Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu opisywałam, jak znajomy mojego męża, Jimmi "mistrz zaproszeń", organizował bale karnawałowe (https://piekielni.pl/85943)

W skrócie - o ile same imprezy były przednie (co było zasługą jego partnerki), to sposób zapraszania już mniej. Zaproszonych było o wiele więcej osób niż dostępnych miejsc, przez co goście musieli bić się o to, komu uda się potwierdzić swoją obecność, rejestrując się przy pomocy linku, który działał tylko czasami.

W covidzie imprez nie było, bo był zakaz, poza tym Jimmi rozstał się z partnerką, która była ich główną organizatorką (on sam odpowiadał za zaproszenia), ale wiosną 2022 dostaliśmy zaproszenie na balety pod tytułem "powitanie lata". I tak planowaliśmy być w tym czasie w Szwecji, z racji przygotowań do ślubu, więc potwierdziliśmy swój udział (tym razem poszło bezproblemowo), ciesząc się na spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi.

Impreza miała odbyć się w wynajętym lokalu. Jedzenie miał zapewnić wynajęty foodtruck, natomiast napoje i alkohol goście mieli przynieść ze sobą. Na miejscu okazało się, że żadnego foodtrucka (ani innego jedzenia) jednak nie było, natomiast był w pełni zaopatrzony bar, gdzie można było kupować drinki, oraz obowiązywał zakaz spożywania własnych napojów. Ze znanych nam osób nie było nikogo (tym razem zamiast znajomych ze studiów i ludzi z partii zaprosił swoich sąsiadów), więc nie było za bardzo z kim rozmawiać, zresztą na rozmowy i tak nie było specjalnie warunków, gdyż przez większość czasu gospodarz przechadzał się po sali z mikrofonem, prowadząc niezbyt udaną konferansjerkę. Imprezę opuściliśmy, tak jak większość gości, w okolicach 22, z postanowieniem, że był to nasz ostatni raz.

W tym roku, jakoś wiosną, dostaliśmy zaproszenie na ślub i wesele Jimmiego i jego nowej partnerki. To znaczy trudno to nazwać zaproszeniem. Był to email z datą i przybliżoną lokalizacją oraz linkiem do rejestracji. Rejestrować się trzeba było szybko, gdyż miejsc było 100, a zaproszonych gości ponad 300. Jak zwykle, kto pierwszy, ten lepszy. Ja od razu zapowiedziałam, że nie biorę w tym udziału, mąż się wahał, ale ostatecznie stwierdził, że na liście zaproszonych jest sporo osób, na spotkaniu z którymi bardzo mu zależy, więc on się jednak wybierze.

Jakiś czas później setka szczęśliwców otrzymała szczegółowe informacje. Ślub i wesele odbędą się w okolicach Norje, gdzie mieszka Jimmi. Format imprezy będzie natomiast niespodzianką. Może będzie to formalne przyjęcie z kolacja i muzyką na żywo w postawionym na ten cel pawilonie, a może forma festiwalu pod gołym niebem, z ogniskiem, a może coś pomiędzy. Nie zdradzą szczegółów, goście przekonają się na miejscu. Tak samo, nie podadzą informacji na temat wymaganego stroju. Są ciekawi, ilu osobom uda się prawidłowo odgadnąć konwencję imprezy i stosownie się ubrać. Komu się nie uda - no cóż, będzie zabawnie. Odnośnie do noclegów - ponieważ w bliskiej okolicy nie ma prawie żadnej bazy hotelowej, goście muszą poszukać sobie miejsc w hotelach w okolicznych miastach i zorganizować sobie transport. Gościom, którym nie uda się znaleźć miejsca w hotelu, Jimmi udostępni swój ogród, gdzie będą mogli rozbić namioty, jednak nie zapewnia żadnego zaplecza sanitarnego. Kiedy mąż mi to przeczytał, ucieszyłam się, że podjęłam dobrą decyzję, rezygnując z udziału.

Tydzień temu przyszła wiadomość, że Jimmi przemyślał sprawę i postanowił ułatwić gościom kwestię ubioru. Założył sklep internetowy, gdzie można nabyć okolicznościowe bluzy, T-shirty itp. z wizerunkiem pary młodej i datą ślubu. Zakup stroju ze sklepu jest warunkiem wstępu na imprezę.

Mąż właśnie rozważa, czy wydać kilkadziesiąt euro na badziewny T-shirt, którego nigdy więcej nie założy, czy stracić kasę, którą wydał na samolot i hotel.

Szwecja

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (125)

#91572

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka miesięcy temu, w dzień wolny od pracy, mój partner przebudził się rano i zakomunikował, że jakoś tak dziwnie mu się mówi i ręka mu drętwieje. Pierwsza myśl - że pewnie na niej spał, a z tą mową to pewnie kwestia tego, że jeszcze się nie obudził. Ale po kilkunastu minutach nic się nie zmieniało, więc podejrzenie - udar (choć z nutką powątpiewania - w końcu za młody). Standardowy test - uśmiechnij się, podnieś ręce - zdany. Wstajemy, choć z niepokojem. I gdy próbuje coś mi zakomunikować, zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zrozumieć co mówi.

Okej, zrobiło się poważnie. Chcesz jechać na pogotowie czy dzwonimy do lekarza? Zdecydował, że dzwoni (lekarz rodzinny w Medicover, w którym partner ma abonament). Po wyartykułowaniu (z dużym trudem) objawów, lekarz stwierdza że jemu to brzmi jak udar, proszę jechać na najbliższy SOR albo wyślę do pana karetkę. Mamy samochód, więc wsiadamy, jedziemy.

Docieramy na najbliższy SOR. I tam zderzamy się z czarnym charakterem tej historii - panią z rejestracji. Podchodzimy do okienka (pusto, nie musieliśmy czekać) i komunikujemy w czym rzecz.
- Dzień dobry, przyjeżdżamy z podejrzeniem udaru - mówię, wskazując na partnera.
- Kto stwierdził podejrzenie udaru? - patrzymy na siebie ze zdziwieniem. My? Dlatego to podejrzenie, a nie diagnoza? Ale okej, powołujemy się na autorytet.
- Rozmawialiśmy z lekarzem z Medicover przez telefon, no i objawy się zgadzają z takimi książkowymi.

Mhm, mhm... pani z niechęcią zaczęła wklepywać w komputer podawane przez nas dane. W tym czasie za nią pojawił się ratownik, który zainteresował się tematem. Podszedł do okienka i pyta nas "co tutaj ciekawego?".
Pani, z największą pogardą, jaką można sobie wyobrazić, prycha, i odpowiada "Podejrzenie udaru, Pan się na INFOLINII dowiedział".

Oczywiście protestuję, że nie na infolinii, itd, itd, ale pan ratownik na szczęście nie przejął się złośliwą częścią odpowiedzi, tylko poprosił partnera o równoczesne ściśnięcie mu obu dłoni.
- No tak, rzeczywiście lewa jest dużo słabsza, faktycznie wygląda to na udar. Proszę przejść do tamtych drzwi, wpuścimy pana.

Podchodzimy do wspomnianych drzwi i słyszymy "HALO! Tylko pacjent wchodzi!" od kochanej pani.

No w życiu bym nie zgadła.

Czekam więc w poczekalni SOR aż będzie wiadomo cokolwiek, w tym czasie przewinęło się naprawdę niewiele pacjentów. Po 2 godzinach poddaję się, podchodzę do okienka.
- Dzień dobry, przyjechałam tu rano z pacjentem z udarem, czy może mi pani udzielić jakichkolwiek informacji na temat tego, co się z nim teraz dzieje? - głupia jestem. Zestresowana.
Pani mierzy mnie pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów.
- Czy pani myśli, że my tu mamy jednego pacjenta z udarem? NAZWISKO!

Na szczęście na oddziale wszyscy byli bardzo mili i uprzejmi, więc cały pobyt w szpitalu, koniec końców, na plus.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (122)

#91570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poniedziałek, godzina 7:30, przystanek autobusowy. Taki mniej luksusowy bo bez wiaty, sam słupek z rozkładem wystający z chodnika (remontowa tymczasowość), za to zaraz za przystankiem jest dość spory placyk, murek, drzewa i krzaczki.
Na przystanku dobry tuzin ludzi czekających na busa. Podeszłam do rozkładu sprawdzić, czy przypadkiem coś się nie namieszało w rozkładzie. Zaraz obok słupka stały trzy dorosłe kobiety i dziecko, dziewczynka tak na oko pięcioletnia.

Pojawił się problem - dziewczynka chce siku. Na co jedna z tych kobiet bez większego zastanowienia zdjęła jej majtki i wystawiła dziecko do załatwiania potrzeby. Na chodniku, między ludźmi.
Poleciało prawie na moje nogi, burknęłam mocno niezadowolona, że dwa metry dalej są krzaki więc wypadałoby tam się udać za potrzebą. To, jakie piekło się rozpętało jest niesamowite. Krzyki, wyzwiska, wrzaski że "gdzie ja będę tam łazić", że jak mi się nie podoba to mam wyp.. w podskokach z przystanku. Poszłam na bok, bo generalnie nie chciałam się już wdawać w pyskówkę, ale telepało mnie pół dnia.

Już pal licho, że ludzie chcący sprawdzić rozkład będą uraczeni mało przyjemnym zapachem. Jaką matką trzeba być, żeby wystawić swoje dziecko na taki dyskomfort? Szczególnie, że była łatwo dostępna opcja na zapewnienie dziewczynce choćby odrobiny prywatności.

przystanek autobusowy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (107)

#91560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurczę, albo to ja mam jakiegoś pecha (czy też "szczęście" do oszustów), albo różnego rodzaju "działalność" jest już tak rozwinięta, że wszędzie można się na nią natknąć...

Było "na kuriera", było w oficjalnej wiadomości z OLX (zauważyłam, że OLX stara się te wiadomości wyłapywać i usuwać, bo dostałam jeszcze dwie, ale zaraz portal usunął). A teraz jest sms - treść podaję z pamięci, bo wykasowałam natychmiast:

"Witaj, dawno się nie widzieliśmy, bardzo za tobą tęsknię. W międzyczasie zmieniłem numer telefonu, kliknij w poniższy link, aby uzyskać dostęp do mojego WhatsApp."

Ktoś jeszcze został uszczęśliwiony takim sms-em?

wszędzie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (90)

#91557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w polubieniach na twarzoksiążce pewną fundację zajmującą się pomocą dla zwierząt. I ostatnio z każdym kolejnym postem zaczyna mnie coś trafiać...

Generalnie ludzie obserwujący (i komentujący) tę stronę to typowe "zwierzoluby", wszyscy jak jeden mąż zgodni, że pseudohodowle to zło. Tylko jak wyglądają komentarze, gdy do adopcji jest przeznaczony kundelek? No powiedzmy, taki piesek (suczka) w średnim wieku - nie, nie stary, bez problemów zdrowotnych, ot po prostu pies szuka domu. "Udostępniam", "szukamy domku", "trzymaj się, na pewno ktoś cię pokocha" itp.

Fundacja czasem ma psy odebrane z pseudohodowli. Pod postem - nie o adopcji, tylko z informacją, że np. kilka psów do nich trafiło i wymagają diagnostyki i intensywnego leczenia wysyp komentarzy typu: "jaki cudny, kiedy do adopcji?", "śliczny piesek, mogę go adoptować?", "dam mu domek, co trzeba zrobić, żeby go adoptować?". Podkreślam - psy odebrane z pseudohodowli, a nie można tak sobie psów komuś zabrać, bo to pseudo... To są psy zaniedbane, przetrzymywane w koszmarnych warunkach, z milionem problemów zdrowotnych i na pewno zaniedbane pod względem socjalizacji.

Czyli tak - pseudohodowle są "be", nie kupujemy psa z pseudo, ale jak jest do adopcji odebrany z pseudo, to milion chętnych. Bo "śliczny", bo prawie rasowy, a że z problemami, to co tam, fundacja wyleczy... Owszem, wyleczy bieżące problemy, ale wady genetyczne, skłonność do pewnych chorób i skutki ogólnego, wieloletniego zaniedbania pozostaną. Ale co tam, piesek "śliczny", bierzemy!

A absolutnie "nierasowe" pieski, zdrowe, w pełni sił, czekają nadal na swój dom...

fundacja

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (118)

#91567

przez ~Rapapara ·
| Do ulubionych
W tej historii niewątpliwie jest sporo piekielnych, choć nie jakoś bardzo, lecz kto rzeczywiście zasługuje na to miano zależy od punktu widzenia.

Wychowałam się w miarę normalnej, typowej jak na tamte czasy rodzinie. Nie było idealnie, ale całe życie tak żyłam i nie widziałam w tym nic dziwnego. Moja rodzina składała się z mojej mamy, taty, babci i dziadka oraz starszego rodzeństwa - siostry i brata. Mieszkaliśmy wszyscy razem w średniej wielkości domu.
Już jako dziecko zaczęłam dostrzegać pewne niesprawiedliwości w rodzinie, czasem się o to złościłam, ale koniec końców nie mogłam z tym zrobić nic.

Mój dziadek pił. Nie pamiętam, żeby robił coś innego poza piciem, paleniem i spaniem, choć rodzice czasem wspominają, że jak żył, to nie raz, nie dwa razy zbierali go zarzyganego gdzieś spod wioskowego sklepu. Moja babcia dla wnucząt złoto, dla dziadka opiekunka, dla mamy i taty sierżant. Wstawała rano i dyrygowała co mają dziś zrobić. Dodatkowo ciągle powtarzała mamie, że tata to leń i nieudacznik. Ciągle podjudzała ją przeciwko niemu. Cóż, może trochę w tym było racji, bo tata zasadniczo nic w domu nie robił, oprócz tego, do czego go zmuszono, mama ogarniała ze mną wszystko.

Brat, królewicz na włościach. On był po to, żeby było kogo rozpieszczać. Siostra zdecydowanie wdała się w babcię. Rozstawiała wszystkich po kątach, niezależnie od tego czy mowa o pokojach innych osób, czy potem w ogóle o mieszkaniach innych. Mam na myśli próby decydowania jakie kto ma mieć firanki, gdzie powinien stać wazon, gdzie trzymać danego typu akcesoria itd. Ok, nie są to super zdrowe relacje, ale w czasie wszystko się unormowało.

I zostałam ja. Od małego byłam nauczana, żeby się zamknąć i robić. Każdy mój sprzeciw był wyśmiewany i gaszony. Każdy mój płacz był powodem gniewu. Każda moja odmowa kończyła się karą, krzykiem, czasem biciem. Moje obowiązki były bezwarunkowe. Miałam je wykonać i koniec. Chyba, że byłam bardzo chora. Tylko tata się czasem uginał i kończył za mnie zmywanie. Obowiązki wszystkich innych były też moimi obowiązkami. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, miałam przerywać co robię i pomóc. Jeśli się komuś nie chciało, miałam iść robić ja. Czasem mama. Mnie pomoc nie przysługiwała. Kiedy o nią prosiłam, zbywano mnie, że powinnam sobie poradzić.

A teraz przechodzimy do dorosłości. Każdy z nas mieszka na swoim. Rodzice sobie, babcia sobie, rodzeństwo sobie, ja też na swoim. Niestety, uzależnienie psychiczne zostało. Tak wiec woziłam innych na lotniska, do lekarzy, robiłam im zakupy (bo przecież i tak chodzisz, więc przy okazji zrób nam), pomagałam opiekować się dziećmi, zwierzętami, przyjeżdżając w odwiedziny pomagałam sprzątać, gotować, robiłam kawę i wiele innych. Nie podobało mi się to, zwłaszcza, że ja na pomoc liczyć nie mogłam i wiedziałam, że inni nie są tak angażowani w pomoc rodzicom i babci, ale za każdym razem gdy odmawiałam, poczucie winy trawiło mnie tak mocno, że już wolałam to zrobić.

Dodatkowo bolał fakt, że wszystko było zawsze nie dość dobre. Kawa zawsze za słaba/za mocna/ za mleczna. Obiad za ostry, za mało ostry, za wcześnie, za późno (zawsze o tej samej godzinie) itd. A ja zawsze wtedy podwajałam starania, bo chciałam być wreszcie dobrym dzieckiem. Niestety, mama mówiła mi wprost, że pochwałę dostanę dopiero jak zrobię coś wystarczająco dobrze, a że nigdy w życiu nic nie zrobiłam idealnie, to pochwały się nie należą.

Traf chciał, że wyszłam za mąż za mężczyznę, który miał bardzo dominujący charakter, ale jednocześnie nie chciał, żebym była mu podporządkowana, więc znając moją miękką jak galareta osobowość, zawsze pytał wprost jak się z czymś czuję, co myślę, zauważał, że coś jest nie tak i wyciągał to ze mnie itd. Mieszkanie z nim utwardziło mój charakter.

I teraz przechodzimy do mojej piekielności. Zmieniłam się. Gdy po raz kolejny zrobiłam złą kawę, odpowiadałam z uśmiechem, że następnym razem z pewnością zrobią sobie sami idealną kawę. Z obiadami tak samo. Gdy wysyłali mnie na zakupy, a ja nie miałam ich w planie przypominałam, że mam też inne rodzeństwo. A nawet jak nie, to mamusia nie pracuje i ma do sklepu tak samo blisko jak i ja. Przestałam pomagać w sprzątaniu wszystkim prócz babci - przecież nie są jeszcze starzy i niedołężni. Gdy proszą mnie o zawiezienie ich gdzieś, to czasem zawiozę, a czasem odpowiadam dokładnie tak, jak oni gdy ja prosiłam o podwózkę. "Nie możesz wziąć taksówki?". Dziećmi i zwierzakami zajmuje się, kiedy chcę i mogę - nie zmieniam planów.

Część rodziny reaguje na każdą moją odmowę obrażaniem się, krzykami, próbą wywołania poczucia winy i opowiada jaki zły wpływ ma na mnie ten mój paskudny mąż, ale część wzięła to do siebie, przestali ciągle mnie krytykować, i pomogą nawet od czasu do czasu. Co więcej, okazało się, że innych członków rodziny też da się poprosić o pomoc.

PS: Żeby nie było, że miałam gdzieś i robiłam tylko jak dla siebie, kawy, obiady i wszystko inne zawsze robiłam z uwzględnieniem gustów innych.

Rodzina

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (152)

#91555

przez ~GruszkaBabuszka ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś w sklepie znanej sieci ("... pełna kultura") na dziale książek.

Kultury wśród klientów jak na lekarstwo. Często zdarzały się pytania w stylu "gdzie znajdę książkę, yyy, taka z czerwoną okładką, o chłopcu była". Na prośbę o więcej szczegółów - autora, tytuł lub chociaż fragment tytułu, zarys fabuły, odpowiadali: "no nie pamiętam, ale na okładce chyba ten chłopiec był". A gdy nie potrafiłam im pomóc, wyzywali mnie od nieuków, tępaków, idiotek. Pełna kultura!

Nagminne było porzucanie zdjętej z regału książki na sofę, na inny regał. Zdarzały się sytuacje, gdy z albumów np. o malarstwie były wydzierane strony ze zdjęciami dzieł sztuki. Przychodziła młodzież, pewnie na wagary, ale oni po prostu brali książki, siadali gdzieś w rogu sklepu i czytali.

Najwięcej szumu i bałaganu lub awantur (o lekko zagięty róg okładki) robili dorośli, wystrojeni jak szczury na przyjęcie kanału o tak rozdymanym ego, że z trudem mieścili się w sklepie.

Żałuję, że w polityce sklepu nie leżało dawanie przy wejściu broszury savoir vivre.

Łódź księgarnia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (121)

#91561

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi znajomi jakiś czas temu kupili mieszkanko, do remontu.

Na grupce napisali, że już na zaś proszą o gotowość do pomocy, będą bardzo wdzięczni i tak dalej. Nie ma problemu, potrzebujecie dodatkowych rąk w czymś konkretnym - walcie jak w dym.

Czas mijał, nie odzywali się, to ja z lubym nie pisaliśmy. Nie wiem no, wydało mi się to logiczne, że jeśli ktoś potrzebuje pomocy to o nią poprosi, nie będziemy przecież codziennie pisać i pytać "co wam pomóc?", mamy też własne życie do ogarnięcia.

Nadeszła parapetówka, kiedy zwróciłam uwagę na jeden z mebli, że ładny, poszedł w moją stronę zarzut, że nie pomogłam skręcać, ani tego, ani żadnego z nich. Od narzeczonego dowiedziałam się, że co chwilę słyszał, niby to żartem, że my to nic przy tym mieszkaniu nie pomogliśmy.

Trochę nie wiem jak to skomentować

remont znajomi pomoc

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (149)

#91564

przez ~Soracha ·
| Do ulubionych
Dobiegam 35tki i mam aparat na zęby. Znaczna część znajomych robiła sobie aparat jakoś po 25 roku życia i ja miałabym szansę mieć aparat dużo szybciej, gdyby nie dentystka.

Gdy miałam 20 lat, spytałam dentystkę, czy przydałby się aparat. Miałam raczej proste zęby i niewielką (niewidoczną wadę zgryzu). Dentystka odpowiedziała, że już za późno, że to niewiele mi da i będzie "drogo".

Rok temu poszłam do nowej dentystki, która lecząc mi zęby, spytała czy nie myślałam o aparacie. Odpowiedziałam uczciwie, że pewna dentystka powiedziała mi że nie jest mi potrzebny i mi nie pomoże. Reakcja mojej nowej dentystki (utajona wściekłość), sprawiła że zaniemówiłam na cały zabieg, nie tylko z powodu ciągle otwartych ust, ale tak ogólnie, bo tak wściekłego lekarza, nie widziałam od dawna.

Zachęcona poszłam do ortodonty i okazało się, że aparat jak najbardziej mi się przyda, gdyż mój nieprawidłowy zgryz sprawił, że zęby są dużo bardziej starte niż powinny (mając 35 lat, mam zęby starte jak u 45 latki), i za jakiś czas mogłoby się to skończyć koronami i innymi cudami.

Więc od 2 miesięcy, mam żelastwo ma zębach i jest to zdecydowanie droższa opcja niż te 15 lat temu.

Piszę to właściwie, może ku jakieś przestrodze - jeśli macie możliwość zrobić sobie zabieg, który poprawi Wam życie/zdrowie, i ktoś Wam powie "Nie, bo za późno/ nie ma sensu" - spytajcie innego lekarza o drugą opinię. Możecie się zaskoczyć.

Dentysta

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (138)

#91563

przez ~Lena910529 ·
| Do ulubionych
Długa historia o tym, jak prawo działa równo i dla wszystkich.

Mieszkam w niewielkiej miejscowości na Śląsku, na osiedlu domków jednorodzinnych. W prawie każdym domu, ktoś ma zwierzaki: psy, koty i inne żyjątka. Jedna z sąsiadek posiada w swoim inwentarzu ok 3 kotów, które notorycznie wypuszcza na długie godziny bez opieki, mimo iż niedaleko znajduje się dość ruchliwa droga.

Ogólnie miałabym to szeroko, daleko i głęboko gdyby nie jeden fakt: powyższe szkodniki urządzają sobie dzień w dzień plac zabaw na moim samochodzie. Wkurza mnie to o tyle, że auto nowe i dość wysokiej klasy. O ile zabrudzenia są dla mnie jedynie drażniące (kto ma ochotę rano jechać do pracy z autem ubrudzonym i ubłoconym?), o tyle koteczki powodują fale zniszczeń w postaci dość poważnych zarysowań lakieru maski, dachu, i boku auta, po którym się wdrapują.

Postanowiłam w związku z powyższym z panią sąsiadką porozmawiać, niestety jest to rozmowa jak ze ślepym o kolorach, więc usłyszałam argumenty w stylu:
- "ale ja nie mogę upilnować kotów!" (no jasne, przecież kto by spróbował zabezpieczyć swoją posesję by koty nie uciekały, z drugiej strony - nie umiesz upilnować, nie wypuszczaj i nie bierz kolejnych do domu).
-"możesz parkować sobie gdzie indziej" (oczywiście, bardzo chętnie będę szukać parkingu i go sobie opłacać mimo wiaty garażowej w domu, a przy tym codziennie gonić z buta ileś czasu żeby czyjeś koty mogły sobie pohasać)
- "sąsiadce obok ciebie to nie przeszkadza!" (jak ktoś lubi brudne i obdrapane auto to jego sprawa, ja nie lubię).

Moje nerwy sięgnęły apogeum, więc sprawa zgłoszona do naszych cudownych, wspaniałych i jakże użytecznych mundurowych. Na takie działania są akty prawne,(dla ciekawskich, Art. 77. - [Niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia] - Kodeks wykroczeń.). Cóż się dowiedziałam od miłych panów niebieskich? Ano takie prawo jest, ale nie dotyczy ono właścicieli kotów. Pytam zatem, aby Pan wskazał, w którym miejscu koty są z aktu prawnego wykluczone - niestety nie umiał. Zapytałam zatem, (sarkastycznie), czy jak kupię sobie tygrysa (toć wielki kot), też mogę go puszczać wolno? Na to Pan mundurowy się mocno oburzył. Puszczanie natomiast wolno psa jest obwarowane karami i finansowymi, a nawet pozbawienia wolności.

Tutaj na pewno odezwą się obrońcy praw kotów i ich miłośnicy - nie przeszkadza mi, co kto trzyma w domu, serio. Ja tylko nie chcę, by czyjeś zwierzę, które właściciel wypuszcza na co najmniej 10-11 godzin na dobę nie niszczyło mojej własności i wkurza mnie bezkarność właścicieli kotów i "nieporadność" (żeby nie nazwać tego po imieniu) polskiej policji, gdyż mimo wyraźnych zapisków w prawie nie mają zamiaru tematu tknąć.

Dla mnie, to straty rzędu dziesiątek tysięcy złotych na wymianę elementów w ASO i znaczne obniżenie wartości auta przy późniejszej sprzedaży.

Kto jest piekielny w tej sytuacji? Wg policji i sąsiadki ja, bo przecież wredne babsko się uwzięło na biedną sąsiadkę i jej kotki.

policja koty

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (154)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni