Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#91143

przez ~kapibara81 ·
| Do ulubionych
Dostałam dwuosobową wejściówkę do kina, a ponieważ nie mogłam tego dnia iść, to oddałam zaproszenie koleżance z pracy. Po seansie dostaję od koleżanki telefon, żebym przelała jej blikiem pieniądze na parking, no bo jak stawiam kino to i parking powinnam.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (192)

#91139

przez ~ccmama ·
| Do ulubionych
Trzy lata temu metodą CC urodziłam swoje pierwsze dziecko. CC było nagłe -byłam już po terminie, dziecku zaczęła grozić zamartwica (KTG poniżej 110), a ja nie reagowałam na próby indukcji. Kiedy już po powrocie do domu rozeszła sie wieść, że nie udało mi się urodzić naturalnie, zewsząd płynęły słowa pocieszenia i wsparcia, bo CC to jednak operacja, ciężko się potem zajmować noworodkiem i tak dalej i pomyślałam nawet, że ten hejt z internetu na CC to trochę wyolbrzymiony jest i w rzeczywistości nikt się tak nie zachowuje.

Obecnie, już za chwilę rodzę drugiego szkraba. Naturalną koleją rzeczy grono koleżanek-matek znaczenie urosło przez ten czas. Mam bliższe znajome i dalsze, większość to młode dziewczyny z mojego giga osiedla i dość często na siebie wpadamy. I oczywiście, temat ciąży jest częsty, szczególnie że rozwiązanie już blisko. No i tu właśnie jest ta piekielność. Bo ilość negatywnych opinii na temat mojego drugiego porodu jest po prostu zatrważająca...

Na USG III trym okazało się, że mam cienką bliznę na macicy i ryzyko pęknięcia jest zbyt duże na poród naturalny. Dość mocno to przeżyłam, bo naprawdę druga cesarka mnie nie kreci -źle zaniosłam pierwszą, a teraz z dzieckiem w domu może być jeszcze trudniej - ale ufam trzem lekarzom, którzy wydali taką a nie inną opinię. No i tak od koleżanek usłyszałam już, że:
- powinnam znaleźć innego lekarza - albo mu zapłacić - żeby jednak próbować naturalnie.
- powinnam zgłosić się do jakiejś położonej, która nauczy mnie oddychać tak, że skurcze nie będą zagrożeniem dla macicy.
- powinnam walczyć wszelkimi dostępnymi sposobami, bo przecież planowane CC to najgorsze co może być dla dziecka.
- powinnam się zastanowić, czy aby na pewno dobrze robię, przekładając swoje bezpieczeństwo nad dobro dziecka.
- "skoro już idę na łatwiznę" to może poproszę, by wszyto mi suwak, bo i tak już perspektyw na poród naturalny nie mam, a może zdecyduję się na trzecie dziecko, he he.

Żartów o "wydobycinach" czy mniej lub bardziej subtelnych aluzji, że chyba nie powinnam być matką, skoro moje ciało nie współpracuje, już nie będę przytaczać...

Żeby nie było, trafiło się kilka mam, które mnie wspierają i nawet obiecały pomóc po porodzie czy to mnie czy mojemu mężowi, ale to dosłownie trzy przypadki z kilkunastu...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (166)

#91146

przez ~Agata687 ·
| Do ulubionych
Historia o cesarskim cięciu z poczekalni przypomniała mi moje historie z nadżerką.

Gdy byłam nastolatką, na pierwszej wizycie u ginekologa, doktorka zauważyła malutką nadżerkę i kazała ją obserwować. Chodziłam do niej jeszcze przez 3 lata i z nadżerką nie działo się nic. Pozostawała takiej samej wielkości.

Potem poszłam na studia i musiałam zmienić ginekologa, bo w rodzinne strony miałam 5h autem. Trafiłam na 3 kompletnych buców (dwóch panów i jedną panią), gdzie panowie sugerowali, że tabletki hormonalne w moim wieku to fanaberia, bo skoro mam stałego chłopaka, to powinnam już mieć dziecko, bo biologicznie lepszego czasu nie będzie. I może biologicznie nie, ale na studiach bez stałej pracy i w mieszkaniu o wielkości schowka na szczotki (20m2!) dziecka mieć się nie powinno. Pani ginekolog za to zrugała mnie za golenie okolic intymnych, bo pozbawiam się naturalnej ochrony.

W końcu znalazłam stałą pracę i dostałam w niej abonament w prywatnej ochronie zdrowia. I o ile na początku miałam super ginekolog która zauważyła, że nadżerka się rozwinęła znacznie w stosunku do badań od mojej pierwszej ginekolog, ale powiedziała, że nic z tym nie zrobi, jeśli planuję dziecko, bo mogę mieć problemy z zajściem w ciążę. Chodzić, obserwować.

Dwa lata temu jednak stanęłam pod ścianą. 7 lat od pierwszej wizyty u ginekologa, a nadżerka stwierdziła, że przestanie dać mi żyć. Dosłownie nie mogłam uprawiać seksu w innych pozycjach niż 3-4, które mnie nie bolały. Moja ginekolog z abonamentu, poszła sama na ciążę, więc dostałam zastępstwo - u faceta, więc podziękowałam (opinie na znanym lekarzu miał beznadziejne). W końcu udało mi się złapać do innej Pani ginekolog, bo mimo że abonament, to terminu do ginekologa nie mogłam złapać.

Powiedziałam jej o dolegliwości, sprawdziła nadżerkę i cytując: "no jest duża, ale teraz się już nie wypala nieródkom, to nie mam co z Panią zrobić".

Może życie seksualne zaczęło umierać, bo mimo delikatności narzeczonego, stosunek mnie bolał, a krwawiłam po nim, jakbym dostawała okres.

Gdy krwawienia zaczęły pojawiać się podczas ćwiczeń powiedziałam dość i poszłam do innej ginekolog. I dopiero u niej dostałam pomoc. Na moją historię i objawy się przeraziła. Gdy zobaczyła jak duża jest nadżerka, to powiedziała, że jest po prostu do wycięcia. Na tym etapie nie dało się już jej zaleczyć. Spytała się czy planuję dziecko w najbliższym roku/dwóch. Powiedziałam, że nie.
Zrobiła mi wszystkie badania, aby upewnić się, że krwawienia są winą nadżerki, ale już na samym badaniu wyciągnęła zakrwawione urządzenie do USG.

Badania żadnej innej przyczyny nie wskazały. Tymczasem ja chodziłam ciągle z wkładką albo podpaską, jeśli planowałam jakąkolwiek aktywność - czy to rower, czy siłownię.

Dostałam od niej skierowanie na zabieg do szpitala, gdzie leczyła jej koleżanka. Spotykały się ze mną we dwie, omówiły wszystkie za i przeciw i kazały podjąć decyzję czy tniemy czy wymrażamy, czy chcę jednak zrobić to dopiero po ciąży.

Znałam ryzyko tj. problemy z zajściem w ciążę albo jej utrzymanie, szybki i możliwe, że bolesny poród. Ale gdy nie mogę normalnie żyć, byłam gotowa na to ryzyko.

Zapisałam się na zabieg i usłyszałam od różnych osób (teściowej, chrzestnej i jak myślałam -przyjaciółki), że:
- nie powinnam tego robić, bo mi się sprzeciwi (tj. Dostanę raka)
- nie znajdę w ciążę a narzeczony się nie spełni w roli biologicznego ojca (komentarz teściowej, gdy mówiliśmy o tym, że nie możemy przyjechać do nich na urodziny, bo mam w tym tygodniu zabieg)
- to nie jest normalne i powinnam znaleźć ginekologa, który mi to wyleczy,
- na pewno przesadzam z tymi krwawieniami, bo to niemożliwe aby krwawić poza okresem,
- ja po prostu mam niski próg bólu i dlatego nie mogę normalnie uprawiać seksu (mam taki próg bólu, że gdy zaatakował mnie wyrostek spokojnie zeszłam do auta i pojechałam do szpitala, bo przecież prawie nic mi nie jest - to akurat moja głupota była)
- widocznie mój narzeczony ma za dużego i dlatego mnie uszkadza,
- to nie po bożemu, aby się ubezpładniać,
- mam to skonsultować z innymi lekarzami, bo na pewno to jest od antykoncepcji, a nie genetycznie.

I akurat dostałam tylko wsparcie od mojej mamy, a ciocia czy przyjaciółka, z którymi dzieliłam się obawami, mnie skrytykowały. Teściowa sama zaczęła najpierw dopytywać "co to za zabieg, że nie możemy przyjechać", a potem wykładać swoje mądrości.

Po tych przebojach przestaję się dzielić takimi sprawami z osobami, które nie są moimi rodzicami i narzeczonym. I zalecam to wszystkim.

rodzina wsparcie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (146)

#91113

przez ~Noewyrzucaj ·
| Do ulubionych
Mieszkam w małej wsi. Mamy jedną drogę dojazdową od głównej- wojewódzkiej.

Na rozmowach o śmieceniu zeszło kilka zebrań sołeckich, śmieci ubyło, ale nie zniknęły. Ludzie nadal wywalają śmieci gdzie popadnie, jedzie taki dureń, wypije piwo czy energetyka i rzuca na drogę. Mimo, że wiemy, że to albo miejscowy, albo gość miejscowego, albo służby (ale w to nie wierzę), to śmieci są.

Dobrze, że mamy cudowne dzieciaki. Zbierają i sortują te śmieci 2 razy w roku, za co organizujemy im imprezę, ale serio, ludzie, ciężko mieć jakiś worek na śmieci w aucie, jakiś pojemnik, serio ta butelka czy ten kubek aż tak wam przeszkadzają?

śmieci samochód

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (133)

#91145

przez ~urszula ·
| Do ulubionych
Będzie narzekania na zachowania rodziców na placu zabaw.
Bynajmniej nie mam zamiaru wtrącać się w to jak kto wychowuje dzieci, chodzi mi o zachowania irytujące dla otoczenia.
Parę miesięcy temu przeprowadziliśmy się, do nowego miejsca zachęcał między inny park z ogrodzonym placem zabaw.
Problemem jest dla mnie nagminne olewanie przez dorosłych zasad, które powinny panować na tym placu zabaw.

1. Zakaz palenia papierosów. O ile większość opiekunów, gdy chce zarajać, wychodzi poza plac zabaw, tak zawsze jest ten odsetek, któremu ciężko ruszyć tyłek za ogrodzenie i wesoło jara jednego papierosa za drugim siedząc na ławce w pobliżu dzieci. Mało tego, potrafią z papierosem w ręce spacerować po placu zabaw, huśtać dziecko, kręcić je na karuzeli.

2. Zakaz śmiecenia. Na placu zabaw jest kilka kubłów na śmieci, niestety, nie wiem czemu są tak rzadko opróżniane, często bywają wypełnione po brzegi. Nie wiem, jak czytelnicy, ale ja mając śmiecia, a widząc, że ewidentnie w koszach nie ma niego miejsca, chowam go do plecaka czy reklamówki i wyrzucam, gdy nadarzy się okazja, albo wywalam w domu. Ale co robi część rodziców? A no rzuca na trawę koło kubłów. Ostatnio widziałam jak matka kazała chłopcu wyrzucić coś do kubła, chłopiec wrócił informując, że w kuble nie ma miejsca, na co matka: to rzuć tam obok na ziemię!

3. Dzieci do lat 7 pod opieką dorosłych. Właśnie, pod opieką, a nie w obecności! Niestety, wielu opiekunów niby jest na miejscu, ale ma kompletnie gdzieś, co robi dziecko - zabiera zabawki innym dzieciom, wyzywa je, biega pod huśtawkami, już dwa razy zwracałam uwagę rodzicom, że ich 3-4 letnie dziecko po prostu sobie wychodzi z placu zabaw, a rodzice: o Jezus Maria! bo od kilkunastu minut nie oderwali wzorku od telefonu

4. Zakaz wprowadzania psów. Ludzie nagminnie przychodzą z psami. Ok, jeśli pies grzecznie sobie leży pod ławką to ok, ale szokiem jest dla mnie, że można na przykład przyjść ze szczeniakiem, który na placu zabaw jest ewidentnie przeboźdzcowany, a w dodatku pozwolić 5-6 latkowi latać z tym psem na smyczy po całym placu zabaw! Dziecko ledwo może psa utrzymać, wprowadza go na sprzęty dla dzieci. Pies chce się bawić, więc próbuje podgryzać dzieci. Rodzice na zwróconą uwagę odpowiadają, że po pierwsze to ugryzienie szczeniaka nie boli, a po drugie to też dziecko, które chce się bawić.

Jeśli ktoś z Was zachowuje się tak na placu zabaw, proszę przestańcie. Wiem, że czasem można trochę odstąpić od tych zasad, ale jednak po coś one są.

plac zabaw

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (130)

#91148

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Takie pytanie, o ile ktoś zna odpowiedź.

Czy normalne jest, żeby sędzina (tu asesor sądowy), na początku rozprawy rzucała uwagę "pierwszy raz prowadzę taką sprawę, nie znam się na tym", oraz odrzucała wnioski o udowodnienie kłamstw drugiej strony (dosłownie - była prośba o dostęp do dokumentacji księgowej, żeby pokazać, że owa "uczciwa" kłamie n/t dokumentów dołączonych do sprawy)? Twierdziła, że odrzuca też inne dowody (wiadomości np messenger), bo cytuję: "nie lubię takich dowodów"?

Więc sprawę wygrywa złodziejka i oszustka, która już była skazana i odsiadywała wyrok za oszustwa na znanym portalu aukcyjnym, bo poszkodowany nie miał szans zgodnie z powyższymi uwagami udowodnić swoich racji.

sąd asesor

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (119)

1