna ilość na NIE. Kilkanaście wypowiedzi typu "ja się dostosuję". Reszta cisza w eterze.
A ja grzecznie pytam - DO CZEGO do cholery chcecie się dostosować??? Bo nic nie ustalono, nie podjęto żadnej decyzji. Po ostatniej akcji na wpół wkurzona, na wpół zrezygnowana napisałam na priv do administratorki, żeby w takich kwestiach zrobiła prostą ankietę online z opcją odpowiedzi TAK/NIE, oczywiście z wynikami widocznymi tylko dla niej. Bo nie wiem, może publiczne wyrażenie swojego zdania to dla wielu problem.
I w związku z tym pytanie, jak najbardziej poważne - serio to jakiś problem zadeklarować się "tak, chcę" bądź "nie chcę, nie odpowiada mi to"? Nie są to jakieś poważne życiowe wybory, grupa dotyczy naszych dzieci, nie nas, w sumie tylko dlatego one nie mają prawa głosu, że wiąże się to z kwestiami finansowymi. Naprawdę najlepszą opcją jest wybór "nie mam własnego zdania, pójdę jak ten baran za stadem, co zadecyduje większość, tak przytaknę"?
Żeby nie było - szanuję zdanie większości i jeśli wybrano by coś, co mi nie odpowiada, no to trudno, od tego jest głosowanie. Ale na kolejny tekst "ja się dostosuję" to mi się nie tyle scyzoryk, co raczej maczeta czy miecz samurajski w kieszeni otwiera...
Dobra, już wyjaśniam czemu to niewinne i obiektywnie całkiem rozsądne sformułowanie przyprawia mnie o ataki wścieklizny (może powinnam się zaszczepić?). Otóż jest sobie na jednym z komunikatorów grupa, całkiem liczna, ale powiedzmy że osób decyzyjnych jest w niej ok. 50. Oczywiście najważniejszą osobą jest administratorka grupy, ona podejmuje większość decyzji w kwestiach, które są istotą grupy, ale oprócz opcji "o tym ja decyduję" jest również opcja "o tym wy zadecydujcie".
Dodam że ta decyzja to prosty wybór jednej z dwóch możliwości - tak albo nie. Chcemy albo nie chcemy, prościej się nie da. I co się dzieje, gdy dochodzi do głosowania i ewentualnej dyskusji? Dwa (czasem trzy) głosy na TAK. Podobna ilość na NIE. Kilkanaście wypowiedzi typu "ja się dostosuję". Reszta cisza w eterze.
A ja grzecznie pytam - DO CZEGO do cholery chcecie się dostosować??? Bo nic nie ustalono, nie podjęto żadnej decyzji. Po ostatniej akcji na wpół wkurzona, na wpół zrezygnowana napisałam na priv do administratorki, żeby w takich kwestiach zrobiła prostą ankietę online z opcją odpowiedzi TAK/NIE, oczywiście z wynikami widocznymi tylko dla niej. Bo nie wiem, może publiczne wyrażenie swojego zdania to dla wielu problem.
I w związku z tym pytanie, jak najbardziej poważne - serio to jakiś problem zadeklarować się "tak, chcę" bądź "nie chcę, nie odpowiada mi to"? Nie są to jakieś poważne życiowe wybory, grupa dotyczy naszych dzieci, nie nas, w sumie tylko dlatego one nie mają prawa głosu, że wiąże się to z kwestiami finansowymi. Naprawdę najlepszą opcją jest wybór "nie mam własnego zdania, pójdę jak ten baran za stadem, co zadecyduje większość, tak przytaknę"?
Żeby nie było - szanuję zdanie większości i jeśli wybrano by coś, co mi nie odpowiada, no to trudno, od tego jest głosowanie. Ale na kolejny tekst "ja się dostosuję" to mi się nie tyle scyzoryk, co raczej maczeta czy miecz samurajski w kieszeni otwiera...
grupy
Ocena:
15
(49)