zarchiwizowany
Skomentuj
(2)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Było to ze ćwierć wieku temu. Jadę sobie legenda naszej motoryzacji, pieszczotliwie zwaną maluchem. Dojeżdżam do skrzyżowania z zamiarem skrętu w prawo. Mam zielone światło i około 30km/h na liczniku. Kątem oka widzę z prawej strony kłusującego (określenie bardzo dokładnie odzwierciedlające stan osoby poruszającej się równolegle do mojego kierunku jazdy) obywatela w wieku około 50 lat (może nawet + VAT). Licząc na rozumność wymienionej wcześniej osoby, spokojnie skręcam i wtedy widzę, że gość, z klapkami na oczach i dwiema siatami z zakupami w kończynach górnych, pochylony mocno do przodu, pakuje mi się prosto pod koła. Gdybym zaczął hamować, to bym się zatrzymał jakiś 1-2 m za przejechanym facetem. Wykonuję jedyny możliwy manewr – gaz do dechy i hamulec. Efekt taki, że rączy jeleń pakuje mi się w bok malucha, który właśnie się zatrzymał. Wali klatą i nawet się nie odbija i oczywiście strasznie drze pewną część takiego radia z Torunia. Nawet nie dociera do niego, co sam sprokurował, bo nie ja w niego tylko on we mnie się wpakował. Nie pozostało mi nic innego, jak "zbiec" z miejsca wypadku.
Ocena:
-2
(28)
Komentarze