Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#19689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia chyba najdłuższa jak do tej pory na całych piekielnych... ale za to akcja jak w Czeskim Filmie – NIKT NIC NIE WIE! Krócej się nie dało…

Mieszkamy z mężem, 4 miesięcznym synkiem i 84 letnią babcią na starym wojskowym osiedlu, gdzie każdy blok ma swoją wspólnotę – a ta 3 osoby w zarządzie.
Zimą w domu ziąb straszny. W babci pokoju (duży pokój ok. 25m2) jakieś 12 stopni! W łazience, tak samo. Dlatego też w maju zakomunikowaliśmy teściowej, że zamierzamy zmienić grzejniki. Ok., teściowa zadowolona, powiedziała nawet, że za wymianę zapłaci. Wszystko cacy.
Teściowa zaznaczyła też, że przy takich zmianach trzeba załatwiać sprawy z administracją – bo to wspólnota, a i piec był niedawno wymieniany.

Dzwonię więc pod numer administratora widniejący w gablotce na klatce:

J(a), A(dministratorka)

J – Dzień dobry! Jestem lokatorką bloku XX przy ulicy piekielnej. Dzwonię, bo chcielibyśmy wymienić grzejniki w mieszkaniu i chciałabym się dowiedzieć, co i jak.
A – Dzień dobry. Trzeba złożyć podanie do zarządu i tam powiedzą Pani, co dalej.
J- Ok., dziękuję za informację.

W tej samej gablocie znalazłam adres administracji, więc wysłałam męża z odpowiednim pismem.
Wraca. Niestety w administracji nie ma teraz osoby odpowiedzialnej, więc mamy przyjechać kiedy indziej.
Pojechaliśmy za jakieś 2 tygodnie (w międzyczasie maj zmienił się w czerwiec). Osoby nadal nie ma.
Za trzecim razem informacja: podanie należy złożyć w zarządzie wspólnoty – czyli notabene u sąsiada w klatce obok.

Idę, z moim już wtedy sporawym brzuszkiem ciążowym i podaniem. Pukam. Słyszę ruch za drzwiami, ale nikt nie otwiera. Tłumaczę, więc drzwiom, po co przyszłam, dalej nic. Witki mi opadły i po prostu włożyłam podanie do skrzynki na listy odpowiedniej osoby.

Za jakiś tydzień w moich drzwiach staje jakaś starsza Pani z moim podaniem w ręku i odpowiedzią.
„Żeby zmienić grzejniki musimy wezwać hydraulika, który oceni, jakiej wielkości grzejniki mają być. Później uiścić opłatę za wymianę wody w systemie”. To tyle.
Zadowolona dzwonię do teściowej i mówię, że możemy robić. Ona na to, że ekipy mam nie szukać, bo ona pracuje w spółdzielni i ma swoja zaufaną ekipę. Dla mnie bomba.
Czerwiec przeminął, nastał lipiec, hydraulik się pojawił, napisał na karteczce, jakie grzejniki maja być w pomieszczeniach. OK. Opłatę pomyślałam, że uiszczę razem z czynszem już po wymianie – kiedy dowiem się ile powinna wynosić konkretnie.

W połowie lipca mój syn postanowił, że mu za ciasno u mamy i czas rozejrzeć się po świecie. Kiedy wróciliśmy z nim do domu, teściowe przyjechali zrobić nam obiadek i trochę się małym pozachwycać. A że lipiec był, jaki był, przypomniała mi się sprawa grzejników.
Teściowa powiedziała, że ekipę zaklepała, ale dopiero na przełom sierpnia i września, bo coś tam. Ok. Sezon grzewczy zaczynamy w październiku, mamy czas.
W połowie sierpnia dostałam numer do szefa ekipy, dzwonię, umawiam się na konkretny dzień. Szef pyta tylko, czy woda będzie już z systemu spuszczona.
Dzwonię znów do Pani administrator:

J – Dzień dobry. Ja znów w sprawie grzejników. Mam umówioną ekipę, na za tydzień. Panowie pytają, czy woda już będzie spuszczona.
A – Ale my nie mamy konserwatora na budynku, a tylko konserwator może spuścić wodę!
J – (zdziwiona) To, co mam zrobić??
A – Wie Pani, to może pani poprosić o pomoc konserwatora z bloku obok. Przyjedzie, spuści i po sprawie.
J – Super, tak zrobię. A Pan K (sprząta na osiedlu) ma klucze do kotłowni?
A – Pan K jest wyłącznie od sprzątania. Klucze dostanie Pani w zarządzie, u CZ1 (członek zarządu 1!
J- Dobrze. Dziękuję za informację.

Uderzam znów do sąsiada z klatki obok. Nikt nie otwiera, typowe. Dzwonię znów do administratorki i dowiaduję się, że drzwi vis a vis CZ1 inny członek zarządu (CZ2). Wysłałam męża, żeby załatwił klucz. Ale mąż jak to facet, stwierdził, że, po co będzie załatwiał coś aż tydzień wcześniej, nie pali się przecież. Nie kłóciłam się (nie miałam siły ani energii, zajęta małym synkiem).
Nadszedł dzień 0. Ekipa ma przyjechać o 11:00. Konserwator, którego wcześniej umówiłam, podjechał. Mąż wyszedł. Nie wracał jakieś pół godziny. Nagle słyszę, że wrzeszczy na zmianę z jakąś kobietą przed klatką, a konserwator wsiada w auto i odjeżdża.
Mąż czerwony ze wściekłości wpada do domu.

M –Co za banda debili! Jak tak można?! Jak normalny człowiek może załatwić cokolwiek w takim burdelu?!

Co się okazało. Sąsiad vis a vis tego od podania nic o zmianie grzejników nie wie! Dodatkowo i mąż i administratorka dostali z*ebkę za to, że poprosiłam o pomoc konserwatora bloku obok (bo między blokami trwa woja i na pewno tamten specjalnie by nam coś popsuł!). Ekipę odwołałam.
Okazało się, że mamy napisać podanie o udostępnienie klucza do kotłowni i określić w nim gdzie i jakie grzejniki będą montowane (ekipa sama kupowała nam grzejniki).
Tu sytuacja jeszcze mnie śmieszyła.

Napisałam podanie, zaniosłam do CZ2.
Wieczorem mąż wsiadł w pociąg i pojechał w delegację.

Następnego dnia ok. południa dzwonek do drzwi. Ignoruję, bo akurat mam dziecko przy piersi. Znów dzwoni, i znów. W końcu z dzieckiem nadal przyssanym otwieram drzwi, bo jeszcze mi je za chwilę wyważą.
Do domy wpada mi gromada 4 dinozaurów (ludzie w wieku 80- 90 lat).

P1 – My w sprawie grzejników! (po co dzień dobry, o jej czy nie przeszkadzamy – od razu z mordą).
J – Dzień dobry, ale o co chodzi?
W tym czasie znaleźliśmy się już w kuchni
P1 – (rzucając moje podanie na stół) – Co to ma być?!
J – Podanie o klucz do kotłowni.
P2 – Ale Pani nie napisała, jaką moc mają grzejniki!
J – Podałam informacje, jakie uzyskałam od hydraulika. W czym problem? (tu już wściekłam się nie na żarty).
P3 (kobieta) – Czy Pani wie, że Pani dziecko ma żółtaczkę?!
J – (sycząc) - Dzięki za informację! (tu już, żeby nie krzyczeć młodemu nad uchem wyniosłam go do pokoju).
P1 – Proszę tu napisać, jaką moc mają grzejniki i przynieść jeszcze raz!
J- Ale w czym jest problem? Hydraulik ocenił i kupił grzejniki odpowiednie do pomieszczeń!
P4 – Bo WY tu chcecie nie wiadomo ile watów nawkładać! Ten grzejnik (wskazał na kartkę) to jest taki wielki! (na kartce napisane 1000 x 600 cm, a gość pokazał mi wysokość do połowy swojej klatki piersiowe)
J – A gdzie miałabym taki powiesić?! Na całej ścianie?!
P4 (jakby mnie nie słysząc) – Jak każdy takie wielkie grzejniki powstawia, to znów piec trzeba będzie kupować!
J – Piec, proszę Pana to się kupuje odpowiedni do budynku!
P2 – PROSZĘ PANI, TEN PIEC TO MOŻE TAKIE DWA BUDYNKI OGRZAĆ!
J – TO W CZYM DO CHOLERY PROBLEM???

Na to już nikt nie odpowiedział. Wyszli obrażeni. Wściekła już nie na żarty, dzwonię do ekipy. Podali mi moce grzewcze grzejników (oczywiście możliwie najniższe, żeby nikt się nie czepił). Dopisałam do podania, zaniosłam CZ2.

J – (stojąc w drzwiach) – Oto podanie. Ekipa przyjeżdża w piątek (była chyba środa) i OCZEKUJĘ, że klucz do kotłowni będzie dostępny. (mówiłam naprawdę spokojnie, ale baaardzo dobitnie).
CZ2 – Przekażę do administracji to podanie, ale nie gwarantuję, że wydadzą zgodę.
J – Proszę Pana, mnie nie interesuje żadna zgoda. Kotłownia ma być otwarta, bo inaczej sama sobie poradzę z kłódką!
CZ2 – Niech mnie Pani nie straszy! Ja mam ważniejsze sprawy!
J – To też mnie nie interesuje. Ja mam małe dziecko w domu i zimą ma być ciepło, a nie po 12 stopni, jak zeszłej zimy!
CZ2 – Pani kłamie! Ja chodziłem po mieszkaniach z termometrem, wszędzie było 20 stopni!
J – U nas jakoś Pana nie widziałam! A termometr widać trzeba kupić nowy, bo źle pokazuje! W piątek o 8:00 zgłoszę się po klucz.
CZ2 – A opłatę Pani uiściła?
J – A powiedzieliście ile?
CZ2 – To ja się dowiem.
Dowiedział się. Zapłaciłam. Zadzwoniłam do księgowej potwierdzić, że przelew doszedł.

J - Dzień dobry. Wam-Pipirek z tej strony. Czy doszedł przelew za wymianę wody w systemie?
K – Doszedł. Ale jaką wodę będzie Pani wymieniać?
J – Zmieniamy grzejniki. Więc spuszczamy wodę z całego pionu.
K – Ale najpierw trzeba napisać podanie! (oburzonym tonem)
J – Już napisałam. Zaniosłam do zarządu i mam zgodę.
K – MY TU NIC NIE MAMY!
J - To już nie mój problem. Skoro przelew dotarł, to dziękuję. (i się rozłączyłam)

Nadszedł piątek. Godzina 8:30. Ekipa podjechała. Lecę do CZ2, po klucz. Powiedział, że zaraz zejdzie. Ja na chwilę skoczyłam do domu. Wychodzę, robotników nie ma. Schodzę do piwnicy. A tam CZ2, z jakąś starszą panią, prowadzi robotników zamiast do kotłowni, to do piwnic lokatorskich! WTF?!

CZ2 – A ma Pani klucze?
J – Jakie klucze?! Przecież woda miała być spuszczona z kotłowni!
CZ2 - Piony są w piwnicach.
No i po moim spokoju.
J – K*RWA MAĆ! CZY WAS JUŻ DO KOŃCA POJE*AŁO?! DLACZEGO NIKT MI WCZEŚNIEJ NIE POWIEDZIAŁ, ŻE MUSZĘ SIĘ DOSTAĆ DO PIWNIC SĄSIADÓW?! PO CO PISAŁAM PODANIE O KLUCZ DO KOTŁOWNI?! NIE MOŻNA MI BYŁO WTEDY POWIEDZIEĆ?!
CZ2 – Ja nie muszę o takich rzeczach pamiętać (widać staruszek tym razem serio się mnie wystraszył).
J- JAK SIĘ MA ZAAWANSOWANĄ DEMENCJĘ, TO WSPÓLNOTĘ TRZEBA ZOSTAWIĆ INNYM I ZAJĄĆ SIĘ CO NAJWYŻEJ OGRÓDKIEM!

Tu robotnicy zaczęli mnie uspokajać, że nie ma sprawy i przyjadą innym razem. Powiedzieli mi dokładnie, do których piwnic mam się dostać. Niby proste, prawda? Z tym, że jedna piwnica należała do sąsiada, który od sierpnia leży w szpitalu... Załamałam się kompletnie.
Kiedy już się uspokoiłam, ekipa sobie pojechała, a CZ2 uciekł do domu, zaczęłam pukać do sąsiadów. Od jednej sąsiadki dowiedziałam się, że niedawno zakładali nowe zawory i muszę wejść tylko do 3 piwnic.
Żeby tym razem mieć już zupełnie rzetelną informację, zadzwoniłam do Administratorki., Ta odesłała mnie do Inspektora ze wspólnoty, Ten powiedział, że zawory i tak nie wytrzymają i trzeba wodę spuścić w kotłowni. Wściekła na ogólny burdel i dezinformację, poszłam znów do sąsiada CZ2. Jak się okazało facet ma około 40tki i, dzięki Bogu, jest wcale rozgarnięty. W ciągu jednego dnia załatwił mi plan instalacji i wskazał, do których piwnic mam się dostać, bo faktycznie, wodę należy spuścić z piwnic. (po drodze oczywiście dowiedziałam się, że CZ2 nie przekazał mu ŻADNYCH informacji dot. Naszego przedsięwzięcia).

No super, ale nadal muszę wejść do piwnicy sąsiada, który jest w szpitalu. Na szczęście sąsiadka miała numer do syna tego pana. Syn nie robił problemów, podrzucił klucz już następnego dnia. Inni sąsiedzi także nie robili kłopotów. Ale, żeby nie było za różowo, do jednej sąsiadki pukałam chyba z 10 razy dziennie, ale bez skutku. Nawet kiedy wyraźnie słyszałam telewizor i odgłosy kroków w jej domu. Sąsiadka od numeru telefonu poinformowała mnie, że tam mieszka PANI DOKTOR, ale ona nigdy nikomu nie otwiera. Jak chcę coś od niej, to muszę szukać jej córki, która mieszka kilka bloków dalej, ale gdzie dokładnie – nie wiadomo. Przez chwilę zwątpiłam już, czy to wszystko dzieje się naprawdę...

Pełna nadziei i wiary w ludzi (nie wiem skąd jeszcze ją miałam) wsunęłam Pani Doktor w drzwi karteczkę z zarysowaną sytuacją i moim numerem telefonu. Odzewu zero.
Skoro miałam już większą część kluczy, to umówiłam znów ekipę – tym razem był to poniedziałek, 26 września. W niedzielę wieczorem mąż po coś zszedł do piwnicy i przyniósł dobrą nowinę – pomimo braku odpowiedzi, piwnica sąsiadki jest otwarta. Jupi!!!

Ta.. niestety, komedii ciąg dalszy. Ekipa danego dnia się nie stawiła. Próby dzwonienia do szefa – zgłasza się poczta. Cały dzień. Drugi też i trzeci i czwarty. Dzwoniłam codziennie. Przez tydzień. W końcu po 9 dniach – odebrał.

J – Dzień doby. Wam-Pipirek z tej strony, Tydzień temu mieliście u mnie montować grzejniki. Co się stało, że nie przyjechaliście?
S(szef) – Bo Pani nie potwierdziła montażu.
J – Nie wiedziałam, że była taka potrzeba! Skoro umawialiśmy się na konkretny dzień i godzinę, to uznałam to za UMOWĘ.
S – Ale Pani już tyle razy odwoływała, że czekałem, aż Pani potwierdzi.
J – To czemu miał Pan wyłączony telefon?!
S – Oddałem go do serwisu i dopiero dziś mi oddali.

Załamka. Gość mówił tonem absolutnego spokoju i obojętności, a we mnie się gotowało. Ale spokojnie, sprawę przecież trzeba załatwić.

J – W takim razie kiedy Pan może być?
S – Czy ja wiem? Na pewno nie w tym tygodniu… może jakoś w październiku…?
J – Proszę Pana, za chwilę zaczną grzać! Ja nie mogę czekać!
S – Dobrze, dobrze. To ja sprawdzę kiedy mogę i oddzwonię.

Odłożyłam słuchawkę i musiałam się na chwilę położyć. Leżąc, spojrzałam na rury – coś mnie tknęło. I w końcu cała frustracja wypłynęła potokiem łez – rury były ciepłe. Tak, zaczęli już grzać. Już po mnie. Ja, która zawodowo zajmuję się organizacją imprez, pracy biura, itd. Nie potrafiłam przez 5 miesięcy zorganizować wymiany grzejników! Jak w takim razie udało mi się zorganizować międzynarodową konferencję na 100 osób?!
Kiedy ból głowy po płaczu już minął, zadzwoniłam do szefa ekipy.

J – Już po ptakach. Zaczęli grzać.
S – A to szkoda, bo mógłbym wysłać ekipę w piątek.
J – Zaraz do Pana oddzwonię!

Rozłączyłam się i zadzwoniłam do administratorki, Ta podała mi numer do CZ1. Nakreśliłam mu sytuację, i tu nastąpiło największe zaskoczenie w całej akcji, CZ1 obiecał wyłączyć w piątek rano piec, żebyśmy jednak mogli zmienić te cholerne grzejniki! Natychmiast potwierdziłam termin u ekipy. Sto razy upewniając się, że już nie muszę go potwierdzać drugi raz. Happy end, myślicie? Nie zupełnie.

Ekipa się pojawiła. Otwieram im piwnice... a piwnica Pani Doktor zamknięta... jeszcze dzień wcześniej sprawdzałam, była otwarta – a tu zonk! A w tej piwnicy jest pion z małego pokoju.
Załamana dzwonię do męża.
M - Wyważę drzwi.
J - Nie, nie pozwolę.
M - To może zamrażarka? (takie ustrojstwo do zamrażania rur).
J - (po konsultacji z ekipą) Nie, bo ekipa nie ma.
Mąż jednak przywiózł zamrażarkę i sam zamroził rury. W innych pomieszczeniach woda była już spuszczona (chociaż zła byłam na ekipę, bo nie wzięli nawet węża ogrodowego, a wodę z piwnic nosili w wiaderkach na dwór!).
Tak strasznie ucieszyłam się, jak już było po wszystkim, że pomocnym sąsiadom i CZ1 upiekłam ciasteczka.
Ale niestety historia jeszcze się nie skończyła.

Następnego ranka (sobota) godz. 8:00 dzwonek do drzwi. Sąsiadka z ostatniego piętra:
S – Dzień dobry, ja bardzo przepraszam, ale od wczoraj, u nas grzejniki zimne i bulgoczą.
Całe szczęście, że mój mąż, to inżynier – poszedł i odpowietrzył. Na ekipę jednak złożyłam skargę, bo nie chciało im się pójść na grę i tego zrobić – choć sąsiadka była w domu, a to był ich obowiązek!

Lekcję zapamiętałam i jak wymienialiśmy parapety, to nikomu się tym nie chwaliłam... :D

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (698)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…