Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ddpolska

Zamieszcza historie od: 21 czerwca 2011 - 16:34
Ostatnio: 20 września 2015 - 16:22
  • Historii na głównej: 12 z 16
  • Punktów za historie: 10478
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 121
 

#68348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajomy kupił mieszkanie.
Płoty, kamery, ochrona, recepcja - nowoczesne osiedle poza granicami jednego z większych polskich miast.
Czasem wydaje mi się, że ludziom od nagłego przypływu gotówki miesza się w głowach na temat spokojnego życia z dala od miejskiego gwaru. Prostym przykładem jest ta piekielna historia...

Kolega posiada klasyczny model rodziny 2+2. Starszy syn jest w wieku początkowego nauczania, natomiast młodszy rozpoczyna edukacje przedszkolną. Wszystko ładnie, pięknie, ale co takie dzieci mają robić w domu w czasie wolnym?

Podsunąłem znajomemu pomysł, żeby zapytał się w biurze deweloperskim czy przypadkiem nie istnieje możliwość postawienia jakiegoś placu zabaw. Odpowiedź przyszła szybko: NIE... Jedyny 'zielony skwerek' na osiedlu przygotowywany jest pod budowę... fontanny. Dopiero przy powiększeniu przestrzeni osiedlowej i następnej budowie dwóch bloków mieszkalnych, znajdzie się miejsce na plac zabaw - czyli jakieś 3/4 lata...

Jak się również okazało, brak miejsca dla zabaw swoich podopiecznych okazał się być problemem tylko moich przyjaciół. Sąsiedzi wysyłają swoje dzieci po prostu na szereg zajęć pozaszkolnych typu: basen, lekcje językowe, lekcje gry na instrumentach... lub kupują im konsole czy inne iPody. Zwykła zabawa odeszła do lamusa - dosłownie.

Znajomy nie pozostawał w tyle i najprostszym sposobem kupił małą piaskownicę ogrodową i huśtawki.

Kiedy wydawało się, że problem został minimalnie rozwiązany, a dzieciaki w końcu zaczęły bawić się na dworze, któregoś dnia sąsiadka zapukała do drzwi kolegi w ręce trzymając - ŻYLETKI.
Ktoś w nocy postanowił rozsypać w okolicy miejsca zabawy dzieciaków ostre żyletki, najprawdopodobniej komuś musiał przeszkadzać hałas pod oknem...

Sprawa została oczywiście zgłoszona na policję, jednak zważając na ilość kamer - ciągnie się zdecydowanie zbyt długo.

podmiejskie osiedle

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (566)

#64032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzka pomysłowość nie zna granic, a praca w gastronomii najbardziej przyczynia się do obrony tej tezy.

Dzięki swojemu zawodowi poznałem wielu naciągaczy. Słynne tricki takie jak "włos na talerzu" czy "kelner, w tej zupie pływa mucha" odchodzą do lamusa. Stwierdzam tak po dzisiejszym spotkaniu z byłą klientką, piekielną klientką...

Człowiek po przepracowanym weekendzie raczej nie jest skory do głupkowatych rozmów, zwłaszcza jeśli poniedziałkowy poranek także spędza w robocie.
Siedzę zatem w biurze i pilnie "odhaczam" plan obowiązków na dziś.
W zasadzie mam już kończyć, kiedy w drzwiach staje młoda kobieta.

[K] - Kobieta
[J] - Ja

[J] - Dobry :) Mogę w czymś Pani pomóc?
[K] - Generalnie to przyszłam po pieniądze (i chaotycznie zaczyna szukać czegoś w torebce).
[J] - Nie bardzo rozumiem jakie pieniądze.

Dziewczyna szuka, szuka... Nic nie mówi chyba przez trzy minuty, a jak już mówi to raczej klnie coś tam pod nosem.

[J] - Zatem?
[K] - Generalnie to nie mogę znaleźć paragonu i się mega wku***am! Ale chodzi o to, że mam rozwolnienie.

Nawet nie chcę wiedzieć jak głupią minę musiałem zrobić.

[J] - Rozumiem, że ma to związek z naszą restauracją, co Pani zjadła?
[K] - Wie Pan... Byłam tu w środę z chłopakiem. Jedliśmy na spółę Crostini z oliwkami, potem ja wzięłam zupę pieczarkową... No mam gdzieś paragon.
[J] - No dobrze rozumiem ale była Pani u lekarza? Mamy poniedziałek, od środy minęło trochę czasu, a z tak długo postępującą biegunką to nie ma raczej żartów.
[K] - Eee. Generalnie to od wczoraj mnie "czyści", a wie Pan ja nigdy nie miałam sensacji żołądkowych, a to chłopak mnie namawiał żebyśmy tu zjedli, no i masz!
[J] - Od wczoraj? No dobrze, a chłopak zdrów?
[K] - Eee. Temu to nic nigdy nie jest. Zresztą on nie jadł tej zupy, a mi się ona już taka gęsta od samego początku wydawała. No ale wie Pan, romantyczną kolacę postawił, to co będę się skarżyć?
[J] - Gęsta? Dla Pani wiadomości, zupa pieczarkowa to zupa krem. Różni się konsystencją ze względu na proces przygotowania. Warzywa blendujemy, dodajemy gęstą śmietanę...
[K] - Kucharzem to ja może nie jestem ale ewidentnie mi nie podeszła.
[J] - Ok! Porozmawiam z kucharzem, dziękuję za uwagę jednak będę upierał się, że to raczej nie zupa Pani zaszkodziła.
[K] - A ja pozostanę jednak przy swoim i prosiłabym o zwrot gotówki za te zupkę.

Podsumowując: ludzka pomysłowość faktycznie nie zna granic.

Pani wygrała, a raczej to ja się poddałem. Oddałem jej 8, słownie OSIEM złotych za w/w krem z pieczarek...

Restauracja

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 405 (579)

#45513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w restauracji umiejscowionej w jednym z centrów handlowych stolicy Wielkopolski.
Dzień po dłuższej przerwie związanej ze Świętami Bożego Narodzenia zawsze jest piekielny.
Galerie zaczynają najeżdżać dzikie tłumy ludzi w celu wypatrzenia jakiejś okazji "SALE 90%", a kiedy już obłowią się w tony nowych ciuchów, postanawiają przysiąść w restauracji w celu konsumpcji obfitych i ciekawych dań.
Szczerze to dziwi mnie taki proceder, bo z reguły po świętach nasze lodówki pękają z nadmiaru produktów, a jeśli nie lodówki to na pewno nasze brzuchy, no ale rzecz jasna jako restaurator nie narzekam, a wręcz przeciwnie - czekam na ten okres.

Żeby zbytnio nie przedłużać, od razu przejdę do rzeczy:
Godziny późnopopołudniowe, wolnych stolików jak na lekarstwo, kelnerzy w pocie czoła starają się obsłużyć każdego, posługując się slangiem "tabaka".

Do lokalu wchodzi trzyosobowa rodzina. Śmiało dodam, że klasyczny model "nowobogackich" z ok. pięcioletnim smykiem. Sugerując się ilością zakupów jakie dosłownie ciągnęli za sobą stwierdzam, że w te święta nie odwiedził ich Święty Mikołaj i musieli jakoś sobie ulżyć...

Na wieść o tym, że nie ma wolnych stolików, Pan Domu niemalże zaczął nas straszyć sądem, a kolor Jego twarzy zrobił się równie czerwony co nasza zupa dnia - barszczyk.

W końcu zwalnia się jakiś stolik, rodzinka siada, dostają kartę, w przeciągu chwili decydują się na trzy zestawy obiadowe, kelnerka jak tylko szybko się da podaje sztućce, napoje i kolorowankę i kredki dla chłopca żeby ten zbytnio się nie nudził, bo jednak na dania trzeba trochę poczekać.
No ale takie sposoby w dzisiejszych czasach się nie sprawdzają. W czasach gdzie większość dzieci wychowywana jest w sposób bezstresowy, zwykła kolorowanka nie wystarcza i tak o to młody delikwent zaczyna latać z samolocikiem w ręce po sali...
Normalne to nie jest, bezpieczne to już w ogóle, dlatego postanowiłem uniknąć nieszczęścia i informuje rodziców, że slalom między zabieganymi kelnerami nie jest wskazany i proszę tym samym żeby chłopiec usiadł przy stole.
Tu zabłysnęła matka chłopca mówiąc, że tak bezczelnej obsługi dawno nie widziała, a tam gdzie jadają zazwyczaj, dzieci nie są dla nikogo problemem.

I tak oto chłopak dalej biegał z samolocikiem w ręce, do czasu...
Do czasu aż nie "wmontował" się w kelnerkę niosącą tacę z zupami. Łatwo chyba odgadnąć kto teraz przypominał naszą zupę dnia - barszczyk.

Dwa talerze z zupą lądują na plecach (całe szczęście, że tylko plecach) chłopaka.
Rodzice w krzyk, chłopak w ryk, kelnerka w płacz...
Chłopaka od razu pod zimną wodę, na szczęście zupa nie była aż tak gorąca i poza drobnym poparzeniem i plamą na markowej koszulce - wszystko dobrze się skończyło... No prawie wszystko.

Kelnerka po zakończeniu pracy, a było to krótko po tym jak cała sytuacja się zakończyła, dostała pięścią w nos od matki rozpieszczonego chłopca.
I kto tu jest bezczelny?

Restauracja

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1203 (1253)

#45553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny pracodawca? Jak to mówią "kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie".

"Furiat" - przezwisko jakie Mu nadaliśmy mówi samo o sobie. Istne wcielenie chamstwa, prostoty i przede wszystkim głupoty.

Szef odwiedzał restaurację średnio dwa razy w tygodniu i zawsze potrafił wyczuć moment kiedy mieliśmy największy ruch.
Bez krępacji potrafił wyprosić... wyrzucić klientów od stolika, w trakcie kiedy zabierali się za drugie danie tłumacząc, że przy tym stoliku nikt nie będzie siedział w czasie kiedy on znajduje się w restauracji.

Chorym zboczeniem Furiata, było spraszanie do restauracji wszystkich pseudo przyjaciół i upijanie Ich w sztos. Trudno mi powiedzieć czy czerpał później z tego jakieś przyjemności, bo sam na alkohol nawet by nie spojrzał...

Zwolnić? Co to dla mnie - zdaje się pomyśleć Furiat przed każdą wizytą w restauracji. Nie liczył się z nikim, a powód znalazł się zawsze.
Zwalniał zazwyczaj dziewczyny, tak jakby znowu na coś liczył, ale na szczęście żadna nie była do tego stopnia załamana żeby "prosić" o ostatnią szansę.

Piątek, parę minut po północy - jaki zdrowy człowiek myśli o weekendzie. Przecież gruntownie wyczyszczony parkiet sprzed tygodnia znów trzeba pół nocy pastować.

Początkowo człowiek się nie odzywał. O pracę trudno, trzeba szanować się to co ma. Jednak z biegiem czasu było to nie do zniesienia. Zwolnić się w pojedynkę? Możesz być pewien, że Furiat i tak znajdzie Twoje przyszłe miejsce pracy i narobi Ci takiego wstydu, że aż żal w mordę nie dać.

Któregoś dnia szef przyniósł nam nowinę, że właśnie zakontraktował bankiet na osiemdziesiąt osób, a że jest to towarzystwo z wyższych sfer i to zza granicy to premię będzie przyznawał uznaniowo (czyli w ogóle).
No i tak na parę godzin przed bankietem, cała załoga restauracji najnormalniej w świecie się ZWOLNIŁA.
Bankiet się prawdopodobnie nie odbył, a zresztą już mnie to nie interesuje.

Restauracja

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1441 (1505)

#24053

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracając dziś z pracy wstąpiłem z dziewczyną na małe zakupy do pobliskiego marketu.
Kiedy moja druga połówka stanęła w kolejce do kasy, ja usiadłem sobie na ławce w przeszklonym holu - mało dżentelmeńskie, wiem ale 10 godzin na nogach robi swoje...
Siedząc tak, mój czujny wzrok wypatrzył młodą matkę, z grupy tych "zapracowanych" i jej synka z rodzaju "rozpieszczonych".

Kobieta zapłaciła za towar, spakowała wszystko do wózka i pewnym krokiem opuściła market. Dziecko gdzieś w oddali pchało za matką wypełniony od góry do dołu wózek.
Pomyślałem sobie - no nic w tym dziwnego, zakupy jak zakupy...
Matka po chwili ukazała się moim oczom po raz kolejny, tym razem za frontalną przeszkloną ścianą.
Zauważyłem ją, bo akurat spoglądałem na samochód zaparkowany w pobliżu.
Kobieta szła, rozmawiając przez telefon, a jej synek gdzieś w oddali, wisiał na rozpędzonym wózku, odpychając się od zmarzniętej kostki brukowej.

W zasadzie tutaj opowieść mogłaby się skończyć. Mogłaby, ale się dopiero zaczęła.
Rozpędzony dzieciak lekko przecenił swoje pilotażowe umiejętności i wmontował się w tyłek auta... Jak pewnie zdajecie sobie sprawę - mojego auta.

Zerwałem się z ławki, budząc przy okazji podejrzenia u sklepowego ochroniarza i wybiegłem na zewnątrz.
Chłopak był szybki, bo kiedy dobiegłem do samochodu, ten był już przed obliczem zupełnie nieświadomej matki.
Zerknąłem tylko na wgniecione nadkole i stłuczoną lampę, po czym rzuciłem się w pościg za ową mamą i jej dzieckiem.

[J]a
[M]ama

[J] - Dzień dobry pani, mam pewną sprawę...
[M] - Ta? To fajnie, do widzenia.

Trochę zaskoczony, ale jednak mimo wszystko grzecznie staram się kontynuować.

[J] - Chodzi mi o pani syna, który właśnie wbił się wózkiem w moje auto.
[M] - Jacuś, powiedz "przepraszam". Do widzenia.

No i w tym momencie nerwy mi puściły.

[J] - Chwileczkę, jakie przepraszam, cholera jasna. Czy dociera do pani to, że Jacuś właśnie dał zarobić blacharzowi, kosztem mojego auta?
[M] - Proszę pana, pan niech mnie tu nie nachodzi, bo pierwsze pana na oczy widzę. Jacuś czy ty wiesz o czym ten pan mówi?

Jacuś elegant, kiwnął głową, że "niekoniecznie" i wsiadł do samochodu.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, zabrała siatki z wózka i rzuciła:

[M] - Gdybym była głupia i ślepa, to może dałabym się nabrać na takich naciągaczy jak ty.

parking przed Lidlem

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (956)

#21792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie to historia o moim pierwszym pracodawcy.

Na samym progu swojego "dorosłego życia", załapałem się do pracy w warsztacie samochodowym.
Na budowie silnika miałem znikome pojęcie, jednakże nie to było priorytetem mojej pracy. Jak to mówił szef: to, że jest czysto - nie oznacza, że nie może być czyściej. Tak więc całymi popołudniami sprzątałem, myłem, polerowałem, zamiatałem itd. itp.
Szef, bo to głównie o nim mowa, był osobnikiem raczej wesołym, ale strasznie łatwo było go zdenerwować.
Kiedy już się zdenerwował, nie panował nad sobą i bardzo lubił wyżywać się na przedmiotach martwych.

Któregoś dnia przeszedł sam siebie.
Sobota, wczesny ranek.
Do warsztatu przyjechała laweta z lekko "poobijanym" Polonezem.
Samochód zaraz na kanał, zderzaki do kontenera, drzwi do wyklepania... Jednym słowem pół dnia solidnej roboty.

Tak jak napisałem, tak też było. Po około 5 godzinach do warsztatu przyjechał klient, a w zasadzie syn klienta.

- Dzień dobry, ja po Poloneza

Szef przetarł czoło, popatrzył groźnym spojrzeniem na chłopaka i mówi:
- Dzień dobry, a uregulować zaległości nie łaska?

Chłopak, od razu dodam, że stereotypowy dresik, lekko się zaczerwienił, na co rzecze do szefa:
- Panie, nie rżnij głupa, za 200 zł to ja bym sam go naprawił.

Negocjowanie w takich sprawach, raczej dobrym sposobem nie jest, zwłaszcza z moim bossem.
Jak już pisałem, facet należał do osób wybuchowych i jego piekielna strona odezwała się bardzo gwałtownie.

Kiedy tak stałem i patrzyłem na całą sytuacje z perspektywy publiczności, głodnej skandalu i efektów specjalnych, nie przypuszczałem, że moje pragnienia zostaną spełnione.

- Mieciu, Witek, chodźcie prędko - krzyknął szef, wołając dwóch mechaników siedzących na zapleczu.

Panowie zrobili parę głupich min, nabrali kilka porządnych wdechów i na "trzy", zepchnęli biednego Poloneza na bok...
Dosłownie na bok, lewy w dodatku - poprzednio uszkodzony i następnie naprawiony.

Samochód po chwili wrócił na cztery kółka, z paroma większymi wgnieceniami po feralnej lewej stronie.
Ja przetarłem oczy ze zdziwienia, to samo uczynił przemądrzały koleżka w dresie a la ′′cichy szelest′′.
Szef ponownie przetarł czoło i spokojnym głosem rzekł:
- klient nasz pan

warsztat samochodowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 781 (805)

#18297

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak się złożyło, że mam piekielnego sąsiada. Nazywanie go piekielnym ma swoje powody, ale chciałbym na razie skupić się na jednym z nich.

Mój drogi sąsiad ma 2 słodkie pieski, teriery walijskie jak to zawsze powiada. Czy aby na pewno słodkie?
Faktycznie fajne pieski, szkoda że od rana do wieczora biegają po ogrodzie i ujadają.
Szczekają dosłownie na wszystko. Na drzewa, na samochody, na ptaki, na wiatr, na cienie, na siebie... Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.
Sam mam psa i całe życie wychowywałem się u boku psa, ale takie ujadanie jest po prostu nie do zniesienia. Gdyby to jeszcze przypominało szczekanie... Bardziej podobne jest to do kwiczących świń z potrojoną ilością decybeli.

Wojna o owe psy, zaczęła się kiedy mój drogi sąsiad stwierdził, że zamiast zostawiać psy w domu na czas jego nieobecności związanej z pracą, będzie zostawiał je na ogrodzie. I tak pieski w najlepsze zgłaszały się pod moimi oknami już o godzinie 7 rano i do późnych popołudniowych godzin szczekały.

Poszedłem do sąsiada raz, drugi, trzeci, ale ten w ogóle nie zamierzał zmienić istniejącej sytuacji.
Jak to często powiadał ′′pies to pies, swoje musi wyszczekać′′.
Teoria słuszna, tylko szkoda, że tak okrutna. Czy ktokolwiek z Was ma psa, a ten szczeka całymi dniami bez powodu? Wydaję mi się, że nie.

Któregoś dnia postanowiłem zgłosić się o pomoc do straży miejskiej. Stwierdziłem, że sytuacja robi się zbyt uciążliwa i męcząca, a nuż strażnicy zdejmą klapki z oczu mojemu sąsiadowi.
Straż przyjechała, oceniła sytuacje i pouczyła mężczyznę pod pretekstem zakłócania porządku i spokoju.
Facet nie przejął się tym i jedyne co był w stanie powiedzieć to ′′jak się szczekanie nie podoba, to sobie okna na dźwiękoszczelne wymieńcie′′.

Po głowie zaczęły mi chodzić coraz to mniej humanitarne pomysły. Otruć, udusić... Co człowiekowi przyjdzie na myśl w takich chwilach począć...

Wymyśliłem z dziewczyną niezły plan. W niedzielę kupiliśmy karmę dla kotów o zabarwieniu różowym. Pokruszyliśmy ją i porozkładaliśmy wzdłuż płotu. Na słupkach zamieściłem informację, że została wyłożona trutka na insekty i czekałem aż psy się do tego dorwą. Kiedy pieski smacznie zajadały się karmą dla kotów, zadzwoniłem do sąsiada żeby poinformować go o tym, że ′′psy wyjadają właśnie trutkę na insekty′′. Sąsiad wyskoczył z domu w samych bokserkach. Napoił psy litrami mleka i oczekiwał najgorszego.

Dostał niezłą nauczkę, a psy jak na razie nie biegają całymi dniami po ogrodzie.

sąsiad

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 622 (742)

#16695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia, która miała miejsce w mojej restauracji.

Niedziela, dużo spokoju w pracy z racji brzydkiej pogody. Parę stolików zupełnie wolnych.
Do lokalu wchodzi rodzinka: tata, dwie córki i... chyba mama.
Kobieta już na pierwszy rzut oka wyglądała na jakiegoś odmieńca. Ubrana w przedpotopową sukienkę, wymalowana jaskrawoczerwoną szminką i uczesana w kok.
No nic, każdy ubiera się jak lubi, nie mnie to oceniać...

Rodzinka usiadła przy jednym stoliku, a ja pofatygowałem się do Nich z kartą menu. Na samym wstępie, jeszcze za nim zdążyłem powiedzieć "dzień dobry", kobieta pokazała swoje piekielne oblicze.

[K] - Kobieta
[J] - Ja

[K] - Ale proszę Pana, proszę się pospieszyć, za chwilę musimy odwieść córki na dworzec, a Pan sobie spacerki urządza, no jak tak można?

[J] - Najmocniej przepraszam, ale dopiero zdążyli Państwo usiąść.

[K] - No i co z tego? Dobra obsługa powinna czekać już w progu na swoich gości...

Pierwsze słowa Szanownej Pani lekko mnie zirytowały, ale postanowiłem nie komentować sytuacji.

Jaśniepani dała znać o swoim wyalienowanym zachowaniu po raz drugi, składając zamówienie.

[K] - Proszę Pana, moje córeczki chciałby się napić zielonej herbaty, najlepiej z kostkami lodu, mąż natomiast ma ochotę na lampkę czerwonego wina, a ja poproszę gazowaną wodę w temperaturze pokojowej, czy mam powtórzyć, abyś nie zapomniał?

[J] - Nie dziękuje, wszystko pamiętam.

Po przyniesieniu napoi na stół, Kobieta chwyciła goblet z wodą i zaczęła oglądać go z kryminalistyczną dokładnością. Chwilę później zawołała mnie piskliwym głosem. Swoją drogą zachowywała się zupełnie podobnie jak Magdalena Gessler ze słynnego programu w TV.

[K] - Proszę Pana, co to jest w ogóle za woda? Dlaczego ona jest tłusta i wygazowana. Szkło jest zbyt wysokie, proszę mi nalać nową wodę, w zwykłą szklankę.

Uznałem, że to lekka przesada, jak woda może być tłusta, a goblet zbyt wysoki.

Po przyniesieniu drugiej szklanki wody, Szanowna Pani dała o sobie znać raz jeszcze.

[K] - Chciałabym skorzystać z toalety, najlepiej na zapleczu bowiem nie jestem przekonana do publicznych toalet.

W tym momencie nie wytrzymałem.

[J] - Proszę Pani, to nie jest publiczna toaleta, a toaleta dla naszych klientów, zupełnie takich samych jak Pani. Proszę zatem o uszanowanie tej wiadomości...

[K] - Ale co proszę? (śmiech). Czy Pan wie kim ja w ogóle jestem? Tak traktujecie klientów? Proszę oddać mi pieniądze, ja dłużej nie zniosę takiej atmosfery.

[J] - Przykro mi, ale obawiam się, że jest to niemożliwe. Nie mam powodów, aby oddać Pani pieniądze. Zamówili Państwo napoje, które w zasadzie są wypite.

[K] - W takim razie dzwonie na policję. Ja nie będę się z Panem kłócić, najlepiej proszę zawołać Pańskiego przełożonego.

[J] - Tak się składa, że jestem kierownikiem sali i jeżeli Pani chcę to może dzwonić po policję.

Pani jednak zrezygnowała, zapłaciła i wyszła komentując pod nosem całą sprawę...

Restauracja

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 734 (804)

#16618

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ruch w restauracji większy niż zwykle.
Stoję za barem polerując pokale, kiedy podchodzi do mnie młoda "nowobogacka" parka.

Stoją i patrzą na mnie jakbym przynajmniej porwał ich dziecko dla okupu.
Pytam się zatem czy w czymś pomóc, na co słyszę:

- Słuchaj panie! Od pół godziny nie ma u was miejsca w lokalu, żebyśmy mogli z żoną sobie usiąść i zjeść obiad. Chyba tak się nie traktuję klientów, co?

Mimo zdenerwowania, wyszedłem z założenia "klient nasz pan" i postanowiłem na szybko skombinować jakieś miejsce.
Być może robiłem to ze względu na uroczo uśmiechającą się blondynkę stojącą przy naburmuszonym facecie :)

Mamy w restauracji salkę VIP, której nazwa mówi sama o sobie. No ale cóż, podobno są głodni, a ja obiecałem, że coś wykombinuję - no to otwieram salkę VIP.

Małżeństwo siada, facet bierze do ręki menu i przegląda.

- A te śledzie marynowane w whisky to czemu takie drogie? - zapytał się mąż.

- Jest to dosyć duża porcja, robiona specjalnie przez Szefa Kuchni. - odpowiedziałem.

- A ten rostbef z borowikami to też taki drogi? - kolejne pytanie zadaje mężczyzna.

- Gdyby pan przyjrzał się uważniej, zauważyłby rubrykę ′Szef Kuchni poleca′. Wszystko z owej rubryki jest przyrządzane właśnie przez niego i niestety droższe. Ale polecam państwu przejrzenie dokładnie naszego menu, a na pewno znajdziecie państwo coś dla siebie. - Odpowiedziałem.

- Ty sobie synku myślisz, że ja nie mam siana? Myślisz, że nie stać mnie na to co mam ochotę? - warknął zdenerwowany facet.

- Nic takiego nie powiedziałem, zaproponowałem po prostu przejrzenie jeszcze raz menu, mamy wiele innych potraw. - Dodałem.

- To ja poproszę tego śledzia, a dla małżonki rostbef.

Taki zestaw to wydatek ponad 100 zł.

Kiedy poszedłem złożyć zamówienie blokierce, widziałem tylko jak ukradkiem para wymyka się z restauracji...

Restauracja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 967 (1003)
zarchiwizowany

#16859

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieści o piekielnych pracodawcach przypominają mi własną historię. Działo to się za granicami pięknej Polski, mianowicie w Szkocji.
Pojechałem tam zarobić pieniądze mówiąc w prost: na samochód.

Pracowałem w barze, w samym centrum Glasgow. Na ruch nie narzekałem, chociaż często w ciągu dnia umierałem z nudów.
Praca sama w sobie nie byłaby taka zła, gdyby nie szef!
Piekielny to mało powiedziane... Szatan.

Sprawa wyglądała następująco. Szef wpadał przed końcem tygodnia do Szkocji. Słowo wpadał nie jest żadnym przejęzyczeniem, bowiem Jego pobyt w Glasgow trwał nie więcej jak 9 godzin. Na co dzień mieszkał w Walii, zatem przylatywał samolotem. Meldował się w barze zawsze w dniu wypłaty.
Najczęściej pod wieczór, kiedy rozkręcał się ruch. Jego ulubionym zajęciem było publiczne poniżanie kelnerek czy barmanek. Było to wyjątkowo wyrachowane, tak aby klienci wszystko widzieli.

Najgorsze było to, że nikt w zasadzie nie mógł Mu nic powiedzieć, bo wiązało się to z brakiem wypłaty i tym samym zwolnieniem z pracy.

No i było jeszcze coś, bardzo istotnego. Szef bardzo lubił sobie wypić. W zasadzie tankował jak nie jeden Rusek. Pił do lustra, bo raczej nie miał znajomych. Zazwyczaj do barmanów zamykających bar, należało odtransportowanie Bossa na lotnisko.

Któregoś dnia Szef przyleciał wcześniej niż zwykle. Zdążył wszystkich skarcić za bałagan na sali, którego de facto nie było.
Po wypłaceniu należnych nam pieniędzy, zaczął maraton alkoholowy. Siedział i pił, pił ile wlezie. Często kończyło to się szybkim ′′zjazdem do boksu′′.
Tego dnia było podobnie.
Kiedy zamknęliśmy bar, zamówiliśmy taksówkę. Szef kazał nam płacić za taksówkę Jego pieniędzmi, zatem poprosiliśmy owego taksówkarza, żeby nabił sobie na liczniku o wiele za dużo pieniędzy, jeżdżąc w okół lotniska.

Jak się okazało, była to dobra szkoła dla naszego Szefa, bo tym samym zakończył nocne popijawy w barze. Jak się okazało nie zdążył też na samolot, więc trzeźwieć przyszło Mu na lotnisku.

Restauracja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (241)