Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#22406

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zacząć trzeba od tego, że mój ojciec jest rodowitym warszawiakiem w n-tym pokoleniu, co w tej historii jest najważniejsze. Koleje losu po powstaniu zapędziły go do Łodzi, gdzie poznał moją mamę i tu już pozostał. Niemcy wykończyli mu połowę rodziny, więc na pewne rzeczy i zachowania jest uczulony.

Działo się to w latach 80-tych.
Mój staruszek, będąc lekarzem miał akurat dyżur w pogotowiu, a że był to okres "grypowy" i ogólnie ciężki dyżur tego dnia, więc wszyscy byli zmęczeni.
Po sześciu, czy też siedmiu godzinach w karetce, nastroje były jakie były, a dyspozytorka podaje nowe namiary do kobiety duszącej się w jednej z podłódzkich wiosek. No to kogut i jazda.
I tu przejdę do opowieści właściwej.

Relacja sanitariusza:
- "Gonimy jak głupki, fiacina ledwo wyrabia, dyskoteka gra, podjeżdżamy, wypad z karetki i wchodzimy do domu. A w domu okazuje się, że chora wcale się nie dusi i jest tylko lekko przeziębiona, a córeczka cwaniara jeszcze z mordą wyjeżdża, że tak długo do nich jechaliśmy.
Pyta się więc doktor baby, czy zdaje sobie sprawę z tego, iż my tu u niej czas tracimy, a ktoś, gdzieś, może w tym momencie potrzebować pomocy na serio".

Tu baba przechodzi do ofensywy:
- "Bo ja mieszkam w wy(!)Warszawie (wszystko to wyniosłym tonem) i u nas w wy(!)Warszawie tyle na karetkę się nie czeka, się(!)dzwoni i zaraz są".

Minęło kilka minut, pacjentka zbadana, a mój staruszek piszący receptę przy stole pyta:
-Pani wzywała karetkę?
-Ja.
-No to poproszę pani dowód osobisty.
Córeczka nieświadoma tego co się zaraz stanie podaje zieloną książeczkę, w tym czasie mój staruszek sięga do portfela i wyjmuje swój dowód i kładzie na stole.
Bierze od baby dowód, otwiera, czyta i wstaje (a chłopisko ma blisko dwa metry), po czym podtyka babie pod nos swój i ryczy (z relacji sanitariusza):
-"U nas w Warszawie", to mogę powiedzieć ja, bo w Warszawie urodził się mój pradziad, dziad i ojciec! A wiesz kobieto czemu ja nie mieszkam w Warszawie?!
Nie mieszkam tam dlatego, że przez takich Warszawiaków z awansu społecznego jak pani, nie ma tam dla mnie miejsca!

Efekt był piorunujący i po chwili baby już nie było, znikła jak kamfora.
Żeby zakończyć historię i oddać każdemu co jego, nie mogę zapomnieć o chorej, która po ryku mojego staruszka i nagłym zniknięciu córeczki odezwała się tymi słowami:
- Dobrze, że ją pan doktor opierd.., bo odkąd do tej Warszawy wyjechała,zdążyła się poszarpać z całą rodziną i połową wsi, ja jej mówiłam, żeby pogotowia nie wzywała, bo mi nic poważnego nie dolega, ale ona się uparła. Ja już do niej sił nie mam...

Tu mój tata przeprosił panią za swój wybuch i spokojnie wrócił z sanitariuszem do karetki.

służba zdrowia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (685)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…