Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#23047

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam kiedyś koleżankę, znałyśmy się od zerówki, przez całą podstawówkę w jednej klasie, często i ławce. Przychodziła do mnie przed lekcjami czasem, w jedną stronę miałyśmy do szkoły. Nazwijmy ją Patrysia.

W gimnazjum kilka razy mi zginęły pieniądze- może nie astronomiczne kwoty, ale jednak dla 14latki 20 zł to jest pieniądz. Zawsze jak odkrywałam braki była u mnie wcześniej. Głupia sobie wmawiałam, że gdzieś położyłam, może wypadło.

Nie byłam jedyną osobą, której znikała zawartość portfela, kilka razy było zgłaszane, że ktoś w szkole ukradł w naszej klasie ale wychowawczyni twierdziła zawzięcie, że gubimy i dostawaliśmy ochrzan o to, że nosimy do szkoły więcej niż 5zł, bo po co nam.

Pewnego dnia przyszła do mnie, poszłam zrobić kawę. Jakoś czas przyspieszył, trzeba lecieć- no ale gdzie mam portfel?
Jako, że spóźnić się nie chciałam to stwierdziłam, że przeżyję bez i poszłam do szkoły. Po powrocie do domu przeszukałam cały pokój, następnie dom.
Nie ma, amba wcięła.
Portfel portfelem, dużo tam nie było ale był dowód osobisty. Egzamin gimnazjalny za kilka dni a ja ani legitymacji ani dowodu. Po przeanalizowaniu każdej możliwości, łącznie z porwaniem przez ufo i zjedzenia przez potwora z pod łóżka wyszło, że nie ma wyjścia- albo ufo, albo ona. Dowodów nie miałam, tylko wspomniałam, że mi zginął a ona przestała się odzywać i obraziła się przeokropnie, że ją osądzam- nie, nie zasugerowałam, że jej się "przykleił".

Miałyśmy jeszcze jedną koleżankę (dla ułatwienia powiedzmy, że nazywała się Mariola), często ją odwiedzałyśmy po i przed lekcjami.
Pewnego dnia wpadła do Marioli, posiedziały a potem szybko do szkoły. Mariola wtedy miała telefon w naprawie i korzystała z maminego. Wróciła do domu i okazało się, że telefon zginął. No ale jak? Przekopała razem z mamą i siostrą cały dom, patrzyły wszędzie- nie ma, jedyna osoba, która była to Patrysia właśnie. Dzwonienie do niej, odrzuca. Zadzwoniły na domowy, odebrała mama Patrysi, zarysowały jej sprawę.

Po przybyciu Patrysi i jej rodziców do Mariolki najpierw próbowała zrzucić kradzież na mnie, po wytknięciu faktu mojej nieobecności tego dnia zaczęła krzyczeć, że tak się nie robi, a i tak telefon nie jest dużo warty i powinna to zrozumieć, bo jej rodzice zabrali(za co to już inna historia, swoją drogą chyba za takie wyskoki bym w piwnicy zamknęła aż nie zmądrzeje). Telefon oddała.

Patrysia mnie i Mariolkę nazywała przyjaciółkami. Obraziła się, bo żadna z nas nie wpuszczała jej do domu po tym a kontakty z nią polegały na niezbyt entuzjastycznym "cześć".
Ile mogło mi łącznie zginąć policzyłam orientacyjnie- pomiędzy 150 a 200zł. Cena "przyjaźni"?

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (273)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…