zarchiwizowany
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
5 lat temu, jeszcze w trakcie studiów magisterskich, uczyłam języka angielskiego w jednym z liceów w mieście X. Praca na zastępstwo, od października do czerwca, znane mury, bo to i moje liceum, przesympatyczna młodzież, i możliwość zdobycia doświadczenia. Luz blues.
Uprzedzam, sytuacja raczej mniej piekielna, te może kiedy indziej.
Miałam 23 lata i nie za bardzo wyróżniałam się z tłumu uczniów, delikatny lub zero makijażu, młodzieżowe ciuchy... Początek października, drugi tydzień mojej pracy (zastępstwo, przypominam). Na jednej z lekcji dostałam w zastępstwie drugą połowę klasy. I tu pojawił się problem, gdyż sala w której uczyłam mogła pomieścić max 20 osób. Zbliża się koniec przerwy, podchodzę więc do grupki uczniów stojących przy sali dokładnie na przeciwko mojej, w standardowych wymiarach, mogącej pomieścić do 40 osób. "Moje" dzieciaki zdążyły już odkryć, iż w standardy pani profesor zacnej to ja się jakoś nie wpisuje i z uśmiechem na ustach, pełne nadziei czekały na rozwój wydarzeń.
Podchodzę więc i grzecznie pytam:
- przepraszam, czy to wy macie teraz tu lekcje? i wskazuje na drzwi sali.
Na co odwraca się jeden z chłopców i z szerokim uśmiechem do mnie:
- taa, i musisz to skumać mała.
Jego grupka w śmiech, moje dzieciaki praktycznie porozkładane ze śmiechu na podłodze, ja z uśmiechem myślę sobie no nic, niezły początek.
Odwracam się więc do moich i mówię, że trudno, musimy poszukać czegoś innego.
W tym momencie widzę, jak jeden z moich uczniów podchodzi do tego, co mi odpowiadał i coś mu szepcze. Kątem oka zobaczyłam jeszcze tylko jak tamten blednie, a oczy mu się niebezpiecznie rozszerzają.
Cóż, 45 minut lekcji zleciało, na następnej przerwie podbiega do mnie przestraszony, blady i już nie taki wygadany uczeń:
- pani profesor, ja przepraszam, ja nie wiedziałem, bo.. bo.. bo pani tak młodo wygląda.
Ehhh, no i jak tu się nie uśmiechnąć?
Uprzedzam, sytuacja raczej mniej piekielna, te może kiedy indziej.
Miałam 23 lata i nie za bardzo wyróżniałam się z tłumu uczniów, delikatny lub zero makijażu, młodzieżowe ciuchy... Początek października, drugi tydzień mojej pracy (zastępstwo, przypominam). Na jednej z lekcji dostałam w zastępstwie drugą połowę klasy. I tu pojawił się problem, gdyż sala w której uczyłam mogła pomieścić max 20 osób. Zbliża się koniec przerwy, podchodzę więc do grupki uczniów stojących przy sali dokładnie na przeciwko mojej, w standardowych wymiarach, mogącej pomieścić do 40 osób. "Moje" dzieciaki zdążyły już odkryć, iż w standardy pani profesor zacnej to ja się jakoś nie wpisuje i z uśmiechem na ustach, pełne nadziei czekały na rozwój wydarzeń.
Podchodzę więc i grzecznie pytam:
- przepraszam, czy to wy macie teraz tu lekcje? i wskazuje na drzwi sali.
Na co odwraca się jeden z chłopców i z szerokim uśmiechem do mnie:
- taa, i musisz to skumać mała.
Jego grupka w śmiech, moje dzieciaki praktycznie porozkładane ze śmiechu na podłodze, ja z uśmiechem myślę sobie no nic, niezły początek.
Odwracam się więc do moich i mówię, że trudno, musimy poszukać czegoś innego.
W tym momencie widzę, jak jeden z moich uczniów podchodzi do tego, co mi odpowiadał i coś mu szepcze. Kątem oka zobaczyłam jeszcze tylko jak tamten blednie, a oczy mu się niebezpiecznie rozszerzają.
Cóż, 45 minut lekcji zleciało, na następnej przerwie podbiega do mnie przestraszony, blady i już nie taki wygadany uczeń:
- pani profesor, ja przepraszam, ja nie wiedziałem, bo.. bo.. bo pani tak młodo wygląda.
Ehhh, no i jak tu się nie uśmiechnąć?
Ocena:
148
(222)
Komentarze