Zamówiłem drobiazg na allegro, za 5 zł, więc wybrałem przesyłkę listem zwykłym poprzez Pocztę Polską. Też za około 5 zł.
Zakupy zrobione szóstego, ósmego wysłane.
Przyszły siódmego kolejnego miesiąca, jak już dostałem zwrot z allegro, zapomniałem o sprawie i kupiłem gdzie indziej do paczkomatu.
Z Białegostoku pod Warszawę list szedł prawie miesiąc.
Poczta Polska to jest jednak potęga, narodowy czempion :)
Zakupy zrobione szóstego, ósmego wysłane.
Przyszły siódmego kolejnego miesiąca, jak już dostałem zwrot z allegro, zapomniałem o sprawie i kupiłem gdzie indziej do paczkomatu.
Z Białegostoku pod Warszawę list szedł prawie miesiąc.
Poczta Polska to jest jednak potęga, narodowy czempion :)
poczta
Ocena:
111
(119)
Musiałem pójść do lekarza specjalisty. U mnie (30 km od Warszawy) - najbliższy termin za 3 miesiące. Jeśli masz skierowanie na cito. Jak nie, to za 5.
W Warszawie da się znaleźć nieco szybciej. Ale wszedłem w wyszukiwarkę NFZ i wyszło mi, że w innym niewielkim miasteczku kawałek ode mnie (30 min samochodem) mogę się zapisać na za trzy tygodnie. No i świetnie - pracuję w domu, nie jest dla mnie problemem pojechać. Zadzwoniłem, zapisałem się.
Minęły trzy tygodnie. Dziś rano pojechałem. Miasto, w którym byłem może 3 razy w życiu, przychodnia, w której nie byłem nigdy. Nieco źle obliczyłem dojazd, więc wpadłem na ostatnią chwilę: wizytę miałem wyznaczoną na 9:40, pod gabinetem byłem - lekko zasapany - o 9:39.
W poczekalni kilka osób, pytam, kto z państwa do gabinetu numer 5. Jedna pani - na oko w moim wieku (czyli 50+). No super. Pytam panią zatem, na którą ma wizytę (nie zdziwiłbym się, gdyby była przede mną, wiadomo, że opóźnienia się zdarzają). Ale pani robi wielkie oczy: Jak to "na którą"? Paaanie, tu nie ma na godziny czy numerki, tu się wchodzi w takiej kolejności, jak kto przyszedł! (wszystko powiedziane tonem protekcjonalnym, z wyższością w głosie, trochę w klimacie "trzeba głupkowi wytłumaczyć, jak świat działa").
Zdziwiłem się - myślałem, że już takich atrakcji nigdzie nie ma - ale OK, przychodni nie znam, widać tak tu mają. Zresztą pani przede mną jest tylko jedna, więc i tak długo nie poczekam.
Minęły może trzy minuty, z gabinetu nie wyszedł jeszcze poprzedni pacjent, kiedy zjawiła się kolejna osoba. Mocno starsza pani, z laseczką.
– Państwo do gabinetu numer 5?
Potwierdziliśmy. Na co starsza pani pyta mnie na którą mam wizytę. Mówię, lekko zdziwiony, że na 9:40 - i czekam na rozwój wypadków.
Starsza pani zawraca się do tej pani, co przyszła przede mną, pytając o to samo. W odpowiedzi słyszy to samo, co ja usłyszałem - że nie ma "na godzinę", tylko w kolejności przyjścia.
I tu wydarzyła się rzecz nieoczekiwana. Starsza pani wzięła się pod boki, spojrzała na rozmówczynię z politowaniem i powiedziała:
- A niby od kiedy tak jest? Pani kochana, leczę się w tej przychodni od piętnastu lat i ZAWSZE wchodziło się według godzin zapisów. Kto pani takich głupot nagadał?
Pani się zaczerwieniła, ale idzie w zaparte: – Tak mi powiedzieli przy rejestracji.
- A kiedy się pani rejestrowała? - docieka staruszka.
- No przed chwilą…
- Czy pani się dobrze czuje?! - zagotowała się starsza pani.
– Do XXX (tu nazwa specjalizacji) czeka się tygodniami, czasami miesiącami! Jak pani się PRZED CHWILĄ zarejestrowała, to znaczy, że pan doktor zgodził się przyjąć panią DODATKOWO. Czyli czeka pani grzecznie, aż zrobi się "okienko" albo wchodzi na końcu godzin przyjmowania. Jak ten pan (wskazała na mnie) ma na 9:40, to teraz on wchodzi. Bo ja mam na 10:00, czyli wchodzę po nim.
Wszystko to było powiedziane takim tonem, że "sprytna" pani już nawet buzi nie otworzyła. Chwilę później wyszedł poprzedni pacjent i wszedłem do gabinetu.
To, że ktoś próbuje się wepchnąć bez kolejki, nie podoba mi się - ale jestem w stanie zrozumieć. Ale takiego śliskiego cwaniactwa po prostu nie znoszę: kłamać w żywe oczy w sytuacji, kiedy i tak ktoś robi uprzejmość, że cię przyjmuje…
W Warszawie da się znaleźć nieco szybciej. Ale wszedłem w wyszukiwarkę NFZ i wyszło mi, że w innym niewielkim miasteczku kawałek ode mnie (30 min samochodem) mogę się zapisać na za trzy tygodnie. No i świetnie - pracuję w domu, nie jest dla mnie problemem pojechać. Zadzwoniłem, zapisałem się.
Minęły trzy tygodnie. Dziś rano pojechałem. Miasto, w którym byłem może 3 razy w życiu, przychodnia, w której nie byłem nigdy. Nieco źle obliczyłem dojazd, więc wpadłem na ostatnią chwilę: wizytę miałem wyznaczoną na 9:40, pod gabinetem byłem - lekko zasapany - o 9:39.
W poczekalni kilka osób, pytam, kto z państwa do gabinetu numer 5. Jedna pani - na oko w moim wieku (czyli 50+). No super. Pytam panią zatem, na którą ma wizytę (nie zdziwiłbym się, gdyby była przede mną, wiadomo, że opóźnienia się zdarzają). Ale pani robi wielkie oczy: Jak to "na którą"? Paaanie, tu nie ma na godziny czy numerki, tu się wchodzi w takiej kolejności, jak kto przyszedł! (wszystko powiedziane tonem protekcjonalnym, z wyższością w głosie, trochę w klimacie "trzeba głupkowi wytłumaczyć, jak świat działa").
Zdziwiłem się - myślałem, że już takich atrakcji nigdzie nie ma - ale OK, przychodni nie znam, widać tak tu mają. Zresztą pani przede mną jest tylko jedna, więc i tak długo nie poczekam.
Minęły może trzy minuty, z gabinetu nie wyszedł jeszcze poprzedni pacjent, kiedy zjawiła się kolejna osoba. Mocno starsza pani, z laseczką.
– Państwo do gabinetu numer 5?
Potwierdziliśmy. Na co starsza pani pyta mnie na którą mam wizytę. Mówię, lekko zdziwiony, że na 9:40 - i czekam na rozwój wypadków.
Starsza pani zawraca się do tej pani, co przyszła przede mną, pytając o to samo. W odpowiedzi słyszy to samo, co ja usłyszałem - że nie ma "na godzinę", tylko w kolejności przyjścia.
I tu wydarzyła się rzecz nieoczekiwana. Starsza pani wzięła się pod boki, spojrzała na rozmówczynię z politowaniem i powiedziała:
- A niby od kiedy tak jest? Pani kochana, leczę się w tej przychodni od piętnastu lat i ZAWSZE wchodziło się według godzin zapisów. Kto pani takich głupot nagadał?
Pani się zaczerwieniła, ale idzie w zaparte: – Tak mi powiedzieli przy rejestracji.
- A kiedy się pani rejestrowała? - docieka staruszka.
- No przed chwilą…
- Czy pani się dobrze czuje?! - zagotowała się starsza pani.
– Do XXX (tu nazwa specjalizacji) czeka się tygodniami, czasami miesiącami! Jak pani się PRZED CHWILĄ zarejestrowała, to znaczy, że pan doktor zgodził się przyjąć panią DODATKOWO. Czyli czeka pani grzecznie, aż zrobi się "okienko" albo wchodzi na końcu godzin przyjmowania. Jak ten pan (wskazała na mnie) ma na 9:40, to teraz on wchodzi. Bo ja mam na 10:00, czyli wchodzę po nim.
Wszystko to było powiedziane takim tonem, że "sprytna" pani już nawet buzi nie otworzyła. Chwilę później wyszedł poprzedni pacjent i wszedłem do gabinetu.
To, że ktoś próbuje się wepchnąć bez kolejki, nie podoba mi się - ale jestem w stanie zrozumieć. Ale takiego śliskiego cwaniactwa po prostu nie znoszę: kłamać w żywe oczy w sytuacji, kiedy i tak ktoś robi uprzejmość, że cię przyjmuje…
słuzba_zdrowia
Ocena:
100
(102)
Dzisiejsza sytuacja po której pikawa prawie mi stanęła.
Przez moje okolice przetaczają się właśnie potworne nawałnice. Wracałam do domu w trakcie pogodowego Armagedonu. Lokalną gminną szosą na tyle wąską, że dwa samochody mogą się na niej wyminąć na centymetry, jeśli oba zjadą jednym kołem na pobocze. Dlatego mniej więcej co pół km lub nieco więcej są zrobione tzw. mijaki.
Jadę na 2 biegu, środkiem szosy, bo widoczność na 20 metrów, a wycieraczki na najwyższym poziomie ledwie wyrabiają.
I nagle z tej deszczowej ściany przed nosem wyrasta mi prawie na czołówkę szara osobówka. Wyhamowałam. Zjechałam kołem na pobocze i się wyminęliśmy. On/ona mnie widział wcześniej, bo już jechał częściowo poboczem.
Czemu ja nie?
Bo baran zafajdany jechał bez świateł. Nawet ledów nie było. Normalnie duch szos.
Co było jeszcze piekielne skoro on mnie wcześniej widział?
Mijaliśmy się w miejscu gdzie kilkanaście metrów wcześniej miał mijak. Mógł poczekać, bo przy tak rozmiękłej ziemi na poboczu i potężnej ulewie manewr mijania mógł się skończyć obcierką lub zsunięciem do rowu.
Przez moje okolice przetaczają się właśnie potworne nawałnice. Wracałam do domu w trakcie pogodowego Armagedonu. Lokalną gminną szosą na tyle wąską, że dwa samochody mogą się na niej wyminąć na centymetry, jeśli oba zjadą jednym kołem na pobocze. Dlatego mniej więcej co pół km lub nieco więcej są zrobione tzw. mijaki.
Jadę na 2 biegu, środkiem szosy, bo widoczność na 20 metrów, a wycieraczki na najwyższym poziomie ledwie wyrabiają.
I nagle z tej deszczowej ściany przed nosem wyrasta mi prawie na czołówkę szara osobówka. Wyhamowałam. Zjechałam kołem na pobocze i się wyminęliśmy. On/ona mnie widział wcześniej, bo już jechał częściowo poboczem.
Czemu ja nie?
Bo baran zafajdany jechał bez świateł. Nawet ledów nie było. Normalnie duch szos.
Co było jeszcze piekielne skoro on mnie wcześniej widział?
Mijaliśmy się w miejscu gdzie kilkanaście metrów wcześniej miał mijak. Mógł poczekać, bo przy tak rozmiękłej ziemi na poboczu i potężnej ulewie manewr mijania mógł się skończyć obcierką lub zsunięciem do rowu.
Kierowca
Ocena:
132
(142)
https://piekielni.pl/92210 - ta historia przypomniała mi o "przygodzie" mojego przyjaciela podczas poszukiwania nowej pracy.
Był on zatrudniony na dwuletniej umowie, która właśnie dobiegała końca. Otrzymał propozycję przedłużenia jej, ale bez podwyżki, więc postanowił rozejrzeć się po rynku pracy. Jego uwagę przykuła oferta pewnego znanego producenta wanien, sedesów, brodzików i tym podobnych elementów wyposażenia łazienek. Wysłał CV, oddzwoniła do niego pani z rekrutacji. Paweł powiedział wyraźnie, że aktualnie zarabia X i szuka pracy za co najmniej taką samą kwotę, z wolnymi weekendami (na nadgodziny może przyjść, ale nie interesują go żadne formy regularnej pracy w weekendy), na magazynie i jeśli nie są w stanie spełnić tych warunków, to niech pani rekruterka od razu to powie, bo szkoda czasu. Pani powiedziała, że oczywiście rozumie i zaprasza na rozmowę.
Przyjaciel wziął urlop, pojechał na rozmowę (urlop niestety był konieczny, bo pracował wtedy około 30 km na północ od domu, a nową pracę miałby mieć około 20 km od domu w stronę południową, a pani rekruterka pracowała w tych samych godzinach, co on). Na miejscu niewiasta owa zaprowadziła go na produkcję, gdzie miałby się zajmować procesem nakładania akrylu na brodziki, w systemie czterobrygadowym, za najniższą krajową (czyli jakieś 25% niższy zarobek niż miał obecnie). Kiedy wku** powiedział jej, co o tym myśli i zapytał, dlaczego ściągnęła go na rozmowę, choć mówił otwarcie, czego oczekuje i na co się nie zgodzi, pani odpowiedziała "aaaa bo ja myślałam, że jak pan to wszystko zobaczy, to pan zmieni zdanie... a jeszcze kartę Multisport by pan za darmo dostał..."
Zbaraniał, wyszedł bez pożegnania.
Był on zatrudniony na dwuletniej umowie, która właśnie dobiegała końca. Otrzymał propozycję przedłużenia jej, ale bez podwyżki, więc postanowił rozejrzeć się po rynku pracy. Jego uwagę przykuła oferta pewnego znanego producenta wanien, sedesów, brodzików i tym podobnych elementów wyposażenia łazienek. Wysłał CV, oddzwoniła do niego pani z rekrutacji. Paweł powiedział wyraźnie, że aktualnie zarabia X i szuka pracy za co najmniej taką samą kwotę, z wolnymi weekendami (na nadgodziny może przyjść, ale nie interesują go żadne formy regularnej pracy w weekendy), na magazynie i jeśli nie są w stanie spełnić tych warunków, to niech pani rekruterka od razu to powie, bo szkoda czasu. Pani powiedziała, że oczywiście rozumie i zaprasza na rozmowę.
Przyjaciel wziął urlop, pojechał na rozmowę (urlop niestety był konieczny, bo pracował wtedy około 30 km na północ od domu, a nową pracę miałby mieć około 20 km od domu w stronę południową, a pani rekruterka pracowała w tych samych godzinach, co on). Na miejscu niewiasta owa zaprowadziła go na produkcję, gdzie miałby się zajmować procesem nakładania akrylu na brodziki, w systemie czterobrygadowym, za najniższą krajową (czyli jakieś 25% niższy zarobek niż miał obecnie). Kiedy wku** powiedział jej, co o tym myśli i zapytał, dlaczego ściągnęła go na rozmowę, choć mówił otwarcie, czego oczekuje i na co się nie zgodzi, pani odpowiedziała "aaaa bo ja myślałam, że jak pan to wszystko zobaczy, to pan zmieni zdanie... a jeszcze kartę Multisport by pan za darmo dostał..."
Zbaraniał, wyszedł bez pożegnania.
praca rekrutacja
Ocena:
165
(173)
Szukam domku na wynajem na wyjazd wakacyjny.
Wchodzę na olx. Wybieram w filtrze max 250 zł za dobę.
Pojawiają się ogłoszenia. Wchodzę w ogłoszenie informacja co jest na wyposażeniu itd. Cena za dobę 240 zł dla max 4 osób. Żadnych dodatkowych informacji że w wakacje drożej czy że jak wiatr wieje z zachodu to drożej. Piszę wiadomość, że jestem zainteresowana domkiem w tym i tym terminie.
Otrzymuję odpowiedź, że doba kosztuje 320 zł za domek.
Noż... Jakbym chciała za więcej jak 300 zł, to bym wybrała taką opcję.
Czy to tak trudno napisać aktualną cenę? Wchodząc na booking mam z góry podaną kwotę, a tutaj muszę zastanawiać czy to cena na weekend czy w tygodniu czy to cena jak wiatr wieje ze wschodu czy z zachodu. Szanujmy swój czas.
Ponadto, jak widzę odpowiedz "proszę dzwonić", to mnie trafia. Mamy 21 wiek i nikt nie lubi dzwonić po obcych, tylko załatwia się przez internet rezerwacje.
Wchodzę na olx. Wybieram w filtrze max 250 zł za dobę.
Pojawiają się ogłoszenia. Wchodzę w ogłoszenie informacja co jest na wyposażeniu itd. Cena za dobę 240 zł dla max 4 osób. Żadnych dodatkowych informacji że w wakacje drożej czy że jak wiatr wieje z zachodu to drożej. Piszę wiadomość, że jestem zainteresowana domkiem w tym i tym terminie.
Otrzymuję odpowiedź, że doba kosztuje 320 zł za domek.
Noż... Jakbym chciała za więcej jak 300 zł, to bym wybrała taką opcję.
Czy to tak trudno napisać aktualną cenę? Wchodząc na booking mam z góry podaną kwotę, a tutaj muszę zastanawiać czy to cena na weekend czy w tygodniu czy to cena jak wiatr wieje ze wschodu czy z zachodu. Szanujmy swój czas.
Ponadto, jak widzę odpowiedz "proszę dzwonić", to mnie trafia. Mamy 21 wiek i nikt nie lubi dzwonić po obcych, tylko załatwia się przez internet rezerwacje.
usługi rezerwacja
Ocena:
128
(138)
Kto bierze udział w przetargach, często dla podmiotów samorządowych bądź spółek skarby państwa z cyrku się nie śmieje.
W moim regionie obsługiwałem dwa dosyć duże podmioty, już kilka lat bo w sumie jako chyba jedyny mam wszystkie wymagane certyfikaty. Druga najbliższa firma jest w Warszawie. Ostatnimi czasy odbyły się przetargi, a ten kto przy tym bierze udział wie że przetargi dla podmiotów państwowych najważniejszym kryterium jest cena. No i przetargi przegrałem. Zdziwiłem się bardzo, zadzwoniłem do klientów (jak robisz już kilka lat to masz dobre relacje) i powiedziałem, że w tym roku i w przyszłym jednak nie ja będę was obsługiwał, wygrał ktoś inny. Klient w szoku, ale co zrobić. Ale wiadomo tutaj nie mamy nic piekielnego, bo i po co pisać taką historię. Piekielność objawiła się dosłownie tydzień po wynikach.
Dostaje telefon od nieznajomego numeru.
[K]toś - Cześć, nie chcesz zrobić nam przeglądu maszyn tu i tu (dwie lokalizację z przegranych przetargów)
[J]a - Cześć? A z kim mam przyjemność?
[K] - Firma taka i taka, my wygraliśmy tam przetargi u Ciebie, a wiem że tam robiłeś, nie chciałbyś zrobić nam przysługi i wyskoczyć i zrobić tam przeglądów? Bo nam trochę daleko.
[J] - Witam, no nie kojarzę was z branży, bądź nawet imprez branżowych. Przysługę można zrobić koledze, a my się nie znamy. W sumie już inną robotę sobie ogarnąłem, więc nie bardzo, no chyba że dobrze zapłacicie.
[K] - A bo my (tutaj historia firmy która istnieje może pół roku, nic nie wnosi do historii), a ile chcesz?
[J] - XX,XXX zł netto.
[K] - O kur*a czemu tak drogo?
[J] - Drogo? To rynkowa cena, to wy ile możecie mi zapłacić?
[K] - X,XXX maksymalnie, żeby i nam coś zostało.
[J] - Hahahhaahhahahaha, nie wiem skąd się urwałeś, ale tam jest naprawdę sporo roboty i ta kwota nigdy Ci tego nie zrekompensuje.
[K] - Pier*olisz kilka godzin roboty a ty chcesz XX.XXXzł? Ci na głowę nic nie spadło?
[J] - Chłopie, nie spadło bo to nie kilka godzin, a kilka dni. Dodatkowo dwie noce, w nocy po jakieś 5-6 godzin i to po 23:00. Ty czytałeś ten przetarg? Tam wszystko było rozpisane. A jeszcze bym zapomniał. Tak z dobroci serca Ci powiem, że masz też wszystkie urządzenia odpalić na raz czy sieć wytrzyma i utrzyma działanie przez godzinę. Dodatkowo jak coś się skasztani przy przeglądzie, to ty musisz to naprawić. Tutaj mówię o przeglądzie w tej lokalizacji, w drugiej tylko praca po 15.30 bo nie chcą żeby to wpływało na pracę ludzi zatrudnionych. Jeżeli ty mi proponujesz X,XXXzł netto to powiedzmy że sobie chcesz zostawić 20% więcej to życzę powodzenia. Moim zdaniem ta kwota się nie opłaca. Ja do obydwu lokalizacji mam blisko. Do jednej maksymalnie pół godziny drogi do drugiej ponad godzinę, ale was zjedzą hotele i delegacja i przede wszystkim ludzie są potrzebni. Jeszcze raz powodzenia.
[K] - Cooo.... to jak to ogarnąć?
[J] - Wiedza kosztuje, dodatkowo zastanawia mnie czy masz certyfikację na tą i na tą maszynę bo to dosyć mocno sprawdzają, a wiem że sprawdzą.
[K] - Ja musze to przemyśleć, cześć.
Rozumiem, że chłopak chce się wbić na rynek, złapać dobrego klienta bo instytucje samorządowe czy powiązane z pieniędzmi rządowymi są mocno wypłacalne ale zaniżać cenę o około 50% od ceny rynkowej, dodatkowo nie czytając co trzeba zrobić jak jest rozpisane jak krowie na rowie. Ach, ludzie cały czas mnie zaskakują.
PS. Okazało się, że nie ma wszystkich wymaganych certyfikatów, ma je jego poprzednia firma, na jego nazwisko ale musi posiadać też je jego firma.
W moim regionie obsługiwałem dwa dosyć duże podmioty, już kilka lat bo w sumie jako chyba jedyny mam wszystkie wymagane certyfikaty. Druga najbliższa firma jest w Warszawie. Ostatnimi czasy odbyły się przetargi, a ten kto przy tym bierze udział wie że przetargi dla podmiotów państwowych najważniejszym kryterium jest cena. No i przetargi przegrałem. Zdziwiłem się bardzo, zadzwoniłem do klientów (jak robisz już kilka lat to masz dobre relacje) i powiedziałem, że w tym roku i w przyszłym jednak nie ja będę was obsługiwał, wygrał ktoś inny. Klient w szoku, ale co zrobić. Ale wiadomo tutaj nie mamy nic piekielnego, bo i po co pisać taką historię. Piekielność objawiła się dosłownie tydzień po wynikach.
Dostaje telefon od nieznajomego numeru.
[K]toś - Cześć, nie chcesz zrobić nam przeglądu maszyn tu i tu (dwie lokalizację z przegranych przetargów)
[J]a - Cześć? A z kim mam przyjemność?
[K] - Firma taka i taka, my wygraliśmy tam przetargi u Ciebie, a wiem że tam robiłeś, nie chciałbyś zrobić nam przysługi i wyskoczyć i zrobić tam przeglądów? Bo nam trochę daleko.
[J] - Witam, no nie kojarzę was z branży, bądź nawet imprez branżowych. Przysługę można zrobić koledze, a my się nie znamy. W sumie już inną robotę sobie ogarnąłem, więc nie bardzo, no chyba że dobrze zapłacicie.
[K] - A bo my (tutaj historia firmy która istnieje może pół roku, nic nie wnosi do historii), a ile chcesz?
[J] - XX,XXX zł netto.
[K] - O kur*a czemu tak drogo?
[J] - Drogo? To rynkowa cena, to wy ile możecie mi zapłacić?
[K] - X,XXX maksymalnie, żeby i nam coś zostało.
[J] - Hahahhaahhahahaha, nie wiem skąd się urwałeś, ale tam jest naprawdę sporo roboty i ta kwota nigdy Ci tego nie zrekompensuje.
[K] - Pier*olisz kilka godzin roboty a ty chcesz XX.XXXzł? Ci na głowę nic nie spadło?
[J] - Chłopie, nie spadło bo to nie kilka godzin, a kilka dni. Dodatkowo dwie noce, w nocy po jakieś 5-6 godzin i to po 23:00. Ty czytałeś ten przetarg? Tam wszystko było rozpisane. A jeszcze bym zapomniał. Tak z dobroci serca Ci powiem, że masz też wszystkie urządzenia odpalić na raz czy sieć wytrzyma i utrzyma działanie przez godzinę. Dodatkowo jak coś się skasztani przy przeglądzie, to ty musisz to naprawić. Tutaj mówię o przeglądzie w tej lokalizacji, w drugiej tylko praca po 15.30 bo nie chcą żeby to wpływało na pracę ludzi zatrudnionych. Jeżeli ty mi proponujesz X,XXXzł netto to powiedzmy że sobie chcesz zostawić 20% więcej to życzę powodzenia. Moim zdaniem ta kwota się nie opłaca. Ja do obydwu lokalizacji mam blisko. Do jednej maksymalnie pół godziny drogi do drugiej ponad godzinę, ale was zjedzą hotele i delegacja i przede wszystkim ludzie są potrzebni. Jeszcze raz powodzenia.
[K] - Cooo.... to jak to ogarnąć?
[J] - Wiedza kosztuje, dodatkowo zastanawia mnie czy masz certyfikację na tą i na tą maszynę bo to dosyć mocno sprawdzają, a wiem że sprawdzą.
[K] - Ja musze to przemyśleć, cześć.
Rozumiem, że chłopak chce się wbić na rynek, złapać dobrego klienta bo instytucje samorządowe czy powiązane z pieniędzmi rządowymi są mocno wypłacalne ale zaniżać cenę o około 50% od ceny rynkowej, dodatkowo nie czytając co trzeba zrobić jak jest rozpisane jak krowie na rowie. Ach, ludzie cały czas mnie zaskakują.
PS. Okazało się, że nie ma wszystkich wymaganych certyfikatów, ma je jego poprzednia firma, na jego nazwisko ale musi posiadać też je jego firma.
Praca
Ocena:
146
(154)
Historia z przed kilku lat, dziś przez post na fb sobie o niej przypomniałam.
Razem z mężem zdecydowaliśmy, że weźmiemy psa ze schroniska. Mamy dom, mamy ogród i codziennie chodzimy na długie spacery, więc pies miałby z nami dobrze. Wybraliśmy młodego psa, 2 letniego, bardzo przyjaznego.
Wszystko załatwione, piesek trafił do naszego domu. Ja wzięłam tydzień urlopu by jakoś małemu pomóc ze zmianą miejsca. Trzeciego dnia byłam z psem w ogrodzie, brama zamknięta na zasuwę, więc piesek mógł szaleć. W pewnym momencie musiałam iść do WC, nie było mnie może 3min, wracam a psa nie ma. Przeszukałam najpierw ogród, potem dom, nic, jak kamień w wodę. Wzięłam smycz i pobiegałam go szukać po okolicy, bo może nie zauważyłam gdzieś dziury w płocie i piesek uciekł?
Biegając tak po okolicy, spotkałam sąsiadkę i pytam czy nie widziała psa ze zdjęcia. A ona na to, że tak i nawet go wypuściła z naszego ogrodu, bo myślała, że to jakaś przybłęda nam wlazła do ogrodu. Do dziś się do mnie nie odzywa, bo jak sama stwierdziła nie rozumie czemu byłam zła i nie miałam prawa krzyczeć na nią, bo ona jest 40 lat starsza. A tak poza tym nie uprzedziliśmy jej o naszych planach to skąd miała wiedzieć?
Piesek znalazł się następnego dnia w sąsiedniej wsi.
Ps. By otworzyć bramę sąsiadka musiała przełożyć rękę nad ogrodzeniem i odblokować takie zabezpieczenie, którego pies by nie był w stanie odbezpieczyć.
Razem z mężem zdecydowaliśmy, że weźmiemy psa ze schroniska. Mamy dom, mamy ogród i codziennie chodzimy na długie spacery, więc pies miałby z nami dobrze. Wybraliśmy młodego psa, 2 letniego, bardzo przyjaznego.
Wszystko załatwione, piesek trafił do naszego domu. Ja wzięłam tydzień urlopu by jakoś małemu pomóc ze zmianą miejsca. Trzeciego dnia byłam z psem w ogrodzie, brama zamknięta na zasuwę, więc piesek mógł szaleć. W pewnym momencie musiałam iść do WC, nie było mnie może 3min, wracam a psa nie ma. Przeszukałam najpierw ogród, potem dom, nic, jak kamień w wodę. Wzięłam smycz i pobiegałam go szukać po okolicy, bo może nie zauważyłam gdzieś dziury w płocie i piesek uciekł?
Biegając tak po okolicy, spotkałam sąsiadkę i pytam czy nie widziała psa ze zdjęcia. A ona na to, że tak i nawet go wypuściła z naszego ogrodu, bo myślała, że to jakaś przybłęda nam wlazła do ogrodu. Do dziś się do mnie nie odzywa, bo jak sama stwierdziła nie rozumie czemu byłam zła i nie miałam prawa krzyczeć na nią, bo ona jest 40 lat starsza. A tak poza tym nie uprzedziliśmy jej o naszych planach to skąd miała wiedzieć?
Piesek znalazł się następnego dnia w sąsiedniej wsi.
Ps. By otworzyć bramę sąsiadka musiała przełożyć rękę nad ogrodzeniem i odblokować takie zabezpieczenie, którego pies by nie był w stanie odbezpieczyć.
pies sąsiad
Ocena:
179
(189)
Rok 2005. 13-letnia ja i moja siostra- maturzystka, postanowiłyśmy uczcić jej zdany egzamin dojrzałości w pobliskim barze. Siostra piwem, ja- sokiem bananowym. W pewnym momencie siostra, na potrzeby historii nazwijmy ją siostrą Bożenką, wyszła zapalić, ja zostałam w środku. Nie wiedzieć skąd i jak do mojego stolika dosiadło się dwóch mężczyzn. Nie wiem dlaczego nie spanikowałam, nie wiem dlaczego ich atencja łechtała moje ego. Nie wiem dlaczego wyciągnęłam starego Siemensa i podałam jednemu z nich mój numer telefonu.
Faktem jest, że nie należałam do piękności, a zainteresowanie ze strony płci przeciwnej zdecydowanie nie było czymś, czego doświadczałam na co dzień. Ba, to chyba był pierwszy raz, kiedy zostałam skomplementowana przez faceta. Faceta tylko nieco młodszego od mojej Mamy, aczkolwiek bardzo atrakcyjnego, przynajmniej w moich oczach. Wakacje upłynęły mi na pracach sezonowych, a wszystkie pieniądze, które zarobiłam przeznaczałam na doładowywania, żeby móc pisać z facetem z baru. Najpierw niewinnie, chociaż nie potrafiłam zrozumieć dlaczego zabronił mi mówić o sobie w domu.
Dopiero niedawno, w trakcie terapii, przypomniałam sobie, co działo się później. Że SMSy o treści "Wyobraź sobie że nasze usta zbliżają się do siebie, mój język pieści Twój", zaproszenia na sok i komentarze w stylu "dam Ci spróbować mojego soczku z mojego banana, jeśli będziesz grzeczną dziewczynką", które notabene nie miały wtedy dla mnie żadnego sensu, były jednymi z najbardziej niewinnych. Dziś czuję do siebie obrzydzenie, wtedy byłam dziewczyną z deficytami miłości- także ze strony rodziców. Dziś- jako mama 9letniej dziewczynki, nie ręczę za siebie, co zrobiłabym, gdyby taki mężczyzna pojawił się w życiu mojej córki.
Szczęście w nieszczęściu- nie miałam koleżanek, które towarzyszyłyby mi w spotkaniu z tym facetem, a wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi iść samej. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na wiadomościach. Szczęście w nieszczęściu nigdy nie zdążył mi pokazać "jakim zwierzęciem potrafi być". Marku, ochroniarzu z Tesco, do dziś pamiętam Twój ryj. Ryj, w który dziś naplułabym z dziką przyjemnością.
Uprzedzając komentarze- siostra widziała mnie rozmawiającą z nimi, nawet chwilę z nimi porozmawiała jak wróciła z papierosa. Mama nigdy się nie zainteresowała z kim tak gorączkowo piszę. A ten gnój, ten- z perspektywy czasu to wiem- ped&*fil- był najbliższą mi osobą przez prawie rok. Niemalże widziałam się w sukni z welonem z nim u boku.
Uważajcie na swoje dzieciaki. Szczególnie te ciche i niepozorne.
Faktem jest, że nie należałam do piękności, a zainteresowanie ze strony płci przeciwnej zdecydowanie nie było czymś, czego doświadczałam na co dzień. Ba, to chyba był pierwszy raz, kiedy zostałam skomplementowana przez faceta. Faceta tylko nieco młodszego od mojej Mamy, aczkolwiek bardzo atrakcyjnego, przynajmniej w moich oczach. Wakacje upłynęły mi na pracach sezonowych, a wszystkie pieniądze, które zarobiłam przeznaczałam na doładowywania, żeby móc pisać z facetem z baru. Najpierw niewinnie, chociaż nie potrafiłam zrozumieć dlaczego zabronił mi mówić o sobie w domu.
Dopiero niedawno, w trakcie terapii, przypomniałam sobie, co działo się później. Że SMSy o treści "Wyobraź sobie że nasze usta zbliżają się do siebie, mój język pieści Twój", zaproszenia na sok i komentarze w stylu "dam Ci spróbować mojego soczku z mojego banana, jeśli będziesz grzeczną dziewczynką", które notabene nie miały wtedy dla mnie żadnego sensu, były jednymi z najbardziej niewinnych. Dziś czuję do siebie obrzydzenie, wtedy byłam dziewczyną z deficytami miłości- także ze strony rodziców. Dziś- jako mama 9letniej dziewczynki, nie ręczę za siebie, co zrobiłabym, gdyby taki mężczyzna pojawił się w życiu mojej córki.
Szczęście w nieszczęściu- nie miałam koleżanek, które towarzyszyłyby mi w spotkaniu z tym facetem, a wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi iść samej. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na wiadomościach. Szczęście w nieszczęściu nigdy nie zdążył mi pokazać "jakim zwierzęciem potrafi być". Marku, ochroniarzu z Tesco, do dziś pamiętam Twój ryj. Ryj, w który dziś naplułabym z dziką przyjemnością.
Uprzedzając komentarze- siostra widziała mnie rozmawiającą z nimi, nawet chwilę z nimi porozmawiała jak wróciła z papierosa. Mama nigdy się nie zainteresowała z kim tak gorączkowo piszę. A ten gnój, ten- z perspektywy czasu to wiem- ped&*fil- był najbliższą mi osobą przez prawie rok. Niemalże widziałam się w sukni z welonem z nim u boku.
Uważajcie na swoje dzieciaki. Szczególnie te ciche i niepozorne.
związek telefon
Ocena:
143
(161)
Jeden z dwóch wielkich sklepów budowlanych w Polsce. Szumnie reklamuje się hasłami "zaprojektuj z nami łazienkę". Informują też, że oprócz samego projektu możesz wszystko u nich kupić i nawet wszystko ci zrobią. Tak się składa, że ja właśnie potrzebuję zrobić łazienkę od zera.
Kupiłem mieszkanie, łazienka jest w stanie tragicznym - wszystkie rury na widoku, brzydkie i mocno nadgryzione zębem czasu kafelki, stara wanna, kibel i mała umywalka rozmieszczone bez sensu i do tego stary, duży, toporny kaloryfer, który zajmuję mnóstwo przestrzeni (a łazienka mała) i też jest źle umiejscowiony.
Potrzebuję więc wszystko wywalić, skuć kafelki do gołych ścian (to zrobię sam) i zaprojektować od nowa, umieszczając wszystkie instalacje tak, by miało to sens.
Sklep oferuje takie usługi, więc myślałem że będzie to wyglądało tak, że przychodzą do mnie, oglądają łazienkę, ja mówię co chcę w niej mieć i mniej-więcej gdzie i jak, oni mówią czy to wykonalne czy nie, następnie robią projekt i dają do akceptacji, później wybieram jakie chcę elementy (jakie kafelki, umywalka, kibel, itd.), oni przychodzą, robią, ja płacę i dziękuję, do widzenia, łazienka zrobiona.
Ale gdyby tak było, to bym tutaj nie pisał.
Otóż w ich rozumieniu projekt oznacza, że mogę sobie wybrać kafelki i inne elementy, a oni mi narysują jak to będzie wyglądać. Czyli za 200 zł mogą mi namalować obrazek, bo projektem tego nie da się nazwać. Potem mogą mnie skontaktować z fachowcem, który mi to zrobi, a oni wezmą za to kilka procent prowizji. Ale, ale! Jeśli według fachowca projekt okaże się nierealny do wykonania, to nie poprawią mi go, tylko będę musiał im zapłacić kolejne 200 zł za następny projekt. Ich "projekt" nie uwzględnia też żadnej hydrauliki czy przenoszenia instalacji.
Czyli de facto mam im zapłacić 200 zł za bezwartościowy obrazek i kilka procent kosztu całego remontu za to, że dadzą mi numer telefonu do firmy remontowej. Śmieszne.
Tylko po co robią ludzi w konia, że projektują i wykonują łazienki, skoro w rzeczywistości malują obrazki i dają numery do fachowców?
Kupiłem mieszkanie, łazienka jest w stanie tragicznym - wszystkie rury na widoku, brzydkie i mocno nadgryzione zębem czasu kafelki, stara wanna, kibel i mała umywalka rozmieszczone bez sensu i do tego stary, duży, toporny kaloryfer, który zajmuję mnóstwo przestrzeni (a łazienka mała) i też jest źle umiejscowiony.
Potrzebuję więc wszystko wywalić, skuć kafelki do gołych ścian (to zrobię sam) i zaprojektować od nowa, umieszczając wszystkie instalacje tak, by miało to sens.
Sklep oferuje takie usługi, więc myślałem że będzie to wyglądało tak, że przychodzą do mnie, oglądają łazienkę, ja mówię co chcę w niej mieć i mniej-więcej gdzie i jak, oni mówią czy to wykonalne czy nie, następnie robią projekt i dają do akceptacji, później wybieram jakie chcę elementy (jakie kafelki, umywalka, kibel, itd.), oni przychodzą, robią, ja płacę i dziękuję, do widzenia, łazienka zrobiona.
Ale gdyby tak było, to bym tutaj nie pisał.
Otóż w ich rozumieniu projekt oznacza, że mogę sobie wybrać kafelki i inne elementy, a oni mi narysują jak to będzie wyglądać. Czyli za 200 zł mogą mi namalować obrazek, bo projektem tego nie da się nazwać. Potem mogą mnie skontaktować z fachowcem, który mi to zrobi, a oni wezmą za to kilka procent prowizji. Ale, ale! Jeśli według fachowca projekt okaże się nierealny do wykonania, to nie poprawią mi go, tylko będę musiał im zapłacić kolejne 200 zł za następny projekt. Ich "projekt" nie uwzględnia też żadnej hydrauliki czy przenoszenia instalacji.
Czyli de facto mam im zapłacić 200 zł za bezwartościowy obrazek i kilka procent kosztu całego remontu za to, że dadzą mi numer telefonu do firmy remontowej. Śmieszne.
Tylko po co robią ludzi w konia, że projektują i wykonują łazienki, skoro w rzeczywistości malują obrazki i dają numery do fachowców?
sklep budowlany remont
Ocena:
154
(164)
Dwa lata temu na dwóch ulicach w mojej okolicy powstały wyniesione przejścia dla pieszych. A więc powstała tam nowa nawierzchnia, oznakowanie, itp., itd. Koszt całości - ponad 400 tysięcy złotych.
Rok temu powstały kolejne wyniesione przejścia jednej z tych ulic, koszt tym razem 800 tysięcy złotych.
W tym miesiącu ruszyła wymiana nawierzchni na obu wspomnianych ulicach. Max dwuletnie, wyniesione przejścia dla pieszych zostały sfrezowane do gołego podkładu razem z resztą nawierzchni.
Oczywiście - chodniki, latarnie itp. "przydawki" składające się po części na te inwestycje zostały nieruszone, ale serio, nie można było poczekać te 2 lata i zrobić nawierzchnię za jednym razem? Najłatwiej się wydaje publiczne pieniądze.
Rok temu powstały kolejne wyniesione przejścia jednej z tych ulic, koszt tym razem 800 tysięcy złotych.
W tym miesiącu ruszyła wymiana nawierzchni na obu wspomnianych ulicach. Max dwuletnie, wyniesione przejścia dla pieszych zostały sfrezowane do gołego podkładu razem z resztą nawierzchni.
Oczywiście - chodniki, latarnie itp. "przydawki" składające się po części na te inwestycje zostały nieruszone, ale serio, nie można było poczekać te 2 lata i zrobić nawierzchnię za jednym razem? Najłatwiej się wydaje publiczne pieniądze.
inwestycje pieniądze marnowanie
Ocena:
116
(126)