Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#90737

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na oparach historii dotyczących komentowania czyjegoś braku dzieci albo posiadania ich, opiszę swoją historię.

Nic nie wpienia mnie bardziej, niż osoby sugerujące mi, że powinnam wejść w związek, najlepiej jeszcze, jak przy tym swatają mnie z jakąś konkretną osobą, albo mi ją polecają. Chcą mnie uszczęśliwiać na siłę.

Miałam taką znajomą, Mariolę, która polecała mi pewnego niepełnosprawnego kolegę. Kiedyś zapytała mnie przy innym niepełnosprawnym, czy mogłabym być z kimś takim. Nie chciałam być nietaktowna, więc powiedziałam, że jeśli miałabym do niego uczucia, to tak.

Znosiłam jej próby swatania długo, choć mówiłam, że nie szukam nikogo, aż któregoś razu powiedziałam jej, że chciałabym, żeby mi ktoś pomógł. Chodziło o prace fizyczne, gdyż w ciągu życia natargałam się wiele, kosiłam trawę, paliłam w piecu, układałam drewno, czasem je rąbałam i tak dalej. Różne ciężkie rzeczy też musiałam nosić sama, a jestem drobnej postury i to dla mnie wysiłek. Gdybym miała mieć faceta, to takiego, który mógłby mi w tym pomóc. I temat swatania się skończył, przynajmniej w przypadku tej jednej znajomej.

Tego samego kolegi uczepiła się też inna dziewczyna, moja koleżanka. Szkoda tylko, że gadała mi o tym zbyt wiele razy. Kiedyś nawet zapytała mnie przy naszym wspólnym znajomym, czy tamten mi się podoba. Nawet gdyby mi się podobał, nie chciałabym mówić o tym przy chłopaku, któremu nie ufam, a który jest dla mnie prawie obcy. Nie mówiłam jej o moich preferencjach odnoście facetów, ale ona sama i tak wygłosiła mi wykład, że to nie ma znaczenia, czy ktoś jest niepełnosprawny.

Kilku znajomych nakręciło aferę, jak byśmy już byli parą, ekscytowali się jak nową plotką tym, że ja i tamten chłopak rozmawialiśmy, a finalnie nic z tego nie wyszło.

Nie wyglądam źle, dlatego ludzie dziwią się, że jestem sama. Przykładów swatania było wiele, jeszcze więcej wypytywania o związki i o to, czy miałam chłopaka. Po tych kilku latach, mam coraz bardziej dość. Postanowiłam ograniczyć kontakty z krewnymi, których zawsze lubiłam, żeby nie zadawali niewygodnych pytań. Większość krewnych pyta mnie co jakiś czas o związek, nawet gdy to tylko przelotna rozmowa na ulicy.

Hitem było, gdy kilku znajomych sugerowało, że mogę być homoseksualna. Nie, nie jestem, ale wyczuliłam się na takie podejrzenia. Czuję się jak stara panna XXI wieku. Kiedyś trzeba było mieć ślub, a teraz przynajmniej związek.

związek

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (129)

#90753

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kolegi.

Jego brat pracuje w policji a dokładnie w WRD. Godziny wczesne i akcją trzeźwość. Zatrzymał jadących na łowy myśliwych.
Kierowca ok, ale z auta wali alko.

Na 3 osoby kierowca ok. Pasażer nr 1 0,9promila nr 2 1.1 promila.

Jechali strzelać.

Mysliwi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (129)

#90754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze jedna wakacyjna historia z Azją w tle, tym razem rodzinna.

Część mojej rodziny od wielu mieszka w Szwecji. Odkąd poznałam mojego partnera i zaczęłam bywać w tym kraju, utrzymuję bliski kontakt z kuzynką mojej mamy, zamieszkałą w Malmö (kiedy ciotka była dzieckiem, moja babcia praktycznie ją wychowała, bo jej własna matka miała "ciekawsze zajęcia", ciotka czuje ogromną wdzięczność i zależy jej na kontaktach z nami). Ciotka jest okolicach siedemdziesiątki i kilka lat temu wraz z partnerem uznali, że szwedzkie mrozy nie są na ich zdrowie i, co jest popularnym trendem wśród szwedzkich emerytów, kupili dom w Tajlandii, gdzie co roku spędzają zimowe miesiące. Dom mieści się 3 godziny jazdy od Bangkoku, trochę pośrodku niczego, ale grunt że w ciepłym klimacie. Ponieważ, jak mówią, czują się tam samotni, zapraszają rodzinę, żeby ich odwiedziła. Z tym że przebiega to dość osobliwie. Na wstępie zaznaczam, że ja się jej nie narzucam, większość kontaktu jest z jej inicjatywy.

Kiedy w czerwcu 2018 spędzaliśmy u nich święto Midsommar, rzucili temat, że ponieważ widzą, że my sporo jeździmy po świecie, bardzo by się cieszyli, gdyby udało nam się odwiedzić ich kiedyś również w Tajlandii. Podziękowaliśmy za zaproszenie, mówiąc, że co prawda urlop na ten rok mamy już w pełni zaplanowany, ale chętnie wybierzemy się do nich na kilka dni w przyszłym roku. Oni na to, że na kilka dni się nie opłaca lecieć taki kawał, żebyśmy przyjechali na co najmniej dwa tygodnie, to będzie można porobić sobie różne fajne wypady: do Malezji, Wietnamu, tajskie wyspy, czy gdzie jeszcze będziemy chcieli, bo loty tam na miejscu kosztują grosze. Dodali jeszcze, że kiedy w przyszłości będziemy potrzebowali przenocować w Malmö, żebyśmy nie wydawali bez sensu pieniędzy na hotel, tylko przenocowali u nich. Co prawda ze względu na ograniczony metraż dysponują tylko kanapą w salonie, ale to zawsze nocleg u rodziny, a nie bujanie się po hotelach. Podziękowaliśmy i potwierdziliśmy, że będziemy mieli na uwadze. Oni też są w każdej chwili mile widziani u nas.

W marcu 2019 dzwoniłam do ciotki, żeby złożyć jej życzenia urodzinowe. Ta opowiadała, że właśnie wrócili z Tajlandii, mieli cudowną pogodę, odbyli mnóstwo wycieczek i w ogóle szkoda, że nam nie udało się ich odwiedzić. Wspomniałam, że skoro jesteśmy przy temacie, to aktualnie jesteśmy na etapie planowania tegorocznego urlopu i bardzo chętnie przyjechalibyśmy do nich na jakiś tydzień w połowie listopada, jeśli oczywiście im pasuje i zaproszenie jest nadal aktualne (2 tygodnie wydały nam się zdecydowanie za długo; generalnie uważam, że siedzenie u kogoś w domu dłużej niż 3 dni jest męczące dla obydwu stron). Odpowiedź ciotki:
- Nie, kochanie, słuchaj, my ten dom chcemy sprzedawać. Doszliśmy do wniosku, że w naszym wieku te długi loty są już zbyt męczące i będziemy wystawiać ten dom na sprzedaż. Do listopada już go nie będziemy mieć, więc to był nasz ostatni sezon. W przyszłości jeśli będziemy tam jeździć, to do hoteli, bo nie chcemy też być uwiązani w jednym miejscu.
Ok, mówi się trudno. Zaplanujemy urlop inaczej.

Rozmawialiśmy z nimi w Boże Narodzenie, zapraszając ich na nasz ślub, który miał się odbyć w czerwcu 2020. Okazało się, że jednak nie sprzedali domu i polecieli do Tajlandii, ale ewakuowali się z powrotem do Szwecji już na święta ze względu na zaczynającą się w Azji epidemię.

Ze względu na covidowe obostrzenia musieliśmy wesele przesunąć w czasie; na początku lipca wzięliśmy tylko bardzo kameralny ślub, żeby dokumenty nie straciły ważności. Oprócz pary świadków, ciotka z partnerem, ze względu na bliskość zamieszkania, byli jedynymi gośćmi. Składając nam życzenia, powiedzieli, że jako prezent ślubny zapraszają nas w podróż poślubną do Tajlandii (jak tylko kraj otworzy granice i znowu zacznie wpuszczać cudzoziemców), bo jednak nie będą tego domu sprzedawać. Podziękowaliśmy, może tym razem się uda.

W lecie 2021 mąż wybrał się na kilka dni do Szwecji, odwiedzić rodziców, których od prawie 2 lat nie widział. Ze względu na porę lotu potrzebował przenocować w Malmö, a że hotele z jakichś przyczyn były w tym czasie pieruńsko drogie, spytałam ciotki, czy byłaby możliwość, żeby go jedną noc przekimali u siebie.
- Kochanie, wiesz, że my was zawsze bardzo chętnie u siebie gościmy, ale na nocleg kompletnie nie mamy warunków. Nie mamy drugiej sypialni, jest tylko kanapa w salonie, a to będzie zarówno niewygodne, jak i krępujące.
Ok, nie to nie, łaski bez. Mąż przenocował u kolegi w Ystad

W październiku 2021, ponieważ Tajlandia nadal była zamknięta dla turystów, ciotka z partnerem postanowili spędzić zimę w Hiszpanii, w domu jej córki na Costa del Sol. Ponieważ wybierali się samochodem, a Monachium leży po drodze, zatrzymali się u nas na nocleg. Nawieźli nam pół torby wałówki i spędziliśmy z nimi bardzo miły wieczór, podczas którego namawiali nas, żebyśmy zabukowali sobie lot i spędzili u nich Boże Narodzenie, bo dom jest duży, pogoda piękna, a oni będą sami i przyda im się towarzystwo. Podziękowaliśmy, ale musieliśmy odmówić, gdyż na święta wybieraliśmy się do Szwecji, do rodziców Gustava. Zaproponowaliśmy za to, że możemy ich odwiedzić w Wielkanoc, gdyż nie mamy planów, i chętnie spędzimy ją w Hiszpanii. Pasowało im, umówiliśmy się, że po Nowym Roku, potwierdzimy dzień przylotu i kupimy bilety.

Kiedy składałyśmy sobie życzenia w Boże Narodzenie, ciotka powiedziała, że z tą Wielkanocą to musimy się niestety wstrzymać, bo jej córka będzie chciała początkiem roku ten dom sprzedać i kupić inny. Ok, czyli stała śpiewka. Na Wielkanoc pojechaliśmy do moich rodziców, a pod koniec kwietnia ciotka z partnerem, wracając z Hiszpanii, ponownie zatrzymali się u nas i mówili, jaka to szkoda, że nie przyjechaliśmy do nich, bo córka jednak nie sprzedała domu.

W lipcu 2022 w końcu odbyło się nasze kilkakrotnie przekładane wesele. Podczas składania życzeń, ciotka w dwóch językach oznajmiła, że w ramach prezentu ślubnego serdecznie zapraszają nas w podróż poślubną do Tajlandii (do tego czasu granice z powrotem otwarto i znowu można było tam jeździć). Kurtuazyjnie podziękowaliśmy, tym razem traktując to wyłącznie jako kolejną deklarację bez pokrycia.

W tygodniach poprzedzających wesele ciotka wielokrotnie ekscytowała się, jak bardzo się cieszy na ponowne spotkanie z moją mamą, której nie widziała od wielu lat. Posadziłam je obok siebie przy stole, żeby mogły się nagadać, jednak ciotka zamieniła z mamą może trzy słowa, resztę czasu spędzając na rozmowie po szwedzku z moimi teściami. Około 20 razem z partnerem nagle pożegnali się i pojechali do domu.

Następnego dnia razem z mężem i rodzicami byliśmy zaproszeni do nich do domu na kolację. Spytaliśmy ich, co się wczoraj stało, dlaczego tak wcześnie opuścili imprezę - czy byli zmęczeni, czy źle się bawili, czy może ktoś im coś niemiłego powiedział, czy o co chodzi. Odpowiedzieli, że w sumie to nie wiedzą dlaczego. Wszystko było super, bawili się świetnie, nie wiedzą, co im nagle strzeliło do głowy, żeby wstać i wyjść i generalnie bardzo żałują, że nie zostali dłużej.

W pewnym momencie moja mama wspomniała, że w listopadzie wybierają się z tatą na wycieczkę objazdową po Tajlandii, wykupioną w biurze podróży, i chciała się jej spytać o kilka praktycznych informacji - głównie jakie są tam ceny, ile wziąć pieniędzy i w jakiej walucie, lepiej karta czy gotówka itd. Ciotka, nie dając jej dokończyć, wygłosiła tyradę, że nie wie, czy będzie mogła ich zaprosić do siebie, bo jeszcze nie wie, czy się tam w tym roku wybiorą. Mama przerwała jej, mówiąc, że w ogóle nie o to pyta, a nawet gdyby bardzo chciała ją tam odwiedzić, nie pozwoli na to napięty program wycieczki. Pogadaliśmy jeszcze o innych sprawach, a kiedy chcieliśmy się zbierać, nie chcieli nas wypuścić - udało nam się wyjść dopiero przed 23 i to tylko dlatego, że rodzice mieli wcześnie rano lot powrotny i chcieli się trochę przespać.

W Boże Narodzenie ciotka dzwoniła z Tajlandii z życzeniami i pytała, kiedy ich tam w końcu odwiedzimy.

Przed wakacjami moja koleżanka rzuciła temat wyjazdu sylwestrowego w przyszłym roku. Ponieważ święta i sylwester wypadną w środku tygodnia, nie biorąc dużo urlopu, będzie można mieć prawie 3 tygodnie wolnego. Oczywiście wszystko będzie zależało od cen i funduszy, ale wstępny plan jest taki, żeby zaraz po świętach lecieć do Dubaju, tam spędzić sylwestra, a w Nowy Rok lub dzień po lecieć do Tajlandii i najpierw spędzić parę dni w Bangkoku, a potem tydzień gdzieś w jakimś fajnym miejscu z ładną plażą i atrakcjami turystycznymi w bliskiej okolicy (na island hopping będziemy mieć za mało czasu).

W lipcu tego roku, podczas pobytu w Szwecji byliśmy zaproszeni do ciotki na obiad. Powiedziałam jej o naszych wstępnych planach sylwestrowych i spytałam, które miejsce może polecić na tygodniowy pobyt - Phuket, Koh Samui, Krabi, czy może jeszcze gdzieś indziej. Podobnie jak w rozmowie z moją mamą rok wcześniej, nie dała mi dokończyć, tylko od razu zastrzegła, że oni nie mogą nas zaprosić, bo nie wiedzą, czy do tego czasu nie sprzedadzą domu, bo jednak już ich te długie loty bardzo męczą. Odpowiedziałam, że w ogóle nie braliśmy pod uwagę wizyty u nich. Chciałam tylko spytać o rekomendację miejscówki. Ona na to, że w ogóle odradza Tajlandię, tam jest okropnie, pełno ruskich i w ogóle jedźcie gdzie indziej. Przed naszym wyjściem wyraziła jeszcze ubolewanie, dlaczego znowu śpimy w hotelu zamiast u nich, przecież tyle razy proponowali nam nocleg, dlaczego my nigdy nie chcemy z niego skorzystać?

Kiedy wróciliśmy do domu, dzwoni do mnie mama i mówi, że dzwoniła do niej ciotka z pretensjami, dlaczego ja, wybierając się do Tajlandii, nie chcę jej odwiedzić.

I tak ciągnie się ten teatrzyk już szósty rok. Nie jest to zachowanie wymierzone konkretnie w nas, gdyż ciotka "zaprasza" wszystkich przy każdej okazji, a przez ostatnie lata nie zauważyłam, żeby ich tam ktokolwiek odwiedził, nawet ich własne dzieci. Podejrzewam, że ciotce chyba zatrzymał się czas na etapie Polski lat 70 i nie dopuszcza do świadomości, że realia bardzo się od tego czasu zmieniły, rodzina za granicą nie jest już żadnym świętym Graalem, wyjazd do Azji, a już tym bardziej do Hiszpanii nie robi na nikim wrażenia, a jeśli krewni nas odwiedzają, robią to wyłącznie towarzysko. Nikt nie wymaga sponsorowania mu pobytu, dawania kieszonkowego ani znajdowania pracy przy zbiorze truskawek.

Rodzina

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (128)

#90757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez brata. Wyjechali gdzieś tam w dwie pary - brat z żoną i jakiś kumpel ze swoją drugą połówką. Jechali sobie spokojnie samochodem, gdy ujrzeli, według słów brata, że "jaka dziewczynka idzie jak zombie, o tak" - tutaj brat zademonstrował dziwny chód, charakteryzujący się jak największym oszczędzaniem jednej nogi. Zaparkowali w pierwszym nadającym się do tego miejscu i wydelegowali ładniejsze połowy do sprawdzenia, czy może dziecko nie potrzebuje pomocy.
Okazało się, że dziewczynka jeżdżąc na hulajnodze złamała nogę i teraz usiłuje wrócić do domu. Nie chciała wsiąść do samochodu, ale pozwoliła się odprowadzić do mieszkania.

Gdzie piekielność? Zanim towarzystwo przejechało i znalazło miejsce do zaparkowania, dziewczynkę minęło jakieś 30 osób. Nikt nawet nie spojrzał na zapłakane, kulejące dziecko...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (85)

#90747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jaką wadę może mieć praca w wymarzonym, wyuczonym zawodzie, z szefem, który jest ludzki, płaci za każdą godzinę (a nie jak niektórzy w mojej branży), nie terroryzuje i nie mobbinguje? To, że... nie ma pracy.

Szukałam pracy w kancelariach. Na rozmowie kwalifikacyjnej w jednej z nich było bardzo miło. Wiedziałam, że oprócz szefostwa jest tam zatrudniona jeszcze jedna osoba, w pełnym wymiarze godzin, ale i tak szukali kogoś dodatkowego. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej podpisałam umowę zlecenie, a kilka dni później zaczęłam pracę.

Przez pierwsze kilka tygodni było w porządku. Pracowałam 5 lub 6 godzin, ale mi to odpowiadało. Po jakimś czasie do kancelarii przychodziło mniej klientów, było więc mniej czynności. Bywało, że odsyłano mnie do domu po 2,5/3 godzinach. Nie ukrywałam, że dojeżdżam z przesiadką. Dojazd zajmował mi od 4 do 5 godzin dziennie, wydawałam na to około 40 zł, więc po takim wypadzie zostawały mi grosze. W pewnym miesiącu zarobiłam 500/600 zł za 8 wyjazdów do pracy, z czego 320 wydawałam na dojazdy.

Między innymi przez to, że w mojej branży, w moim regionie, pracuje się z reguły za minimalną na zleceniu, myślałam nawet o zmianie dziedziny. Dorobić można się tylko na swoim, nie u kogoś, chyba że w innej branży.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (85)

#90752

przez ~robert89 ·
| Do ulubionych
Spotkała mnie dziś dziwna sytuacja i jestem ciekaw Waszego zdania.
Nie mieszkam w PL i nie mam polskiego konta bankowego. W kraju jestem stosunkowo często, ale praktycznie tylko w rodzinnym mieście, Opolu.

Jechałem właśnie dziś samochodem i zmęczony ciągłą jazdą po autostradzie postanowiłem przez jakiś czas poruszać się innymi drogami przez mniejsze miejscowości, a przy okazji wstąpić i kupić jakiś prezent dla kuzynki, bo ten zamówiony przez neta nie doszedł na czas.

Wylądowałem w jakimś niewielkim mieście i poszedłem w okolice rynku ewentualnie znaleźć jakiś sklep z czymś odpowiednim na prezent. Sklepów kilka było, owszem, jeden butik, sklep z antykami, księgarnia. Wszystko w stylu małych lokalnych biznesów, czyli jak dla mnie ciekawsze niż wielkie sieci. Niestety, nic nie kupiłem. Dlaczego? W żadnym z tych sklepów nie akceptowano płatności kartą. Pytałem o to od wejścia, bo miałem przy sobie tylko zagraniczną kartę kredytową. Za każdym razem mówiono, że tak. Gdy w pierwszym sklepie przyszło do płatności pani mówi, że do płatności kartą poda mi numer telefonu. W ogóle nie zrozumiałem, o co chodzi, a pani odparła, że mogę zapłacić jej przelewem na telefonem albo blikiem. Powiedziałem, że nie mam takiej możliwości i to nie jest płatność kartą, o co pytałem na początku. Pani niemile zgarnęła mój niedoszły zakup i odburknęła:
- No to nie!

W kolejnym sklepie już zapytałem, czy NA PEWNO mogę zapłacić KARTĄ, a nie blikiem czy czymś innym. To samo informuje, że no blikiem mogę, ale terminala to ona nie ma.
Trzeci sklep to samo.

Już samo nieposiadanie terminala jest dla mnie dziwne, ale rozumiem, że mniejszym biznesom może się nie opłacać. Ale po co nazywać płatności przez aplikację płatnością kartą? Po drugie odnośnie pierwszej pani - wprowadziła mnie w błąd, a potem jeszcze strzela fochy. Dla mnie to nieporozumienie.
Tyle dobrego, że mam nauczkę, aby wszędzie mieć gotówkę przy sobie.

sklepy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (114)

#90748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali historii studenckich.

Na szczęście takie zachowania były tylko na licencjacie. Większość prosto po szkole średniej wciąż chyba sądziła, że każdy będzie za nich wszystko załatwiał. Przypadła mi rola starościny. Żebyście wiedzieli jak to wyglądało.

Tak, ja byłam od kontaktowania się z kadrą oraz innymi starostami, dodatkowo przed każdą sesją zamieszczałam na grupie rozkład egzaminów, bo a może coś gdzieś komuś umknęło.
O co grupa miała pretensje?
- nie udostępniłam swoich notatek lub opracowań (na jakiej podstawie miałam to robić?)
- nie przypomniałam o egzaminach (patrz wcześniej, zawsze był rozkład wrzucony),
- nie latałam za poszczególnymi ludźmi, aby mieli podpisane karty (skoro była informacja gdzie i kiedy na nie czekam no to ty masz przyjść do mnie, bo to ja poświęcam swój czas, żeby wpisy były od razu dla całej grupy, a ty masz wtedy wolne).
- po zrezygnowaniu z funkcji wielkie zdziwienie, że nie ma chętnego, aby zostać i załatwiać wpisy. Starano się wrobić mnie po raz kolejny. Sorry, ogarnęłam swoje, a reszta mnie nie obchodziła
- już po obronie, gdy nadchodził kolejny termin, część osób próbowała wyciągnąć ode mnie gotowe, opracowane pytania.


Dość szybko zrezygnowałam z funkcji. Uznałam, że nie będę użerać się z ludźmi, którzy mając wszystko załatwione i podane na tacy jeszcze mają jakiekolwiek pretensje.

studia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (117)

#90751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, że niektórzy nie myślą...

Traf chciał, że musiałam dziś pochować własną matkę. W poniedziałek zasłabła w sklepie i dostała drgawek, wieczorem zdiagnozowano ogromny wylew, we wtorek nad ranem odeszła. Dziś był pogrzeb.

Moja babcia za zasługi dla lokalnej parafii dostała w prezencie od proboszcza miejsce na cmentarzu, dwuosobowe. Tam chowaliśmy mamę i tam babcia do niej kiedyś dołączy. Tuż po opuszczeniu trumny, gdy ludzie podchodzili z kondolencjami, do brata podszedł jakiś facet i poprosił go na stronę. Usłyszałam tylko, jak brat powiedział, że moment niezbyt dobrze dobrany, jak na tego rodzaju prośbę.

Dopiero na stypie dowiedziałam się, jak ta prośba brzmiała.
"Mam nadzieję, że teraz zaczniecie wreszcie dbać o ten grób, a nie taki pozarastany. Mam kwaterę obok i aż się nieprzyjemnie patrzy na te wszystkie chwasty."

pogrzeb

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (157)

#90677

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z jakiej racji kiedy ja anuluję przejazd Uberem czy Boltem, niezależnie ile czasu minęło to oni naliczają sobie opłatę? Albo gdy zjechanie windą zajmuje mi powyżej minuty zostaje naliczona opłata "za oczekiwanie"?

Nieważne czy stoję przed klatką, czy dopiero schodzę po schodach. Za każdym razem dostaje powiadomienie "następnym razem nie każ kierowcy czekać" czy jakoś tak i ściągają mi z konta dodatkowe 1 czy 2 zł.

Nie wkurzałbym się tak gdyby nie to, że kiedy zamawiam Ubera lub Bolta to zazwyczaj muszę czekać 30 minut, bo kierowcy bezkarnie anulują sobie przejazdy. Nie raz podczas oczekiwania dane kierowcy zmieniają się kilkukrotnie, a ja tracę czas.

Jeszcze bardziej irytują mnie sytuacje, gdy kierowca zaakceptuje przejazd i stoi. Mija 15 minut, ja już dawno przejechałbym połowę trasy autobusem i co? I nie mogę anulować bo znowu naliczą mi opłatę.

Miałem już taką sytuację, że zamówiłem Ubera stojąc na przystanku pod Złotymi Tarasami. Kierowca był kilkaset czy kilkadziesiąt metrów dalej na parkingu pod dworcem. Żadnej wiadomości z jego strony. W końcu podszedłem po 10 minutach i zastałem go jedzącego sobie kanapkę. No kurde. Ze mnie by już ściągali kasę za takie opóźnienie. W końcu płacę za ten przejazd więc oczekuję, że zostanę odebrany w wybranym przez siebie miejscu.

Ktoś może powiedzieć, że w takim razie zostaje mi zwykłe taxi. No niestety. Warszawskie złotówy zdzierają jeszcze bardziej. Tak źle i tak niedobrze.

Musiałem to z siebie wyrzucić, gdy przed chwilą kierowca, który zaakceptował przejazd "pets" stwierdził, że nas nie zabierze. Dlaczego? Bo mamy ze sobą psa.

Kazał anulować przejazd. I co? I zjadło mi 9,50 zł.

uber bolt taryfy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (175)

#90745

przez ~zaocznestudia ·
| Do ulubionych
Kolokwium z psychologii. Pięć pytań otwartych, jest co pisać. Obok mnie koleżanka. Przepisuje ode mnie odpowiedź na jedno z pytań, gdy potrzebuję obrócić kartkę, przytrzymuje ją, by przepisać do końca. Ok, czas na rewanż. Pokaż mi odpowiedź na trzecie - proszę. Nie może, bo przecież ma odwróconą stronę i pisze na tej kartce.

Znałam odpowiedź na trzecie pytanie. Ale chciałam ją sprawdzić, czy zachowa się honorowo, bo honor, szczerość i lojalność są dla niej najważniejsze na świecie.
Tak.
Jeśli chodzi o nią. W drugą stronę to nie działa.

Z kolokwium dostałam 5, ona 4. Pani magister prowadząca zajęcia, w tzw. wolnej chwili powiedziała mi, że widziała całą sytuację.

A po charakterystycznym stylu poznała, które z pytań "honorowa, szczera i lojalna" spisała ode mnie.

studia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (153)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni