Będzie to historia o moim pierwszym pracodawcy.
Na samym progu swojego "dorosłego życia", załapałem się do pracy w warsztacie samochodowym.
Na budowie silnika miałem znikome pojęcie, jednakże nie to było priorytetem mojej pracy. Jak to mówił szef: to, że jest czysto - nie oznacza, że nie może być czyściej. Tak więc całymi popołudniami sprzątałem, myłem, polerowałem, zamiatałem itd. itp.
Szef, bo to głównie o nim mowa, był osobnikiem raczej wesołym, ale strasznie łatwo było go zdenerwować.
Kiedy już się zdenerwował, nie panował nad sobą i bardzo lubił wyżywać się na przedmiotach martwych.
Któregoś dnia przeszedł sam siebie.
Sobota, wczesny ranek.
Do warsztatu przyjechała laweta z lekko "poobijanym" Polonezem.
Samochód zaraz na kanał, zderzaki do kontenera, drzwi do wyklepania... Jednym słowem pół dnia solidnej roboty.
Tak jak napisałem, tak też było. Po około 5 godzinach do warsztatu przyjechał klient, a w zasadzie syn klienta.
- Dzień dobry, ja po Poloneza
Szef przetarł czoło, popatrzył groźnym spojrzeniem na chłopaka i mówi:
- Dzień dobry, a uregulować zaległości nie łaska?
Chłopak, od razu dodam, że stereotypowy dresik, lekko się zaczerwienił, na co rzecze do szefa:
- Panie, nie rżnij głupa, za 200 zł to ja bym sam go naprawił.
Negocjowanie w takich sprawach, raczej dobrym sposobem nie jest, zwłaszcza z moim bossem.
Jak już pisałem, facet należał do osób wybuchowych i jego piekielna strona odezwała się bardzo gwałtownie.
Kiedy tak stałem i patrzyłem na całą sytuacje z perspektywy publiczności, głodnej skandalu i efektów specjalnych, nie przypuszczałem, że moje pragnienia zostaną spełnione.
- Mieciu, Witek, chodźcie prędko - krzyknął szef, wołając dwóch mechaników siedzących na zapleczu.
Panowie zrobili parę głupich min, nabrali kilka porządnych wdechów i na "trzy", zepchnęli biednego Poloneza na bok...
Dosłownie na bok, lewy w dodatku - poprzednio uszkodzony i następnie naprawiony.
Samochód po chwili wrócił na cztery kółka, z paroma większymi wgnieceniami po feralnej lewej stronie.
Ja przetarłem oczy ze zdziwienia, to samo uczynił przemądrzały koleżka w dresie a la ′′cichy szelest′′.
Szef ponownie przetarł czoło i spokojnym głosem rzekł:
- klient nasz pan
Na samym progu swojego "dorosłego życia", załapałem się do pracy w warsztacie samochodowym.
Na budowie silnika miałem znikome pojęcie, jednakże nie to było priorytetem mojej pracy. Jak to mówił szef: to, że jest czysto - nie oznacza, że nie może być czyściej. Tak więc całymi popołudniami sprzątałem, myłem, polerowałem, zamiatałem itd. itp.
Szef, bo to głównie o nim mowa, był osobnikiem raczej wesołym, ale strasznie łatwo było go zdenerwować.
Kiedy już się zdenerwował, nie panował nad sobą i bardzo lubił wyżywać się na przedmiotach martwych.
Któregoś dnia przeszedł sam siebie.
Sobota, wczesny ranek.
Do warsztatu przyjechała laweta z lekko "poobijanym" Polonezem.
Samochód zaraz na kanał, zderzaki do kontenera, drzwi do wyklepania... Jednym słowem pół dnia solidnej roboty.
Tak jak napisałem, tak też było. Po około 5 godzinach do warsztatu przyjechał klient, a w zasadzie syn klienta.
- Dzień dobry, ja po Poloneza
Szef przetarł czoło, popatrzył groźnym spojrzeniem na chłopaka i mówi:
- Dzień dobry, a uregulować zaległości nie łaska?
Chłopak, od razu dodam, że stereotypowy dresik, lekko się zaczerwienił, na co rzecze do szefa:
- Panie, nie rżnij głupa, za 200 zł to ja bym sam go naprawił.
Negocjowanie w takich sprawach, raczej dobrym sposobem nie jest, zwłaszcza z moim bossem.
Jak już pisałem, facet należał do osób wybuchowych i jego piekielna strona odezwała się bardzo gwałtownie.
Kiedy tak stałem i patrzyłem na całą sytuacje z perspektywy publiczności, głodnej skandalu i efektów specjalnych, nie przypuszczałem, że moje pragnienia zostaną spełnione.
- Mieciu, Witek, chodźcie prędko - krzyknął szef, wołając dwóch mechaników siedzących na zapleczu.
Panowie zrobili parę głupich min, nabrali kilka porządnych wdechów i na "trzy", zepchnęli biednego Poloneza na bok...
Dosłownie na bok, lewy w dodatku - poprzednio uszkodzony i następnie naprawiony.
Samochód po chwili wrócił na cztery kółka, z paroma większymi wgnieceniami po feralnej lewej stronie.
Ja przetarłem oczy ze zdziwienia, to samo uczynił przemądrzały koleżka w dresie a la ′′cichy szelest′′.
Szef ponownie przetarł czoło i spokojnym głosem rzekł:
- klient nasz pan
warsztat samochodowy
Ocena:
781
(805)
Komentarze