Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lato, lato, a mnie co roku o tej samej porze przypomina się okropna historia za studenckich czasów.

Dokładnie 5 lat temu mieszkałam w jednym z większych miast Polski, wiadomo-studia. Fajnym trafem na kilka miesięcy przed wakacjami znalazłam dobra pracę, dlatego też postanowiłam zostać w mieście na wakacje i trochę dorobić. W międzyczasie przeprowadziłam się do nowego, studenckiego mieszkania (dziewczynę, z którą miałam dzielić pokój, znałam od jakiegoś czasu). W pokoju obok mieszkał chłopak, który z koleżanką dzielił mieszkanie od kilku lat i od razu załapaliśmy wszyscy kontakt.

Nikt nikomu nie wchodził w drogę, z koleżanką dogadywałyśmy się świetnie, wspólne posiłki, imprezy itp., itd, a obecności kolegi prawie w ogóle nie zauważałam, ponieważ cały czas spędzał w swoim pokoju i spotykaliśmy się generalnie w kuchni przy kawie i miłych rozmowach. Naprawdę był to fajny czas - okres letni, a wiec grill (mieliśmy do dyspozycji podwórko), poznałam też właścicieli, którzy to czasami na piwko wpadali.
No cóż, nic nie trwa wiecznie, ale tego co zgotowali mi współlokatorzy nawet Nostradamus nie byłby w stanie przewidzieć.

Jakiś czas później dostałam 2 tygodnie urlopu i postanowiłam pojechać w rodzinne strony. Za około 10 dni był termin płatności za pokój - całe 250 zł. Kiedy się pakowałam, przyjechał właściciel, chwilkę porozmawialiśmy i stwierdziłam, że mogę podlecieć do bankomatu i dać mu pieniążki zanim wyjadę, na co on stwierdził, żebym nie robiła sobie teraz kłopotu skoro spieszę się na pociąg i zapłacę po powrocie. Podziękowałam i pobiegłam na autobus, wyposażona jedynie w potrzebne ciuchy, cała reszta dobytku została...

Ciesząc się z pobytu w domku, po kilku dniach dostałam smsa od ′koleżanki′, że mogę zapomnieć o mieszkaniu. Dokładnie tak było napisane. Tknięta złym przeczuciem, na drugi dzień wsiadłam w pociąg i wróciłam do wspomnianego miasta próbując cały czas dodzwonić się do współlokatorów, niestety bezskutecznie. Miałam oczywiście swoje klucze, jednak nie pasowały - nic dziwnego, skoro zmienione zostały zamki. Dobijałam się chyba 2 godziny i mimo tego, że słyszałam kogoś w mieszkaniu, nikt nie otworzył. Zadzwoniłam do właścicieli - odebrała córka i powiedziała, że rodzice pojechali na wakacje (taa, w rozmowach mówili, że całe wakacje będą remontować swój dom), i że nie wie kiedy wrócą. Poprosiłam, aby im przekazała, żeby pilnie do mnie zadzwonili i nakreśliłam sytuację - szybko się rozłączyła...

Wymęczona zadzwoniłam do koleżanki z roku i przygarnęła mnie na noc, poszła też ze mną na komendę policji. Na komendzie oczywiście po 3 godzinach łaskawie mnie ktoś wysłuchał i poradził, żebym poszła do mieszkania raz jeszcze w towarzystwie świadka (czyli koleżanki) i dopiero jak to nic nie da, zwrócić się do nich. Tłumaczyłam panu, ze to nic nie da, zamki zmienione, a w środku mój dobytek, w tym laptop i aparat (wartość ok. 4000 zł., nie licząc ubrań, itp), ale to nic nie dało.

Ok, idę z koleżanką i sytuacja ta sama - udawanie, że nikogo nie ma. Ja już bliska płaczu, krzyczę, że zaraz będzie tu policja, a tu nagle telefon dzwoni.

[W]spółlokator
[J]a

[W]: Nie dobijaj się, bo to na nic, rzeczy nie odzyskasz, nie zapłaciłaś za pokój i rzeczy zostawiamy w zastaw!
[J]: Czy ciebie powaliło? Nawet jeszcze nie minął termin wpłaty!
I tu trzask - rozłączył się cwaniak.

Ja już cała w nerwach, na szczęście koleżanka zachowała trzeźwość umysłu i kazała zadzwonić do niego i nagrać rozmowę, zmuszając go, aby przyznał się, że przywłaszczył sobie rzeczy. Udało mi się wymusić od niego, aby powiedział zdanie mniej więcej takie:
′Sprzedałem twojego laptopa, aparat sobie zachowam, a ciuchów możesz szukać na śmietniku - i tu jego okrutny śmiech′.
No to mamy, lecimy na policję: złożyłam zeznania, wymieniłam listę swoich rzeczy i przypuszczalną wartość - wyszło jakieś 6,500 zł. Wspominam o nagraniu i przyznaniu się do winy. Policjant reaguje śmiechem i nawet go nie wysłuchuję, ja już totalne nerwy, pytam, kiedy ktoś ze man tam pojedzie (aby w asyście policji zabrać swoje rzeczy - miałam nadzieję, że sprzęt jednak tam jest), a policjant mi mówi, żebym wróciła pod mieszkanie i stamtąd wezwała patrol... no ręce opadają.

Tak zrobiłam, w międzyczasie zadzwoniłam kolejny raz do właścicieli - o dziwo odebrali - za radą policjanta powiadomiłam ich, że zaraz na ich teren wejdzie policja i że powinni przyjechać, na co pani odpowiedziała, że to nie jej sprawa i się rozłączyła... Wiedziałam już, że byli w to zamieszani... mili państwo, taa...
Na szczęście policjanci z patrolu byli ogarnięci, było ich aż czterech ;-) i wzbudzili respekt, bo drzwi natychmiast zostały otworzone.

Co ujrzałam? Nową dziewczynę, która była tak przestraszona, że postanowiła jak najszybciej wyjść, ale policjanci jej na to nie pozwolili - spisali wszystkich i nakazali mi szukać moich rzeczy. W mieszkaniu panowała grobowa cisza, a ja odzyskałam kilka ubrań (tych markowych nie znalazłam), jakieś bibeloty z kuchni i niestety to wszystko... Sprzętu nie było, lub był dobrze schowany - sprzedany. Resztkami sił powstrzymywałam się od płaczu, przypominając sobie, jak ciężko pracowałam, aby te wszystkie rzeczy sobie kupić, jednak byłam pełna nadziei - policjanci naprawdę zachowali się rzeczowo. Postraszyli wszystkich i kazali czekać na wezwanie na komendę, a na ich pytania o sprzęt, współlokatorzy odpowiadali, że ja nic takiego nie miałam, do tego nie umieli sensownie wytłumaczyć swojego postępowania...

Z miernymi resztkami dobytku wyszłam stamtąd i pojechaliśmy znowu na komendę uzupełnić zeznania. Panowie w radiowozie zapewniali mnie, że się nie wywiną, oni sporządzą taką notatkę, że w pięty im pójdzie. Na miejscu zrobiłam co trzeba, coś tam podpisałam i wróciłam do domu...

Po 2 tygodniach dostałam pismo o umorzeniu, ponieważ sprawcy nie zostali wykryci...

Jeszcze jakiś czas walczyłam o swoje - za radą policjantów doniosłam do urzędu skarbowego na właścicieli - wynajmowali kilkanaście mieszkań na czarno... Wiem, że zostali sowicie ukarani, ale co z tego? Co mogłam jeszcze zrobić, aby policjanci uznali ich winę?

P.S
Długi czas szukałam laptopa, na którym notabene były bardzo ważne dane - m.in. część pracy licencjackiej. Pomogli znajomi, szukaliśmy na portalach, daliśmy ogłoszenia - niestety na nic to...

Miasto na W wspollokatorzy policja...

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1146 (1190)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…