Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#92159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widzę potężną niszę w szkoleniach dla przedsiębiorców z komunikacji.

Przykład pierwszy.
Jakiś czas temu aplikowałem do pewnej firmy na stanowisko kierownicze. Po skończonej rozmowie, zapytałem kiedy będą wyniki i czy spodziewać się od nich kontaktu, nawet w przypadku odpowiedzi odmownej.
"Tak, tak. Oczywiście odezwiemy się do 2 tygodni". Mija czwarty i odpowiedzi nie ma. Pracownik wybrany.

Historia druga.
Jako, że mam doświadczenie trenerskie, aplikowałem na stanowisko pracownika w powstającym pewnym obiekcie sportowym (głównie dla dzieciaków). Właściciel powiedział, że otwierają się 1 czerwca, wcześniej muszę dostarczyć zaświadczenie o niekaralności w przestępstwach seksualnych (lex Kamilek) oraz przejść specjalistyczne szkolenie (wyjazd do innego miasta), bez którego, w przypadku wypadku, właściciel ma prokuraturę na głowie.

Potwierdziłem, że jestem chętny, ale proszę o informację z wyprzedzeniem ponieważ mam kilka różnych projektów i muszę to posklejać. Stwierdził, że nie ma problemu, gdyż każdy jego pracownik ma też inne formy zatrudnienia i się dogadamy. Zaświadczenie załatwiłem następnego dnia i cisza. Tzn. nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS. Dobijam się któryś dzień z rzędu i wreszcie odebrał. Pytam czy to dalej aktualne.

"Tak oczywiście. Nie odbieram bo nie mam czasu, muszę otworzyć obiekt". Dodatkowo pyta czy mogę wpaść pomóc, bo z pracą są w lesie. No ok, nie ma problemu. Popracowałem 3 dni. Potem przyszedłem na otwarcie. Dzieciaków w bród. Start mega udany.

Ponieważ nadal nie mam szkolenia, moja praca była bardzo ograniczona. Pytam więc kiedy to szkolenie. "3 lub 5 czerwca, dam dokładnie znać". Ok. Proszę tylko z wyprzedzeniem.

3 czerwca cisza. 5 czerwca również. Telefonu nie odbiera. Już wtedy stwierdziłem, że raczej współpracy między nami nie będzie. 6 czerwca dzwoni o 21:00 czy mogę przyjść na drugi dzień do pracy, bo nie ma ludzi. Odpowiadam że nie, ponieważ a) nie mam odpowiedniego szkolenia, b) mam już ten weekend zajęty na maksa. Odpowiada, z wyraźnym zawodem w głosie, że jakoś sobie poradzi. I dodaje: w poniedziałek szkolenie, w niedzielę podam dokładną godzinę. Mamy środę. Jak się zapewne domyślacie, nie odezwał się.

To dwie historie a jest ich naprawdę w bród. Jeżeli ktoś posiada wykształcenie z komunikacji społecznej, zakładajcie firmę szkoleniową. Klientów jest od groma. Musicie się tylko... z nimi skontaktować.

praca kontakt komunikacja

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (131)

#92192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poradnia chirurgii dziecięcej.
Masz wizytę na 11. Przyjeżdżasz 10.20.
Bierzesz numerek do rejestracji.
Jesteś 70 w kolejce. Na 6 okienek czynne 3.
Czekasz 1.5 godziny.
Potem idziesz pod poradnię. Czekasz kolejne 2 godziny.
Dostajesz skierowanie na rtg.
Czekasz pół godziny.
Wracasz do poradni. Czekasz kolejne 1.5 godziny na opis.
Do tego płacisz za każdą godzinę parkingu 5 zł. Aktualnie masz już ponad 5 godzin.
Żyć nie umierać.
Dziecko dostaje świra. Ty zresztą też.

Poradnia chirurgii

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (115)

#92181

przez ~OrangeIchi ·
| Do ulubionych
Na fali historii o psach.

Kilka lat temu mój mąż wyjechał ze swojej pracy na montaż do Skandynawii. Projekt był duży i sam montaż trwał dwa miesiące. Miałam więc całe mieszkanie 65 metrów (dwa pokoje oraz salon z aneksem i duży balkon) na siebie i naszego kociego seniora - miał wtedy już 13 lat. Mój kot nie tolerował psów, absolutnie żadnych. Miałam też wtedy przyjaciółkę - Paulinę, która udzielała się w psiej fundacji. Była tam tylko wolontariuszką, nie należała do osób decyzyjnych.

Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie Paulina, że muszą interwencyjnie zabrać psy od jednego faceta, któremu, co najbardziej mnie zaskoczyło, fundacja wcześniej psy powierzyła. Sama Paulina kiedyś wspomniała mi o tym człowieku, bo cieszyła się, że wziął do siebie dwa agresywne psy i z nimi pracuje. Jak się potem okazało, facet miał zasadę, że psy ustalą między sobą hierarchię i przez to się nauczą nie być agresywne.

Paulina zadzwoniła, że znalazły miejsce na 3 psy, ale dla dwóch szczeniaków im zabrakło. Spytała się czy mogłaby je podrzucić do mnie, bo przecież mam na to przestrzeń, a oni pewnie w ciągu kilku dni znajdą im coś innego.

Jako, że byłam wtedy mało asertywna, poprosiłam, aby przesłała mi zdjęcia tych szczeniaków i powiedziałam, że mogę im dać gabinet i balkon, ale na resztę mieszkania nie wpuszczę. Paulina po chwili wysłała mi te "szczeniaki". Szczeniaki zdecydowanie odbiegały od mojego pojęcia szczeniaka - były to już wyrośnięte, sięgające ponad kolano psy w typie wilczura. Przyszło do mnie otrzeźwienie i powiedziałam, że się nie podejmę, bo to są już duże psy, które mogą zrobić realną krzywdę mojemu kotu, a do klamki łatwo sięgną. Paulina, w tle nakręcana przez inną kobietę, próbowała mi wmówić, że są to grzeczne psy (ale większość swojego życia mieszkały w stodole i na dworze) i o kota mam się nie bać.

Postawiłam jasno sprawę - bezpieczeństwo mojego kota jest wyższe niż opieka nad takimi psami. Dodatkowo powiedziałam, że przecież będę musiała wyjść do pracy,to nie będę w stanie upilnować tych psów. Paulina wyrzuciła mi, że nie miałam nic przeciwko szczeniakom.

Powiedziałam, że właśnie szczeniakom, które nie sięgną mi klamki i już w najgorszym scenariuszu, kot będzie w stanie uciec na blat w kuchni czy szafki (miał swoją trasę od kuchni do sypialni z drapaków "po ścianie").

Paulina wkurzona rzuciła słuchawką, bo nie chciałam jej pomóc w takiej kryzysowej sytuacji.

Zadzwoniła wieczorem z prośbą o pomoc w spacerze z tamtymi psami ,bo jak się okazało, wzięła je do siebie. Miała swoje dwa psy, teraz wzięła kolejne. Już przy wejściu na klatkę słyszałam szczekanie. Weszłam do jej mieszkania i widzę chaos. Jakimś cudem udało nam się zabrać te psy na spacer. Dwa samce, nie wysterylizowane. Nie nauczone chodzenia na smyczy i próbujące zaczepić każdego psa w okolicy.

Widzę, że Paulina nie daje rady, więc kazałam jej zadzwonić do szefowej fundacji, żeby albo ktoś przyjechał jej pomóc, albo niech zabiorą psy do kojca. Ona jedna kontra 4 psy to mogło się skończyć porażką.

Szefowa fundacji nie widziała w tym problemu, a poza tym Paulina sama się na to zdecydowała. W końcu po czasie zdecydowano się zabrać jednego psa.

Zraziłam się do psich fundacji.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (82)

#92183

przez ~juzsamaniewiem ·
| Do ulubionych
Cięzko przychodzi mi opisanie tu tej historii, bo wywołuje ona po prostu bardzo dziwne uczucia i czasem próbuję ją wręcz wyprzeć z pamięci, bo jak mi się ona przypomina, to zastanawiam się, co było w głowach osób, które do tej sytuacji doprowadziły.
Mają lat dwadzieścia kilka miałam dwie dobre koleżanki, powiedzmy Jolkę i Marcelinę.
Wszystkie trzy dogadywałyśmy się świetnie, z tym, że ja po prostu miałam nieco inne nastawienie do życie niż moje koleżanki. Mimo tych różnic nie dochodziło między nami do żadnych konfliktów.

Jak to młode dziewczyny, czasem chodziłyśmy na imprezy. Kiedyś dziewczyny zaproponowały mi wyjście na imprezę do klubu z kolegami Jolki ze studiów. Umówiłyśmy się z nimi gdzieś z centrum. Jak się okazało, oni przyjechali samochodem. Wsiadłyśmy w trójkę do nich do auta i zastanawialiśmy się, gdzie pojechać a może pójść na piechotę. Tu Jolka powiedziała, że najprawdopodobniej przyjdzie jeszcze chłopak, z którym wtedy zaczynała się spotykać. Posiedzieliśmy tak z 15 minut, bo chłopak był gdzieś drodze. Jeden z chłopaków słusznie zwrócił uwagę, że w sumie nie ma sensu, aby szedł aż na parking, bo przecież w 6 i tak nigdzie nie pojedziemy, więc możemy albo gdzieś podjechać tym autem albo je zostawić i iść w okolice Rynku. Na co Jolka stwierdziła, że nie, bo on nie zna miasta i się zgubi, a ten parking kojarzy, po czym nagle stwierdziła, że może wyjdzie po niego tramwaj i szybko rzuciła:
_- Marcelina, podejdź ze mną.
W trzy sekundy zostałam sama z tymi dwoma chłopakami w aucie i zdążyłam powiedzieć tylko, że przecież mogę iść z nimi, na co Jolka odparła;
_- Boże, dwie minuty i jesteśmy!!!
No było mi dziwnie, ale faceci rzekomo byli dobrymi kumplami Jolki, generalnie nie sprawiali wrażenia jakichś podejrzanych typków, więc nieco niechętnie zostałam w tym aucie. Minęło z 15 minut, po czym Jolka zadzwoniła do jednego z nich, że ogólnie musiały podejść przystanek dalej niż myślały, więc już stamtąd poszły z tym chłopakiem do jakiejś knajpy i tam czekają. Kurde, naprawdę nie chciałam z tymi chłopakami jechać tam autem, więc powiedziałam, abyśmy poszli na piechotę. Oni stwierdzili, że to za daleko. Postanowiłam wysiąść, na co chłopaki wysiedli za mną i zaczęli mnie natarczywie namawiać, abym pojechała z nimi. Powiedziałam, że nie widzę sensu jechać niecały kilometr autem. Ostatecznie jeden z nich został w aucie a drugi szedł ze mną kilkadziesiąt metrów pytając, o co chodzi, w czym jest problem, czy się ich boję. W międzyczasie ja usiłowałam dodzwonić się do Jolki czy Marceliny, czy na pewno są tam gdzie są. Podjechał akurat tramwaj, więc powiedziałam facetowi, że ja podjadę tramwajem jeden przystanek. On wrócił do auta. Dziewczyn nie było w tej knajpie. Żadna nie odbierała, wróciłam więc do domu.
Następnego dnia dopiero dziewczyny zaczęły mi wypisywać, tłumaczyć się, że coś im się pomieszało. Wieczorem spotkałyśmy się i gdy powiedziałam im, że to było dziwna, krzywa akcja i ci koledzy Jolki zachowywali się dziwnie, ta rzuciła niefrasobliwie:
- A wiesz, ja ich w sumie nie znam, to znaczy tylko tak z widzenia korytarza na uniwerku
- No to jak mogłyście mnie zostawić samą z dwoma facetami, których nawet nie znasz
- Ojej, a co się takiego stało? Ludzi się boisz?
Wiecie co, szczerze powiem, że ta znajomość po tej akcji zaczęła po prostu umierać. Nawet nie potrafię nazwać tego, jak się wtedy czułam. Ponieważ z jednej strony byłam zła sama na siebie, że zachowałam się tak nieroztropnie, a z drugiej pomyślałam, że dziewczyny też powinny się trochę zreflektować. A potem pomyślałam, że może ich zachowanie nie było wynikiem tylko braku rozsądku, a... no właśnie... nawet nie chcę o tym myśleć.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (111)

#92179

przez ~qrcze ·
| Do ulubionych
Widzę, że temat naszych czworonożnych przyjaciół jest na topie, więc i ja wam coś opiszę i już wiem, że zdania będą podzielone - ja sama nie jestem z tej historii dumna. Miało to miejsce jakieś 5 lat temu.

Miałam suczkę, którą wzięłam ze schroniska. Miała w momencie adopcji jakieś 8 lat i miała liczne problemy zdrowotne, w tym zwyrodnienie kręgosłupa, które powodowało, że poruszała się w ślimaczym tempie. Był to pies na dworze niezainteresowany absolutnie niczym poza wąchaniem kwiatków i załatwieniem potrzeb. Zero reakcji na inne psy, na ludzi. Pierwsza kontrowersja jest taka, że psa po głębszym zapoznaniu przestałam zapinać na smycz.

Chodzenie na smyczy sprawiało jej ból i robiła się nerwowa. Świadomie wybierałam najgęstsze haszcze na spacery, późnym wieczorem lub wcześnie rano robiłyśmy sobie rundkę po osiedlu, ale gdy szedł ktoś nieznany, kto nie wiedział, że pies ma mental 100-latka, dla którego sukcesem jest samo wstanie z łóżka, zawsze przywoływałam za wczasu suczkę do siebie, stawałam z boku, trzymałam ją za obrożę i robiłam miejsce danej osobie na komfortowe przejście.

Pewnego dnia wcześnie rano szłam sobie z piesią chodnikiem i zobaczyłam z na przeciwka kobietę z psem. Znałam ją i psa z widzenia parę razy nawet rozmawiałyśmy ze sobą i kobita doskonale wiedziała, że jakiego typu psem jest moja Mara. Jej pies usiłował kilkukrotnie nawiązać z nią kontakt, na co Mara reagowała konsekwetnie chłodną obojętnością. Gdy się zbliżałyśmy do siebie Mara szła dosłownie przy mojej nodze, rzuciłam kobiecie dzień dobry, a jej pies znów doskoczył do tyłka suczki, żeby coś wyniuchać. Mara zaskoczona obróciła się nieco gwałtownie, na co kobieta... zdzieliła ją smyczą po plecach! Suczka zawyła z bólu i aż się zachwiała na nogach. W szoku krzyknęłam do kobiety, czy ją popie...przyło. Ona z oburzeniem odparła, że myślała, że Mara zaraz jej Maksia ugryzie.

Mara nie wykazała się żadną, abosultnie żadną agresją - po prostu dość szybkie (jak na nią) obrócenie się do wąchacza. Powiem wam, że nigdy w życiu nie zwyzywałam nikogo tak jak tej kobiety - jej pies był znany z brutalnych zabaw, w których maltretował inne psy, był niewykastrowany i napastował inne psy, czy to samce czy samice, a spuszczenie go ze smyczy niechybnie prowadziło do ulotnienia się przy pierwszej okazji. I w tej sytuacji ona uznała, że zasadnym było uderzenie mojego psa smyczą i to jeszcze po plecach, wiedząc, że pies ma chory kręgosłup. Opatrzność chyba powstrzymala mnie wtedy od rękoczynów.

Z Mara musiałam pożegnać się rok później. Teraz mam już innego psiaka - kobiety do dziś unikam i nie pozwalam mojemu psu na jakikolwiek kontakt z nią i jej psem - tak na wszelki wypadek...

gdzies w PL

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (86)

#92185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nadchodzi lato, a co za tym idzie upały. W związku z tym, że temperatury są coraz wyższe, a ja mieszkam na ostatnim piętrze to spanie przy otwartym oknie to w zasadzie konieczność. Blok mamy nieduży, pośrodku jest podwórko/patio, wszystkie balkony są do wewnątrz podwórka. Klimat fajny, trochę jak na śródziemnomorskich wakacjach. Zawsze słychać jakieś odgłosy, ale wszystko w granicach normy. Czy to bawiące się dzieci, czy ktoś imprezę zrobi - nigdy nikt nie był specjalnie uciążliwy. Niestety do czasu...
W ubiegłym roku regularnie budziło mnie szczekanie/ wściekłe ujadanie psa. Codziennie w godzinach około północy. Co się okazało? Że nowa sąsiadka wychodzi sobie przed snem zapalić na balkon i bierze psa ze sobą, i zupełnie nie zwraca uwagi na to, że pies drze pysk jak opętany...
Powiedzcie mi, jakim tępym człowiekiem trzeba być, żeby ujadającego psa wypuszczać na balkon, pośrodku niedużego podwórka, w środku nocy?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (108)

#92175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie o pieskach, trochę z drugiej strony.
Psy lubię i raczej się ich nie boję. Traumy więc dzieciom, ani własnych lęków nie przekazywałam. Niestety wielokrotne spotkania moich dzieci z psami, które miały nieodpowiedzialnych właścicieli spowodowały, że moje dzieci, przez pewien okres, psów się bały.
Przykład takiej sytuacji: jestem w sklepie typu Żabka z dwójką dzieci, jedno około 2 lat, drugie 6. Miejsca w sklepie mało. Do sklepu wchodzi pan z małym pieskiem, oczywiście bez smyczy, a piesek zaczyna podskakiwać i szczekać na widok mojego młodszego dziecka. Dziecko małe, boi się i ucieka, ale za bardzo nie ma gdzie bo wszędzie półki, więc kręci się między mną a półkami. Ja próbuję uspokoić dziecko i jednocześnie mówię do faceta, żeby wziął psa, bo dziecko się boi. A pan właściciel, bez refleksji, że "piesek chce się bawić" i głupio się śmieje. Fajna mi zabawa, pies szczeka i skacze, dziecko boi się i ucieka, ja łapię dziecko, żeby połowy sklepu nie zdemolowało (i żeby durny pies za nim nie pobiegł). No ubaw po pachy... Więc drugi raz, tym razem ostrzej: "Bierz pan psa, najlepiej na smycz, jak go pan upilnować nie potrafisz" i nogą odsuwam psiaka, a rękami trzymam dziecko. No i tutaj pan właściciel święte oburzenie. Że jak ja psa nogą?! To usłyszał, że zaraz sam może dostać, jak psa nie weźmie. I że pieski to na smyczy się prowadzi, jak się ich nie ogarnia. I że prosiłam, żeby psa zabrał, bo nie życzę sobie żeby mi dziecko obskakiwał. Oczywiście pan coś tam mamrotał, że "wariatka". No tak, wariatka. Bo nie chcę, by mi na malucha, który ledwo chodzi, piesek skakał z piskiem jak opętany...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (120)

#92166

przez ~historierodzinne ·
| Do ulubionych
Wiele osób opisywało tu historie o dziedziczeniu nieruchomości itd. i na tej fali chciałam opisać tu niecną postać mojej ciotki.

Ciotka, siostra ojca, wychowała się wraz z piątką rodzeństwa na wsi. Warunki łatwe nie były, ale też trzeba przyznać, że dziadek pracując w pobliskim PGRze dostał domek na wsi (tu drobne wyjaśnienie - nie wiem dokładnie jak to wtedy funkcjonowało, do domku przeprowadzili się z pobliskiego miasteczka, nie wiem czy dziadek coś zapłacił za ten dom oraz ile, ale faktem jest, że był to w pewnym sensie dom "z przydziału" ze sporym kawałkiem ziemi, jednak już po transformacji była to po prostu własność dziadków).

Sama ciotka wyszła za mąż za elektryka pracującego w pobliskiej elektrowni i już w latach 90. elektrownia dała im możliwość wykupu za jakiś śmieszny pieniądz należącego do elektrowni domu (znowu proszę o zrozumienie, nie wiem, na jakiej zasadzie dom należał do elektrowni i dlaczego akurat wujek miał możliwość wykupić go na niewielkie pieniądze).

Potem odziedziczyli jeszcze 2 mieszkania po jakichś dalszych członkach rodziny męża oraz jakieś 10 lat mieszkanie do rodzicach wujka. Jak więc się domyślacie, wujostwo dysponowało niezłym majątkiem i oczywiście samo to nie jest piekielne, ale piekielne są dwie rzeczy.

Pierwsza jest taka, że ciotunia uwielbia się chwalić, jak to wszystkiego z mężem dorobili się sami ciężką pracą. Dosłownie jest to jej ulubiony temat - nikt nie pyta, ona i tak opowiada, oczywiście nigdy ze szczegółami. Zwłaszcza w kontekście niepowodzeń w młodszym pokoleniu naszej rodziny uwielbia wygłaszać takie stwierdzenia jak "a bo młodzi to by chcieli się na narobić, a mieć" "młodzi są leniwi" "ja za młodu też nie miałam łatwo" "jak się ciężko pracuje to się ma" itd.
Druga piekielność jest taka, że ciotka, mając dom i duże mieszkanie (pozostałe dwa sprzedali, więc też trochę hajsu na koncie) postanowiła jeszcze okraść własne rodzeństwo.
Tu wyjaśnienie - tata mieszka ok.50km od rodzinnej wsi, dwie jego siostry mieszkają w Niemczech, natomiast brat i jedna siostra już nie żyją.

Dwa lata temu zmarła babcia (dziadek wiele lat wcześniej), a niedługo po niej właśnie rzeczony brat, który całe życie mieszkał w domu z rodzicami. Ojciec i siostry z Niemiec spodziewali się, że teraz trzeba będzie zrobić coś ze spadkiem, czyli domem, ale okazało się, że nie, dlatego, że formalnie jak się okazało babcia wcale nie była właścicielką nieruchomości.
Jak do tego doszło?

Otóż gdy dziadek zaczął chorować i było jasne, że kwestią kilku miesięcy jest, że zejdzie z tego świata, ciotka, która (pomijając brata mieszkającego z rodzicami) mieszkała najbliżej rodziców zaczęła babcię przekonywać do przepisania na nią domu. Dlaczego? A no dlatego, że siostry z Niemiec na pewno będą chciały dom sprzedaż, będą ciągać brata po sądach, bo im tylko na forsie zależy (fakt, że miały one rzadki kontakt z rodziną, a z bratem miały stosunki wyjątkowo złe). Babcia, zajęta pielęgnacją męża, brat, który był pijakiem i chyba niewiele go to interesowało, dali się przekonać, że to dobry pomysł. Ciotka kazała jednak nic nie mówić mojemu ojcu, bo on trzyma "z tamtymi" i w ogóle też go rodzice nie interesują (co jest bzdurą, bo gdy dziadek zaczął chorować, ojciec spędzał tam wszystkie weekendy). Babcia stwierdziła, że córka zawsze była ogarnięta i uczciwa, więc zrobi tak, że będzie dobrze. Ciotka zresztą obiecywała, że będzie się zajmować, że jej chodzi tylko to, żeby domu nie sprzedać, bo dom rodzinny itd.
Gdy to wszystko wyszło na jaw, ciocia bardzo się zdziwiła, gdy okazało się, że rodzeństwo nie straciło prawa do zachowku, pomimo przepisania domu na nią. Zaczęły się szarpaniny i przepychanki, już pomijam te siostry z Niemiec, ale ta sytuacja bardzo dotknęła mojego ojca. Dlaczego?

Ojciec bowiem zrobił babci remont kompletnie za swoje pieniądze, gdy nieruchomość była już formalnie własnością siostry. Siostra nie zająknęła się ani słowem na temat zwrotu kosztów. Po drugie ojciec i ciotka zawsze byli ze sobą bardzo blisko. Ojciec mówił zawsze jak o kochanej młodszej siostrzyczce, ufał jej bez zastrzeżeń. Ciotka ma dwójkę córek ok.40stki, obie mają swoje rodziny, z tym, że jedna mieszka w mieszkaniu komunalnym w tym samym miasteczku, co ona. I ciotka uznała, że tej córce dom po prostu się należy, bo jej w życiu nie wyszło i nic swojego nie ma. Czy wspomniałam już, że w tym samym miasteczku mieszkanie własnościowe mają ciotka z wujkiem i je wynajmują? No właśnie... Gdy ojciec powiedział, że on też ma dzieci (jest nas czworo), z czego dwójka także mieszka na wynajmie, to ciotka stwierdziła, że "twoje sobie poradzą".

Cóż, zachowek dla ojca i jego sióstr został przyznany. Ciotka zapłaciła i powiedziała ojcu, że ma już się nie pokazywać w JEJ domu (czyli ich rodzinnym). W ten oto sposób ciotka w imię nieznacznego wzbogacenia się zepsuła sobie stosunki z bratem, dla którego całe życie była jedną z najbliższych osób. Ale w drugą stronę to chyba nie działało...

rodzina spadek

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (160)

#92170

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu

Po dojeździe pociągu do stacji docelowej razem z konduktorem sprawdziliśmy skład, czy aby na pewno wszyscy wysiedli, i nie został w pociągu jakiś bagaż. Po upewnieniu się że wszystko jest w porządku skład zjechał w tory postojowe, gdzie został wysprzątany przez serwis sprzątający.

Po wykonaniu niezbędnych manewrów wynikających ze zmianą kierunku jazdy, zająłem się wypełnianiem dokumentacji pociągowej.

W trakcie usłyszałem głośne pukanie do drzwi pociągu. Pukającym okazał się na oko 70-80 letni dziadek, który twierdził, że jadąc tym pociągiem zostawił w środku saszetkę z lekami.

Powiedziałem, że skład został już sprawdzony zarówno przeze mnie jak i przez serwis sprzątający i nic takiego nie znaleziono. Starzy pan poprosił mnie czy mógłby się rozejrzeć, bo może ktoś mógł przeoczyć.

W innej sytuacji nie wpuściłbym go, ale być może chodziło o leki bez których starszy pan nie mógłby funkcjonować. Po zakończonych poszukiwaniach starszy Pan przyszedł do mnie powiedział, że niestety niczego nie znalazł i przeprosił za kłopot.

Po jakiś 15 minutach od ruszenia ze stacji początkowej zgłosił się do mnie podróżny ze skargą, że w żadnej z toalet nie może znaleźć papieru toaletowego.

Byłem zaskoczony, ponieważ osobiście sprawdziłem podczas odbioru czystości przez serwis sprzątający czy papier toaletowy został uzupełniony.

Najwyraźniej padłem ofiarą wyjątkowo zuchwałej kradzieży

kolej

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (144)

#92165

przez ~Matkasynow ·
| Do ulubionych
Dostałam polecenie przygotowania dokumentu na spółkę z koleżanką A. Właściwie ja miałam zrobić, ona zatwierdzić, bo to większa część projektu koleżanki A.

Trudność? Nikt nie wie jak ten dokument ma wyglądać, co zawierać, zero wytycznych, bo jeszcze nie powstały. Wiemy tylko, że ma być. Poszukałam, poczytałam, zakopałam się po uszy w definicjach, przegadałam formę z koleżanką A i stworzyłam. Przesłałam do akceptacji.

I cisza.
Długa cisza.
Tygodniowa cisza.
Co jakieś dwa dni dzwoniłam z pytaniem "I co?", ale koleżanka A myśli.

Potem przestałam dzwonić, bo mi się jeden z synów rozchorował na rotawirusa, więc miałam ręce pełne innej roboty.
Na drugi dzień L4 dzwoni koleżanka, że wprowadziła poprawki i dlaczego nie odpowiadam na maila wysłanego piętnaście minut temu. Wyjaśniam. I tu pada piękne zdanie:

- Ale wiesz, Matkasynow, to nie może być tak, że ze względu na chorobę Twojego dziecka firma staje!

Taaaa, bo to na pewno przez to.

firma

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (163)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni