Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#32295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego maja kilka lat wstecz, po 8-miu miesiącach nauczania j. angielskiego na zastępstwo stwierdziłam, że wszystko pięknie i świetnie, tylko cała ta otoczka mi nie pasuje. Zamiast uczyć języka, miałam przykaz uczenia "pod maturę", czyli nie praktycznie, a tylko tak, by było zdane. Nie ukrywam też, że strona finansowa miała tu wielkie znaczenie.

Postanowiłam więc się przebranżowić i poszukać pracy gdzieś indziej. Z racji nabywanego wykształcenia (filologia) i dotychczasowej pracy (szkoły językowe plus liceum), miałam dość ograniczony wybór pod względem spełnianych wymagań i doświadczenia.

Nie poddawałam się jednak i pewnego dnia natrafiłam na ogłoszenie pewnego wydawnictwa czasopism branżowych (czyli dla lekarzy, weterynarzy, budowlańców, kosmetyczek itp.) Pozycja - specjalista ds. marketingu. Wymagania w miarę spełniałam, w ogłoszeniu było podane, iż doświadczenie nie jest konieczne. CV wysłane, przyszło zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.

I się zaczęło.

Wszystko grzecznie i cacy, pytania ogólne, sprawdzenie mojego CV, dotychczasowe doświadczenie, zainteresowania i... na koniec perełka - test psychologiczny. No ok, udaję, że rozumiem dlaczego na to stanowisko jest wymagany. I dostałam 125 pytań (tak/nie) w stylu (prawie dokładne cytaty, ciężko to zapomnieć):
- wchodząc do pomieszczenia od razu czuję jego charakterystyczny zapach
- po schodach wchodzę szybko
- wakacje uwielbiam spędzać na opalaniu
- weekend to dla mnie jedna wielka impreza
- wolę windę
i tak w ten absurdalny deseń.

Przy 20-tym pytaniu zaczęłam wątpić, przy 90-tym już się tylko uśmiechałam. Dojechałam do końca, oddałam i postawiłam na tym krzyżyk.

Parę dni później - telefon z gratulacjami, bo przeszłam do drugiego etapu (wow) i zaproszenie na 2-gą rozmowę.
No ok, termin dograny, jadę.
To było jedno z najciekawszych spotkań jakie miałam - pani, która je przeprowadzała w pełni zdawała sobie sprawę z mojego braku doświadczenia, a jednak nie dawała mi odczuć, że przez to jestem gorsza, tylko tak prowadziła rozmowę i zadawała pytania, że wszystko wydawało się bardziej na logikę, niż wiedzę i doświadczenie z zakresu marketingu (bo tego nie miałam).

Po tygodniu telefon z gratulacjami zaproszeniem na kolejną rozmowę. Hmmm, żeby nie było praca miała być za podstawowe wynagrodzenie plus premia od sprzedanej powierzchni reklamowej w magazynach (taaaa, tego się dowiedziałam na 2 spotkaniu), ale cały przebieg rekrutacji wyglądał jakbym co najmniej aplikowała na głównodowodzącego sił zbrojnych.

No ok, termin dograny, jadę.
Przede mną komisja złożona z trzech kierowników różnych magazynów (dwóch panów i jedna małpa w czerwonym - serio, nic na to nie poradzę). Cała trójca zaczęła naprzemiennie udowadniać mi, iż się nie nadaję bo nie mam doświadczenia i wiedzy z marketingu. Małpa w czerwonym posunęła się nawet do zadania mi pytania w stylu - proszę wymienić przynajmniej sześć znanych i dużych firm budowlanych. Ja w myślach do siebie - spokojnie, spokojnie, wdech i wydech, trzymaj język za zębami + a ile ty małpo znasz branżowych czasopism dla nauczycieli j. ang?? Po godzinie nie wytrzymałam i grzecznie powiedziałam, że doświadczenia w marketingu nie mam, wszystko jest ładnie napisane w moim cv, które leży na stole i o ile kojarzę to nie było takowe doświadczenie wymagane.
Koniec przesłuchania.

Na całości postawiłam krzyżyk. W międzyczasie byłam na rozmowie w międzynarodowej firmie, gdzie przynajmniej wymagany był biegły j. angielski, a na którą to dyrektor się spóźnił pół godziny, wszedł bez ani me ani be ani przepraszam, po czym zaczął się chwalić, jaki to on nie jest ważny, na jakich spotkaniach on nie bywa i w ogóle to czułam się nie na miejscu siedząc, bo pewnie powinnam stać i bić mu brawo.

Po ok. tygodniu kolejny telefon z wydawnictwa z zaproszeniem na CZWARTĄ !! rozmowę kwalifikacyjną. Ponieważ całość dyndała mi już luźno koło pasa, spytałam się pana czy tym razem będzie to poważna rozmowa czy znowu mi ktoś będzie udowadniał, iż nie nadaję się i nie mam odpowiedniego (niewymaganego) doświadczenia do tej pracy za najniższą krajową? Pan, z lekka urażony, odparł, iż oczywiście będzie to wszystko na poważnie i będzie to już ostatnia rozmowa.
No ok, termin dograny, jadę.

Dzień dobry, srutu tutu, ble ble ble i pierwsze "poważne" pytanie pana:
- Proszę sprzedać mi ten długopis. - i pan wyjmuje z kieszeni koszuli pogryziony, stary długopis. Nie wytrzymałam. Ciśnienie mi skoczyło, poziom jednostek wkur*u w krwi również i oczywiście "sprzedałam" mu ten długopis, cały czas w myślach wymyślając se od kretynek.

Po tygodniu telefon. Dostałam pracę! Odmówiłam. Pani nie potrafiła zrozumieć dlaczego.

rozmowy kwalifikacyjne

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (784)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…