Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#14165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie o ludziach żebrzących przypomniały mi słodko- kwaśną historię sprzed paru lat. Było i miło, i smutno a na koniec dość piekielnie (choć nie wiem dla kogo najbardziej).

Razem z ówczesnym narzeczonym przeprowadziliśmy się do "własnego" mieszkania na ulicy Kilińskiego w Łodzi. Ogólnie nie jest to zbyt bezpieczna i czysta okolica, ale mieszkanie miało 70 metrów i było nasze, poza tym posiadanie dwóch dużych psów jakoś nas uspokoiło.

Z zajęć zawsze wracałam tą samą drogą, zawsze po drodze mijałam bramę, w której siedziały umorusane, ale na pierwszy rzut oka szczęśliwe dzieciaki. Często spotykałam dwoje z nich, gdy spacerowałam z psami, małą, może 4 letnią niunię i chłopczyka około 8-9 lat. Zawsze prowadzali się razem, więc domyśliłam się, że jest to rodzeństwo.

Któregoś dnia w trakcie takiego spaceru, dzieci podeszły i starszy z nich zapytał mnie, czy mogą się pobawić ze zwierzakami. Zgodziłam się, bo wiedziałam że krzywda im się nie stanie. Młody po chwili nieśmiało dodał, czy nie mam może jakiś pieniędzy, bo są głodni a od rana nic nie jedli. Jako, że i tak wracając miałam wejść do pizzerii zapytałam czy nie chcą iść ze mną. Radości i wdzięczności jaką okazała mi ta dwójka chyba nigdy nie widziałam. Dzieciaki wpałaszowały całą dużą pizzę, kupiłam im po soku i poszłam do domu.

Potem dość często je spotykałam, zawsze we dwójkę, zawsze pełnia szczęścia na mój widok. Jakoś się przyzwyczaiłam do nich, często zabierałam ze sobą na lody, z czasem z czystego lenistwa zapraszałam do siebie na ciastka lub obiad, Dawid (starszy chłopczyk) przybiegał do nas z lekcjami, ogólnie pełna sielanka, ale gdy chciałam coś podpytać na temat rodziców, zawsze dzieciaki robiły się markotne i mówiły, że mama dużo pracuje i rzadko ma dla nich czas. Dziwiło mnie, że nie ma nic przeciwko, że dzieci dość często są u mnie, ale one mówiły, że nie.

Parę dni później, gdy miałam wychodzić na zajęcia dzwonek do drzwi. Otwieram a tam Karolinka kuli się przy braciszku, ogólnie obraz nędzy i rozpaczy. Gdy mnie zobaczyła, wręcz rzuciła się w moją stronę z płaczem, że są sami w domu od paru dni i nie ma nic do jedzenia i nie wiedzą kiedy mama wróci... ręce mi opadły. Wpuściłam te kupki nieszczęścia do domu, nakarmiłam, włączyłam im jakąś bajkę i dzwonię do przyjaciółki, która pracuje w opiece społecznej, co mam teraz zrobić, bo nie wyrzucę ich na bruk. Ta oczywiście poleciła telefon na policję, bo trzeba może sprawdzić czy się matce nic nie stało. Policja przyjechała, wyciągnęła od dzieciaków nazwisko i adres i poszli sobie do radiowozu. Wrócili tylko po to, żeby oznajmić mi, że dzieciaki muszą być zabrane do pogotowia opiekuńczego, ponieważ nie jestem ich rodziną i nie mają prawa u mnie przebywać. No ok. Nie wiedziałam jak to dokładnie działa, dałam młodziakom na drogę jakieś cukierki, pojechali.

Kolejne dni mijały spokojnie, choć dzieciaków nie spotkałam ani razu, przykro mi było bo już się do nich w jakiś sposób przyzwyczaiłam. Któregoś wieczora walenie do drzwi. Nie dzwonek, walenie! Ja lekko wystraszona poszłam zamknąć psy, narzeczony poszedł otworzyć. Do domu wtoczyła się jakaś baba, ciągnęła za sobą dwójkę znajomych nam maluchów. Awanturę jaką nam urządziła słyszeli chyba wszyscy sąsiedzi, bo darła się przy otwartych drzwiach. Wyzwała nas od nieodpowiedzialnych gówniarzy, od śmieci i lumpów, dodała, że na ch** się wtrącamy w życie obcych ludzi, to jej sprawa co robi ze swoimi bachorami i gdzie je zostawia, poza tym skoro i tak je dokarmiałam to czemu potem robiłam problemy, jak przyszły do mnie, przecież to już w sumie był mój obowiązek. I dalej tak bluźni i rzuca inwektywami, dzieci płaczą, narzeczony próbuje ją przekrzyczeć, ale się nie da. Któraś sąsiadka wezwała patrol, ten przyjechał, a babka w jeszcze większy krzyk...

Okazało się, już po uspokojeniu owej pani, że ta kochana i oddana mamusia odnalazła się oczywiście narąbana w 3 d** u jakiegoś byłego narzeczonego, gdy doszła do siebie powiedziała, że dzieci przecież nie są niemowlakami, same sobie radę dają, poza tym gdzieś tam mieszka jakaś ku** (chyba ja) co je karmi i się z nimi bawi, ona ma ważniejsze zajęcia i plany życiowe niż ta dwójka. Panią i dzieci zabrano, nie wiem co się z nimi stało, żal miałam do samej siebie przez długi czas, że okazałam trochę serca a wyszło jak wyszło. Mam tylko nadzieję, ze te maluchy skończą lepiej niż ich pseudo matka.

menelus pospolitus

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 932 (1006)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…