Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#34869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia stara, z lat szkolnych.

Zdarzyło się w moim życiu tak że mam o 18 lat młodszego brata. I braciszek ten w wieku kilku miesięcy zachował bardzo ciężko na nowotwór. Byłam wtedy w klasie maturalnej, a moi rodzice pracowali zawodowo.

Brat oczywiście dostał pełen protokół składający się z kilkunastu serii chemioterapii. O ile u dorosłych często między jedną chemią a drugą da się wyjść do domu, o tyle u dzieci niestety walka z rakiem kończy się bardzo często wieloma miesiącami spędzonymi niemal non-stop w szpitalu, jest mnóstwo powikłań, rotawirusów, itp.

Z tak małym dzieckiem trzeba być w szpitalu 24 godziny na dobę. Naprawdę, często w spartańskich warunkach, śpiąc na karimacie rozłożonej koło łóżeczka. Moi rodzice nie mogli wziąć roku urlopu zdrowotnego - z czego byśmy żyli? Z czego zapłacić za leki? - tak więc musieliśmy się podzielić "dyżurami" w szpitalu.

Tak więc mama pracująca na rano jechała do szpitala na nockę i potem do pracy, tata na rano i na popołudnie do pracy, a ja rano na kilka godzin do szkoły, a potem do szpitala.

Jako klasa maturalna najczęściej miałam mniej lekcji i było to tak od 8-13, więc dawało się to jakoś pogodzić. Miałam ustalone z dyrekcją, że lekcje odbywające się po 13 zaliczę "hurtem" w formie np. kartkówki, a jeżeli były to jakieś mało ważne przedmioty to w ogóle przymykano na to oko. Generalnie moja trudna sytuacja spotkała się z dużym zrozumieniem i wsparciem ze strony szkoły.

Ale oczywiście [P]iekielna znaleźć się musiała.
Wiadomo, że lekcje wf często odbywają się w tzw. "blokach" po dwie na raz. Taki blok, z tego niezwykle wręcz ważnego przedmiotu, powinnam mieć jednego z dni popołudniu. Oczywiście, na mocy wyżej wymienionych ustaleń, nie uczestniczyłam w tych zajęciach, za każdym razem przedkładając wcześniej zwolnienie dzienne. Niestety [P] nauczycielka od wuefu miała z tym wieczny problem. Zawsze się krzywiła, narzekała, ale w sumie niewiele mnie to obchodziło. Aż do pewnego razu.
Okazuję jej zwolnienie jak zwykle.

[P] Ale ja ciebie na pewno nie puszczę. Co to to nie. Ty sobie olewasz mój przedmiot, masz w nosie, pewnie znów ci się nie chce dupy ruszysz! Znam ja takie jak ty, wieczne symulatorki, ćwiczyć wam się nie chce, a potem rośnie nam takie bezużyteczne pokolenie...
[N]imm : Ale przecież była pani profesor poinformowana, że mój brat jest dzieckiem onkologicznym i że muszę się nim opiekować, jak rodzice są w pracy, i dlatego nie chodzę na żadne lekcje po 13...
[P] Tak to sobie załatwiłaś... no tak, chorobą brata swoje lenistwo tłumaczysz. Ale jak nadal nie będziesz chodziła na moje lekcje, to cię zgłoszę do kuratorium, i nie dopuszczą cię do matury. Wybieraj, życie brata albo matura!

I uśmiechnęła się wrednie. A we mnie się zagotowało - jak można być tak nieludzkim? Jak osoba będąca pedagogiem może być tak wyprana z uczuć do dzieci i podopiecznych? Nie wierzyłam w to co słyszałam. Kto ma prawo stawiać osiemnastolatkę przed takim wyborem?

Nic nie powiedziałam. Zmierzyłam ją od góry do dołu, obróciłam się na pięcie i pojechałam do szpitala. Sprawę zgłosiłam następnego dnia do dyrekcji. Podobno klasy, które miały lekcje na parterze nawet przez stare, przedwojenne mury słyszały, jak pani dyrektor wyłuszcza wuefistce swoje zdanie na ten temat. W dość dosadnych słowach.

Wuefistka do końca szkoły patrzyła na mnie, jakbym była karaluchem, a na świadectwie jako jedyna w klasie miałam 3 z tego przedmiotu.

A braciszek w tym momencie uczęszcza sobie szczęśliwie do przedszkola, a choroby pewnie nawet nie pamięta.

Liceum

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 882 (948)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…