Coś widzę, że będzie teraz moda na diety i odchudzanie, więc dodam ;)
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
dieta odchudzanie psychika
Ocena:
121
(135)
Pewnie otworzę puszkę Pandory odnośnie wszelkiego rodzaju opinii w internecie (albo odnośnie jakości usług medycznych), ale jest pewne zjawisko, niewiarygodnie dla mnie frustrujące, objawiające się przy szukaniu rożnej maści specjalistów branży medycznej.
Generalnie z mojej obserwacji wynika, że na niektórych portalach z opiniami na temat lekarzy działa to nawet nieźle - przykładem jest tutaj ten najpopularniejszy portal na Z L, choć mam wrażenie, że trzeba się naprawdę postarać, żeby mieć tam średnią poniżej 5 gwiazdek. Natomiast zarówno w mapach, jak i innych stronach podobnych do Z L spotykam się z tym, że lekarze i placówki mają bardzo niskie opinie i kiedy rozwijam te opinie, żeby sobie poczytać co poszło nie tak, dowiaduję się, że ktoś wystawił jedną gwiazdkę, bo „lekarz był niemiły”.
Rekordzistami w takich opiniach są szpitale, które nie przekraczają z reguły 3 gwiazdek w ocenie na 5, a większość opinii dotyczy niesmacznego jedzenia lub opryskliwej pielęgniarki. I w momencie kiedy staję przed problemem medycznym i szukam specjalisty, któremu mogę zaufać, mam nie lada zagwozdkę, bo takie opinie nie są w żadnym stopniu pomocne.
Ja rozumiem, że niektórzy oceniają po prostu całość „usługi”, że lekarz nie powinien być nieuprzejmy i jest to słuszna uwaga, która powinna obniżać ocenę, ale jeśli merytorycznie było ok, to chyba wystawianie 1/5 jest srogą przesadą.
Niedawno bliska mi osoba dostała diagnozę bardzo złośliwego raka, miotaliśmy się między kilkoma placówkami, bo nie da się dotrzeć do wartościowych opinii przebijając się przez tysiące komentarzy o niesmacznym jedzeniu. Szczerze, g*wno mnie obchodzi jakie jest jedzenie i czy personel jest uprzejmy, jeśli tylko dobrze wyleczą coś trudnego do wyleczenia.
Generalnie z mojej obserwacji wynika, że na niektórych portalach z opiniami na temat lekarzy działa to nawet nieźle - przykładem jest tutaj ten najpopularniejszy portal na Z L, choć mam wrażenie, że trzeba się naprawdę postarać, żeby mieć tam średnią poniżej 5 gwiazdek. Natomiast zarówno w mapach, jak i innych stronach podobnych do Z L spotykam się z tym, że lekarze i placówki mają bardzo niskie opinie i kiedy rozwijam te opinie, żeby sobie poczytać co poszło nie tak, dowiaduję się, że ktoś wystawił jedną gwiazdkę, bo „lekarz był niemiły”.
Rekordzistami w takich opiniach są szpitale, które nie przekraczają z reguły 3 gwiazdek w ocenie na 5, a większość opinii dotyczy niesmacznego jedzenia lub opryskliwej pielęgniarki. I w momencie kiedy staję przed problemem medycznym i szukam specjalisty, któremu mogę zaufać, mam nie lada zagwozdkę, bo takie opinie nie są w żadnym stopniu pomocne.
Ja rozumiem, że niektórzy oceniają po prostu całość „usługi”, że lekarz nie powinien być nieuprzejmy i jest to słuszna uwaga, która powinna obniżać ocenę, ale jeśli merytorycznie było ok, to chyba wystawianie 1/5 jest srogą przesadą.
Niedawno bliska mi osoba dostała diagnozę bardzo złośliwego raka, miotaliśmy się między kilkoma placówkami, bo nie da się dotrzeć do wartościowych opinii przebijając się przez tysiące komentarzy o niesmacznym jedzeniu. Szczerze, g*wno mnie obchodzi jakie jest jedzenie i czy personel jest uprzejmy, jeśli tylko dobrze wyleczą coś trudnego do wyleczenia.
Internet i placówki medyczne
Ocena:
110
(118)
Jestem właścicielem 4 pokojowego mieszkania.
Postanowiłem zarobić i je wynająć. Zgłosiło się małżeństwo. Umowa podpisana na 5 lat u notariusza. Przyszli, obejrzeli i zadali pytanie dlaczego są tylko gołe ściany. Odpowiedziałem, że kwestia umeblowania należy do wynajmującego gdyż każdy ma różne gusta.
Po okresie najmu wypowiedziałem umowę. Lokatorzy się wkurzyli i poniszczyli wszystko co się da. Powiedziałem, że odliczę im to z kaucji. Myśleli że kaucja nie pokryje strat. Dopiero gdy uświadomiłem ich, że to co zniszczyli należało do nich, a mi kaucja pokryje straty... takich bluzgów nie słyszałem od jego żony pod adresem męża gdy zorientowali się co zrobili.
Mieszkanie ponownie wynająłem z gołymi ścianami. Ciekawe czy kolejni lokatorzy będą tak samo inteligentni.
Postanowiłem zarobić i je wynająć. Zgłosiło się małżeństwo. Umowa podpisana na 5 lat u notariusza. Przyszli, obejrzeli i zadali pytanie dlaczego są tylko gołe ściany. Odpowiedziałem, że kwestia umeblowania należy do wynajmującego gdyż każdy ma różne gusta.
Po okresie najmu wypowiedziałem umowę. Lokatorzy się wkurzyli i poniszczyli wszystko co się da. Powiedziałem, że odliczę im to z kaucji. Myśleli że kaucja nie pokryje strat. Dopiero gdy uświadomiłem ich, że to co zniszczyli należało do nich, a mi kaucja pokryje straty... takich bluzgów nie słyszałem od jego żony pod adresem męża gdy zorientowali się co zrobili.
Mieszkanie ponownie wynająłem z gołymi ścianami. Ciekawe czy kolejni lokatorzy będą tak samo inteligentni.
mieszkanie wynajem kaucja
Ocena:
132
(158)
Idą święta więc będzie o odchudzaniu.
Jestem szczupła zawdzięczam to intensywnej diecie i ćwiczeniom. Jestem dumna z efektów jakie przynosi moja ciężka praca nad sylwetką. Nie mam dobrych genów, można wręcz powiedzieć, że genetyczne jestem paśnikiem. Niestety mam ostatnio wrażenie, że tylko ja chodzę na siłownię, wszyscy inni wygląd zawdzięczają genom. Mam też poczucie, że mówienie o ćwiczeniach jest żenującym tematem o którym się nie wspomina w towarzystwie.
Ukoronowaniem moich wniosków nich będzie wspomnienie ostatniego spotkania ze znajomymi. Na stole były sałatki, alkohol i ciasto. Z zadowoleniem skubałam chudą sałatkę, gdy nagle padło hasło- spróbuj serniczka. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie jem słodyczy. Z pozoru zwyczajna odpowiedź natychmiast uruchomiła całe towarzystwo. No i się zaczęło, ruszyła fala pytań. Moja krótka wypowiedź, że dam o formę, dlatego nie chcę jeść ciasta nie spotkała się ze zrozumieniem. Towarzystwo argumentowało, iż jestem szczupła, mogę sobie pozwolić (jestem szczupła bo sobie nie pozwalam), no tylko mały kawałeczek, usłyszałam wręcz, że jestem nietowarzyska bo nie chcę robić tego co inni. Oczywiście rozgorzała się dyskusja z której jasno wynikło, że jestem dziwadłem bo jako jedyna ćwiczę, naturalne wszyscy w towarzystwie jedzą co chcą w dowolnej ilości.
Oczywiście ta kwestia nie dotyczyła otyłej koleżanki, bo z kolei jej waga wynika z choroby (na pewno nie ogromnej ilości chipsów, które pochłania na potęgę). Ostatecznie otyła koleżanka się na mnie obraziła, gdyż nie jedząc ciasta na pewno czynię aluzję w stronę jej wagi.
Mam poczucie, że lepiej przyznać się do odmiennej orientacji niż do diety.
Jestem szczupła zawdzięczam to intensywnej diecie i ćwiczeniom. Jestem dumna z efektów jakie przynosi moja ciężka praca nad sylwetką. Nie mam dobrych genów, można wręcz powiedzieć, że genetyczne jestem paśnikiem. Niestety mam ostatnio wrażenie, że tylko ja chodzę na siłownię, wszyscy inni wygląd zawdzięczają genom. Mam też poczucie, że mówienie o ćwiczeniach jest żenującym tematem o którym się nie wspomina w towarzystwie.
Ukoronowaniem moich wniosków nich będzie wspomnienie ostatniego spotkania ze znajomymi. Na stole były sałatki, alkohol i ciasto. Z zadowoleniem skubałam chudą sałatkę, gdy nagle padło hasło- spróbuj serniczka. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie jem słodyczy. Z pozoru zwyczajna odpowiedź natychmiast uruchomiła całe towarzystwo. No i się zaczęło, ruszyła fala pytań. Moja krótka wypowiedź, że dam o formę, dlatego nie chcę jeść ciasta nie spotkała się ze zrozumieniem. Towarzystwo argumentowało, iż jestem szczupła, mogę sobie pozwolić (jestem szczupła bo sobie nie pozwalam), no tylko mały kawałeczek, usłyszałam wręcz, że jestem nietowarzyska bo nie chcę robić tego co inni. Oczywiście rozgorzała się dyskusja z której jasno wynikło, że jestem dziwadłem bo jako jedyna ćwiczę, naturalne wszyscy w towarzystwie jedzą co chcą w dowolnej ilości.
Oczywiście ta kwestia nie dotyczyła otyłej koleżanki, bo z kolei jej waga wynika z choroby (na pewno nie ogromnej ilości chipsów, które pochłania na potęgę). Ostatecznie otyła koleżanka się na mnie obraziła, gdyż nie jedząc ciasta na pewno czynię aluzję w stronę jej wagi.
Mam poczucie, że lepiej przyznać się do odmiennej orientacji niż do diety.
dieta figura
Ocena:
136
(166)
Historia o nadużyciach przy naprawie telefonów już zniknęła, ale mnie zainspirowała do opisu od strony klienta.
Mój tata, człowiek w zaawansowanym wieku, niedowidzący, i z niepełnosprawną dłonią (każdy z tych elementów widoczny) wybrał się do punktu usługowego po baterię do pilota i poprosił od razu o wymianę, co panu zajęło jakieś 15 sekund. Bateria kosztowała jakieś 10 złotych, a za wymianę zażyczył sobie około 90 zł. Przy czym o cenie poinformował po wykonaniu usługi, wcześniej nie sugerował, że będzie to sporo kosztowało, albo, że nie jest chętny do wymiany. Tata oznajmił, że na taka kwotę przygotowany nie był, na co pan poświęcił kolejne 15 sekund, baterię wyjął i sprzedał osobno za wspomniane 10 zł.
Koniec historii, ale zadziwienie zostało.
Mój tata, człowiek w zaawansowanym wieku, niedowidzący, i z niepełnosprawną dłonią (każdy z tych elementów widoczny) wybrał się do punktu usługowego po baterię do pilota i poprosił od razu o wymianę, co panu zajęło jakieś 15 sekund. Bateria kosztowała jakieś 10 złotych, a za wymianę zażyczył sobie około 90 zł. Przy czym o cenie poinformował po wykonaniu usługi, wcześniej nie sugerował, że będzie to sporo kosztowało, albo, że nie jest chętny do wymiany. Tata oznajmił, że na taka kwotę przygotowany nie był, na co pan poświęcił kolejne 15 sekund, baterię wyjął i sprzedał osobno za wspomniane 10 zł.
Koniec historii, ale zadziwienie zostało.
uslugi
Ocena:
152
(160)
Moja lepsza połowa mieszkała przez jakiś czas w niewielkiej mieścinie w Niemczech. Jako, że możliwości zakupów były tam dość ograniczone, dużo zamawiała w internecie.
Ostatnio przy okazji jakichś problemów z dostawą paczki, żonka opowiedziała mi o paru sytuacjach, jakie miała wtedy z kurierami i sąsiadami.
Ogólnie w Niemczech zazwyczaj sklepy oferują jeden rodzaj dostawy. Paczkomaty, o ile dobrze zrozumiałem, są raczej rzadkością i rządzą się nieco innymi prawami niż w Polsce, za to można zamawiać do punktów odbioru, ale nie każdy sklep oferuje taką opcję. Żona więc zazwyczaj zamawiała na adres i na początku dawała okejkę na odstawienie paczek pod drzwiami. Po tym jednak jak jedna z paczek zginęła spod drzwi, zrezygnowała z tej opcji. Wiązało się to z tym, że paczki w przypadku, gdy kurier nie zastał jej w domu albo lądowały w punktach odbioru albo u sąsiadów. I z tym wiąże się kilka piekielnych sytuacji, jakie ją spotkały.
1. Paczka zostawiona o sąsiadki. Żona kilka dni z rzędu usiłowała paczkę odebrać, jednak sąsiadka nigdy nie otwierała. Żona w końcu zostawiła kartkę w drzwiach z prośbą o telefon, gdy sąsiadka będzie w domu, aby mogła podejść i odebrać swoją paczkę. Kartka wesoło tkwiła w drzwiach kolejne kilka dni. Po kontakcie z firmą kurierską okazało się, że generalnie oni mają w regulaminie, że w razie W mogą zostawić paczkę o sąsiadów, więc można im naskoczyć. Żona pogodzona ze stratą zamówiła towar ponownie. Sąsiadka zadzwoniła miesiąc później. Gdy żona przyszła po paczkę, sąsiadka przyznała, że wzięła paczkę i tego samego dnia wyjechała na miesiąc. Nie widziała w swoim zachowaniu nic złego, a wręcz się obraziła, bo ona chciała dobrze, a dostała pretensje i już nigdy nie przyjmie dla nikogo paczki. Może to i lepiej.
2. Żona zastaje w skrzynce kartkę, że paczka znajduje się u sąsiada. Po odwiedzinach ten stwierdził, że owszem, paczkę teoretycznie przyjął, ale tak naprawdę kazał ją postawić pod drzwiami żony, bo on nie ma miejsca w domu. Paczka oczywiście zaginęła. Wartość znikoma, a sąsiad był mocno starszym człowiekiem, więc żona nie robiła problemów, jedynie poprosiła, aby więcej tak nie robił, na co sąsiad stwierdził, że babom to się nie dogodzi.
3. Chyba najbardziej bezczelna akcja. Otóż jedna z sąsiadek przyjęła paczkę dla żony, gdy żona po nią przyszła sąsiadka zażądała 5€ za przechowanie paczki. Żonka odmówiła zapłacenia i twardo żądała wydania paczki grożąc wezwaniem policji. Kobieta splunęła jej pod nogi i rzuciła w nią paczką, wyzywając od polskich prostytutek. A była to pani o typowo polskich nazwisku.
Co ciekawe, po około 2 latach mieszkania tam, żona przeprowadziła się w inną część miasta. I tam już nie było problemu ani ze znikającymi paczkami ani z sąsiadami mającymi problem z oddaniem przyjętej paczki.
A dodałem, że czynsz w pierwszym mieszkaniu był z jakichś przyczyn wyjątkowo atrakcyjny.?
Ostatnio przy okazji jakichś problemów z dostawą paczki, żonka opowiedziała mi o paru sytuacjach, jakie miała wtedy z kurierami i sąsiadami.
Ogólnie w Niemczech zazwyczaj sklepy oferują jeden rodzaj dostawy. Paczkomaty, o ile dobrze zrozumiałem, są raczej rzadkością i rządzą się nieco innymi prawami niż w Polsce, za to można zamawiać do punktów odbioru, ale nie każdy sklep oferuje taką opcję. Żona więc zazwyczaj zamawiała na adres i na początku dawała okejkę na odstawienie paczek pod drzwiami. Po tym jednak jak jedna z paczek zginęła spod drzwi, zrezygnowała z tej opcji. Wiązało się to z tym, że paczki w przypadku, gdy kurier nie zastał jej w domu albo lądowały w punktach odbioru albo u sąsiadów. I z tym wiąże się kilka piekielnych sytuacji, jakie ją spotkały.
1. Paczka zostawiona o sąsiadki. Żona kilka dni z rzędu usiłowała paczkę odebrać, jednak sąsiadka nigdy nie otwierała. Żona w końcu zostawiła kartkę w drzwiach z prośbą o telefon, gdy sąsiadka będzie w domu, aby mogła podejść i odebrać swoją paczkę. Kartka wesoło tkwiła w drzwiach kolejne kilka dni. Po kontakcie z firmą kurierską okazało się, że generalnie oni mają w regulaminie, że w razie W mogą zostawić paczkę o sąsiadów, więc można im naskoczyć. Żona pogodzona ze stratą zamówiła towar ponownie. Sąsiadka zadzwoniła miesiąc później. Gdy żona przyszła po paczkę, sąsiadka przyznała, że wzięła paczkę i tego samego dnia wyjechała na miesiąc. Nie widziała w swoim zachowaniu nic złego, a wręcz się obraziła, bo ona chciała dobrze, a dostała pretensje i już nigdy nie przyjmie dla nikogo paczki. Może to i lepiej.
2. Żona zastaje w skrzynce kartkę, że paczka znajduje się u sąsiada. Po odwiedzinach ten stwierdził, że owszem, paczkę teoretycznie przyjął, ale tak naprawdę kazał ją postawić pod drzwiami żony, bo on nie ma miejsca w domu. Paczka oczywiście zaginęła. Wartość znikoma, a sąsiad był mocno starszym człowiekiem, więc żona nie robiła problemów, jedynie poprosiła, aby więcej tak nie robił, na co sąsiad stwierdził, że babom to się nie dogodzi.
3. Chyba najbardziej bezczelna akcja. Otóż jedna z sąsiadek przyjęła paczkę dla żony, gdy żona po nią przyszła sąsiadka zażądała 5€ za przechowanie paczki. Żonka odmówiła zapłacenia i twardo żądała wydania paczki grożąc wezwaniem policji. Kobieta splunęła jej pod nogi i rzuciła w nią paczką, wyzywając od polskich prostytutek. A była to pani o typowo polskich nazwisku.
Co ciekawe, po około 2 latach mieszkania tam, żona przeprowadziła się w inną część miasta. I tam już nie było problemu ani ze znikającymi paczkami ani z sąsiadami mającymi problem z oddaniem przyjętej paczki.
A dodałem, że czynsz w pierwszym mieszkaniu był z jakichś przyczyn wyjątkowo atrakcyjny.?
kurierzy sąsiedzi
Ocena:
115
(123)
Będzie o piekielnym znajomym. Znajomy jest dobrym człowiekiem, jak trzeba przyjedzie pomoże, doradzi. Jak każdy człowiek ma wady, jego wadą są lepkie rączki i nagminne śmiecenie.
Któregoś razu widziałem jak lekko wstawiony sączył sobie piwko koło bloku (czego również nie powinien robić) w którym mieszka nikomu nie wadząc, gdy widzę a tu w najlepsze wywalił pustą butelkę dokładnie pod okno własnego mieszkania. Na moje pytanie czemu nie wywalił do kosza odpowiedział że przyjdą sprzątaczki i sprzątną, od tego one są. Masakra, nic nie dało jemu tłumaczenie że będzie to leżeć jakiś czas i szpecić widok, a one nie są od tego aby po nim sprzątać. Próba perswazji odbiła się niczym od muru. Podobnych przypadków ma całą masę ale teraz nie o tym.
Kolejną rzecz z jakiej jest dumny to podkradanie rzeczy. To tu w pracy jakieś małe narzędzie weźmie bo po co będzie kupował własne skoro w pracy u niego mają tego sporo, przecież nie zbiednieją, tak mówi. To jak z innej firmy współpracującej ktoś coś zostawi, zapomni to od razu trafia do niego. No bo przecież jak by było im potrzebne to by zabrali. Normalny człowiek by takie coś przechował i oddał, lub jak miał by kontakt do tej firmy to by zadzwonił i powiadomił o czymś takim. Ale nie on, wydaje mi się że nawet jest z tego faktu dumny że ma coś na czyjś koszt. Człowieka nie zmienisz, nic nie dadzą żadne argumenty.
Najlepszym podsumowaniem tego jest jego narzekanie że wszyscy kradną, a zwłaszcza w urzędach i polityce. No super jeśli on tu na dole drabiny społecznej robi takie rzeczy i nie widzi w tym problemu, następnie zdziwienie że inni robią to co on tylko na większą skalę. Całe szczęście nie ma szans aby przebić się wyżej, bo kolejny musiał by szukać azylu.
Któregoś razu widziałem jak lekko wstawiony sączył sobie piwko koło bloku (czego również nie powinien robić) w którym mieszka nikomu nie wadząc, gdy widzę a tu w najlepsze wywalił pustą butelkę dokładnie pod okno własnego mieszkania. Na moje pytanie czemu nie wywalił do kosza odpowiedział że przyjdą sprzątaczki i sprzątną, od tego one są. Masakra, nic nie dało jemu tłumaczenie że będzie to leżeć jakiś czas i szpecić widok, a one nie są od tego aby po nim sprzątać. Próba perswazji odbiła się niczym od muru. Podobnych przypadków ma całą masę ale teraz nie o tym.
Kolejną rzecz z jakiej jest dumny to podkradanie rzeczy. To tu w pracy jakieś małe narzędzie weźmie bo po co będzie kupował własne skoro w pracy u niego mają tego sporo, przecież nie zbiednieją, tak mówi. To jak z innej firmy współpracującej ktoś coś zostawi, zapomni to od razu trafia do niego. No bo przecież jak by było im potrzebne to by zabrali. Normalny człowiek by takie coś przechował i oddał, lub jak miał by kontakt do tej firmy to by zadzwonił i powiadomił o czymś takim. Ale nie on, wydaje mi się że nawet jest z tego faktu dumny że ma coś na czyjś koszt. Człowieka nie zmienisz, nic nie dadzą żadne argumenty.
Najlepszym podsumowaniem tego jest jego narzekanie że wszyscy kradną, a zwłaszcza w urzędach i polityce. No super jeśli on tu na dole drabiny społecznej robi takie rzeczy i nie widzi w tym problemu, następnie zdziwienie że inni robią to co on tylko na większą skalę. Całe szczęście nie ma szans aby przebić się wyżej, bo kolejny musiał by szukać azylu.
blok złodziejaszek
Ocena:
116
(134)
W końcu znalazłem chwilę by opisać moją podróż z czerwca.
Poleciałem z kumplem do Belgradu, ja dawno nie byłem w Serbii a chciałem jemu pokazać kraj, który pokochałem na studiach.
Podróż w pierwszą stronę przebiegła bezproblemowo. Droga powrotna już taka fajna nie była. Gdy miał się zacząć boarding nagle dostałem maila od LOT-u, że odwołują nasz lot i w zamian polecimy lotem za około 2h i tak samo zmieniają nam lot z Warszawy do Gdańska i w celu odbioru nowych kart pokładowych mamy podejść do obsługi w gate-cie. Podeszliśmy do gate-u by w ogóle dowiedzieć się, dlaczego zmienili nam lot i czy możemy pozostać przy poprzednim locie z Warszawy do Gdańska, bo na spokojnie zdążymy się przesiąść nawet z tego późniejszego lotu. Zależało nam na tym, ja miałem opcję powrotu do domu nawet w nocy, kumpel mieszka daleko od Gdańska i z tego pierwotnego lotu zdążyłby na PKS do domu. Obsługa zlała naszą prośbę o nieprzenoszenie nam lotu z Warszawy (potem okazało się, że dobrze, że tak się stało). Wytłumaczeniem obsługi było to, że lot został odwołany z powodu pogody uniemożliwiającej lot.
Owszem, gdy jechaliśmy na lotnisko i gdy już czekaliśmy w terminalu mocno padał deszcz, ale były to opady krótkie choć intensywne. Na pytania zadawane przez wielu pasażerów, dlaczego w takim razie od razu odwołują lot zamiast go najpierw opóźnić w nadziei na poprawę pogody (a ta nadzieja ewidentnie jest, bo mamy polecieć za nieco ponad 2h innym planowym lotem) nikt nie odpowiadał. Malo tego, inne samoloty odlatywały we wszystkich kierunkach, nie tylko ja sprawdzałem radary pogodowe pokazujące, że burze znad Belgradu odeszły i udają się w drugą stronę niż lecimy więc pogoda była wygodną wymówką. Gdy zbliżał się już czas na rozpoczęcie boardingu na lot, którym ostatecznie mieliśmy polecieć, ażeby zdążyć nas wszystkich ulokować w samolocie a nie było żadnej informacji, kiedy ten się rozpocznie podeszliśmy z jedną z pasażerek zapytać, kiedy zaczną nas wpuszczać do samolotu. Pracownica rozmawiała w tym momencie przez radio z innym pracownikiem na temat bagaży i że nie wiadomo czy się wszystkie zmieszczą do bagażnika.
Gdy skończyła rozmawiać wywiązał się taki dialog:
[Pracownica Lotniska]: (po angielsku) W czym mogę pomóc?
[Pasażerka]: (j/w) Kiedy zaczniecie boarding? Niedługo będzie godzina odlotu a dalej nie ma informacji, kiedy będziemy mogli w końcu wsiąść do samolotu.
[PL]: (j/w) Na razie nie wiadomo, kiedy będziemy mogli Państwa wpuścić. Lot może być opóźniony z powodu meteo… (tu zaczęła szukać słowa jak to powiedzieć po angielsku)
[Ja]: (po serbsku) Moment, przed chwilą rozmawiałaś z kimś przez radio, że nie wiadomo czy bagaże się pomieszczą a nam próbujesz znowu wmówić, że chodzi o pogodę. Jaka jest prawda, bo to już nie jest śmieszne?
[PL]: (po serbsku, z szokiem w oczach, bo zdała sobie sprawę, że słyszałem o co chodzi) Tak, jak powiedziałam, przez burze nad Serbią nie wiadomo, kiedy lot się odbędzie.
[Ja]: Burze znad Serbii odchodzą na południe, jest piękna słoneczna pogoda, co widać za oknami. Jeśli dalej wierzy Pani, że to jest prawdziwy powód to powodzenia.
Ostatecznie do samolotu wpuszczono nas pół godziny po planowej godzinie odlotu. W samolocie tego samego typu, którym mieliśmy lecieć pierwotnie zmieścili się pasażerowie z tego pierwotnego lotu i ci którzy mieli lecieć tym samolotem, nawet były wolne miejsca. Gdy wszyscy usiedli, pilot ogłosił przez megafon, że przez strajk włoski prowadzony przez węgierskich kontrolerów lotów odlecimy za kolejne 40 minut. Na szczęście to dodatkowe opóźnienie wyniosło zaledwie 20 minut. Wylądowaliśmy już po odlocie naszego pierwotnego lotu do Gdańska więc byliśmy skazani na lot, który nam odgórnie dano. Ten również był opóźniony o ponad pół godziny i ostatecznie wylecieliśmy po północy (można było odnieść wrażenie, że wszyscy pracownicy próbują zrobić wszystko, żeby lot jednak odbył się przed 24).
Po wylądowaniu w Gdańsku zamówiliśmy sobie Bolty i popołudniu na spokojnie zajęliśmy się pisaniem reklamacji do LOT-u, ponieważ:
- lot został odwołany w ostatniej chwili
- ostatecznie wylądowaliśmy ponad 4 godziny po pierwotnej godzinie
- lot z Warszawy odbył się ostatecznie kolejnego dnia
- musiałem wziąć urlop na żądanie i straciłem przez to premię frekwencyjną w całości
- ja i kumpel musieliśmy zamówić Bolty, żeby wrócić do domów a KM jechalibyśmy za darmo.
LOT reklamacji nie uznał dalej twierdząc, że chodziło o burze.
Ja rozumiem, że chodziło o ekonomię, ekologię etc. No bo wiadomo, że jeśli odbędzie się jeden lot a nie dwa to mniejsze koszty obsługi, paliwa, opłaty za emisje CO2, ale mogliby się poczuwać do odpowiedzialności za straty poniesione przez pasażerów. Na coś w końcu przepisy międzynarodowe na wypadek opóźnień są.
Poleciałem z kumplem do Belgradu, ja dawno nie byłem w Serbii a chciałem jemu pokazać kraj, który pokochałem na studiach.
Podróż w pierwszą stronę przebiegła bezproblemowo. Droga powrotna już taka fajna nie była. Gdy miał się zacząć boarding nagle dostałem maila od LOT-u, że odwołują nasz lot i w zamian polecimy lotem za około 2h i tak samo zmieniają nam lot z Warszawy do Gdańska i w celu odbioru nowych kart pokładowych mamy podejść do obsługi w gate-cie. Podeszliśmy do gate-u by w ogóle dowiedzieć się, dlaczego zmienili nam lot i czy możemy pozostać przy poprzednim locie z Warszawy do Gdańska, bo na spokojnie zdążymy się przesiąść nawet z tego późniejszego lotu. Zależało nam na tym, ja miałem opcję powrotu do domu nawet w nocy, kumpel mieszka daleko od Gdańska i z tego pierwotnego lotu zdążyłby na PKS do domu. Obsługa zlała naszą prośbę o nieprzenoszenie nam lotu z Warszawy (potem okazało się, że dobrze, że tak się stało). Wytłumaczeniem obsługi było to, że lot został odwołany z powodu pogody uniemożliwiającej lot.
Owszem, gdy jechaliśmy na lotnisko i gdy już czekaliśmy w terminalu mocno padał deszcz, ale były to opady krótkie choć intensywne. Na pytania zadawane przez wielu pasażerów, dlaczego w takim razie od razu odwołują lot zamiast go najpierw opóźnić w nadziei na poprawę pogody (a ta nadzieja ewidentnie jest, bo mamy polecieć za nieco ponad 2h innym planowym lotem) nikt nie odpowiadał. Malo tego, inne samoloty odlatywały we wszystkich kierunkach, nie tylko ja sprawdzałem radary pogodowe pokazujące, że burze znad Belgradu odeszły i udają się w drugą stronę niż lecimy więc pogoda była wygodną wymówką. Gdy zbliżał się już czas na rozpoczęcie boardingu na lot, którym ostatecznie mieliśmy polecieć, ażeby zdążyć nas wszystkich ulokować w samolocie a nie było żadnej informacji, kiedy ten się rozpocznie podeszliśmy z jedną z pasażerek zapytać, kiedy zaczną nas wpuszczać do samolotu. Pracownica rozmawiała w tym momencie przez radio z innym pracownikiem na temat bagaży i że nie wiadomo czy się wszystkie zmieszczą do bagażnika.
Gdy skończyła rozmawiać wywiązał się taki dialog:
[Pracownica Lotniska]: (po angielsku) W czym mogę pomóc?
[Pasażerka]: (j/w) Kiedy zaczniecie boarding? Niedługo będzie godzina odlotu a dalej nie ma informacji, kiedy będziemy mogli w końcu wsiąść do samolotu.
[PL]: (j/w) Na razie nie wiadomo, kiedy będziemy mogli Państwa wpuścić. Lot może być opóźniony z powodu meteo… (tu zaczęła szukać słowa jak to powiedzieć po angielsku)
[Ja]: (po serbsku) Moment, przed chwilą rozmawiałaś z kimś przez radio, że nie wiadomo czy bagaże się pomieszczą a nam próbujesz znowu wmówić, że chodzi o pogodę. Jaka jest prawda, bo to już nie jest śmieszne?
[PL]: (po serbsku, z szokiem w oczach, bo zdała sobie sprawę, że słyszałem o co chodzi) Tak, jak powiedziałam, przez burze nad Serbią nie wiadomo, kiedy lot się odbędzie.
[Ja]: Burze znad Serbii odchodzą na południe, jest piękna słoneczna pogoda, co widać za oknami. Jeśli dalej wierzy Pani, że to jest prawdziwy powód to powodzenia.
Ostatecznie do samolotu wpuszczono nas pół godziny po planowej godzinie odlotu. W samolocie tego samego typu, którym mieliśmy lecieć pierwotnie zmieścili się pasażerowie z tego pierwotnego lotu i ci którzy mieli lecieć tym samolotem, nawet były wolne miejsca. Gdy wszyscy usiedli, pilot ogłosił przez megafon, że przez strajk włoski prowadzony przez węgierskich kontrolerów lotów odlecimy za kolejne 40 minut. Na szczęście to dodatkowe opóźnienie wyniosło zaledwie 20 minut. Wylądowaliśmy już po odlocie naszego pierwotnego lotu do Gdańska więc byliśmy skazani na lot, który nam odgórnie dano. Ten również był opóźniony o ponad pół godziny i ostatecznie wylecieliśmy po północy (można było odnieść wrażenie, że wszyscy pracownicy próbują zrobić wszystko, żeby lot jednak odbył się przed 24).
Po wylądowaniu w Gdańsku zamówiliśmy sobie Bolty i popołudniu na spokojnie zajęliśmy się pisaniem reklamacji do LOT-u, ponieważ:
- lot został odwołany w ostatniej chwili
- ostatecznie wylądowaliśmy ponad 4 godziny po pierwotnej godzinie
- lot z Warszawy odbył się ostatecznie kolejnego dnia
- musiałem wziąć urlop na żądanie i straciłem przez to premię frekwencyjną w całości
- ja i kumpel musieliśmy zamówić Bolty, żeby wrócić do domów a KM jechalibyśmy za darmo.
LOT reklamacji nie uznał dalej twierdząc, że chodziło o burze.
Ja rozumiem, że chodziło o ekonomię, ekologię etc. No bo wiadomo, że jeśli odbędzie się jeden lot a nie dwa to mniejsze koszty obsługi, paliwa, opłaty za emisje CO2, ale mogliby się poczuwać do odpowiedzialności za straty poniesione przez pasażerów. Na coś w końcu przepisy międzynarodowe na wypadek opóźnień są.
lot opóźnienie reklamacja
Ocena:
122
(136)
Znowu o paczkomatach będzie. Tym razem o tych oryginalnych, prawilnych, z InPostu.
W okresie przedświątecznym / poblackfridayowym zwykle paczkomat najbliżej mnie jest przepełniony. Zdarza się więc przekierowanie paczek do innych paczkomatów. Luzik, i tak chodzę z psem, przejdę się dalej, odbiorę.
Problem się zaczyna, gdy przekieruje mi paczkę do jednego z dwóch paczkomatów przy pobliskich biurowcach.
Paczkomaty są oddalone od siebie o 80 m w linii prostej. Jest to na tyle blisko, że stojąc przy jednym możemy otworzyć z aplikacji skrytkę w tym drugim. A wtedy, jeśli akurat furtka w płocie je oddzielającym jest zamknięta, trzeba popylać już 300 m naokoło i trzymać kciuki, żeby nam nikt paczki nie zajumał.
"Trzeba czytać opis paczkomatu w takim razie!" ktoś mógłby powiedzieć. Jeden ma w opisie "przy wjeździe do parkingu podziemnego", drugi "przy biurowcu X". Problem w tym, że wjazdy do parkingów podziemnych są zarówno przy jednym jak i drugim, a biurowiec X nie ma swej nazwy widocznej nigdzie na pierwszy rzut oka.
"To może zdjęcie" - ktoś mógłby zaproponować. Na obu w tle znajduje się ten sam biurowiec (żeby było śmieszniej - nie jest to biurowiec X), zdjęcia łudząco podobne do siebie.
InPost nie raczy też namalować numerka paczkomatu w żadnym widocznym miejscu. Napisałem do InPostu. Ponoć jest to widoczne gdzieś na ekranie, oni problemu nie widzą.
Ja nauczyłem się już, żeby z tamtych paczkomatów otwierać skrytkę przez ekran paczkomatu, nie przez aplikację. Ale co roku widzę w tamtym miejscu masę ludzi ganiających panicznie między dwoma punktami.
W okresie przedświątecznym / poblackfridayowym zwykle paczkomat najbliżej mnie jest przepełniony. Zdarza się więc przekierowanie paczek do innych paczkomatów. Luzik, i tak chodzę z psem, przejdę się dalej, odbiorę.
Problem się zaczyna, gdy przekieruje mi paczkę do jednego z dwóch paczkomatów przy pobliskich biurowcach.
Paczkomaty są oddalone od siebie o 80 m w linii prostej. Jest to na tyle blisko, że stojąc przy jednym możemy otworzyć z aplikacji skrytkę w tym drugim. A wtedy, jeśli akurat furtka w płocie je oddzielającym jest zamknięta, trzeba popylać już 300 m naokoło i trzymać kciuki, żeby nam nikt paczki nie zajumał.
"Trzeba czytać opis paczkomatu w takim razie!" ktoś mógłby powiedzieć. Jeden ma w opisie "przy wjeździe do parkingu podziemnego", drugi "przy biurowcu X". Problem w tym, że wjazdy do parkingów podziemnych są zarówno przy jednym jak i drugim, a biurowiec X nie ma swej nazwy widocznej nigdzie na pierwszy rzut oka.
"To może zdjęcie" - ktoś mógłby zaproponować. Na obu w tle znajduje się ten sam biurowiec (żeby było śmieszniej - nie jest to biurowiec X), zdjęcia łudząco podobne do siebie.
InPost nie raczy też namalować numerka paczkomatu w żadnym widocznym miejscu. Napisałem do InPostu. Ponoć jest to widoczne gdzieś na ekranie, oni problemu nie widzą.
Ja nauczyłem się już, żeby z tamtych paczkomatów otwierać skrytkę przez ekran paczkomatu, nie przez aplikację. Ale co roku widzę w tamtym miejscu masę ludzi ganiających panicznie między dwoma punktami.
paczkomaty
Ocena:
80
(94)
Kolega ma ostrą aferę w pracy. Wypisano mu wniosek o naganę. Co skutkowało pozbawieniem premii rocznej.
Ale od początku. Nazwijmy go X, jest liderem zmiany w jednym z centrów dystrybucyjnych. Nad nim jest brygadzista i kierownik itd. W każdym razie ostatnimi czasy szukali nowego trenera. Osoby szkolącej nowych pracowników. Wymagania płynny angielski.
No i dostała je pewna dziewczyna, sama chwalącą się, że to jej mąż załatwił posadę. A z angielskim to Hello, Good Bye i My name is Y. W grudniu przyjęto grupę nieważne czy Indie czy Afryka. Ogólnie tylko angielski. Y woła X. Masz tłumaczyć bo płynnie mówisz po angielsku. X odmawia bo to nie jego obowiązki. W efekcie wniosek o naganę, za tzw. utrudnianie pracy.
Zgodnie z prawem odwołał się i zapytał gdzie ma w obowiązkach tłumaczenie i znajomość angielskiego. I zażądał weryfikacji znajomości angielskiego trenerki.
10tego 2025 o 14.00 ma być weryfikacja tzn. ma być spotkanie tylko po angielsku z zadawaniem dużej ilości pytań.
Ale od początku. Nazwijmy go X, jest liderem zmiany w jednym z centrów dystrybucyjnych. Nad nim jest brygadzista i kierownik itd. W każdym razie ostatnimi czasy szukali nowego trenera. Osoby szkolącej nowych pracowników. Wymagania płynny angielski.
No i dostała je pewna dziewczyna, sama chwalącą się, że to jej mąż załatwił posadę. A z angielskim to Hello, Good Bye i My name is Y. W grudniu przyjęto grupę nieważne czy Indie czy Afryka. Ogólnie tylko angielski. Y woła X. Masz tłumaczyć bo płynnie mówisz po angielsku. X odmawia bo to nie jego obowiązki. W efekcie wniosek o naganę, za tzw. utrudnianie pracy.
Zgodnie z prawem odwołał się i zapytał gdzie ma w obowiązkach tłumaczenie i znajomość angielskiego. I zażądał weryfikacji znajomości angielskiego trenerki.
10tego 2025 o 14.00 ma być weryfikacja tzn. ma być spotkanie tylko po angielsku z zadawaniem dużej ilości pytań.
korpo i znajomości
Ocena:
155
(169)