Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#27837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo na Piekielnych historii o sąsiadach, dorzucę więc coś od siebie. Dla tych co jedzą - będzie dość obrzydliwy detal w historii.

Już kilka lat temu wyprowadziłam się z domu, ale od mamy regularnie dostaję sprawozdania z kolejnych wybryków naszej sąsiadki. Sprawa wkurza mnie o tyle, że moi rodzice to naprawdę rozsądni i niekonfliktowi ludzie, a jedna stara raszpla skutecznie uprzykrza im żywot. Mama szykuje się do operacji, porusza się tylko o kulach, ma problemy z wykonaniem najprostszych czynności, a musi ogarniać bałagan po tej stukniętej babie.

Ostatnio zostawiła nam niespodziankę na krzaczkach malin posadzonych wzdłuż ogrodzenia. Mama niemal dostała zawału, bo w tym roku nie skorzystamy z owoców. Nasza pomysłowa seniorka porozrzucała na nich zużyte wkładki higieniczne, ostro przechodzoną bieliznę i woreczek z fekaliami... Mnie się odechciało słodkości, a Wam?

Zdarzyło się też tej wiosny, że mama wyszła się przejść, zajrzała do piesków, królików, wygłaskała kociaki i chciała zajrzeć do ogródka. Wiecie, jak to urodzona gospodyni i kwiaciarka, chciała nacieszyć oko nieśmiało zakwitającymi prymulkami i innym zielem. Przechodząc po zielonej trawce natknęła się na artystycznie porozrzucane psie kupki i trochę szkiełek...
Miło, prawda?

Innym razem, mój tata prawie się rozerwał (no wiecie, zrobił wymuszony szpagat swoimi 60-paroletnimi nogami) wychodząc otworzyć bramę. Sprytna staruszka rozlała wodę na kostce, złapał mrozek, przyprószył śnieżek i lodowisko gotowe. Skąd wiemy, że nie przypadek? Dzień wcześniej kostka brukowa na całym wjeździe była wyskrobana z lodu i zamieciona. W samej bramie jest podniesiona, żeby woda się nie zbierała. Musi naprawdę solidnie napadać deszczu albo roztopić się tona śniegu żeby zrobił się tam lód.
Co innego jak ktoś precyzyjnie podleje podjazd buteleczką, TADA!

Niedawno mój tatuś rozwiązał zagadkę pięciu pod rząd wymian opon. No bo, kurza dupa, zagadka była, przecież za cały sezon nie narobił tylu szkód co w ostatnich kilku tygodniach.
Na podjeździe, od strony przeciwnej niż sąsiadeczka pozbierał garść gwoździ, gwózdków i gwózdeczków. Nie tak łatwo je zobaczyć, bo bruk jest szary, a mój staruszek też wzrok już ma nienajbystrzejszy...

Dla zainteresowanych prolog do historii:

Mój rodzinny dom jest na wsi w okolicy gór niskich. Z prawej strony i od frontu ulica, z lewej - sąsiedzi. I o nich właśnie, a konkretnie o jednej ze składowych. Mieszka sobie tam rodzinka wielopokoleniowa: dzieci, rodzice i pani babcia.
Szanowna seniorka dawała się poznać od jak najgorszej strony lata temu. Zaczęło się od tego, iż nie mogła przeżyć, że z wielkiej biedy mój ojciec ciężką pracą do czegoś doszedł (dziadek był śmiertelnie chory, mój tata rzucił szkołę i poszedł do pracy żeby zarobić na ratunek dla ojca) - wybudował ładny dom, w 70-tych latach miał już samochód, wyjeżdżał za granicę i czasem przywiózł jakiś sprzęt albo mebel, o które było wtedy u nas trudno.
Pani sąsiadka od zawsze należała do najbardziej zamożnych ludzi w okolicy ale bolało ją, że taki "dziad" ma coś własnego. Wyzwiska od gruźlików, suchotników ojciec przyjmował jako "dzień dobry sąsiedzie". Nasyłanie geodetów, urzędników i innych -ów spowodowane rzekomym zagarnięciem dwóch centymetrów ziemi po granicy, przyjmował ze spokojem.
I podał rękę na zgodę, kiedy niespodziewanie, po latach niesnasek, sąsiadka przyszła po wybaczenie.

Dobre relacje trwały kilka lat. Był to bardzo miły i spokojny czas, pełen rozmów i sąsiedzkich przysług.
Nagle, nie wiadomo kiedy sąsiadce znowu odbiło i wszystko wróciło do poprzedniej normy. Początkowo tylko drobne złośliwości i małe akcje dywersyjne - kulturalne pozdrowienie typu "spier***** śmieciu", roznoszenie plotek o ciemnych interesach taty, moich panieńskich wyskrobanych ciążach, krwawym wyzysku ekipy, którą tata zatrudnił do wymiany dachu na garażach...

Potem zaczęły się akcje ofensywne, jak wyrywanie kwiatków, które mama posadziła przy ogrodzeniu wzdłuż ulicy, zostawianie wielkich kamieni przy naszej bramie (zawsze w ciągu dnia, żeby wjechać na nie z rozpędu, kiedy rodzice wracali z rehabilitacji, zostawienie paskudnej plamy na wjeździe - wyglądało jak resztki tłuszczu ze smażenia. Potem podlanie, prawdopodobnie ropą, krzaczka bzu i pięknej gruszy... Było też przeniesienie trzepaka, który całe życie był u nich w głębi podwórka pod samo ogrodzenie. Efekt? Poza dźwiękowym, zaraz po trzepaniu chodniczków seniorki, wszystkie okna które nam wychodzą na zachód nadają się do mycia.

A to tylko garść przykładów. Ja to już nawet radziłam rodzicom, żeby kupić coś wybitnie śmierdzącego (gaz, albo najlepiej skunksa!) i wrzucić tej Heldze na balkon. Tak dla uspokojenia nerwów. Bo z głupim się nie wygra.

smaczki sąsiedzkich relacji

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (635)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…