O tym, jak zraziłam się do ginekologów i nigdy, choćbym umierała, nie pójdę do innego, niż Pani Doktor (tak, z wielkiej litery) w moim rodzinnym miasteczku. Wolę jechać to kilkadziesiąt kilometrów, niż po raz kolejny tracić nerwy u obcego lekarza.
Dlaczego? Odwiedziłam trzech lekarzy we Wrocławiu, do żadnego nie wrócę.
Sytuacja pierwsza.
Sesja zimowa w ubiegłym roku. Poranek egzaminu z literatury, wstałam z łóżka i równie szybko padłam na nie z powrotem. Boli jajnik. Bardzo.
Zarejestrowałam się na prywatną wizytę, chłopak zaniósł mnie do tramwaju i z tramwaju do przychodni. Do lekarza poszłam sama.
Pan dochtór zbadał mnie, zrobił USG, przy którym chichotał, że urządzenie do USG dopochwowego przypomina mu trochę zabawkę z sex shopu. Spytał, czy mam chłopaka. Potwierdziłam. Zachichotał, że nie dziewica, to pewnie lubimy się zabawiać. Nie odpowiedziałam.
Powiedział mi, że on nic poważnego nie widzi, ale przepisze leki i zachichotał, że jakbyśmy z chłopakiem rady potrzebowali, to on chętnie udzieli. Powstrzymałam się od trzaśnięcia go w twarz i wyszłam.
"Leki", które mi przepisał były globulkami antykoncepcyjnymi.
Sytuacja druga.
Kolejna wizyta w prywatnej przychodni, tym razem u pani doktor. Młoda kobieta, bardzo konkretna, zadała kilka pytań, kazała się rozebrać i usiąść na krześle.
Kiedy już się usadziłam, do gabinetu weszła pani z rejestracji. I stała, (za przeproszeniem) zaglądając mi w krok i rozmawiając z badającą mnie lekarką. Nie czułam się zbyt komfortowo.
Cóż, nie ukrywam, że nie wróciłam tam więcej.
Sytuacja trzecia.
Z racji tego, że nie miałam jak wybrać się do mojej lekarki, a kończyły mi się tabletki, musiałam pójść do jakiegokolwiek lekarza. Tym razem padło na przychodnię publiczną. Dzierżąc w ręku zaświadczenie o przyjmowanych tabletkach weszłam do gabinetu i poprosiłam o ich wypisanie. Starszawa pani doktor popatrzyła na mnie znad okularów, po czym zapytała o wiek. Odpowiedziałam, że 22 lata.
- Męża ma? - Padło pytanie, bezosobowe, co doprowadza mnie do szału.
- Nie ma. - Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą zresztą.
- Chłopaka ma? - jakie to ma znaczenie? Ale myślę sobie, ok, potrzebuję tabletek, odpowiem.
- Narzeczonego.
- To jakie tabletki? Po co? - Obruszyła się lekarka. - W tym wieku to o dziecko się starać trzeba!
- Ale studia...
- Studia nie zając! Ja tabletek nie wypiszę! Dzieci rodzić! - Trach! Podarła moje zaświadczenie.
Przyznam szczerze: jak jestem pyskata, tak nie wiedziałam, co powiedzieć. Z rozdziawioną buzią wzięłam torebkę i wyszłam, nawet nie będąc w stanie trzasnąć drzwiami.
Zastanawiam się, czy tylko ja mam takie szczęście, czy Wrocław jest miastem do tego stopnia pokręconym?
Dlaczego? Odwiedziłam trzech lekarzy we Wrocławiu, do żadnego nie wrócę.
Sytuacja pierwsza.
Sesja zimowa w ubiegłym roku. Poranek egzaminu z literatury, wstałam z łóżka i równie szybko padłam na nie z powrotem. Boli jajnik. Bardzo.
Zarejestrowałam się na prywatną wizytę, chłopak zaniósł mnie do tramwaju i z tramwaju do przychodni. Do lekarza poszłam sama.
Pan dochtór zbadał mnie, zrobił USG, przy którym chichotał, że urządzenie do USG dopochwowego przypomina mu trochę zabawkę z sex shopu. Spytał, czy mam chłopaka. Potwierdziłam. Zachichotał, że nie dziewica, to pewnie lubimy się zabawiać. Nie odpowiedziałam.
Powiedział mi, że on nic poważnego nie widzi, ale przepisze leki i zachichotał, że jakbyśmy z chłopakiem rady potrzebowali, to on chętnie udzieli. Powstrzymałam się od trzaśnięcia go w twarz i wyszłam.
"Leki", które mi przepisał były globulkami antykoncepcyjnymi.
Sytuacja druga.
Kolejna wizyta w prywatnej przychodni, tym razem u pani doktor. Młoda kobieta, bardzo konkretna, zadała kilka pytań, kazała się rozebrać i usiąść na krześle.
Kiedy już się usadziłam, do gabinetu weszła pani z rejestracji. I stała, (za przeproszeniem) zaglądając mi w krok i rozmawiając z badającą mnie lekarką. Nie czułam się zbyt komfortowo.
Cóż, nie ukrywam, że nie wróciłam tam więcej.
Sytuacja trzecia.
Z racji tego, że nie miałam jak wybrać się do mojej lekarki, a kończyły mi się tabletki, musiałam pójść do jakiegokolwiek lekarza. Tym razem padło na przychodnię publiczną. Dzierżąc w ręku zaświadczenie o przyjmowanych tabletkach weszłam do gabinetu i poprosiłam o ich wypisanie. Starszawa pani doktor popatrzyła na mnie znad okularów, po czym zapytała o wiek. Odpowiedziałam, że 22 lata.
- Męża ma? - Padło pytanie, bezosobowe, co doprowadza mnie do szału.
- Nie ma. - Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą zresztą.
- Chłopaka ma? - jakie to ma znaczenie? Ale myślę sobie, ok, potrzebuję tabletek, odpowiem.
- Narzeczonego.
- To jakie tabletki? Po co? - Obruszyła się lekarka. - W tym wieku to o dziecko się starać trzeba!
- Ale studia...
- Studia nie zając! Ja tabletek nie wypiszę! Dzieci rodzić! - Trach! Podarła moje zaświadczenie.
Przyznam szczerze: jak jestem pyskata, tak nie wiedziałam, co powiedzieć. Z rozdziawioną buzią wzięłam torebkę i wyszłam, nawet nie będąc w stanie trzasnąć drzwiami.
Zastanawiam się, czy tylko ja mam takie szczęście, czy Wrocław jest miastem do tego stopnia pokręconym?
ginekologia...
Ocena:
631
(761)
Komentarze