Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91924

przez ~adwokatdiabla ·
| Do ulubionych
Temat alimentów i opieki na dzieckiem po rozwodzie to temat, który bardzo grzeje tak kobiety, jak i mężczyzn i każda za stron ma jakieś swoje racje.

Mój chrzestny jest prawnikiem, zajmuje się głownie prawem karnym. Kiedyś na jakimś spotkaniu odpowiedział anegdotkę o tym, dlaczego nigdy w życiu nie chciałby zajmować się prawem rodzinnym. Jego koleżanka z kancelarii, specjalistka w tej dziedzinie miała kiedyś taki o to przypadek.

Zgłosiła się do niej klientka, która chciała odebrania praw rodzicielskich ojcu dziecka. Jako powód podała zły wpływ jaki ojciec ma na dziecko, które w wieku 14 lat piło regularnie alkohol, popalało i nawet brało się za inne środki odurzające.

Zdaniem matki, ojciec podawał dziecku alkohol, gdy ten miał 12 lat, jest nałogowym palaczem, który palił w domu, nie zważając na obecność dziecka, a do tego żyje z kobietą, która jest barmanką w nocnym klubie.
Ojciec widział to zgoła inaczej. Jego zdaniem matka od dawna prowadzi wobec niego kampanię oszczerstw, robi wielkie halo z tego, że dał chłopakowi spróbować łyka piwa bezalkoholowego, a palić to on zawsze palił na balkonie. Jego kobieta jest kelnerką w kawiarnii, a matce najbardziej przeszkadza, że jest 15 lat młodsza.
Jaka była prawda wiedzieli tylko ci dwoje, faktem jest jednak, że
- ojciec miał długą historię bycia zatrzymywanym gdy był pod wpływem alkoholu i miał dziecko pod opieką
- Dzieciak miał astmę, co mogło, ale nie musiało mieć związku z nałogiem ojca
- U dzieciaka nauczyciel w szkole znaleziono jakieś tabletki odurzające
- matka kilkukrotnie już zgłaszała przemoc wobec dziecko, co jednak nie zostało w żaden sposób potwierdzone
- Matka była już karana przez sąd za niewydawanie dziecka ojcu
- Matka wypisywała obraźliwe smsy do kobiety swojego byłego męża, nazywając ją przedstawicielką najstarszego zawodu świata w różnych formach.

Oczywiście, każda ze stron na każdy argument miała swój kontrargument, a bywały one różne na przykład "a twoja matka powiedziała, że mój bigos jest ubogi!" albo "a ty powiedziałaś, że mój kolega Romek jest głupi".
Rozprawa między nimi, licząc rozwodową, była już któraś z kolei. A to matka nie wydała syna, a ojciec nie zapłacił alimentów, on chce więcej widzeń, ona więcej alimentów itd. Dzieciak zeznawał już więcej razy niż miał zębów w buzi. Sama znajoma rozmawiała z nim już kilka razy, rozmawiali psychologowie, lekarze, inni prawnicy, sędziowie, nawet prokuratorzy.

Już w trakcie rozpraw sądowych, dzieciak nałykał się jakichś tabletek. Czy chciał się zabić czy tylko znieczulić, ciężko powiedzieć. Niemniej tej pierwszej opcji uniknął o włos. Prawniczkę o incydencie poinformowała matka, żądając, aby przyjechała do szpitala.

Gdy zjawiła się na miejscu, rodzice rozmawiali z lekarzem, oboje przejęci, oboje zapłakani. Po rozmowie prawniczka usiłowała dowiedzieć się o stan zdrowia dziecka. Niestety, już po chwili sytuacja między rodzicami eskalowała i zaczęli się awanturować. Po interwencji pielęgniarek, para wyszła i tam kontynuowała dyskusję. Adwokatka musiała ich długo uspokajać, ojciec rzucił matce na do widzenia, że jest k..., ona jemu, że jest ch... i tak się pożegnali.

Prawniczka po powrocie do domu zaczęła po prostu wyć. Ponoć powiedziała, że miała doświadczenie w takich sprawach i bywało paskudnie, to ten dzieciak ją złamał.
Poprosiła koleżankę o przejęcie tej sprawy. Nie odbierała telefonów od klientki, która chciała się dowiedzieć, dlaczego już jej nie reprezentuje. Wiedziała, że by jej nawrzucała, a ona przecież nadal była klientką kancelarii. Niemniej unikała jej jak mogła i nie chciała nigdy więcej słyszeć o tej sprawie.

rodzice alimenty sąd rozwód

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (127)

#91906

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lekarz z tej historii może nie był wybitnie piekielny, ale na pewno nie do końca profesjonalny.

Słowem wstępu, w loterii genetycznej poza łatwo psującymi się zębami i słabymi paznokciami wylosowałam też ciekawy atrybut w postaci bardzo dużych i ciemnych kręgów pod oczami. Nie wynikają z niewyspania czy niedoborów, po prostu są, od zawsze.

Akcja: coroczne badania medycyny pracy. Wszystkie testy i wizyty odhaczone, zmierzam do gabinetu lekarza orzecznika. Podaję papiery, siadam. Pan przegląda dokumentację.

I zerka. Tak dziwnie.

Przegląda dalej.

Znowu zerka.

- Rozumiem, że ten makijaż to tak specjalnie, tak?

Huh? Nie przypominam sobie niczego kontrowersyjnego w moim porannym wyborze kosmetyków, więc wstaję (na przeciwko mnie wisiało lustro), zerkam. Może oczy mi łzawiły i zostałam przez przypadek szopem? Może nieopatrznie pacnęłam się gdzieś szczoteczką od mascary i chodzę tak cały dzień? Ale nie, po kontroli wszystko ok.

- Ale o co konkretnie chodzi? Według mnie wszystko jest w porządku.
- Wie pani, wygląda pani jakby, za przeproszeniem, ktoś pani przywalił.

Aha. No tak.
Uspokoiłam pana, że tak mam i że nawet korektor nie pomaga (jak widać).

No i niby wszystko ok, ale z drugiej strony strach z domu bez makijażu wychodzić, bo jeszcze pomyślą, że facet mnie bije :D

słuzba_zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (116)

#91925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kiedy Play przejął UPC, myślałem, że już nic mnie nie zdziwi. No ale jednak...

Do przerw w dostawie internetu trwających kilka–kilkanaście minut parę razy w tygodniu zdążyłem się przyzwyczaić. Ale dzisiaj po kolejnej awarii coś się zmieniło.

Mój internet nagle stał się ukraiński. Jakbym odpalił VPN-a. Google pokazuje ukraińskie strony, oferty w wynikach wyszukiwania mają ceny w hrywnach, a na Google Maps moja lokalizacja to Kijów. Cała mapa w cyrylicy. Na YouTube zamiast PL w logu widzę UA. Do tego prędkość spadła z 800 Mb/s do 120 Mb/s.

Cała akcja zaczęła się o 23:20. O 23:30 internet wrócił, ale już w wersji ukraińskiej. Niby da się korzystać, niby prędkość jeszcze ujdzie, ale akurat w tym momencie pracowałem z klientem z USA. A przez tę "ukrainizację" straciłem dostęp do wszystkich jego serwerów.

Mam wykupiony stały adres IP, bo większość klientów tego wymaga. Płacę za to dodatkowo, a tu nagle koło północy mój adres się zmienia. W tym momencie jestem kompletnie zablokowany. Tracę czas, a gdyby mój klient miał gorszy humor, to i pieniądze.

Najgorsze jest to, że infolinia Play działa tylko do 23:00. W momencie awarii w USA była 17:00, mój klient (jako szef) normalnie pracował, ale nie miał zamiaru ściągać pracowników po godzinach, żeby ci ręcznie przyznali mi dostęp dla nowego adresu IP.

Podsumowując: płacę za stały adres IP, który mogą mi zmienić bez ostrzeżenia na zupełnie inny, dorzucając przy okazji przymusowego VPN-a w gratisie. A to, że ma to miejsce, gdy ich BOK już nie pracuje, to jakiś śmiech na sali.

play

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (96)

#91926

przez ~Michalec ·
| Do ulubionych
Update po sytuacji z koniem w stajni.

Dziś byłem w stajni sprawdzić jak ma się sytuacja z moim olbrzymem i go wyczesać i pojeździć. I znów nie ma go w jego boksie ani na padoku. Myślałem że trafi mnie coś. Przecież to było niewiarygodne. Drugi raz coś takiego. Najlepsze jest to że miałem na boksie tabliczkę koń prywatny, teraz jej nie było.

Udałem się do kierownika stajni żeby wyjaśnić ten burdel.
J: dzień dobry panu, chce wiedzieć gdzie mój koń. Nigdzie go nie ma ani na halach ani na padoku. Przecież to jest skandal.
K: dzień dobry. Ale, ale, nie rozumiem, już była sprawa załatwiona, że to jest pański prywatny koń i sam nawet tabliczkę mocowałem po pańskiej interwencji.

(Muszę przyznać, że kierownik miał w sobie coś takiego czy może w głosie co potrafiło człowieka uspokoić i prowadzić rozmowę bez krzyków)
J: tabliczki nie ma konia też nie ma a moja cierpliwość została wyczerpana. Teraz jedyne czego chcę, to znaleźć mojego olbrzyma.
K: tak, oczywiście rozumiem, już chodźmy zobaczyć bo aż sam nie wierzę.
Kierownik zaczął wydzwaniać i pytać czy ktoś go widział. Nawet pan stajenny nie widział, dodał tylko że tabliczka już wczoraj wieczorem zniknęła.

Szczerze mówiąc to odchodziłem od zmysłów. Całą sytuację uratował kolega od przejażdżek w teren. Podjechał do nas i mówi że mój konik jest z grupą w terenie. Zapytałem tylko czy z to ta sama trenerka, odparł że nie. Kierownik podsumował że sprawdzi monitoring i wyciągnie konsekwencje z zaistniałej sytuacji. Przepraszał jakby od tego zależała jego kariera. Szczerze to rozumiałem jego podejście. W pewnym momencie odszedł na bok zadzwonił i rozmawiał i chyba wyzywał na kogoś.
Wrócił i powiedział że zaraz koń wróci i jedyne co może to przeprosić.

Zaoferował też że nie muszę płacić za ten i następny miesiąc i jeżeli coś będzie nie tak to stajnia pokryje koszty leczenia konika. Odparłem że miło, ale najpierw to chcę dostać w ręce tego, który (albo która) jest za to odpowiedzialny za tą sytuację. Okazało się że inna trenerka wzięła mojego konika. No kurde, to jest fatum i pech i wszystko na raz. Zrobiłem ten sam numer co ostatnio. Zagwizdałem i zaraz z daleka zaczął iść w moją stronę. Taka sama reakcja jak ostatnio. Proszę zejść z mojego konia natychmiast! To jest prywatny koń proszę pani! To nie jest zabawka tylko mój kur*a koń. Tam jest tabliczka koń prywatny. Jakim trzeba być tłukiem żeby coś takiego zlekceważyć.

Moja reakcja była i tak łagodna w porównaniu do reakcji kierownika. "JEST PANI ZWOLNIONA" Trochę zdębiałem ale nie dziwiłem się.

A brali mojego konika bo jest posłuszny i łagodny. Tak czy siak zastanawiam się nad zmianą stajni bo dwie takie sytuacje to skandal ponad miarę. Wiem że ma tu dobrze ale jednak

Polska stadnina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (159)

#91803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wegetarianką. Albo raczej flexitarianką, ze zdecydowaną przewagą wege. Mięso zdarza mi się zjeść od czasu do czasu - gdy najdzie mnie ochota (zdarza się bardzo rzadko), lub gdy nie mam innego wyjścia (np. w podróży). Mięsa nie jem nie ze względów ideologicznych, choć takie powody też są mi bliskie, ale zwyczajnie dlatego że mi nie smakuje i gorzej się po nim czuję.

Do stwierdzenia że jestem wege i przejścia na dietę roślinną dojrzewałam długo, więc otwarcie deklaruję że nie jem mięsa dopiero od jakiś trzech lat. Wiedzą o tym moi rodzice i siostra, a także teściowa, jednak nie ma co ukrywać - w naszych rodzinnych domach króluje tradycyjna kuchnia polska, a więc: mięso, ziemniaki, tłuszcz i cukier. A dodam że te dwa ostatnie też nie są moim sprzymierzeńcem ze względu na problemy z cholesterolem i insulinoopornością. Można by przypuszczać, że skoro rodzice wiedzą, że nie jem mięsa, a dodatkowo zarówno mama jak i teściowa mają cukrzycę, a więc są bardziej "zaawansowane" w tematach cukru i insuliny, to serwowane obiady w czasie naszych wizyt będą dla mnie ok. No... nie. Mimo tych zmian w zdrowiu, rodzaj kuchni naszych mam pozostaje niezmienny. U teściowej zawsze jest serwowany kurczak, a jedyne bezmięsne obiady u mojej mamy są wtedy gdy jej się nie chce gotować, albo nie była na zakupach i poda np. pierogi lub inne placki.

Ja z natury jestem mocno konformistyczna, więc zawsze staram się dostosować i nie wyobrażam sobie żeby wprost prosić o specjalne gotowanie czegoś innego dla mnie. Wychodzę z założenia, że widocznie byłoby to dla nich zbyt problematyczne, skoro nie wychodzą mi naprzeciw same z siebie i akceptuję taki stan rzeczy. Podczas rodzinnych obiadów jem po prostu mało, tyle by zaspokoić pierwszy głód, a dojadam potem w domu. Pytana o dokładkę, czy też powód zjedzenia niewiele, odpowiadam oczywiście zgodnie z prawdą, że to dlatego że po prostu nie jem/nie lubię mięsa, ale że jest to ok, nie mam problemu (de facto trochę mam ale nie chcę sprawić przykrości rodzicom).

Tak też było dwa lata temu na urodzinach mojej siostrzenicy. Zaserwowane było oczywiście tylko mięso. Ja, jak to ja, nie narzekałam i coś tam poskubałam, ale co gorsza okazało się że wśród gości jest inna wegetarianka, która swój styl żywienia opiera na przekonaniach ideologicznych, a więc nie mogła nic zjeść. Rodzice i siostra prawdopodobnie wcześniej o tym nie wiedzieli, bo to nie była osoba z rodziny, a dziewczyna syna koleżanki mojej siostry - ona jest blisko z tą rodziną od lat, więc zawsze zaprasza wszystkich, a dziewczyna pojawiła się jakoś niedawno. Zrobiło się wówczas przez chwilę trochę niezręcznie, zwłaszcza że ani mama ani siostra nie wpadły na żadne rozwiązanie, ale że dziewczyna nie narzekała to temat się rozmył.

W zeszłym roku urodziny siostrzenicy były wyprawione zanim zdążyłam wrócić z urlopu, więc nie wiem jak tę kwestię rozwiązano i nawet o tym nie myślałam, aż do tegorocznych urodzin. W tym roku na stole pojawiło się oczywiście tylko mięso. Były nawet 3 różne sałatki, ale też wszystkie z mięsem, a dodatkowo okraszone dużymi ilościami majonezu. Więc zjadłam tylko rosół i kawałeczek kurczaka, akceptując ponownie że przecież jestem w mniejszości to nikt nie będzie specjalnie dla mnie gotował czegoś innego. Wspomniana wcześniej wegetarianka również miała się pojawić, ale trochę później ze względu na swoje obowiązki. Gdy przyjechała, wszyscy byli już po obiedzie, więc jej zaserwowano go osobno. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że zamiast rosołu i kurczaka, dostała... zupę krem i makaron z sosem. Bez mięsa! Nawet sobie nie wyobrażacie jak podle się wtedy poczułam. No bo przecież wiedzieli że ja też nie jem mięsa, przygotowali dania bezmięsne, ale nawet mi nie zaproponowali. A obcej dziewczynie już tak.

Na domiar złego byłam już przed przyjazdem w kiepskiej kondycji psychicznej, bo dojechał mnie za mocno stres i pękłam. Pojechałam na te urodziny bo nie chciałam nikogo zawieść. A dostałam kolejny cios, który tylko pogorszył moje samopoczucie. Może to błahostka, ale takich drobnostek jest sporo i ostatnio zdecydowanie mnie przerastają. Dlatego postanowiłam że zacznę to opisywać - w ramach self-therapy wyrzucać z siebie. Może da to jakąś ulgę i pomoże się poskładać na nowo.

dieta rodzina

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (184)

#91878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Warszawa aleja Solidarności.

Jakby przyszło Wam do głowy wynajmować mieszkanie na booking w tej lokalizacji to warto poczytać opinie dokładnie. Średnia ocen 7 spieszyło się nam z miejscówka. Nie przeczytaliśmy.

Na miejscu rozwalone łóżko zmywarka pełna brudnych naczyń a do tego karaluchy.

Nawet w zmywarce jeden siedział.

Nie da się złożyć reklamacji na warunki.

Żeby nie było, wcześniej jak o 16 nie mogliśmy dostać kluczy bo było sprzątane...

Warszawa

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (130)

#91918

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed około 3-4 lat. Kraków, być może jak każde większe miasto w Polsce, nie wiem, ma tę specyfikę, że dobrego mechanika trzeba szukać raczej poza miastem. Te 3-4 lata temu auto zepsuło mi się jednak znienacka, w sobotę około południa i wymagało wywiezienia z parkingu podziemnego galerii handlowej, więc szukałam otwartego w tamtym momencie warsztatu na już. Znalazłam jeden stosunkowo niedaleko swojego mieszkania, praktycznie na terenie pewnego dużego targowiska (w kierunku Górki Narodowej). Z pomocą drogową poszło sprawnie, zresztą na nich mi się jeszcze nie zdarzyło narzekać.

Pan mechanik auto przyjął, otworzył maskę, podumał i doszedł do tego samego, co wcześniej ja i pan z pomocy drogowej - czyli albo rozrusznik albo któryś kabelek. Auto kręciło silnikiem, ale nie odpalało. Zanim jednak do tej wnikliwej diagnozy doszło, pan mechanik posprawdzał akumulator, jak można by się spodziewać. Następnie zaczął się ciskać, że akumulator niewłaściwy i to może powodować problem, bo do systemów start&stop to trzeba specjalny. Powiedziałam panu, że to fascynujące co mi tu opowiada, bo osobiście kupowałam i montowałam ten akumulator i jak najbardziej jest dedykowany do tego systemu. Trochę się zmieszał, ale nie na długo, bo zaraz zaczął mamrotać, że to jakaś nieznana mu marka, on tylko markowe... Przemilczałam, ja do 14-letniego auta nie mam potrzeby pakować Boscha, zwłaszcza, że nigdy problemu z akumulatorem nie miałam. Oznaczenie start&stop na akumulatorze też jakoś fantazyjnie ukryte nie było. W międzyczasie mimochodem wspomniałam o konieczności wymiany linek skrzyni biegów, umówiliśmy się, że zadzwoni z wyceną wszystkiego.

Jak już w końcu zadzwonił, to podał mi cenę samych części (linek) cztery razy wyższą niż rynkowa (plus robocizna oczywiście, która w przypadku tej wymiany jest na ogół głównym kosztem), podziękowałam. Mechanik w mojej miejscowości rodzinnej wziął sumarycznie mniej niż ta cena za części. Powiedział, że problemem był przewód masowy i że wymienił tylko kawałek, bo "to są drogie rzeczy". Jakiś kawałek kabla przy odbiorze mi pokazał, ale czy z mojego auta to już się mogę tylko domyślać. Ale samochód odpalił. Następnie zaczął mi opowiadać, że auto w ogóle wygląda na "zalane". Odwarknęłam (bo cierpliwość mi się skończyła, pan był przy tym wszystkim dość gburowaty i nadto pewny siebie), że auto jest od pierwszego właściciela, którego dobrze znam (moi rodzice mieli je z salonu, potem ja przejęłam) i w życiu zalane nie było. Tu się zmieszał trochę bardziej. Co nie przeszkodziło mu przy odbiorze próbować mi pocisnąć kolejnego kitu, który zdementowałam z miejsca. Już nawet nie pamiętam co to była za bajeczka. Każdy dotychczasowy mechanik był tym autem zachwycony, na przeglądach to samo.

Podsumowując: trzy próby matactwa, trzy razy zdemaskowany na miejscu i zero żenady w tym wszystkim. Wróciłam do domu z mocnym postanowieniem wystawienia opinii na Google mapsie i okazało się, że nawet nie muszę... pan pod każdą negatywną opinią wyzywał klientów od debili ;) gdybym nie szukała warsztatu awaryjnie i przejrzała te opinie, to już wolałabym wywieźć auto za miasto, bo jak dla mnie gorszej autoreklamy niż takie odpowiadanie na opinie nie ma. A tak to zobaczyłam na szybko średnią 3.3, stwierdziłam, że jak na Kraków to nieźle i zadzwoniłam. Z tego co widzę w mapach, warsztat chyba już nie istnieje, ale stał jeszcze przynajmniej dwa lata później i nie wiem ile wcześniej.

Warsztat samochodowy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (127)

#91896

przez ~Soracha ·
| Do ulubionych
Kończy mi się umowa telefoniczna i jeśli jej nie przedłużę, mam te same warunki na okres nieokreślony. Mi to pasuje, bo place 25 zł miesięcznie, mam sporo internetu i ogólnie jest ok.

Dzwoni konsultant nr 1:

- proponuje mi to co już mam, z tą różnica, że będę mieć połowę obecnego internetu i płacić 5 zł więcej. Wyśmiałam go,

- konsultant nr 2 sam się zegna, gdy mówię, że nie jestem zainteresowana niczym droższym,

- konsultant nr 3 proponuje mi to samo co nr 2 tylko w tej samej cenie. Wyśmiany po raz kolejny.

Nie jestem zainteresowana nowym telefonem, ani rewolucyjną oferta. Jakby mi zaproponowali, te warunki, które mam w tej samej cenie, to się zgodzę.

Ale, żeby proponować gorzej i drożej? Ta fioletowa sieć się nigdy nie zmieni.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (88)

#91909

przez ~omarkucic ·
| Do ulubionych
Dzisiaj krótka refleksja nad tym, jak człowiek stał się niewolnikiem systemów informatycznych.
Moja dobra znajoma, Niemka, opowiedziała mi ostatnio taką oto historię.

Mama znajomej, dalej zwana mamą, przyjmuje na stałe lek na receptę. Nie ma to wielkiego znaczenia, o jaki lek chodzi, jednak lek ten jest dobrem deficytowym i ciężko dostępnym stacjonarnie. Z tego względu mama często zamawia go z apteki internetowej. Nigdy nie było żadnego problemu, ot, wysyłała skan recepty i lek był jej wysyłany zwykłą paczką.
Co ważne, recepta jest oczywiście wystawiana na jej dane, jednak jako adresat podany jest jej mąż, a to z tego względu, że ona pracuje w biurze, mąż zaś w domu, a bywało, że kurierzy widząc, że adresatem jest kobieta nie wydawali paczki jej mężowi, choć adres był ten sam.

Za którymś razem mama standardowo zamówiła paczkę, jako adresata wpisując męża. I nie wiadomo co się zadziało, ale apteka inaczej niż zwykle zamiast standardowej paczki wysłała paczkę z potwierdzeniem tożsamości (w skrócie nawet odbierając paczkę w domu, mama musiałaby pokazać dowód osobisty). Jedna pracownica apteki stwierdziła, że musiał to być błąd, druga twierdziła, że zmieniły się przepisy.
Mniejsza o większość. Mąż zadzwonił do mamy mówiąc, że kurier odmówił wydania mu paczki, bo jego dane nie zgadzają się z danymi, które miał potwierdzić. Paczka została przekierowana do odbioru w placówce pocztowej.

Następnego dnia oboje wybrali się do tej placówki celem odebrania paczki. Najpierw mąż podał awizo i swój dowód. Pracownica poczty stwierdziła, że dane nie zgadzają się, bo odbiorcą ma być inna osoba (mama). Mama więc pokazała swój dowód. Na co pani stwierdziła, że ona paczki nie wyda, bo adresat jest inny niż dane do potwierdzenia. Mama pokazuje, że przecież jest, że pokazuje dowód i że widać, że to ona jest osobą, która ma potwierdzić swoją tożsamość. Pani uparcie powtarza, że jej system pokazuje, że dane się nie zgadzają.

Wywiązał się taki dialog:
M: Proszę pani, przecież jesteśmy oboje, mąż adresat i ja, osoba, która ma się wylegitymować. To co się nie zgadza?
P: Bo to powinna być jedna i ta sama osoba, inaczej system mi tego nie puści
M: Jakim cudem system więc dopuścił możliwość nadania takiej paczki?
P: Yyy, no ja nie wiem
M: Pani rozumie, że w tej paczce są ważne dla mnie leki?
P: Yyyy, ja pani nic nie poradzę, system mi tego nie puści
M: Więc to teraz?
P: Nic, paczka tu poleży 7 dni i wróci do adresata
M: Ale pani rozumie absurd tej sytuacji
P: Nie wiem, proszę pani, tak mi system pokazuje
Tak też mama spędziła kolejny tydzień próbując wyjaśnić sytuację i dowiedzieć się, kiedy otrzyma lek, który musi brać codziennie. Miała jeszcze pewien zapas, ale bała się, że będzie się to ciągnąć tygodniami, a lek nie był dostępny stacjonarnie Mama dzwoniła też na infolinię firmy kurierskiej, gdzie powiedziano jej, że generalnie można system obejść i pani z okienka mogła po prostu poprosić przełożonego o zatwierdzenie "niedopuszczalnej" procedury, do której należałoby spisać protokół i zrobić kopie dowodów obojga.

Miała jeszcze pewien zapas, ale bała się, że będzie się to ciągnąć tygodniami, a lek nie był dostępny stacjonarnie
Pytanie, kto był piekielny? Apteka, która nadała paczkę, której dostarczenie praktycznie nie miało szans powodzenia? Ktoś kto wymyślił system, w którym można nadać paczkę, której jednak nie można dostarczyć? Pani z okienka, która wykazała się tumiwisizmem i nie okazała nawet minimum dobrej woli i chęci rozwiązania problemu, bo jej coś wyskoczyło w komputerze.

I tak sobie pomyślałam, że tak się cieszymy z powszechnej cyfryzacji, ale gdzieś w tym wszystkim umyka czasem zwykły ludzki rozsądek i myślenie...

apteka kurier system

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (86)

#91901

przez ~Polakalkoholik ·
| Do ulubionych
Od trzech lat nie piję alkoholu. Zaczęło się od ciąży, gdzie ani ja, ani mój mąż nie piliśmy (ja ze względu oczywistych, on w geście solidarności). I po ciąży i narodzinach córki jakoś nas nie ciągło do procentów. O tym, że nie pijemy, wie całe nasze otoczenie.

Mimo to nadal dostajemy na prezenty wino, wódkę czy whisky. Puszczamy je dalej w obieg, bo jedyny moment gdy wykorzystujemy alkohol to do pączków (nie piją wtedy tłuszczu- 1 kieliszek wódki i koniec) lub 100 ml wina do spaghetti bolognese/ lasagne. Uważam takie prezenty za marnowanie czyiś pieniędzy i wolałabym już dostać tę bombonierkę niż kolejną butelkę, która będzie musiała stać w szafie, aż będę mogła ją przekazać komuś kto alkohol pije.

Do tego jesteśmy nakłaniani do picia. Dotyczy to głównie starszego pokolenia, bo Ci, którzy są w naszym wieku, raczej już podchodzą do tego "aha, okej". Ile za to się nasłuchaliśmy o tym, że to jest wyjątkowa okazja/od kieliszka wina nic nam nie będzie/ alkohol też działa prozdrowotnie. No i niby w żartach padło, że kto nie pije ten donosi. Potem już mniej żartobliwe, że od urodzenia córki nam coś odbiło i wystarczy, że jedno z nas będzie trzeźwe, to nam jej opieka nie zabierze.

Parę razy chciano nas też wykorzystać jako kierowców. Wyobraźcie sobie, mamy 2-letnie dziecko, ale w myśl niektórych wujków/ciotek, nie stanowi to przeszkody, abyśmy mogli odwieźć ich do domu z imprezy rodzinnej. Ostatni przykład - 80 urodziny babci mojego męża. Córka leje się już nam przez ręce, czekamy na dziadków, bo obiecaliśmy ich odwieźć- mamy ich dom po drodze. Sama solenizantka chciała wykorzystać naszą córkę jako pretekst do szybkiego opuszczenia własnej imprezy, bo nie miała na nią ochoty. A tu z każdej strony babcia słyszy, że zaprasza się ją na rozchodniaczka. Gdy babcia dotarła już do auta, przyszedł wujek męża i poważnym tonem zakomunikował, że jak już zostawimy dziadków i dziecko u nich (rozumiecie, dziadkowie 80+ mają ogarniać małe dziecko do snu), to dobrze by było ich odwieźć do Piekiełkowa- zupełnie w inną stronę niż do nas, bo i on i ciotka się napili. Ciotka miała być kierowcą.

Stanowczo odmówiliśmy i po odwiezieniu dziadków, wróciliśmy do siebie. Po 21:00 mąż dostaje telefon od swojej matki, że ma w tej chwili przyjechać, bo obiecał wujkowi, że my ich odwieziemy, a impreza się już kończy. Mąż odpowiedział, że na nic takiego się nie umawiał i nie będzie specjalnie jechał ponad 40 km, żeby robić za kierowcę. Teściowa się obraziła i ostatecznie wujostwo spało u nich na kanapie.

I zanim ktoś nam zarzuci, że nic nam by to nie szkodziło - już raz się zaproponowaliśmy chrzestnej męża i jej facetowi, że ich podrzucimy. Nie dość, że nie dostaliśmy zwrotu za paliwo (co obiecała chrzestna), to jeszcze pretensje, że już ich chcemy z takiej fajnej imprezy zabierać. Mąż przyjechał na miejsce, a tam oprócz chrzestnej i jej faceta, na podwózkę czekała jej koleżanka i mąż. I tak mąż zamiast mieć trasę szybką i komfortową, odwoził najpierw rzeczoną koleżankę do wioski, gdzie są dosłownie 3 domy, a potem chrzestną. Bilans? Zamiast 50 km, zrobił prawie 70. Wtedy powiedzieliśmy, że nigdy więcej.

Skończmy w końcu z tą kulturą picia na każdą okazję i na umór.

rodzina przysługa

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (197)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni