Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Wampipirek

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 21:30
Ostatnio: 6 maja 2016 - 16:37
  • Historii na głównej: 6 z 14
  • Punktów za historie: 5666
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 319
 

#63811

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu robię zakupy spożywcze przez internet. Na początku robiłam przez Tesco e-zakupy. Jednak w każdym zamówieniu dostawałam zamienniki - nagminnie zamieniane były artykuły z promocji. Nic to, zmieniłam dostawcę i byłam zadowolona.
Jednak tuż przed Mikołajkami natknęłam się informację, że w Tesco mają takie duże jajka niespodzianki - wielkości kilku mniejszych (chyba 100 g samej czekolady + zabawka).

Jako, że mój trzyletni synek uwielbia ostatnio jajka niespodzianki, postanowiłam zamówić mu takie w Tesco i dorzucić na Mikołaja.

Dostawę miałam w czwartek. Kurier przyjechał, towary wniósł do domku. I oczywiście od razu pokazuje mi zamienniki. Zamiast dużego jajka dostałam 4 małe... wkurzyłam się nieźle! Zamiennika oczywiście nie przyjęłam, bo na małych jajkach mi nie zależało. Coś tam jeszcze zagaiłam do kuriera, że dlatego właśnie przestałam u nich zamawiać, że dziecko chore, chciałam mu zrobić niespodziankę na Mikołajki, a tu klops. Kurier odpowiedział, że coraz więcej ludzi się złości i żeby pisać maila ze skargą, to może coś to zmieni.
Jak wyszedł, usiadłam do komputera, sprawdziłam, że duże jaja są nadal dostępne w zamówieniu i tak na świeżo (jeszcze w złości), napisałam maila takiej oto treści:

Witam!

Właśnie odwiedził mnie kurier z zakupami z Tesco. Czy mogą mi Państwo wyjaśnić, dlaczego pojawiły się w nich zamienniki, jeśli widzę na stronie, że zamówione przeze mnie produkty są nadal dostępne??
Jeśli zamawiam DUŻE jajko niespodziankę, to chcę DUŻE JAJKO DO JASNEJ CHOLERY!!!Jakbym chciała 4 małe jajka, to bym właśnie takie zamówiła!!!
Robiłam kiedyś u Was zakupy dość regularnie, ale przestałam, bo w KAŻDYM zamówieniu pojawiały się zamienniki! Nawet jeśli towar zamówiony był nadal dostępny do kupienia online! Zapytałam więc sama siebie, po co w ogóle zamawiam zakupy, skoro po część rzeczy i tak muszę jechać do sklepu... bez sensu prawda?

Pomyślałam jednak, że dam Wam jeszcze szansę, ale dzisiejsza dostawa udowodniła, że NIE SZANUJECIE swojego klienta, więc jako klient, idę do konkurencji i choćby nie wiem co, to Waszego sklepu nie polecę nigdy i nikomu.

Gdyby nie to, że dzieciaki są chore i nie mam jak się do Was pofatygować, złożyłabym skargę na miejscu - może przy okazji umielibyście wytłumaczyć mi Waszą logikę...

Bez wyrazów szacunku,
Była klientka

Wysłałam. Odpowiedzi nie dostałam. W sumie to się jej nawet nie spodziewałam.
Ktoś jednak wiadomość przeczytał i którejś soboty, o godzinie 21:00, kiedy dzieci już na spały, a my z mężem nadrabialiśmy zaległości filmowe, zadzwonił mój telefon. Numer mi nieznany, ale z ciekawości odebrałam.

T-facet z Tesco
J-ja
M-mąż

T: Dobry wieczór, z tej strony Tesco e-zakupy, czy Pani Wampipirek?
J: Tak, słucham. (z uśmiechem, bo myślałam, że przeproszą i będzie ok... myliłam się...)
T: Dzwonię w sprawie Pani wiadomości. Informuję, że robiąc zakupy, zgadza się Pani na regulamin zakupów, w tym także na dostarczanie zamienników! (od razu dość agresywnym tonem)
J: Owszem, czytałam regulamin i zgadzam się na zamienniki, ale wtedy, kiedy towar jest niedostępny. Sprawdziłam, zaraz po wyjściu kuriera, że te jajka nadal były dostępne, dlatego wysłałam wiadomość.
T: To, że są dostępne na stronie, to nie znaczy, że faktycznie można je kupić! (sic!)
J: Czyli oferujecie towar, którego nie macie?
T: Nie! Towar był dostępny, kiedy Pani zamawiała, ale jak pakowaliśmy zakupy to już nie.
J: Skoro przestał być dostępny, to czemu nadal go oferujecie? Powinien zniknąć ze strony.
T: Tak się nie da!
J: Dlaczego? Kupuję w różnych sklepach on-line i kiedy towaru nie ma, nie można go dodać do koszyka. Wystarczy odpowiedni program magazynowy!
T: Ale my nie mamy magazynu! Nasz pracownik bierze koszyk i jak każdy klient chodzi po sklepie i zbiera to, co Pani zamówiła!
J: Jeśli tak, to mógł się ze mną skontaktować i powiedzieć, czego brakuje.
T: Niby jak?!
J: Macie mój adres e-mail, macie nr telefonu, wystarczy krótka wiadomość, że czegoś brak i prośba o kontakt. Z chęcią oddzwonię.
T: Ale taki pracownik nie ma do Pani kontaktu!
J: Ależ ja chętnie udostępnię swój kontakt! Skoro kierowca może do mnie dzwonić, to czemu ten pracownik już nie?
T: To śmieszne! Jak sobie to Pani wyobraża?!
J: Proszę Pana, co tydzień zamawiam spożywkę do pracy w pewnych delikatesach. Kiedy robię zamówienia w piątek, z dostawą na poniedziałek, to zazwyczaj w poniedziałek rano dostaję sms z informacją, że są braki i do określonej godziny mogę zadzwonić i ustalić zamienniki. Wiem, że tam też zamówienia zbiera pracownik na sklepie i jakoś nie ma problemu.
T: Tak się nie da!
J: I dlatego właśnie przestałam robić u Was zakupy.
T: Proszę Pani! Jest DEMOKRACJA, może Pani robić zakupy, gdzie chce!
J: (przez śmiech) jest KAPITALIZM i dlatego mogę robić zakupy, gdzie chcę :)
T: Jak jest wybór, to jest DEMOKRACJA!
J: Demokracja, to ustrój polityczny, a kapitalizm to...

W tym momencie mój mąż nie zniósł już poziomu dyskusji i przejął słuchawkę.

M: Macie zamiar nas przeprosić?
T: Nie.
M: W takim razie dzwonicie do nas w sobotę, o godzinie 21-ej tylko po to, żeby pokrzyczeć i popsuć humor?
T:...
M: W takim razie proszę usunąć nasze dane z Państwa bazy i nigdy więcej nie dzwonić!
I się rozłączył.

Jak dla mnie to szok, że sklep pozwala sobie na tracenie klientów w takim stylu. Szczególnie, kiedy wcale nie muszę zamawiać u nich... w końcu mamy demokrację! :D

sklepy zakupy przez internet tesco

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (1027)
zarchiwizowany

#52363

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pozwólcie, że wkleję tu wiadomość, którą właśnie wysłałam do proboszcza pewnej parafii:

Szczęść Boże!

W ostatnią niedzielę, o godz. 16:30 odbył się w Parafii św. Anny ślub, który poprowadził ks. Piotr J. Chciałam wyrazić, jak bardzo jestem zdegustowana kazaniem, które ów ksiądz wygłosił w czasie ślubnego nabożeństwa.
Osobiście, bardzo bym nie chciała usłyszeć z ambony, że – cytuję: „zaraz okaże się, że Pan Młody wcale nie jest takim księciem, który w ZĘBACH będzie przynosił kwiaty. A Panna Młoda też wcale nie jest taka wspaniała!” – no bez przesady! Rozumiem, że można mieć gorszy dzień, ale czy przez to trzeba koniecznie psuć Młodym najpiękniejsze chwile w życiu?
Później przekonywał Młodych, że życie po ślubie to już tylko znój i trud. I już nigdy nie będzie tak lekko jak przed ślubem… Tak jakby nie wiedział, ile Młodzi nacierpieli się przed ślubem. Ile mieli przeszkód do pokonania, żeby w końcu mogli stworzyć rodzinę. I jak bardzo potrzebują wiedzieć, że BYŁO WARTO!
Następnie ksiądz zacytował „Hymn o miłości”, po czym stwierdził, że taka miłość nie łączy Młodych. W ogóle się tak nie kochają, bo TYLKO Bóg może tak kochać. Ok, rozumiem, że jest to opis miłości idealnej, ale zamiast zachęcić Młodych, żeby do takiego ideału dążyli, od razu przekazał im, że ich miłość nigdy nie będzie idealna! BRAWO!
Później przytoczył statystyki o rozwodach w Polsce… nie wiem, jaki mu przy tym przyświecał cel, ale znów zamiast zachęcić Młodych do pracy nad związkiem, raczej próbował ich przekonać, że ślubu nie warto brać…
Muszę z przykrością przyznać, że kazanie pozostawiło duży niesmak, zarówno w moim odczuciu, jak i większości gości weselnych (bardzo długo komentowali kazanie).
A teraz, dla porównania, opowiem, jak to było na moim własnym ślubie – 4 lata temu, w innym kościele. Ksiądz całe kazanie wygłosił do nas – jakbyśmy rozmawiali w 4 oczy. Mówił o tym, jak Bóg się cieszy, że tworzymy rodzinę. Jak od tej pory będziemy jednym ciałem i musimy dbać o siebie nawzajem i o Boga w naszym domu, żeby nasz związek był trwały i szczęśliwy. Że o rodzinę warto walczyć w pierwszej kolejności. Bo każda rodzina jest dla Boga małym kościołem.

Można? Można! Nie trzeba Młodych straszyć życiem, trzeba ich w tym dniu przekonać, że robią DOBRZE decydujac się na sacrament małżeństwa! Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy obyczaje tak bardzo się zmieniają.
Bardzo proszę ks. Piotra J. o napisanie sobie lepszego kazania na śluby, bo z tymi słowami, którymi uraczył nas, kiedyś uda mu się przekonać Młodych, że źle robią i mu wtedy uciekną z krzykiem z kościoła. A to chyba nie o taki efekt powinno chodzić, prawda?
A jeśli ksiądz J., z jakiegoś powodu nie lubi sakramentu małżeństwa, to proponuję, żeby go nie udzielał – może Gorzkie Żale lepiej do niego pasują….

Z wyrazami szacunku,
Wam-Pipirek

ksieza

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (353)
zarchiwizowany

#37492

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracowałam przez chwilę w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym. W sekretariacie. Któregoś pięknego, wiosennego dnia odbieram telefon:

- Wam-Pipirek, Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, sekretariat, słucham.
- Dzień dobry! (całkiem spokojny kobiecy głos w słuchawce) Bo ja upadłam i chyba złamałam żebro. Strasznie boli. Proszę po mnie przylecieć! (ciągle spokojnie)
Na chwilę zdębiałam. Na pewno nie mam na biurku telefonu odbierającego połączenia alarmowe...

- Ale (mówię niepewnie) Pani dodzwoniła się do sekretariatu... a powinna Pani dzwonić ma pogotowie...
- To nie przylecicie?
- Niestety nie mogę wysłać nikogo po Panią... może nasi dyspozytorzy pomogą, proszę dzwonić pod ten sam numer, ale końcówkę xxx.
- Dziękuję.
I sygnał zerwania połączenia.

Po co wzywać pogotowie, jeśli można poszperać w Internecie (a trochę trzeba poszperać, żeby numer znaleźć) i załatwić sobie przejażdżkę helikopterem... :)

LPR

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (153)

#19689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia chyba najdłuższa jak do tej pory na całych piekielnych... ale za to akcja jak w Czeskim Filmie – NIKT NIC NIE WIE! Krócej się nie dało…

Mieszkamy z mężem, 4 miesięcznym synkiem i 84 letnią babcią na starym wojskowym osiedlu, gdzie każdy blok ma swoją wspólnotę – a ta 3 osoby w zarządzie.
Zimą w domu ziąb straszny. W babci pokoju (duży pokój ok. 25m2) jakieś 12 stopni! W łazience, tak samo. Dlatego też w maju zakomunikowaliśmy teściowej, że zamierzamy zmienić grzejniki. Ok., teściowa zadowolona, powiedziała nawet, że za wymianę zapłaci. Wszystko cacy.
Teściowa zaznaczyła też, że przy takich zmianach trzeba załatwiać sprawy z administracją – bo to wspólnota, a i piec był niedawno wymieniany.

Dzwonię więc pod numer administratora widniejący w gablotce na klatce:

J(a), A(dministratorka)

J – Dzień dobry! Jestem lokatorką bloku XX przy ulicy piekielnej. Dzwonię, bo chcielibyśmy wymienić grzejniki w mieszkaniu i chciałabym się dowiedzieć, co i jak.
A – Dzień dobry. Trzeba złożyć podanie do zarządu i tam powiedzą Pani, co dalej.
J- Ok., dziękuję za informację.

W tej samej gablocie znalazłam adres administracji, więc wysłałam męża z odpowiednim pismem.
Wraca. Niestety w administracji nie ma teraz osoby odpowiedzialnej, więc mamy przyjechać kiedy indziej.
Pojechaliśmy za jakieś 2 tygodnie (w międzyczasie maj zmienił się w czerwiec). Osoby nadal nie ma.
Za trzecim razem informacja: podanie należy złożyć w zarządzie wspólnoty – czyli notabene u sąsiada w klatce obok.

Idę, z moim już wtedy sporawym brzuszkiem ciążowym i podaniem. Pukam. Słyszę ruch za drzwiami, ale nikt nie otwiera. Tłumaczę, więc drzwiom, po co przyszłam, dalej nic. Witki mi opadły i po prostu włożyłam podanie do skrzynki na listy odpowiedniej osoby.

Za jakiś tydzień w moich drzwiach staje jakaś starsza Pani z moim podaniem w ręku i odpowiedzią.
„Żeby zmienić grzejniki musimy wezwać hydraulika, który oceni, jakiej wielkości grzejniki mają być. Później uiścić opłatę za wymianę wody w systemie”. To tyle.
Zadowolona dzwonię do teściowej i mówię, że możemy robić. Ona na to, że ekipy mam nie szukać, bo ona pracuje w spółdzielni i ma swoja zaufaną ekipę. Dla mnie bomba.
Czerwiec przeminął, nastał lipiec, hydraulik się pojawił, napisał na karteczce, jakie grzejniki maja być w pomieszczeniach. OK. Opłatę pomyślałam, że uiszczę razem z czynszem już po wymianie – kiedy dowiem się ile powinna wynosić konkretnie.

W połowie lipca mój syn postanowił, że mu za ciasno u mamy i czas rozejrzeć się po świecie. Kiedy wróciliśmy z nim do domu, teściowe przyjechali zrobić nam obiadek i trochę się małym pozachwycać. A że lipiec był, jaki był, przypomniała mi się sprawa grzejników.
Teściowa powiedziała, że ekipę zaklepała, ale dopiero na przełom sierpnia i września, bo coś tam. Ok. Sezon grzewczy zaczynamy w październiku, mamy czas.
W połowie sierpnia dostałam numer do szefa ekipy, dzwonię, umawiam się na konkretny dzień. Szef pyta tylko, czy woda będzie już z systemu spuszczona.
Dzwonię znów do Pani administrator:

J – Dzień dobry. Ja znów w sprawie grzejników. Mam umówioną ekipę, na za tydzień. Panowie pytają, czy woda już będzie spuszczona.
A – Ale my nie mamy konserwatora na budynku, a tylko konserwator może spuścić wodę!
J – (zdziwiona) To, co mam zrobić??
A – Wie Pani, to może pani poprosić o pomoc konserwatora z bloku obok. Przyjedzie, spuści i po sprawie.
J – Super, tak zrobię. A Pan K (sprząta na osiedlu) ma klucze do kotłowni?
A – Pan K jest wyłącznie od sprzątania. Klucze dostanie Pani w zarządzie, u CZ1 (członek zarządu 1!
J- Dobrze. Dziękuję za informację.

Uderzam znów do sąsiada z klatki obok. Nikt nie otwiera, typowe. Dzwonię znów do administratorki i dowiaduję się, że drzwi vis a vis CZ1 inny członek zarządu (CZ2). Wysłałam męża, żeby załatwił klucz. Ale mąż jak to facet, stwierdził, że, po co będzie załatwiał coś aż tydzień wcześniej, nie pali się przecież. Nie kłóciłam się (nie miałam siły ani energii, zajęta małym synkiem).
Nadszedł dzień 0. Ekipa ma przyjechać o 11:00. Konserwator, którego wcześniej umówiłam, podjechał. Mąż wyszedł. Nie wracał jakieś pół godziny. Nagle słyszę, że wrzeszczy na zmianę z jakąś kobietą przed klatką, a konserwator wsiada w auto i odjeżdża.
Mąż czerwony ze wściekłości wpada do domu.

M –Co za banda debili! Jak tak można?! Jak normalny człowiek może załatwić cokolwiek w takim burdelu?!

Co się okazało. Sąsiad vis a vis tego od podania nic o zmianie grzejników nie wie! Dodatkowo i mąż i administratorka dostali z*ebkę za to, że poprosiłam o pomoc konserwatora bloku obok (bo między blokami trwa woja i na pewno tamten specjalnie by nam coś popsuł!). Ekipę odwołałam.
Okazało się, że mamy napisać podanie o udostępnienie klucza do kotłowni i określić w nim gdzie i jakie grzejniki będą montowane (ekipa sama kupowała nam grzejniki).
Tu sytuacja jeszcze mnie śmieszyła.

Napisałam podanie, zaniosłam do CZ2.
Wieczorem mąż wsiadł w pociąg i pojechał w delegację.

Następnego dnia ok. południa dzwonek do drzwi. Ignoruję, bo akurat mam dziecko przy piersi. Znów dzwoni, i znów. W końcu z dzieckiem nadal przyssanym otwieram drzwi, bo jeszcze mi je za chwilę wyważą.
Do domy wpada mi gromada 4 dinozaurów (ludzie w wieku 80- 90 lat).

P1 – My w sprawie grzejników! (po co dzień dobry, o jej czy nie przeszkadzamy – od razu z mordą).
J – Dzień dobry, ale o co chodzi?
W tym czasie znaleźliśmy się już w kuchni
P1 – (rzucając moje podanie na stół) – Co to ma być?!
J – Podanie o klucz do kotłowni.
P2 – Ale Pani nie napisała, jaką moc mają grzejniki!
J – Podałam informacje, jakie uzyskałam od hydraulika. W czym problem? (tu już wściekłam się nie na żarty).
P3 (kobieta) – Czy Pani wie, że Pani dziecko ma żółtaczkę?!
J – (sycząc) - Dzięki za informację! (tu już, żeby nie krzyczeć młodemu nad uchem wyniosłam go do pokoju).
P1 – Proszę tu napisać, jaką moc mają grzejniki i przynieść jeszcze raz!
J- Ale w czym jest problem? Hydraulik ocenił i kupił grzejniki odpowiednie do pomieszczeń!
P4 – Bo WY tu chcecie nie wiadomo ile watów nawkładać! Ten grzejnik (wskazał na kartkę) to jest taki wielki! (na kartce napisane 1000 x 600 cm, a gość pokazał mi wysokość do połowy swojej klatki piersiowe)
J – A gdzie miałabym taki powiesić?! Na całej ścianie?!
P4 (jakby mnie nie słysząc) – Jak każdy takie wielkie grzejniki powstawia, to znów piec trzeba będzie kupować!
J – Piec, proszę Pana to się kupuje odpowiedni do budynku!
P2 – PROSZĘ PANI, TEN PIEC TO MOŻE TAKIE DWA BUDYNKI OGRZAĆ!
J – TO W CZYM DO CHOLERY PROBLEM???

Na to już nikt nie odpowiedział. Wyszli obrażeni. Wściekła już nie na żarty, dzwonię do ekipy. Podali mi moce grzewcze grzejników (oczywiście możliwie najniższe, żeby nikt się nie czepił). Dopisałam do podania, zaniosłam CZ2.

J – (stojąc w drzwiach) – Oto podanie. Ekipa przyjeżdża w piątek (była chyba środa) i OCZEKUJĘ, że klucz do kotłowni będzie dostępny. (mówiłam naprawdę spokojnie, ale baaardzo dobitnie).
CZ2 – Przekażę do administracji to podanie, ale nie gwarantuję, że wydadzą zgodę.
J – Proszę Pana, mnie nie interesuje żadna zgoda. Kotłownia ma być otwarta, bo inaczej sama sobie poradzę z kłódką!
CZ2 – Niech mnie Pani nie straszy! Ja mam ważniejsze sprawy!
J – To też mnie nie interesuje. Ja mam małe dziecko w domu i zimą ma być ciepło, a nie po 12 stopni, jak zeszłej zimy!
CZ2 – Pani kłamie! Ja chodziłem po mieszkaniach z termometrem, wszędzie było 20 stopni!
J – U nas jakoś Pana nie widziałam! A termometr widać trzeba kupić nowy, bo źle pokazuje! W piątek o 8:00 zgłoszę się po klucz.
CZ2 – A opłatę Pani uiściła?
J – A powiedzieliście ile?
CZ2 – To ja się dowiem.
Dowiedział się. Zapłaciłam. Zadzwoniłam do księgowej potwierdzić, że przelew doszedł.

J - Dzień dobry. Wam-Pipirek z tej strony. Czy doszedł przelew za wymianę wody w systemie?
K – Doszedł. Ale jaką wodę będzie Pani wymieniać?
J – Zmieniamy grzejniki. Więc spuszczamy wodę z całego pionu.
K – Ale najpierw trzeba napisać podanie! (oburzonym tonem)
J – Już napisałam. Zaniosłam do zarządu i mam zgodę.
K – MY TU NIC NIE MAMY!
J - To już nie mój problem. Skoro przelew dotarł, to dziękuję. (i się rozłączyłam)

Nadszedł piątek. Godzina 8:30. Ekipa podjechała. Lecę do CZ2, po klucz. Powiedział, że zaraz zejdzie. Ja na chwilę skoczyłam do domu. Wychodzę, robotników nie ma. Schodzę do piwnicy. A tam CZ2, z jakąś starszą panią, prowadzi robotników zamiast do kotłowni, to do piwnic lokatorskich! WTF?!

CZ2 – A ma Pani klucze?
J – Jakie klucze?! Przecież woda miała być spuszczona z kotłowni!
CZ2 - Piony są w piwnicach.
No i po moim spokoju.
J – K*RWA MAĆ! CZY WAS JUŻ DO KOŃCA POJE*AŁO?! DLACZEGO NIKT MI WCZEŚNIEJ NIE POWIEDZIAŁ, ŻE MUSZĘ SIĘ DOSTAĆ DO PIWNIC SĄSIADÓW?! PO CO PISAŁAM PODANIE O KLUCZ DO KOTŁOWNI?! NIE MOŻNA MI BYŁO WTEDY POWIEDZIEĆ?!
CZ2 – Ja nie muszę o takich rzeczach pamiętać (widać staruszek tym razem serio się mnie wystraszył).
J- JAK SIĘ MA ZAAWANSOWANĄ DEMENCJĘ, TO WSPÓLNOTĘ TRZEBA ZOSTAWIĆ INNYM I ZAJĄĆ SIĘ CO NAJWYŻEJ OGRÓDKIEM!

Tu robotnicy zaczęli mnie uspokajać, że nie ma sprawy i przyjadą innym razem. Powiedzieli mi dokładnie, do których piwnic mam się dostać. Niby proste, prawda? Z tym, że jedna piwnica należała do sąsiada, który od sierpnia leży w szpitalu... Załamałam się kompletnie.
Kiedy już się uspokoiłam, ekipa sobie pojechała, a CZ2 uciekł do domu, zaczęłam pukać do sąsiadów. Od jednej sąsiadki dowiedziałam się, że niedawno zakładali nowe zawory i muszę wejść tylko do 3 piwnic.
Żeby tym razem mieć już zupełnie rzetelną informację, zadzwoniłam do Administratorki., Ta odesłała mnie do Inspektora ze wspólnoty, Ten powiedział, że zawory i tak nie wytrzymają i trzeba wodę spuścić w kotłowni. Wściekła na ogólny burdel i dezinformację, poszłam znów do sąsiada CZ2. Jak się okazało facet ma około 40tki i, dzięki Bogu, jest wcale rozgarnięty. W ciągu jednego dnia załatwił mi plan instalacji i wskazał, do których piwnic mam się dostać, bo faktycznie, wodę należy spuścić z piwnic. (po drodze oczywiście dowiedziałam się, że CZ2 nie przekazał mu ŻADNYCH informacji dot. Naszego przedsięwzięcia).

No super, ale nadal muszę wejść do piwnicy sąsiada, który jest w szpitalu. Na szczęście sąsiadka miała numer do syna tego pana. Syn nie robił problemów, podrzucił klucz już następnego dnia. Inni sąsiedzi także nie robili kłopotów. Ale, żeby nie było za różowo, do jednej sąsiadki pukałam chyba z 10 razy dziennie, ale bez skutku. Nawet kiedy wyraźnie słyszałam telewizor i odgłosy kroków w jej domu. Sąsiadka od numeru telefonu poinformowała mnie, że tam mieszka PANI DOKTOR, ale ona nigdy nikomu nie otwiera. Jak chcę coś od niej, to muszę szukać jej córki, która mieszka kilka bloków dalej, ale gdzie dokładnie – nie wiadomo. Przez chwilę zwątpiłam już, czy to wszystko dzieje się naprawdę...

Pełna nadziei i wiary w ludzi (nie wiem skąd jeszcze ją miałam) wsunęłam Pani Doktor w drzwi karteczkę z zarysowaną sytuacją i moim numerem telefonu. Odzewu zero.
Skoro miałam już większą część kluczy, to umówiłam znów ekipę – tym razem był to poniedziałek, 26 września. W niedzielę wieczorem mąż po coś zszedł do piwnicy i przyniósł dobrą nowinę – pomimo braku odpowiedzi, piwnica sąsiadki jest otwarta. Jupi!!!

Ta.. niestety, komedii ciąg dalszy. Ekipa danego dnia się nie stawiła. Próby dzwonienia do szefa – zgłasza się poczta. Cały dzień. Drugi też i trzeci i czwarty. Dzwoniłam codziennie. Przez tydzień. W końcu po 9 dniach – odebrał.

J – Dzień doby. Wam-Pipirek z tej strony, Tydzień temu mieliście u mnie montować grzejniki. Co się stało, że nie przyjechaliście?
S(szef) – Bo Pani nie potwierdziła montażu.
J – Nie wiedziałam, że była taka potrzeba! Skoro umawialiśmy się na konkretny dzień i godzinę, to uznałam to za UMOWĘ.
S – Ale Pani już tyle razy odwoływała, że czekałem, aż Pani potwierdzi.
J – To czemu miał Pan wyłączony telefon?!
S – Oddałem go do serwisu i dopiero dziś mi oddali.

Załamka. Gość mówił tonem absolutnego spokoju i obojętności, a we mnie się gotowało. Ale spokojnie, sprawę przecież trzeba załatwić.

J – W takim razie kiedy Pan może być?
S – Czy ja wiem? Na pewno nie w tym tygodniu… może jakoś w październiku…?
J – Proszę Pana, za chwilę zaczną grzać! Ja nie mogę czekać!
S – Dobrze, dobrze. To ja sprawdzę kiedy mogę i oddzwonię.

Odłożyłam słuchawkę i musiałam się na chwilę położyć. Leżąc, spojrzałam na rury – coś mnie tknęło. I w końcu cała frustracja wypłynęła potokiem łez – rury były ciepłe. Tak, zaczęli już grzać. Już po mnie. Ja, która zawodowo zajmuję się organizacją imprez, pracy biura, itd. Nie potrafiłam przez 5 miesięcy zorganizować wymiany grzejników! Jak w takim razie udało mi się zorganizować międzynarodową konferencję na 100 osób?!
Kiedy ból głowy po płaczu już minął, zadzwoniłam do szefa ekipy.

J – Już po ptakach. Zaczęli grzać.
S – A to szkoda, bo mógłbym wysłać ekipę w piątek.
J – Zaraz do Pana oddzwonię!

Rozłączyłam się i zadzwoniłam do administratorki, Ta podała mi numer do CZ1. Nakreśliłam mu sytuację, i tu nastąpiło największe zaskoczenie w całej akcji, CZ1 obiecał wyłączyć w piątek rano piec, żebyśmy jednak mogli zmienić te cholerne grzejniki! Natychmiast potwierdziłam termin u ekipy. Sto razy upewniając się, że już nie muszę go potwierdzać drugi raz. Happy end, myślicie? Nie zupełnie.

Ekipa się pojawiła. Otwieram im piwnice... a piwnica Pani Doktor zamknięta... jeszcze dzień wcześniej sprawdzałam, była otwarta – a tu zonk! A w tej piwnicy jest pion z małego pokoju.
Załamana dzwonię do męża.
M - Wyważę drzwi.
J - Nie, nie pozwolę.
M - To może zamrażarka? (takie ustrojstwo do zamrażania rur).
J - (po konsultacji z ekipą) Nie, bo ekipa nie ma.
Mąż jednak przywiózł zamrażarkę i sam zamroził rury. W innych pomieszczeniach woda była już spuszczona (chociaż zła byłam na ekipę, bo nie wzięli nawet węża ogrodowego, a wodę z piwnic nosili w wiaderkach na dwór!).
Tak strasznie ucieszyłam się, jak już było po wszystkim, że pomocnym sąsiadom i CZ1 upiekłam ciasteczka.
Ale niestety historia jeszcze się nie skończyła.

Następnego ranka (sobota) godz. 8:00 dzwonek do drzwi. Sąsiadka z ostatniego piętra:
S – Dzień dobry, ja bardzo przepraszam, ale od wczoraj, u nas grzejniki zimne i bulgoczą.
Całe szczęście, że mój mąż, to inżynier – poszedł i odpowietrzył. Na ekipę jednak złożyłam skargę, bo nie chciało im się pójść na grę i tego zrobić – choć sąsiadka była w domu, a to był ich obowiązek!

Lekcję zapamiętałam i jak wymienialiśmy parapety, to nikomu się tym nie chwaliłam... :D

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (698)

#18782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kurierach raz jeszcze.

Było to jakieś 2 lata temu, kiedy pracowałam jako recepcjonistka w pewnym warszawskim biurze. Firma zwolniła jednego z pracowników zatrudnionych w Jeleniej Górze. Kadry wysyłają zatem świadectwo pracy. Zwolniony pracownik poprosił, aby wysłać mu ten papier kurierem, gdyż już znalazł inną pracę i potrzebne mu to świadectwo w sumie na wczoraj. Zazwyczaj takie papiery wysyła się listem poleconym (coś tam z urzędami związane), ale kadrowa pokombinowała, że list przewozowy to też doskonałe potwierdzenie nadania, a i przesyłka na pewno dotrze - w końcu kurier to kurier!

Aha, pomyłka! Po tygodniu dzwoni [A]dam(imię zmienione).
A- Cześć, wysłaliście mi może w końcu to świadectwo?
J - Tak, wysłaliśmy tydzień temu. Czekaj, sprawdzę w systemie (śledzenie przesyłek po numerze nadania).

Poklikałam i znalazłam
J - przesyłka dostała dostarczona 4 dni temu. Odebrał Kowalski (prawdziwego nazwiska nie pamiętam)
A - Jaki Kowalski? Nie znam żadnego takiego!
J - Nie wiem. Może masz takiego w bloku? Przeleć się po sąsiadach, może cię nie było i kurier zostawił u kogoś?
A- Ok. Dzięki.

Następnego dnia znów telefon od Adama.
A - Kurcze, byłem u wszystkich sąsiadów w moim bloku. Nie ma żadnego Kowalskiego! Mogłabyś sprawdzić, co się z przesyłką stało?
J - Jasne :)

Zadzwoniłam do centrali. Udało mi się uzyskać jedynie informację, że Kowalski to kurier w tamtym regionie. Oczywiście poszła skarga, w ramach rekompensaty dostaliśmy odszkodowanie i rabat do końca umowy na przesyłki. Świadectwo wysłaliśmy pocztą.

Po kilku miesiącach firma mnie też zwolniła (eh, kryzys). Gdzieś na stołecznych ulicach spotykam Adama. Od słowa do słowa przypomniała mu się sprawa zaginionej przesyłki.

A: - Wiesz, dowiedziałem się kiedyś przypadkiem, co się z nią stało. Otóż zamówiłem coś z internetu i przyniósł mi to inny kurier tej firmy, Zapytałem o Kowalskiego. Powiedział, że jak Kowalski ma jakieś niedostarczone przesyłki, a nie chce mu się wracać na magazyn, to je po prostu pali!

Tak moi drodzy PALI przesyłki, żeby z nimi nie wracać na magazyn! W głowie mi się nie mieści, jak można być takim... no właśnie, jak można kogoś takiego określić? Mi na myśl przychodzą jedynie te niecenzuralne.

kurierzy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (655)

#18487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie związane z Allegro, przypomniały mi o tym, jak niedawno jeden gość próbował mnie naciągnąć.

W lipcu urodziłam synka. A że koszty wyprawki są naprawdę ogromne, część rzeczy kupowałam używanych (m. in. wózek, wanienkę itp). W związku z tym śledziłam na bieżąco aukcje na Allegro, ale dodatkowo także oferty na Gumtree.

I trafiłam któregoś razu na super ofertę - leżaczek Fisher Price + stoliczek oraz zabawki tej samej firmy - wszystko za 110zł! (oferta super, bo sam leżaczek kosztuje 300zł).
Natychmiast napisałam do sprzedającego wiadomość, że biorę wszystko :) W odpowiedzi dostałam dane do przelewu, w których był także adres Pana Piotra (imię prawdziwe). Otóż Pan Piotr był z Zielonej Góry!
W związku z tym napisałam, żeby wysłał wszystko kurierem albo pocztą za pobraniem (w końcu na Gumtree nie ma ochrony kupującego). Odpisał, że wyśle, jak dostanie kasę na konto. Wyjaśniłam, że za pobraniem albo wcale. W odpowiedzi znów dostałam dane do przelewu.
Wczoraj się nie urodziłam, oszusta wyczułam i olałam sprawę.
Dosłownie kilka dni później najpopularniejszym ogłoszeniem na tej sekcji Gumtree było:
"Czy ktoś ma kontakt do Pana Piotra z Zielonej Góry?!" oraz "Osoby oszukane przez Pana Piotra z Zielonej Góry proszę o kontakt!".

Odpisałam na jedno takie. Dowiedziałam się, że ta osoba ma kontakt z kilkudziesięcioma osobami oszukanymi przez Pana Piotra i chcą razem złożyć doniesienie na policji. Cóż, mogłam jedynie życzyć powodzenia i więcej rozsądku na przyszłość.

Gość musiał naprawdę dobrze się obłowić na tym jednym ogłoszeniu.
Dziwi mnie wyłącznie naiwność ludzi... albo ich głupota, sama nie wiem, czym się kierowali płacąc temu Panu...

Gumtree - wszystko dla dziecka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 446 (482)
zarchiwizowany

#18542

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już przyznaję się do swojej piekielności, to jeszcze jedna krótka historia. Zaznaczę, że do dziś mój mąż i przyjaciółka wypominają mi to przy każdej okazji, zaśmiewając się do łez :)

Było to raptem kilka tygodni po przygodzie z ksero(czyli nadal miałam 19 lat) :)
Mąż (wtedy jeszcze nawet nie narzeczony) załatwił mi wynajem pokoju u swoich znajomych (i sąsiadów zarazem).
To był chyba pierwszy wieczór po mojej przeprowadzce. Siedzimy sobie we czworo - ja, P, i moi gospodarze (nazwijmy ich Marta i Mikołaj). Gramy sobie w najlepsze w karty i w tzw międzyczasie, gadam sobie o pierdołach. W którymś momencie Marta pyta:
- Dlaczego farbujesz włosy?
- (ja nie odrywając wzroku od moich kart odpowiadam) A bo w moich naturalnych zawsze wyglądałam na chorą. Zresztą mój naturalny kolor jest zupełnie bez wyrazu! taki szary, mysi...
Minęło kilka sekund, podnoszę wzrok i kończę zdanie - O! zupełnie taki jak Twój!

Chłopcy zwijali się ze śmiechu przez pół godziny, Marta wyszła z pokoju, a ja nie wiedziałam, gdzie mam się ze wstydu schować...

blondi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (256)
zarchiwizowany

#18540

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie przypomniało mi się, jaki kiedyś wyszłam na piekielną, zupełnie niechcący :)

Pracowałam wtedy w punkcie poligrafii. Miałam 19 lat i często mój język był szybszy od myśli.
Pewnego dnia przyszedł klient - ot, przeciętny trzydziestolatek. Kupił nożyczki i klej i powiedział, że za chwilę będziemy kserować. Stanął przy ladzie i coś tam wycinał, przyklejał, później kserował, znów wycinał i przyklejał (z tego co widziałam to działał ze stemplami pocztowymi).
Przy ostatnim ksero uderzył w te słowa:
- Dobrze, że ksero nie ma pamięci.
- Ksero nie ma - odpowiedziałam (mając na myśli,że skaner komputerowy może mieć, a np aparat nawet musi)

Gość zapłacił. Wyszedł. Wrócił po kilku minutach z olbrzymią bombonierką.

- Żeby nie tylko ksero nie zapamiętało - powiedział wręczając mi czekoladki z uśmiechem.

Zajęło mi klika minut zrozumienie, tego co om zrozumiał z mojej wypowiedzi :)

Ksero

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (211)
zarchiwizowany

#16420

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia lewa1922 przypomniała mi moją przygodę z salonem biżuterii z ptakiem w nazwie :)

Otóż 2 lata temu, w maju wychodziłam za mąż. Już w styczniu postanowiłam wybrać się z narzeczonym, w celu zakupienia obrączek (żeby sobie spokojnie w domku czekały na TEN dzień).

Zanim przejdę do meritum muszę zaznaczyć, że mój mąż to ludzi drobnych się nie zalicza - ma ponad 190 cm wzrostu, a w dniu ślubu (jak i wyboru obrączek) ważył prawie 150 kg.

W pewien styczniowy wieczór weszliśmy do wspomnianego już salonu. Obsługa bardzo miła, zaprosiła nas do specjalnego "obrączkowego" kącika. Po wyborze modelu (czyli jakichś 5 minutach), nadszedł czas na rozmiary. Pani ekspedientka wyciągnęła obręcz, na której znajdowały się obręcze odzwierciedlające różne rozmiary pierścionków, nazwijmy to "rozmiarówką".
Ja na serdecznym palcu mam rozmiar 10. Ok. Pani podchodzi do Pawła i zaczyna wybierać "na oko" rozmiar do zmierzenia.
P- Pani od razu da mi sprawdzić ten największy - zaśmiał się Paweł.
E- Niech Pan nie żartuje, na pewno nie będzie największy.
Paweł wziął od Pani rozmiarówkę, założył na serdeczny palec największe kółko (rozmiar 36). Weszło mu do połowy palca. Ekspedientka zrobiła "karpika".
E- Pani Zosiu (chyba kierowniczka),czy może Pani podejść na chwilkę?
Z- O co chodzi?
E- Mamy problem z rozmiarem Pana. 36 jest za mały!
Pani Zosia obejrzała dłonie mojego męża i orzekła, że będzie rozmiar 38.

Ok. Spisaliśmy zamówienie, zapłaciliśmy i czekamy na info, że obrączki są do odebrania. Czas oczekiwania - miesiąc.
Po miesiącu (czyli już w lutym) właśnie telefon:
E- Dzień dobry. Tu Kruk, Państwa obrączki są już do odebrania.
J- To super! Jutro po nie wpadniemy!
E- A wie Pani, tak jakoś śmiesznie Państwo wybrali... jedna złota, druga biała...
Pani mnie tak zaskoczyła, że na chwilę mnie zatkało!
J- Proszę Pani, obie miały być z białego złota! Miały być w jednakowym kolorze! Tak wpisaliśmy w zamówienie!
E- eee, to proszę jeszcze po nie nie przyjeżdżać!

I tak czekaliśmy kolejny miesiąc (czyli do marca) na telefon. W końcu jest info - obrączki poprawione, można odbierać! Mąż pojechał. Wrócił do domu, ja już od progu wyciągam rączki, żeby obejrzeć cudeńka. A tu zonk - obrączek nie ma! Paweł przezornie otworzył pudełko w salonie - obie obrączki owszem, były z białego złota, ale jego była o wiele za mała! Zamiast rozmiaru 38 dostał 28! I znów czekamy na wymianę - kolejny miesiąc.

I w końcu w kwietniu dostaliśmy nasze obrączki. Tym razem już we właściwym rozmiarze i kolorze. Z obrączkami dostaliśmy komplet filiżanek - nie wiem, czy to standardowy prezent, czy "przeprosinowy" - za "lekkie" opóźnienie...

Gdyby nie to, że lubię załatwiać wszystko dużo wcześniej, w dniu ślubu moglibyśmy zostać bez obrączek!
Tak więc jeśli planujecie kupić tam obrączki, to planujcie dużo w przód!

W.Kruk Warszawa

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (200)
zarchiwizowany

#15591

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się śmieszna historyjka :) O piekielności mieszkania w małym miasteczku.

Pochodzę z małej miejscowości na Mazurach (jakieś 12-14 tys. mieszkańców). Kiedy miałam 17 lat, zaczęłam spotykać się z chłopakiem ze stolicy. On studiował, ja byłam w liceum. Widywaliśmy się raz na 2 tygodnie. Raz on przyjeżdżał do mnie, raz ja do niego.
Tym razem była moja kolej na podroż do Warszawy. Miałam jechać po lekcjach, z większej miejscowości- powiedzmy X (ode mnie ostatni autobus odchodził o 7:50 rano). Żeby trochę przyoszczędzić, do X postanowiłam wybrać się autostopem. Poszłam więc pieszo do granicy miasta i łapię. Dość szybko zatrzymał się samochód - pół-dostawczy - Berlingo, czy inny w tym typie.

J - ja, K-kierowca

J- Jedzie Pan do X?
K- Tak, wsiadaj.
I jedziemy sobie tak w ciszy. Ja trochę przestraszona (to był może 2 raz jak jechałam autostopem i to w dodatku sama), ale po jakichś 5 minutach kierowca się odzywa:
K- Co tam w Leszka?
Ja oczy jak pięciozłotówki.
J-słucham?
K- Co u Twojego ojca?
J- A skąd Pan wie, że Leszek to mój ojciec??
K- Od razu widać, że jesteś Kowalska(zmienione), Leszka córka!
Jak się okazało, Kierowca, jak połowa naszego miasteczka, zna ojca dość dobrze. Resztę drogi przejechaliśmy gawędząc miło :)
Anonimowość w małym miasteczku raczej nie ma prawa bytu :) Może nie jest tak, że każdy zna każdego, ale jak broiła, to zawsze oglądałam się przez ramię :)
Ale z drugiej strony, może to czyniło moje miasteczko takim dla mnie bezpiecznym?

Kraina Wielkich Jezior :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (78)