Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#19473

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Publiczna służba zdrowia bardzo różni się od tej prywatnej i czasami warto jest zapłacić niż poddawać się katuszom. Historia, którą opiszę działa się jakieś trzy i pół roku temu i sądząc po waszych historiach niewiele się zmieniło.

Pewnego dnia obudziłam się z bólem w plecach, który jako laik z anatomii zlokalizowałam jako "w okolicach lewej nerki". Ból niewielki, więc ja, silna kobieta poradziłam sobie, niestety jedynie na dwa dni. Trzeciego dnia głównie spałam, a jak już się budziłam to nie byłam w stanie usiąść żeby zająć się czymkolwiek. Znalezienie dogodnej pozycji w której ból był do zniesienia było poza moim zasięgiem.

Gdzieś w okolicach godziny 18 tata obudził mnie i przymusił do zmierzenia temperatury. Termometr wykazał około 39 stopni. Jakieś specyfiki na zbicie gorączki i zarazem przeciwbólowe. Zasnęłam. Po 21 kontrolne zmierzenie temperatury. Termometr chyba oszalał, bo wyświetliło się na nim prawie 41 stopni. Drugi termometr, klasyczny z rtęcią pokazał wynik dokładnie ten sam. Ponownie leki na zbicie gorączki, ból nie do zniesienia. Szybka decyzja rodziców, wieziemy latorośl na ostry dyżur.

Trzeba było się ubrać., bo jak się spało cały dzień to nie było potrzeby żeby zmieniać garderobę na wyjściową. Ubieram się i nagle pytam rodziców, od kiedy mamy dwa koty. Cóż, cały czas mieliśmy jednego. Zemdlałam. Na szczęście tylko chwilowo. Do samochodu jakoś doszłam, wspierając się na tacie, ale zawsze. Po kilku minutach szaleńczej jazdy mojej matki, którą znam jedynie z opowieści znaleźliśmy się w szpitalu. Była mniej więcej 22. I tu zaczyna się historia.

Na izbie przyjęć ludzi mało, może z 3-4 pacjentów. Moja mama od razu zaczepiła pielęgniarkę i powiedziała w czym rzecz. Odpowiedzi można było się spodziewać - radośnie brzmiące i napawające optymizmem „trzeba czekać”. Usiadłam. Po kilkunastu minutach znów straciłam przytomność. Ponownie tylko na chwilę. Przyszła pielęgniarka, moja mama niemal krzycząc mówiła co się stało. Oczywiście omdlenie nie było w stanie przyspieszyć mojego zobaczenia się z lekarzem. Dostałam wodę, jest jakiś progres. Po jakichś 40 minutach ponownie przyszła pielęgniarka i dała mi kubek, żeby zbadać mocz, bo może faktycznie coś z nerkami, skoro się już sama zdiagnozowałam. Po następnej godzinie ponownie wywołała mnie pielęgniarka i gdzieś mnie prowadzi. A w zasadzie ciągnie. Kładzie na leżankę, widzę kroplówki w liczbie dwóch i przebłyskiem świadomości pytam:

[j]- A lekarz?

[p]- Widział wyniki. Wszystko w normie. To na zbicie gorączki. A to glukoza.

Leżałam z tymi kroplówkami około godziny, może półtorej. W domu byliśmy o drugiej. Nadal bolało, ale to wszystko co mogli mi zaoferować w szpitalu. Zalecili wizytę kontrolną u lekarza rodzinnego.

Następny dzień też cały przespałam, ból nie ustępował, ale gorączka chociaż nie przekraczała 37 stopni. Kolejnego dnia wizyta u lekarza, opis zaistniałej sytuacji, opis bólu, opis tego co się działo w szpitalu. Aż sam nie chciał mi uwierzyć, że mimo gorączki, silnego bólu, omdleń nie obejrzał mnie lekarz. Dał skierowanie na badania moczu. W szpitalu niby robili, ból zelżał, a gorączki nie było to jednak wypadało nadal je zrobić, więc zrobiłam.

Gdy stawiłam się na odbiór badań i kolejną wizytę w gabinecie internisty nie bolało już wcale. Zabolały za to słowa doktora na widok badań w których praktycznie wszystkie były dalekie od normy.

[d]- z takimi wynikami to dziwię się, że pani do mnie przyszła, a nie się przyczołgała.

służba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…