Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Goszki (o błędnej interpretacji wyników) skłoniła mnie do opisania podobnej sytuacji - z tym, że tutaj "dzięki" lekarzom historia skończyła się tragicznie.
Do rzeczy.
Moja babcia jakoś w okolicach grudnia 2009 zaczęła mieć bóle brzucha, wymioty, z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej. Zawieźliśmy ją do szpitala, po przebrnięciu przez wszelkie formalności (a trochę tego było), babcię przyjęto na oddział.
Zrobili wszelkie badania, na zdjęciu rtg brzucha widać nieduży guz na trzustce. Lekarze stwierdzili, że guz z pewnością jest niezłośliwy (nie wiem, jak im się udało to określić patrząc TYLKO na rtg), więc nie ma konieczności operacji, bo trzustka musiałaby byc wycięta cała, a po co tak nadwyrężać organizm starszej osoby. Jak powiedzieli, tak zrobili, wypisali babcię, kazali trzymać dietę, brać insulinę (trzustka już nie pracowała) i mialo być ok.
Było, przez niecały rok.
W październiku ubiegłego roku babcia najpierw zaczęła chudnąć w oczach, później brzuch jej spuchł, aż wreszcie wątroba przestała działać - pożółkła skóra i białka oczu ewidentnie wskazywały na żółtaczkę.
Zarządziłam zawiezienie jej do szpitala (wcześniej dwukrotnie nie została przyjęta, bo nie było potrzeby). Łaskawie ją przyjęli, przebadali i... karetką powieźli do szpitala wojewódzkiego, oddalonego o jakieś 60 km.
Diagnoza? Nowotwór złośliwy trzustki zrobił przerzuty na prawie wszystkie organy wewnętrzne, więc na dobrą sprawę nie da się już babci uratować.
Od listopada odwiedzaliśmy ją w hospicjum. Zmarła w styczniu.
Dlaczego? Bo nikomu nie chciało się sprawdzić, czy ten guz na trzustce aby na pewno był niezłośliwy.

NFZ, a jakże.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (573)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…