Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#14005

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Deratyzacja na wesoło, czyli sąsiedzkiego piekiełka ciąg dalszy...

Sąsiedztwo zza płotu wyjechało na wakacje, zostawiając dom pod opieką córek. Dziewczyny zaprosiły swoich partnerów i jeszcze kilka osób i generalnie rzecz ujmując, młodzież zachowywała się wyjątkowo kulturalnie. Nikomu nie przeszkadzali i całą okolicę wprawili w zdumienie, jako że rok temu syn sąsiadki zza drugiego płotu i jego kolega wspólnymi siłami podpalili górę suchej trawy, a przy okazji altankę. Ale to temat na inną opowieść.

Siedzieliśmy właśnie przy obiedzie, gdy przybiegła z wrzaskiem starsza córka sąsiadów. Przez moment wyobrażaliśmy sobie straszne scenariusze z udziałem kilkorga nastolatków pozostawionych bez nadzoru: wypadek, pożar, wybuch gazu, atak padaczki... Nie!
- Szczury! Szczury pod garażem! - piszczało dziewczę. - Niech pan sąsiad to zobaczy, bo co my zrobimy, jak to się rozniesie!
- Dużo tych szczurów? - zapytał tata.
- Dwa martwe leżą, ale jeszcze jednego żywego widziałam.
Ojciec poszedł, bo Bóg wie, co tym dzieciakom do głowy przylezie. Sądząc po histerii panienki, gotowi byli wysadzić szczura razem z połową wsi. Chwilę później dołączyłem do ojca i zobaczyłem, że żeńska część ekipy trzyma się jak najdalej od miejsca, w którym leżały martwe szczury, a męska też niespecjalnie garnie się do usuwania kłopotliwych gryzoni.
- Dobra, sprzątnijcie te zdechlaki i gdzieś zakopcie, a ja poszukam trutki - powiedział ojciec. - A ty co robisz, dziecino?
Chłopak jednej z sióstr włożył rękę z zapalonym papierosem do dziury pod garażem (rzekomo pies ją wykopał, a szczury stamtąd wychodziły).
- Może tego żywego wypłoszę albo otruję dymem.
- Koleś, paliłem przez szesnaście lat i jak widać, nadal żyję. Szczur tym bardziej nie zdechnie, a jeśli już zechce, to wlezie głębiej. - Wręczyłem mu łopatę. - Zakop trupy. Idę sprawdzić, czy gdzieś jeszcze są dziury.
- On tego nie zrobi, on jest z miasta - broniła go jego dziewczyna, bo młody wzdrygnął się z obrzydzenia.
- Co z tego? To już w mieście dołów nie kopią?
- Ja nie umiem... - przyznał.
- Ech... Dobra, czy ktoś tu umie wykopać dołek, włożyć do niego szczury i zakopać z powrotem?! Tylko bez dotykania, najlepiej przez rękawiczkę albo torebkę, bo nie wiadomo, jaką zarazę to świństwo nosi! - Wszyscy jak jeden mąż, a sześcioro ich było, pokręcili głowami. Dziewczyny nie, bo: "kobiety nie są od odszczurzania", "jestem za ładnie ubrana", "boję się", "nigdy nie trzymałam w rękach łopaty!". Chłopaki nie, bo: "nie potrafię", "szczerze, to też się boję", "ale to gryzie!" (martwe też? dziwne), "co? jaki dołek? do śmietnika wywalić, ale co to, to nie ja!". Wściekły, zacząłem sam kopać ten cholerny dół jedną ręką, wspomagając się tym, co zostało mi z drugiej i po prostu nogą wepchnąłem do niego szczury. Tata biegał z trutkami, jednocześnie napominając, że wtykanie dwumetrowego kija do dołka pod garażem (pomysł jednego z chłopaków) jest tak samo skuteczne, jak próby wywabienia gryzoni dymem tytoniowym. Tego żywego nie złapaliśmy, ale liczymy na to, że trucizna zadziała.
Przez cały czas szóstka dzieciaków stała i bezmyślnie gapiła się, a my z tatą odwaliliśmy całą brudną robotę. Poza bohaterskimi wyczynami typu fajki i dwumetrowy kij, nikt nie wyraził najmniejszej chęci pomagania nam. I gdyby nie fakt, że nie było tam wtedy osób dorosłych, za Chiny Ludowe nie zgodziłbym się odszczurzać cudzego podwórka. Mimo iż nie jestem z miasta.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (256)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…