W 2022 roku z żoną kupiliśmy mały drewniany dom do remontu. Aby zmniejszyć koszty wpadliśmy na pomysł na program czyste powietrze, a nawet udało nam się dostać najwyższy poziom dofinansowania.
Firmę do założenia pompy ciepła polecił nam szwagier, któremu zakładali panele fotowoltaiczne, trochę po czasie, ale bez jakichkolwiek zastrzeżeń. Proces formalności jak to w Polsce 2 miesiące... zgodnie z umową pompa miała być dostarczona do nas w ciągu miesiąca od przelania zaliczki od urzędu i naszej wpłaty własnej, która nastąpiła w lipcu 2022. Minęła połowa sierpnia nie ma kontaktu z strony firmy, więc dzwonię czy coś już wiadomo - cisza nie wiedzą, bo producent nie daje znać. W wrześniu dzwonią, że LG nie dostarczy pompy, więc zmieniają nasze zamówienie na firmę Gamlet z większą mocą, a oni pokryją koszt koszt różnicy pomiędzy produktami tylko trzeba od nowa liczyć ten miesiąc. Myślimy ok ma być ciepły wrzesień poczekamy.
Koniec września zaczyna się przekładanie terminów dostawy i realizacji i tak cały wrzesień i październik. W listopadzie zaczęliśmy odczuwać zimno w domu i grzaliśmy jedynie grzejnikiem elektronicznym, a telefony były do wszystkich działów. Na początku grudnia kierownik wykonawczy (czy jakoś inaczej się nazywał nie pamiętam) nie świadom chyba dał mi swój nr prywatny, torpedowałem go minimum 10 razy dziennie. Zbliżały się święta, a u nas zimno więc podjęliśmy bardzo trudną decyzję - powrót do domu teściowej. Dla mnie osobiście była to wielka porażka, a teściowa oczywiście musiała to wykorzystać robiąc piekło w domu... 21 grudnia synek pyta kiedy wrócimy do domu i coś we mnie pękło.
Pojechałem do rodzinnego domu, ojciec mocno podchmielony zdziwił się moją wizytą o 20 wieczorem. Ze łzami oczach mówię mu aby się ubrał i mi pomógł, ubrał się i wychodzi z domu, podczas gdy ja wytargiwałem stary piecyk typu koza nieużywany jakieś 10 lat z letniaka. Zapakowaliśmy piecyk do bagażnika i pojechaliśmy kupić jeszcze rury od dymu. Piecyk postawiliśmy w środku salonu robiąc dziurę w stropie i szczycie domu - tak głupia decyzja pod wpływem emocji. Ok 3 w nocy skończyliśmy robotę, bo wyszło kilka nieprzewidzianych sytuacji z powodu stanu wskazującego ojca, a w dodatku efekt wyglądał okropnie, ale w domu zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło. Odstawiłem ojca do domu i wróciłem podtrzymać ogień, żeby w domu było ciepło, siedziałem przy piecyku wokół syf z roboty, ale odczuwałem spokój ducha.
O 6 rano wchodzę do domu teściowej i od progu awantura o to gdzie byłem, bo oczywiście teściowa musi wszystko wiedzieć, ja bez zbędnych słów kazałem żonie się zbierać, bo jak dzieciaki wstaną, to wracamy do domu. Teściowa wybuchła do tego stopnia, że dzieci wstały zaraz, więc w 1h zabraliśmy się do domu. Mimo syfu żona się cieszyła, a synek skakał z radości, że wrócił do swojego pokoju.
23 grudnia przyszedł mi sms z firmy geis o paczce do mnie, nic nie zamawiałem dzwonię o co chodzi, Pani podała mi informację, że nadawcą jest firma od pompy ciepła, ale z dostawą raczej nie zdążą przed świętami. Płakałem jak dziecko, ale nikomu nic nie mówiłem.
Pompa przyszła 29 grudnia w urodziny żony - szok i płacz jaki był przy odbieraniu paczki był nie do opisania, a kurier zwyczajnie nie rozumiał o co chodzi. Montaż pompy był już po nowym roku, wszystko tak jak być powinno czekamy na wystawienie faktury, aby rozliczyć się z urzędem. Firma chciała, aby wysłać jej pusty wniosek o wypłatę świadczeń wraz z upoważnieniem do urzędu czego nie zrobiłem, bo było już głośno o oszustwach tej firmy. W ten sposób faktury nie mam do dziś tj. 14.01.2025 i nikt nie jest w stanie udzielić mi informacji co zrobić, bo prezes firmy jest aresztowany, termin skończył się w lutym 2024, a my dalej nie wiemy nic...
O firmie Był nawet reportaż w Uwaga tvn.
Firmę do założenia pompy ciepła polecił nam szwagier, któremu zakładali panele fotowoltaiczne, trochę po czasie, ale bez jakichkolwiek zastrzeżeń. Proces formalności jak to w Polsce 2 miesiące... zgodnie z umową pompa miała być dostarczona do nas w ciągu miesiąca od przelania zaliczki od urzędu i naszej wpłaty własnej, która nastąpiła w lipcu 2022. Minęła połowa sierpnia nie ma kontaktu z strony firmy, więc dzwonię czy coś już wiadomo - cisza nie wiedzą, bo producent nie daje znać. W wrześniu dzwonią, że LG nie dostarczy pompy, więc zmieniają nasze zamówienie na firmę Gamlet z większą mocą, a oni pokryją koszt koszt różnicy pomiędzy produktami tylko trzeba od nowa liczyć ten miesiąc. Myślimy ok ma być ciepły wrzesień poczekamy.
Koniec września zaczyna się przekładanie terminów dostawy i realizacji i tak cały wrzesień i październik. W listopadzie zaczęliśmy odczuwać zimno w domu i grzaliśmy jedynie grzejnikiem elektronicznym, a telefony były do wszystkich działów. Na początku grudnia kierownik wykonawczy (czy jakoś inaczej się nazywał nie pamiętam) nie świadom chyba dał mi swój nr prywatny, torpedowałem go minimum 10 razy dziennie. Zbliżały się święta, a u nas zimno więc podjęliśmy bardzo trudną decyzję - powrót do domu teściowej. Dla mnie osobiście była to wielka porażka, a teściowa oczywiście musiała to wykorzystać robiąc piekło w domu... 21 grudnia synek pyta kiedy wrócimy do domu i coś we mnie pękło.
Pojechałem do rodzinnego domu, ojciec mocno podchmielony zdziwił się moją wizytą o 20 wieczorem. Ze łzami oczach mówię mu aby się ubrał i mi pomógł, ubrał się i wychodzi z domu, podczas gdy ja wytargiwałem stary piecyk typu koza nieużywany jakieś 10 lat z letniaka. Zapakowaliśmy piecyk do bagażnika i pojechaliśmy kupić jeszcze rury od dymu. Piecyk postawiliśmy w środku salonu robiąc dziurę w stropie i szczycie domu - tak głupia decyzja pod wpływem emocji. Ok 3 w nocy skończyliśmy robotę, bo wyszło kilka nieprzewidzianych sytuacji z powodu stanu wskazującego ojca, a w dodatku efekt wyglądał okropnie, ale w domu zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło. Odstawiłem ojca do domu i wróciłem podtrzymać ogień, żeby w domu było ciepło, siedziałem przy piecyku wokół syf z roboty, ale odczuwałem spokój ducha.
O 6 rano wchodzę do domu teściowej i od progu awantura o to gdzie byłem, bo oczywiście teściowa musi wszystko wiedzieć, ja bez zbędnych słów kazałem żonie się zbierać, bo jak dzieciaki wstaną, to wracamy do domu. Teściowa wybuchła do tego stopnia, że dzieci wstały zaraz, więc w 1h zabraliśmy się do domu. Mimo syfu żona się cieszyła, a synek skakał z radości, że wrócił do swojego pokoju.
23 grudnia przyszedł mi sms z firmy geis o paczce do mnie, nic nie zamawiałem dzwonię o co chodzi, Pani podała mi informację, że nadawcą jest firma od pompy ciepła, ale z dostawą raczej nie zdążą przed świętami. Płakałem jak dziecko, ale nikomu nic nie mówiłem.
Pompa przyszła 29 grudnia w urodziny żony - szok i płacz jaki był przy odbieraniu paczki był nie do opisania, a kurier zwyczajnie nie rozumiał o co chodzi. Montaż pompy był już po nowym roku, wszystko tak jak być powinno czekamy na wystawienie faktury, aby rozliczyć się z urzędem. Firma chciała, aby wysłać jej pusty wniosek o wypłatę świadczeń wraz z upoważnieniem do urzędu czego nie zrobiłem, bo było już głośno o oszustwach tej firmy. W ten sposób faktury nie mam do dziś tj. 14.01.2025 i nikt nie jest w stanie udzielić mi informacji co zrobić, bo prezes firmy jest aresztowany, termin skończył się w lutym 2024, a my dalej nie wiemy nic...
O firmie Był nawet reportaż w Uwaga tvn.
Mazowiecke
Ocena:
102
(128)
Scrollowałam bezmyślnie Instagram, poszukując ciekawych pomysłów na obiad, a tu nagle pojawia mi się rolka poszkodowanego przez wyrok sądu ojca, ograniczającego jego kontakty z synem. Nie neguję czy słusznie czy nie, bo nie znam pełnego obrazu, za to zainspirowało mnie to, do przykrych wspomnień o rozwodzie rodziców.
Ja miałam wtedy 14 lat, mój brat 10. Rodzice delikatnie mówiąc, nie dogadywali się od dłuższego czasu. Krzyki z obu stron były o wszystko. Od tego, że mamę ktoś zarysował na parkingu (to pamiętam doskonale, bo było to, gdy odbierała mnie z angielskiego dodatkowego) i ojciec wyzwał ją od kalek. Ona za to, że nie zrobił zakupów, o które prosiła i zamiast dać nam normalny obiad, kupił najtańsze mrożone pizze w lokalnym sklepie osiedlowym.
W końcu rodzice powiedzieli nam, że się rozwodzą. Ojciec się wyprowadził do swojego ojca (wdowca), my zostaliśmy w naszym mieszkaniu, które wcześniej należało do ciotki mojej mamy (ona je odziedziczyła). Nie chcieli nam mówić o co dokładnie poszło, powiedzieli tylko, że przestali do siebie pasować.
Nim złożyli papiery do sądu minęło trochę czasu i na podstawie uzgodnień, mieliśmy do ojca przyjeżdżać na weekend, bo dziadek mieszkał od nas 30 km. Najpierw działało to dobrze. Ojciec chciał spędzać z nami czas. Potem jednak zaczęło mu coś wypadać i zostawiał nas z dziadkiem. Dziadkowi się to średnio podobało, więc zamiast spędzać z nami czas aktywnie, to zabierał nas na działkę, gdzie nie mieliśmy co robić (czasy sprzed smartphonów). Wtedy ambitnie czytałam wszystkie porady w działkowcu.
Chyba po ponad roku, rodzice złożyli papiery o rozwód w sądzie. W tym czasie zauważyliśmy, że wokół ojca kręci się inna kobieta. Ok, miał prawo układać sobie życie, ale mi się to bardzo nie podobało. Z prostego względu - najpierw brał nas na cały weekend - od szkoły w piątek do niedzieli wieczora. Gdy zaczął spotykać się z nową kobietą, brał nas w sobotę rano i przywoził do matki w niedzielę po 15. Podobno dlatego, żebyśmy mieli czas na naukę. Mnie to mniej bolało niż mojego brata, bo mnie już bardziej interesowali znajomi, ale on nadal chciał spędzać czas z ojcem.
Z mamą też nie było kolorowo. Rozwód spowodował, że całość kosztów utrzymania mieszkania spadła na nią. Pracowała za najniższą krajową. Często więc nasze prośby o markowe ciuchy, czy telefon komórkowy albo zwierzę, ignorowała, zamiast wytłumaczyć nam, że nie mamy pieniędzy. Gdy błagaliśmy o psa, mówiła, że jesteśmy nieodpowiedzialni, zamiast powiedzieć wprost, że na karmę i weterynarza nas nie stać. Mimo wszystko starła się nas nadal wysyłać na angielski, tylko już na godzinę raz na dwa tygodnie. Ojciec płacił śmieszne pieniądze pokroju 200 zł za każdego z nas.
Gdy doszło do sprawy rozwodowej, sędzina zapytała się nas, gdzie chcielibyśmy mieszkać. Powiedzieliśmy, że u mamy, bo mieliśmy tam znajomych, szkołę. Ja w naszym imieniu powiedziałam, że system weekendowy sprawdzał się dobrze, dopóki był od piątku popołudnia do niedzieli wieczora, bo mogliśmy go fajnie spędzić we 3. Sędzia zapytała się wtedy, czy teraz tak nie jest, więc powiedziałam zgodnie z prawdą, że teraz to tylko sobota i pół niedzieli.
Ojciec wziął to chyba za obrazę, bo po tej sytuacji, przestał się do nas odzywać. Na zasądzone alimenty w wysokości 350 zł za naszą dwójkę, był wściekły, bo nigdy tyle nie kosztowaliśmy. Użył dokładnie tego sformułowania. Kosztować.
Brat to bardzo przeżywał, ja już mniej. Na wizyty weekendowe się nie pojawiał, aż coś stało się, że przypomniał sobie o nas przed świętami. Dosłownie na dzień przed.
Chciał żebyśmy przyjechali na wigilię do niego. Mama powiedziała, że nie przyjedziemy, bo ona już naszykowała kolację dla nas 3 i babci z jej strony, ale jeśli chce, to może do nas dołączyć i zabrać nas po kolacji na pierwszy dzień świąt. Powiedział, że w takim razie on nas zabierze 1 dnia świąt. Przyjechał 2, bo jego nowa kobieta go zaprosiła do siebie i jej córki na wigilię, gdzie popił i nie chciał wsiadać za kółko wczorajszy.
W końcu spędzał z nami tak mało czasu, że nawet brat już nie chciał mieć z nim kontaktu. Jednocześnie koszty życia rosły i mama poszła o podwyższenie alimentów. Wtedy on zażądał opieki naprzemiennej w tygodniu. My już mieliśmy wtedy kolejno 17 i praktycznie 13 lat (brat grudniowy).
Staraliśmy się z ojcem porozmawiać, że to nie najlepszy pomysł, ale jak będziemy mieć wolne w szkole, to możemy się spotkać. To mu się też średnio podobało, bo on może nie mieć czasu. Zapytałam się go wtedy, że jak wyobraża sobie opiekę nad nami w tygodniu, gdy szkoły mamy w miejscowości A, a on w B, a z mamą mieszkamy w C (brat do gimnazjum chodził do mojego liceum, jako zespołu szkół). Stwierdził, że jesteśmy na tyle dorośli, aby jeździć autobusem. Do B z A jeździły dosłownie 3 autobusy, a do C popołudniu 4 rano 3.
On nie widział w tym przeszkód, bo przecież mam już 17 lat i zaraz będę mieć prawo jazdy. Na pytanie skąd mam wziąć pieniądze na auto i paliwo, odpowiedział, że da mi je mama, bo chce od niego alimentów w wysokości 600 złotych!
Na tym odechciało mi się dyskusji z tym człowiekiem. Odzywałam się do niego o tyle o ile, brat podobnie.
Ja z ojcem mam obecnie kontakt na zasadzie jednego telefonu w miesiącu, trwającego 15 minut. Mówi, że musimy się w końcu spotkać, gdy będę u niego w mieście. Gdy byłam w nim i proponowałam spotkanie, nie miał czasu. Sam się zalienował, a teraz dziwi się, że mamy go gdzieś.
I żeby nie było, uważam, że istnieją zjawiska, gdzie jedno z rodziców jest odcinane. Jednak tu mój ojciec sam wybrał jego nowe życie zamiast nas. Matka nigdy mu nie zabraniała kontaktów z nami, a wręcz go nakłaniała do przyjazdów do nas, albo zabrania nas do niego. On nie chciał z tego korzystać. I ma co ma - dwójkę dzieci, których realnie nie ma.
Ja miałam wtedy 14 lat, mój brat 10. Rodzice delikatnie mówiąc, nie dogadywali się od dłuższego czasu. Krzyki z obu stron były o wszystko. Od tego, że mamę ktoś zarysował na parkingu (to pamiętam doskonale, bo było to, gdy odbierała mnie z angielskiego dodatkowego) i ojciec wyzwał ją od kalek. Ona za to, że nie zrobił zakupów, o które prosiła i zamiast dać nam normalny obiad, kupił najtańsze mrożone pizze w lokalnym sklepie osiedlowym.
W końcu rodzice powiedzieli nam, że się rozwodzą. Ojciec się wyprowadził do swojego ojca (wdowca), my zostaliśmy w naszym mieszkaniu, które wcześniej należało do ciotki mojej mamy (ona je odziedziczyła). Nie chcieli nam mówić o co dokładnie poszło, powiedzieli tylko, że przestali do siebie pasować.
Nim złożyli papiery do sądu minęło trochę czasu i na podstawie uzgodnień, mieliśmy do ojca przyjeżdżać na weekend, bo dziadek mieszkał od nas 30 km. Najpierw działało to dobrze. Ojciec chciał spędzać z nami czas. Potem jednak zaczęło mu coś wypadać i zostawiał nas z dziadkiem. Dziadkowi się to średnio podobało, więc zamiast spędzać z nami czas aktywnie, to zabierał nas na działkę, gdzie nie mieliśmy co robić (czasy sprzed smartphonów). Wtedy ambitnie czytałam wszystkie porady w działkowcu.
Chyba po ponad roku, rodzice złożyli papiery o rozwód w sądzie. W tym czasie zauważyliśmy, że wokół ojca kręci się inna kobieta. Ok, miał prawo układać sobie życie, ale mi się to bardzo nie podobało. Z prostego względu - najpierw brał nas na cały weekend - od szkoły w piątek do niedzieli wieczora. Gdy zaczął spotykać się z nową kobietą, brał nas w sobotę rano i przywoził do matki w niedzielę po 15. Podobno dlatego, żebyśmy mieli czas na naukę. Mnie to mniej bolało niż mojego brata, bo mnie już bardziej interesowali znajomi, ale on nadal chciał spędzać czas z ojcem.
Z mamą też nie było kolorowo. Rozwód spowodował, że całość kosztów utrzymania mieszkania spadła na nią. Pracowała za najniższą krajową. Często więc nasze prośby o markowe ciuchy, czy telefon komórkowy albo zwierzę, ignorowała, zamiast wytłumaczyć nam, że nie mamy pieniędzy. Gdy błagaliśmy o psa, mówiła, że jesteśmy nieodpowiedzialni, zamiast powiedzieć wprost, że na karmę i weterynarza nas nie stać. Mimo wszystko starła się nas nadal wysyłać na angielski, tylko już na godzinę raz na dwa tygodnie. Ojciec płacił śmieszne pieniądze pokroju 200 zł za każdego z nas.
Gdy doszło do sprawy rozwodowej, sędzina zapytała się nas, gdzie chcielibyśmy mieszkać. Powiedzieliśmy, że u mamy, bo mieliśmy tam znajomych, szkołę. Ja w naszym imieniu powiedziałam, że system weekendowy sprawdzał się dobrze, dopóki był od piątku popołudnia do niedzieli wieczora, bo mogliśmy go fajnie spędzić we 3. Sędzia zapytała się wtedy, czy teraz tak nie jest, więc powiedziałam zgodnie z prawdą, że teraz to tylko sobota i pół niedzieli.
Ojciec wziął to chyba za obrazę, bo po tej sytuacji, przestał się do nas odzywać. Na zasądzone alimenty w wysokości 350 zł za naszą dwójkę, był wściekły, bo nigdy tyle nie kosztowaliśmy. Użył dokładnie tego sformułowania. Kosztować.
Brat to bardzo przeżywał, ja już mniej. Na wizyty weekendowe się nie pojawiał, aż coś stało się, że przypomniał sobie o nas przed świętami. Dosłownie na dzień przed.
Chciał żebyśmy przyjechali na wigilię do niego. Mama powiedziała, że nie przyjedziemy, bo ona już naszykowała kolację dla nas 3 i babci z jej strony, ale jeśli chce, to może do nas dołączyć i zabrać nas po kolacji na pierwszy dzień świąt. Powiedział, że w takim razie on nas zabierze 1 dnia świąt. Przyjechał 2, bo jego nowa kobieta go zaprosiła do siebie i jej córki na wigilię, gdzie popił i nie chciał wsiadać za kółko wczorajszy.
W końcu spędzał z nami tak mało czasu, że nawet brat już nie chciał mieć z nim kontaktu. Jednocześnie koszty życia rosły i mama poszła o podwyższenie alimentów. Wtedy on zażądał opieki naprzemiennej w tygodniu. My już mieliśmy wtedy kolejno 17 i praktycznie 13 lat (brat grudniowy).
Staraliśmy się z ojcem porozmawiać, że to nie najlepszy pomysł, ale jak będziemy mieć wolne w szkole, to możemy się spotkać. To mu się też średnio podobało, bo on może nie mieć czasu. Zapytałam się go wtedy, że jak wyobraża sobie opiekę nad nami w tygodniu, gdy szkoły mamy w miejscowości A, a on w B, a z mamą mieszkamy w C (brat do gimnazjum chodził do mojego liceum, jako zespołu szkół). Stwierdził, że jesteśmy na tyle dorośli, aby jeździć autobusem. Do B z A jeździły dosłownie 3 autobusy, a do C popołudniu 4 rano 3.
On nie widział w tym przeszkód, bo przecież mam już 17 lat i zaraz będę mieć prawo jazdy. Na pytanie skąd mam wziąć pieniądze na auto i paliwo, odpowiedział, że da mi je mama, bo chce od niego alimentów w wysokości 600 złotych!
Na tym odechciało mi się dyskusji z tym człowiekiem. Odzywałam się do niego o tyle o ile, brat podobnie.
Ja z ojcem mam obecnie kontakt na zasadzie jednego telefonu w miesiącu, trwającego 15 minut. Mówi, że musimy się w końcu spotkać, gdy będę u niego w mieście. Gdy byłam w nim i proponowałam spotkanie, nie miał czasu. Sam się zalienował, a teraz dziwi się, że mamy go gdzieś.
I żeby nie było, uważam, że istnieją zjawiska, gdzie jedno z rodziców jest odcinane. Jednak tu mój ojciec sam wybrał jego nowe życie zamiast nas. Matka nigdy mu nie zabraniała kontaktów z nami, a wręcz go nakłaniała do przyjazdów do nas, albo zabrania nas do niego. On nie chciał z tego korzystać. I ma co ma - dwójkę dzieci, których realnie nie ma.
Ocena:
128
(148)
Historia kerownika https://piekielni.pl/91871 przypomniała mi sytuację.
Pracowałem kiedyś w firmie świadczącej usługi dla post peerelowskiego molocha. Biuro mieliśmy w jednym z ich budynków, cała nasza ekipa w miarę wtedy była dosyć młoda, ludzie 25-35 lat.
W ramach restrukturyzacji przyszło do nas parę osób od zleceniodawcy - tam były cięcia, u nas przyjęli ich z otwartymi rękami jako tych znających branżę. Między innymi był Leszek, facet koło 60-tki. Leszek lubił na każdym kroku opowiadać, jak to z niejednego pieca chleb jadł i całą branżę ma w małym paluszku.
Jakoś po miesiącu Leszek koło południa przyszedł do naszej części biura z tekstem "chłopaki, chodźcie zobaczyć co znalazłem w szafie". No to idziemy.
Na miejscu zamiast do szafy Leszek podchodzi do swojego plecaka i wyciąga flaszkę wódki.
Mina mu zrzedła, gdy jednogłośnie stwierdziliśmy, że sorry, schowaj to, jesteśmy w pracy.
Za chwilę zaczęły się pielgrzymki z innych pięter (czyli z jego byłej firmy) do Leszka. Szczerze nie wiem, ile on tych flaszek w plecaku pomieścił.
Podobne pielgrzymki miały miejsce średnio raz w tygodniu. W inne dni Leszek potrafił zniknąć na pół dnia na innych piętrach.
Po kolejnych dwóch miesiącach Leszek był bardzo zdziwiony, że nie przeszedł okresu próbnego.
Pracowałem kiedyś w firmie świadczącej usługi dla post peerelowskiego molocha. Biuro mieliśmy w jednym z ich budynków, cała nasza ekipa w miarę wtedy była dosyć młoda, ludzie 25-35 lat.
W ramach restrukturyzacji przyszło do nas parę osób od zleceniodawcy - tam były cięcia, u nas przyjęli ich z otwartymi rękami jako tych znających branżę. Między innymi był Leszek, facet koło 60-tki. Leszek lubił na każdym kroku opowiadać, jak to z niejednego pieca chleb jadł i całą branżę ma w małym paluszku.
Jakoś po miesiącu Leszek koło południa przyszedł do naszej części biura z tekstem "chłopaki, chodźcie zobaczyć co znalazłem w szafie". No to idziemy.
Na miejscu zamiast do szafy Leszek podchodzi do swojego plecaka i wyciąga flaszkę wódki.
Mina mu zrzedła, gdy jednogłośnie stwierdziliśmy, że sorry, schowaj to, jesteśmy w pracy.
Za chwilę zaczęły się pielgrzymki z innych pięter (czyli z jego byłej firmy) do Leszka. Szczerze nie wiem, ile on tych flaszek w plecaku pomieścił.
Podobne pielgrzymki miały miejsce średnio raz w tygodniu. W inne dni Leszek potrafił zniknąć na pół dnia na innych piętrach.
Po kolejnych dwóch miesiącach Leszek był bardzo zdziwiony, że nie przeszedł okresu próbnego.
praca alkohol
Ocena:
125
(131)
Niebezpieczna jazda.
Na prawo jazdy zdałam za pierwszym razem, nie miałam żadnych problemów z teorią. Miasto zjechałam centymetr po centymetrze przed praktycznym egzaminem także i to poszło mi z łatwością. Problemy zaczęły się pojawiać w momencie, gdy zdobyłam prawo jazdy. Okazało się, że jestem, jak to określił pieszczotliwie mój partner - kasownikiem.
Niszczyłam wszystko przydrożne pachołki, kontener, słupki, a nawet ogrodzenie sąsiada. Okazało się, że w sytuacjach stresowych nie umiem panować nad autem. Tak więc w momencie, gdy wyjeżdżając z galerii odrąbałam lusterko, zdecydowałam, że przesiadam się na autobus. Najmniej zrozumienia okazała moja własna mama. Nakrzyczała na mnie, że tak szybko się poddaję. W jej ocenie skoro zdałam na prawo jazdy to się nadaje na kierowcę. Dowodziła, że moje liczne wypadki są naturalną drogą nauki, który przechodzi każdy początkujący kierowca. Próbowałam jej tłumaczyć, iż nie czuję się pewnie za kierownicą, ale moje argumenty trafiły w próżnię.
Cóż prawko leży na dnie szuflady, przynajmniej tak jest bezpiecznie dla wszystkich. Właściwie jazda autobusem nie jest tak zła.
Na prawo jazdy zdałam za pierwszym razem, nie miałam żadnych problemów z teorią. Miasto zjechałam centymetr po centymetrze przed praktycznym egzaminem także i to poszło mi z łatwością. Problemy zaczęły się pojawiać w momencie, gdy zdobyłam prawo jazdy. Okazało się, że jestem, jak to określił pieszczotliwie mój partner - kasownikiem.
Niszczyłam wszystko przydrożne pachołki, kontener, słupki, a nawet ogrodzenie sąsiada. Okazało się, że w sytuacjach stresowych nie umiem panować nad autem. Tak więc w momencie, gdy wyjeżdżając z galerii odrąbałam lusterko, zdecydowałam, że przesiadam się na autobus. Najmniej zrozumienia okazała moja własna mama. Nakrzyczała na mnie, że tak szybko się poddaję. W jej ocenie skoro zdałam na prawo jazdy to się nadaje na kierowcę. Dowodziła, że moje liczne wypadki są naturalną drogą nauki, który przechodzi każdy początkujący kierowca. Próbowałam jej tłumaczyć, iż nie czuję się pewnie za kierownicą, ale moje argumenty trafiły w próżnię.
Cóż prawko leży na dnie szuflady, przynajmniej tak jest bezpiecznie dla wszystkich. Właściwie jazda autobusem nie jest tak zła.
prawo jazdy
Ocena:
110
(128)
Przestawię wam pewną historią, którą podzieliła się ze mną koleżanka i jak się okazało (albo jak twierdzi koleżanka) - tylko ja nie przyklasnęłam jej uszami po jej wysłuchaniu.
Koleżanka opowiada, jak to było ostatnio na obiedzie z mężem.
Przy stoliku obok siedziało małżeństwo z dwójką dzieci, młodsze ok.2 lata, starsza ok. 4-5 lat. Otóż ta właśnie dziewczynka cały czas dość intensywnie wpatrywała się w koleżankę, robiła miny, pokazywała język. Rodzice zdawali się tego nie widzieć/nie zwracać uwagi.
Potem dziewczynka poszła do toalety, a gdy wracała otrzepywała ręce z wody i parę kropel skapnęło na koleżankę. Co zrobiła koleżanka? Niby przypadkiem oblała dzieciaka piwem.
Opowiadając mi to było taka z siebie dumna, że chyba była w szoku, gdy zapytałam jej czy ona na serio uważa, że ma się czym chwalić. Zapytałam czy nie uważa, że najpierw powinna zwrócić dziecku i rodzicom uwagę - gdyż chyba jest to pierwsze co robi dojrzały człowiek, a po drugie czy uważa, że oblewanie dzieciaka piwem jest adekwatną zemstą za kilka kropel wody, nawet przy założeniu, że dziecko zrobiło to specjalnie (gdyż sama znajoma przyznała, że była to raczej bezmyślność niż złośliwość).
Zdaniem koleżanki ja się czepiam, bo wszyscy inni słuchacze tej cudownej historii poparli jej zachowanie i uważają, że dzieciakowi się należało. Koleżanka uznała, że dała dzieciakowi lekcję, a z rodzicami nie miała zamiaru gadać, bo to na pewno patola, skoro pozwala dzieciakowi na takie zachowanie.
Koleżanka opowiada, jak to było ostatnio na obiedzie z mężem.
Przy stoliku obok siedziało małżeństwo z dwójką dzieci, młodsze ok.2 lata, starsza ok. 4-5 lat. Otóż ta właśnie dziewczynka cały czas dość intensywnie wpatrywała się w koleżankę, robiła miny, pokazywała język. Rodzice zdawali się tego nie widzieć/nie zwracać uwagi.
Potem dziewczynka poszła do toalety, a gdy wracała otrzepywała ręce z wody i parę kropel skapnęło na koleżankę. Co zrobiła koleżanka? Niby przypadkiem oblała dzieciaka piwem.
Opowiadając mi to było taka z siebie dumna, że chyba była w szoku, gdy zapytałam jej czy ona na serio uważa, że ma się czym chwalić. Zapytałam czy nie uważa, że najpierw powinna zwrócić dziecku i rodzicom uwagę - gdyż chyba jest to pierwsze co robi dojrzały człowiek, a po drugie czy uważa, że oblewanie dzieciaka piwem jest adekwatną zemstą za kilka kropel wody, nawet przy założeniu, że dziecko zrobiło to specjalnie (gdyż sama znajoma przyznała, że była to raczej bezmyślność niż złośliwość).
Zdaniem koleżanki ja się czepiam, bo wszyscy inni słuchacze tej cudownej historii poparli jej zachowanie i uważają, że dzieciakowi się należało. Koleżanka uznała, że dała dzieciakowi lekcję, a z rodzicami nie miała zamiaru gadać, bo to na pewno patola, skoro pozwala dzieciakowi na takie zachowanie.
Ocena:
105
(111)
Dobra, była historia o niemieckich kurierach, to i ja podzielę się historią powiązaną, która moim zdaniem jest piekielna.i przyprawia mnie od kilku dni o ból głowy.
Otóż prowadzę sklep internetowy i w miesiącu mam między 500, a 700 zamówień.
Mam podpisaną umowę z DHL i niemiecką pocztą (są to podmioty powiązane, ale jednak odrębne) na dwa produkty krajowe - paczki oraz tzw przesyłkę towarów. To drugie to przesyłki zdecydowanie tańsze, o maksymalnej wadze 1kg i wymiarach 35x25x5cm. Paczki mogą być bezpłatnie odbierane przez kuriera DHL, jednak przesyłka towarów obsługiwana jest przez niemiecką pocztę i muszą być samodzielnie dostarczone na pocztę, chyba, że ich liczba w roku przekracza 6000, wtedy jest możliwość podpisania nowej umowy, w której cena pojedynczej przesyłki nieznacznie wzrasta, ale są odbierane przez kuriera z siedziby firmy.
Od tego roku warunki obsługi tej usługi się zmieniły. Maksymalny wymiar zmieniono na 35x25x8cm, a usługę nazwano małą paczką i od tej pory odpowiedzialny jest za nią DHL, a nie poczta niemiecka. Jest to dla mnie osobiście spora różnica, gdyż już po pierwszych tygodniach widzę, że stosunek zwykłych paczek do małych paczek w wysyłanych przeze mnie zamówieniach zmienił z 30% do 70%, na 10% do 90%. Niby spoko, bo mogę klientom zaproponować tańszą przesyłkę (cena w stosunku do zeszłego roku wzrosła symbolicznie, nadal jest duża różnica między zwykłą paczką, a małą paczką).
Jest jednak jeden problem. Mimo, że jest to usługa obsługiwana przez DHL, nadal obowiązuje zasada, że te przesyłki muszą być osobiście dostarczane na pocztę. Problem? Problemem jest to, że przesyłki te na poczcie deponowane są w skrzynkach transportowych, do jednej skrzynki przy obecnych wymiarach wchodzą 2-3 paczki. Placówka pocztowa ma obowiązek przyjąć do 10 takich skrzynek, co daje liczbę 20-30 przesyłek. Biorąc pod uwagę, że przesyłki wysyłam 3 razy w tygodniu, a nie codziennie, zazwyczaj tych paczek mam więcej niż te 20-30. W związku z czym muszę liczyć albo na życzliwość pracownika placówki, który tych pojemników przyjmie więcej niż musi (a większość placówek to jakieś sklepy, które mają symboliczną przestrzeń na magazynowanie przesyłek pocztowych, więc mają problem nawet z tymi obowiązkowymi 10 pojemnikami).
Zdałam sobie zatem sprawę, że należy szukać rozwiązania alternatywnego, skontaktowałam się więc z DHL, pytając czy mogą mi zrobić ofertę na cenę paczek z odbiorem. Po numerze klienta pracownik infolinii uzyskał dostęp do statystyk moich przesyłek z zeszłego roku i stwierdził, że takiej oferty nie może mi zrobić, bo w zeszłym roku nie miałam 6000 przesyłek (razem z paczkami zwykłymi miałam, z małych paczek brakowało mi 500 do pułapu 6000 w roku). Zwróciłam uwagę, że w tym roku z pewnością tych paczek będzie więcej, gdyż z roku na rok sklep się rozrasta, małe paczki wyprą trochę zwykłe paczki, więc podejrzewam, że pułap 6000 zostanie spokojnie osiągnięty. No to mam się zgłosić jak już te 6000 osiągnę. Alternatywnie zaproponowano mi płatny serwis odbioru poczty ze sklepu i w celu uzyskania oferty podesłano mi formularz kontaktowy.
Wypełniłam go i dostaję telefon z pytaniem, co ja wysyłam. Odparłam, że głównie chodzi o odbiór małych paczek, a tu zostałam poinformowana, że dany serwis zajmuje się tylko odbiorem przesyłek pocztowych, a za małe paczki odpowiedzialny jest DHL i z nimi mam rozmawiać. Na moją odpowiedź, że właśnie DHL mnie do nich przysłał, usłyszałam: "a to ja nie wiem".
Sytuacja więc wygląda tak, że mam za dużo przesyłek, aby zdawać je w placówce pocztowej. Mam ich za mało, aby odbierał je ode mnie kurier. Jeszcze hitem jest to, że pracownica jednego z punktów poleciła mi pojechać do głównej placówki pocztowej w mieście, gdyż tam mają duże powierzchnie magazynowe i nie powinno być problemu z przyjęciem większej ilości.
Tam jednak nie tylko mieli problem z przyjęciem większej ilości, ale mają problem z przyjęciem nawet obowiązkowej liczby 10 pojemników, a tamtym momencie przywiozłam ich 5 i pracownica stwierdziła, że warunkowo je przyjmie, ale mam więcej do nich nie przychodzić. Zapytałam czy ich nie obowiązuje regulamin, który przewiduje, że do 10 pojemników muszą przyjąć bez szemrania, na co kobieta stwierdziła, że ona nic o takim zapisie nie wie, poza tym oni nie są placówką pocztową, tylko placówką banku pocztowego z obsługą produktów pocztowych. Zapytałam więc, gdzie znajdę placówkę pocztową i usłyszałam:
- Nie ma już placówek pocztowych, są tylko placówki bankowe i parcel shopy. A taką ilością tych paczek to niech sobie pani jedzie do centrali do B (miasto 50 km dalej), tam może pani oddawać bez limitów.
Na ten moment wymogłam na DHL przygotowanie dla mnie oferty na odbiór małych paczek, gdyż jeśli sytuacja taka jaka jest, czyli, że muszę jechać do 2-3 różnych placówek, aby zdać zamówienia z jednego dnia, to po prostu muszę przejść do konkurencji i to nie jest groźba, tylko po prostu fakt.
Niestety, czasy niemieckie Ordnung muss sein dawno minęły...
Otóż prowadzę sklep internetowy i w miesiącu mam między 500, a 700 zamówień.
Mam podpisaną umowę z DHL i niemiecką pocztą (są to podmioty powiązane, ale jednak odrębne) na dwa produkty krajowe - paczki oraz tzw przesyłkę towarów. To drugie to przesyłki zdecydowanie tańsze, o maksymalnej wadze 1kg i wymiarach 35x25x5cm. Paczki mogą być bezpłatnie odbierane przez kuriera DHL, jednak przesyłka towarów obsługiwana jest przez niemiecką pocztę i muszą być samodzielnie dostarczone na pocztę, chyba, że ich liczba w roku przekracza 6000, wtedy jest możliwość podpisania nowej umowy, w której cena pojedynczej przesyłki nieznacznie wzrasta, ale są odbierane przez kuriera z siedziby firmy.
Od tego roku warunki obsługi tej usługi się zmieniły. Maksymalny wymiar zmieniono na 35x25x8cm, a usługę nazwano małą paczką i od tej pory odpowiedzialny jest za nią DHL, a nie poczta niemiecka. Jest to dla mnie osobiście spora różnica, gdyż już po pierwszych tygodniach widzę, że stosunek zwykłych paczek do małych paczek w wysyłanych przeze mnie zamówieniach zmienił z 30% do 70%, na 10% do 90%. Niby spoko, bo mogę klientom zaproponować tańszą przesyłkę (cena w stosunku do zeszłego roku wzrosła symbolicznie, nadal jest duża różnica między zwykłą paczką, a małą paczką).
Jest jednak jeden problem. Mimo, że jest to usługa obsługiwana przez DHL, nadal obowiązuje zasada, że te przesyłki muszą być osobiście dostarczane na pocztę. Problem? Problemem jest to, że przesyłki te na poczcie deponowane są w skrzynkach transportowych, do jednej skrzynki przy obecnych wymiarach wchodzą 2-3 paczki. Placówka pocztowa ma obowiązek przyjąć do 10 takich skrzynek, co daje liczbę 20-30 przesyłek. Biorąc pod uwagę, że przesyłki wysyłam 3 razy w tygodniu, a nie codziennie, zazwyczaj tych paczek mam więcej niż te 20-30. W związku z czym muszę liczyć albo na życzliwość pracownika placówki, który tych pojemników przyjmie więcej niż musi (a większość placówek to jakieś sklepy, które mają symboliczną przestrzeń na magazynowanie przesyłek pocztowych, więc mają problem nawet z tymi obowiązkowymi 10 pojemnikami).
Zdałam sobie zatem sprawę, że należy szukać rozwiązania alternatywnego, skontaktowałam się więc z DHL, pytając czy mogą mi zrobić ofertę na cenę paczek z odbiorem. Po numerze klienta pracownik infolinii uzyskał dostęp do statystyk moich przesyłek z zeszłego roku i stwierdził, że takiej oferty nie może mi zrobić, bo w zeszłym roku nie miałam 6000 przesyłek (razem z paczkami zwykłymi miałam, z małych paczek brakowało mi 500 do pułapu 6000 w roku). Zwróciłam uwagę, że w tym roku z pewnością tych paczek będzie więcej, gdyż z roku na rok sklep się rozrasta, małe paczki wyprą trochę zwykłe paczki, więc podejrzewam, że pułap 6000 zostanie spokojnie osiągnięty. No to mam się zgłosić jak już te 6000 osiągnę. Alternatywnie zaproponowano mi płatny serwis odbioru poczty ze sklepu i w celu uzyskania oferty podesłano mi formularz kontaktowy.
Wypełniłam go i dostaję telefon z pytaniem, co ja wysyłam. Odparłam, że głównie chodzi o odbiór małych paczek, a tu zostałam poinformowana, że dany serwis zajmuje się tylko odbiorem przesyłek pocztowych, a za małe paczki odpowiedzialny jest DHL i z nimi mam rozmawiać. Na moją odpowiedź, że właśnie DHL mnie do nich przysłał, usłyszałam: "a to ja nie wiem".
Sytuacja więc wygląda tak, że mam za dużo przesyłek, aby zdawać je w placówce pocztowej. Mam ich za mało, aby odbierał je ode mnie kurier. Jeszcze hitem jest to, że pracownica jednego z punktów poleciła mi pojechać do głównej placówki pocztowej w mieście, gdyż tam mają duże powierzchnie magazynowe i nie powinno być problemu z przyjęciem większej ilości.
Tam jednak nie tylko mieli problem z przyjęciem większej ilości, ale mają problem z przyjęciem nawet obowiązkowej liczby 10 pojemników, a tamtym momencie przywiozłam ich 5 i pracownica stwierdziła, że warunkowo je przyjmie, ale mam więcej do nich nie przychodzić. Zapytałam czy ich nie obowiązuje regulamin, który przewiduje, że do 10 pojemników muszą przyjąć bez szemrania, na co kobieta stwierdziła, że ona nic o takim zapisie nie wie, poza tym oni nie są placówką pocztową, tylko placówką banku pocztowego z obsługą produktów pocztowych. Zapytałam więc, gdzie znajdę placówkę pocztową i usłyszałam:
- Nie ma już placówek pocztowych, są tylko placówki bankowe i parcel shopy. A taką ilością tych paczek to niech sobie pani jedzie do centrali do B (miasto 50 km dalej), tam może pani oddawać bez limitów.
Na ten moment wymogłam na DHL przygotowanie dla mnie oferty na odbiór małych paczek, gdyż jeśli sytuacja taka jaka jest, czyli, że muszę jechać do 2-3 różnych placówek, aby zdać zamówienia z jednego dnia, to po prostu muszę przejść do konkurencji i to nie jest groźba, tylko po prostu fakt.
Niestety, czasy niemieckie Ordnung muss sein dawno minęły...
sklepy_internetowe
Ocena:
89
(97)
Na początku lat 90 ubiegłego wieku pracowałem w małej firmie produkcyjnej. Akurat otworzyliśmy się na prywatyzację i zostaliśmy kupieni przez Niemca. Dla mnie - młodego - i wielu pracowników starszej daty to było pierwsze zetknięcie z zachodnią cywilizacją na wyciągniecie ręki.
Przyjechał gościu (Roland) lat około 30. Sprawił na nas pozytywne wrażenie - miły, przedsiębiorczy, uśmiechnięty. Opiszę kilka piekielności z tej firmy.
Na przywitanie nowy właściciel zorganizował piknik zapoznawczy. Ja akurat w nim nie uczestniczyłem, więc opiszę przebieg z zasłyszanych relacji.
Roland wynajął mały ośrodek nad jeziorem na popołudniowe spotkanie całej załogi przy ognisku. Zorganizował kiełbaski, pieczywo i - najważniejsze - piwo. Dużo piwa. Niemieckie i w puszkach. Szwedzki stół się uginał.
Przyjechała ekipa - 25 osób z produkcji i 5 z biura. Roland próbował zacieśnić więzy, ale z powodu bariery językowej mógł porozmawiać tylko z dyrektorem i jednym kolegą z produkcji. Reszta się wyraźnie izolowała, jakby bojąc się słyszeć obcą mowę. Biurowi jeszcze jako-tako trzymali poziom, a tymczasem produkcyjni...
Przyszli, wypili po piwie-dwa-trzy, porechotali pomiędzy sobą, doszli do wniosku że tu są za wysokie progi dla nich więc przenoszą imprezę, ale skoro zaopatrzenie jest darmowe to żal żeby się zmarnowało. Każdy po kolei podchodził do stołu, brał kilka kiełbas i piwa ile mógł unieść i pomieścić po kieszeniach po czym z uśmiechem udali się na działkę kolegi Stefana.
Roland oniemiał. Pytał dyrektora o co tu chodzi, co zrobił nie tak? Nie mieściło mu się w głowie, że tak można.
Siara na całej linii.
c.d.n.
Przyjechał gościu (Roland) lat około 30. Sprawił na nas pozytywne wrażenie - miły, przedsiębiorczy, uśmiechnięty. Opiszę kilka piekielności z tej firmy.
Na przywitanie nowy właściciel zorganizował piknik zapoznawczy. Ja akurat w nim nie uczestniczyłem, więc opiszę przebieg z zasłyszanych relacji.
Roland wynajął mały ośrodek nad jeziorem na popołudniowe spotkanie całej załogi przy ognisku. Zorganizował kiełbaski, pieczywo i - najważniejsze - piwo. Dużo piwa. Niemieckie i w puszkach. Szwedzki stół się uginał.
Przyjechała ekipa - 25 osób z produkcji i 5 z biura. Roland próbował zacieśnić więzy, ale z powodu bariery językowej mógł porozmawiać tylko z dyrektorem i jednym kolegą z produkcji. Reszta się wyraźnie izolowała, jakby bojąc się słyszeć obcą mowę. Biurowi jeszcze jako-tako trzymali poziom, a tymczasem produkcyjni...
Przyszli, wypili po piwie-dwa-trzy, porechotali pomiędzy sobą, doszli do wniosku że tu są za wysokie progi dla nich więc przenoszą imprezę, ale skoro zaopatrzenie jest darmowe to żal żeby się zmarnowało. Każdy po kolei podchodził do stołu, brał kilka kiełbas i piwa ile mógł unieść i pomieścić po kieszeniach po czym z uśmiechem udali się na działkę kolegi Stefana.
Roland oniemiał. Pytał dyrektora o co tu chodzi, co zrobił nie tak? Nie mieściło mu się w głowie, że tak można.
Siara na całej linii.
c.d.n.
praca zachód impreza
Ocena:
132
(150)
Coś widzę, że będzie teraz moda na diety i odchudzanie, więc dodam ;)
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
dieta odchudzanie psychika
Ocena:
175
(191)
Pewnie otworzę puszkę Pandory odnośnie wszelkiego rodzaju opinii w internecie (albo odnośnie jakości usług medycznych), ale jest pewne zjawisko, niewiarygodnie dla mnie frustrujące, objawiające się przy szukaniu rożnej maści specjalistów branży medycznej.
Generalnie z mojej obserwacji wynika, że na niektórych portalach z opiniami na temat lekarzy działa to nawet nieźle - przykładem jest tutaj ten najpopularniejszy portal na Z L, choć mam wrażenie, że trzeba się naprawdę postarać, żeby mieć tam średnią poniżej 5 gwiazdek. Natomiast zarówno w mapach, jak i innych stronach podobnych do Z L spotykam się z tym, że lekarze i placówki mają bardzo niskie opinie i kiedy rozwijam te opinie, żeby sobie poczytać co poszło nie tak, dowiaduję się, że ktoś wystawił jedną gwiazdkę, bo „lekarz był niemiły”.
Rekordzistami w takich opiniach są szpitale, które nie przekraczają z reguły 3 gwiazdek w ocenie na 5, a większość opinii dotyczy niesmacznego jedzenia lub opryskliwej pielęgniarki. I w momencie kiedy staję przed problemem medycznym i szukam specjalisty, któremu mogę zaufać, mam nie lada zagwozdkę, bo takie opinie nie są w żadnym stopniu pomocne.
Ja rozumiem, że niektórzy oceniają po prostu całość „usługi”, że lekarz nie powinien być nieuprzejmy i jest to słuszna uwaga, która powinna obniżać ocenę, ale jeśli merytorycznie było ok, to chyba wystawianie 1/5 jest srogą przesadą.
Niedawno bliska mi osoba dostała diagnozę bardzo złośliwego raka, miotaliśmy się między kilkoma placówkami, bo nie da się dotrzeć do wartościowych opinii przebijając się przez tysiące komentarzy o niesmacznym jedzeniu. Szczerze, g*wno mnie obchodzi jakie jest jedzenie i czy personel jest uprzejmy, jeśli tylko dobrze wyleczą coś trudnego do wyleczenia.
Generalnie z mojej obserwacji wynika, że na niektórych portalach z opiniami na temat lekarzy działa to nawet nieźle - przykładem jest tutaj ten najpopularniejszy portal na Z L, choć mam wrażenie, że trzeba się naprawdę postarać, żeby mieć tam średnią poniżej 5 gwiazdek. Natomiast zarówno w mapach, jak i innych stronach podobnych do Z L spotykam się z tym, że lekarze i placówki mają bardzo niskie opinie i kiedy rozwijam te opinie, żeby sobie poczytać co poszło nie tak, dowiaduję się, że ktoś wystawił jedną gwiazdkę, bo „lekarz był niemiły”.
Rekordzistami w takich opiniach są szpitale, które nie przekraczają z reguły 3 gwiazdek w ocenie na 5, a większość opinii dotyczy niesmacznego jedzenia lub opryskliwej pielęgniarki. I w momencie kiedy staję przed problemem medycznym i szukam specjalisty, któremu mogę zaufać, mam nie lada zagwozdkę, bo takie opinie nie są w żadnym stopniu pomocne.
Ja rozumiem, że niektórzy oceniają po prostu całość „usługi”, że lekarz nie powinien być nieuprzejmy i jest to słuszna uwaga, która powinna obniżać ocenę, ale jeśli merytorycznie było ok, to chyba wystawianie 1/5 jest srogą przesadą.
Niedawno bliska mi osoba dostała diagnozę bardzo złośliwego raka, miotaliśmy się między kilkoma placówkami, bo nie da się dotrzeć do wartościowych opinii przebijając się przez tysiące komentarzy o niesmacznym jedzeniu. Szczerze, g*wno mnie obchodzi jakie jest jedzenie i czy personel jest uprzejmy, jeśli tylko dobrze wyleczą coś trudnego do wyleczenia.
Internet i placówki medyczne
Ocena:
131
(141)
Jestem właścicielem 4 pokojowego mieszkania.
Postanowiłem zarobić i je wynająć. Zgłosiło się małżeństwo. Umowa podpisana na 5 lat u notariusza. Przyszli, obejrzeli i zadali pytanie dlaczego są tylko gołe ściany. Odpowiedziałem, że kwestia umeblowania należy do wynajmującego gdyż każdy ma różne gusta.
Po okresie najmu wypowiedziałem umowę. Lokatorzy się wkurzyli i poniszczyli wszystko co się da. Powiedziałem, że odliczę im to z kaucji. Myśleli że kaucja nie pokryje strat. Dopiero gdy uświadomiłem ich, że to co zniszczyli należało do nich, a mi kaucja pokryje straty... takich bluzgów nie słyszałem od jego żony pod adresem męża gdy zorientowali się co zrobili.
Mieszkanie ponownie wynająłem z gołymi ścianami. Ciekawe czy kolejni lokatorzy będą tak samo inteligentni.
Postanowiłem zarobić i je wynająć. Zgłosiło się małżeństwo. Umowa podpisana na 5 lat u notariusza. Przyszli, obejrzeli i zadali pytanie dlaczego są tylko gołe ściany. Odpowiedziałem, że kwestia umeblowania należy do wynajmującego gdyż każdy ma różne gusta.
Po okresie najmu wypowiedziałem umowę. Lokatorzy się wkurzyli i poniszczyli wszystko co się da. Powiedziałem, że odliczę im to z kaucji. Myśleli że kaucja nie pokryje strat. Dopiero gdy uświadomiłem ich, że to co zniszczyli należało do nich, a mi kaucja pokryje straty... takich bluzgów nie słyszałem od jego żony pod adresem męża gdy zorientowali się co zrobili.
Mieszkanie ponownie wynająłem z gołymi ścianami. Ciekawe czy kolejni lokatorzy będą tak samo inteligentni.
mieszkanie wynajem kaucja
Ocena:
146
(172)