Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#27531

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś opowiem wam historię o tym, jak członkowie mojej rodziny uratowali psa, przez jego uprowadzenie.

Słowem wstępu – siostra mojego taty i jej mąż są miłośnikami psów. Ich psy zwykle są ratowane albo brane ze schroniska. Mają też działkę w tej części Polski, która nie tak dawno walczyła o miano „cudu natury”.

Działkę ową dzielą wraz ze swoimi przyjaciółmi. Przyjaciele mają syna, który w czasie rozgrywania tej historii, która działa się kilka lat temu był w wieku gimnazjalnym. Jako że działka jest w pobliżu jeziora to dzieciak z rodzicami pół wakacji tam przesiedział. A jak nastolatek to wiadomo, ze starymi siedzieć cały czas nie będzie, postanowił poszukać znajomości. I tak trafił na córkę Piekielnych, którzy mazurską miejscowość zamieszkiwali na stałe. Któregoś wakacyjnego dnia odwiedził jej dom, który był wcale nie tak daleko. I podczas swoich odwiedzin usłyszał szczekanie. Tak też dowiedział się, że mają psa.

Pewnie czytaliście tutaj historie o psach przywiązanych przy budzie, z wrośniętym łańcuchem. To będzie level up. Pies nie był przywiązany, pies był zamknięty. I nie, nie na powietrzu. W łazience. Dlaczego tak? Podobno szczekał. I podobno też dlatego, że mają małe dziecko [gdy dzieje się opisywana historia najmłodsze dziecko Piekielnych miało dwa lata, pies ok. roku]

Tak więc przez rok żyli sobie rodzina i pies zamknięty w łazience, wypuszczany na ogród dwa razy dziennie. Pies miał, z powodu panującej w łazience wilgoci chorobę uszu, której doprowadzenie do ładu zajęło pół roku i która co jakiś czas się odnawia. Miał też uczulenie na brzuchu, a w chwili uprowadzenia rany na grzbiecie.

Kiedy moja ciotka i wujek się o tym dowiedzieli opracowali plan przejęcia. Wpierw wkupili się w łaski Piekielnych klasycznie, sąsiedzką flaszką, podczas obalenia której poszli skorzystać z łazienki. Raz, drugi, kolejny. Pierwszy po to, żeby sprawdzić, czy syn znajomych nie konfabulował, kolejne po to, żeby psa, ze swoją obecnością oswoić.

Z sąsiedzkiego zapoznania wyszli, tylko po to, żeby wrócić rano i stoczyć o psa batalię słowną. Piekielni nie chcieli psa oddać, mówili, że to ich pies, że ma dobrze, że nic mu nie jest. Czerwony brzuch pozbawiony sierści tłumaczyli letnim linieniem, a zaropiałe uszy urodą psa. Zamknięcie w łazience szczekaniem i małymi dziećmi. Na wszystko mieli odpowiedź. Przecież pies ma dobrze. Ciotka i wujek w pewnym momencie odpuścili pertraktacje, co będą z głupimi gadać, przecież widzą jak jest.

Następnego dnia, wysłali młodego na akcję, zaopatrzony w smycz nie zważając na sprzeciwy córki Piekielnych zabrał psa. Pies pojechał w podróż do stolicy, prosto do psiego doktora, został wyleczony. Piekielni od tej pory z sąsiadów stali się wrogami, którym nawet na „dzień dobry” się nie odpowiada.

Od tej historii minęło kilka lat, obecnie jest to piękny zwierz, nie skłamałabym mówiąc że, najładniejszy na jednej z warszawskich dzielnic. Mieszaniec, wyglądający jak pomniejszony i "niżej zawieszony" Golden Retiever. Pies jest szczęśliwy. Tylko od czasu do czasu, kiedy spotyka w mazurskiej wsi swoich dawnych właścicieli nie potrafi odmówić sobie groźnego poszczekiwania…

mazurska wieś

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (187)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…