Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#22605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje lata szkolne. Będzie długo.

W wieku 15 lat poszedłem do technikum. No i ni z gruchy ni z pietruchy stałem się obiektem prześladowań. Nie był to co prawda taki hardcore jak niektórzy tu opisują (nigdy mnie nie pobito), jednak wolałbym zapomnieć. Grożono mi pobiciem i śmiercią, wydzwaniano dziesiątki głuchych telefonów, zamawiano wszelakie towary i usługi na moje nazwisko, wyzywano, dokuczano, szturchano, popychano, niszczono moje rzeczy itp, itd, etc. Postawić się nie umiałem, poza tym bałem się jak cholera. Sprawę potęgował fakt, że miałem wtedy jakieś 150cm wzrostu i byłem bardziej chudy niż patyczak - przeciwstawienie się ośmiu większym ode mnie chłopakom byłoby samobójstwem.

Skrycie cierpiałem przez półtorej roku. Pomijam nerwicę, nieprzespane noce, strach, stres i resztę plag egipskich z myślami samobójczymi na czele, a chęcią zbiorowego mordu ostrym narzędziem zaraz potem. Nauczyciele nic nie widzieli, bądź nie chcieli widzieć. Nie wiem. Po tym czasie coś we mnie pękło. Poszedłem z problemem do mojej ówczesnej wychowawczyni. Błąd. Pani nie zrobiła nic, stwierdziła, że to "chłopięce zabawy". Idź w cholerę, kobieto, nie będę z tobą rozmawiał. Poszedłem do szkolnego pedagoga. Jeszcze większy błąd, o czym miałem się przekonać już wkrótce.

Pani pedagog, wielce "światła i obyta", po jakimś tam kursie pedagogiki stwierdziła, że najlepszym pomysłem będzie konfrontacja. Ale nie tylko nas, lecz też naszych rodziców. No i urządziła szopkę, w której ja i moja matka graliśmy role kozłów ofiarnych, a buractwo oraz ich rodzice, przygotowani na całą sprawę, nawymyślali bzdur, że ich prowokuję, to, tamto. Moja matka wyszła z tego "spotkania" zapłakana i z poczuciem ogromnej bezsilności. Ja natomiast stałem się zdeterminowany by to zakończyć. Kazałem pedagogiczce się więcej w "pedagogię" nie wpie*dalać, idę z tym do dyrekcji, do kuratorium i na policję. Nie omieszkałem powiadomić o tym moich dręczycieli i ich cwaniaczkowatych rodziców. Dano mi spokój...

...na całe dwa miesiące. Potem sprawa powróciła. Jako, że u mnie słowo droższe od pieniędzy (Pawlak przy mnie wysiada), poszedłem z tym najpierw do dyrekcji. I tu psikus - pani dyrektor o niczym nie wie. Zamknęła się ze mną w gabinecie i rozmawialiśmy kilka ładnych godzin. Stwierdziła, że cała ta sytuacja jest niedopuszczalna. Zebraliśmy dowody. Ja w rozmowie stwierdziłem, że chcę zmienić klasę - istniała taka możliwość. Pani dyrektor poparła moją decyzję o zmianie klasy i mocno zbulwersowana, obiecała zająć się sprawą.

Zajęła się z godną podziwu werwą: jeszcze tego samego dnia. Załatwiła papiery o przeniesienie do innej klasy. Moja wychowawczyni i "pedagog" dostały pisemne nagany. Natomiast dnia następnego wezwano do dyrekcji oprawców razem ich rodzicami. Tym razem nie na debilne spotkanie przy herbatce i gnębienie pognębionych. Wezwano przed pluton egzekucyjny.

Do szkoły przybyła policja oraz ludzie z kuratorium. Pani dyrektor w kilku zwięzłych i mocnych słowach opowiedziała o całej sytuacji oraz co myśli o dręczycielach i ich rodzicach, którzy nie tylko nie potępili ale bronili swoich "dzieciaczków". Zarzuty były mocne, istniały też niezbite dowody, zeznania świadków. Oni z myśliwych stali się zwierzyną. A ja... Pozwolono mi zdecydować co zrobić z moimi dręczycielami. W grę wchodziły: nagana, brak promocji do następnej klasy, wyrzucenie ze szkoły, oraz, jeśli zechciałbym tego, zatrzymanie oprawców przez policję i proces karny. Oczywiście rodzice prostestowali, lecz dyrekcja i policja szybko ich uciszyli. Brakuje mi epitetów by opisać satysfakcję, jaką miałem patrząc każdemu z nich prosto w oczy z poczuciem, że ich los zależy ode mnie. I nie, wcale mi nie wstyd z tego powodu.

Koniec końców, chciałem jedynie by przyznali się do winy i dali mi święty spokój. Nie chcę przeprosin - i tak nie byłyby szczere. Nie jestem mściwy. Wiem, mam zbyt miękkie serce. Dyrekcja zgodziła się, z zastrzeżeniem, że policja pojawi się natychmiast, jak tylko pojawi się choć jeden sygnał z mojej strony, że coś jest nie tak. No i jakby nie patrzeć, to przyznali się przy jakichś 10 świadkach, że są winni. Miałem ich w garści.

Finał: klasę zmieniłem następnego dnia. Najlepsi ludzie jakich znałem z lat szkolnych i studenckich. Wychowawczyni z głową na karku. Na korytarzach dotychczasowi oprawcy spuszczali wzrok i omijali mnie szerokim łukiem. Skończyły się groźby i telefony. Błogość. Absolutna błogość.

Epilog: spotkałem kilku z nich po latach. Przeprosili mnie za swoje zachowanie i przyznali się z całą szczerością do błędu. Natomiast jeden z tych, co nie przeprosili, zaatakował mnie na moim osiedlu. Dwa lata po ukończeniu technikum(!). Na szczęście wtedy już mi się trochę urosło - tak dokładnie do 191cm - i skończyło się to dla niego złamanym nosem oraz pozbawieniem dwóch zębów. Nie wezwałem karetki. Tylko nie wiem czy warto było brudzić sobie ręce.

szkoła (przetrwania)

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1093 (1149)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…