zarchiwizowany
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jedyna droga łącząca dość spore miasta znajdujące się po dwóch stronach pasma górskiego (i granicy) powinna być raczej wygodna, szeroka, niezbyt kręta i bezpieczna, prawda?
Bracia Słowacy szybko do tego dojrzeli: wybudowali piękną drogę; gdzie trzeba walnęli tunel, gdzie indziej estakadę. W przypadku współpracy transgranicznej niestety do tanga trzeba dwojga. Droga kończyła się jak nożem ucięta na granicy z Polską, a że był to akurat fragment estakady, tworzyła piękną skocznię sterczącą jak wyrzut sumienia nad naszymi dziewiczymi łąkami.
A jak się u nas dojeżdżało do granicy?
Starą wiejską drogą (łączącą się z tą słowacką już za przejściem) poprowadzoną tak, jak się to robiło jeszcze za króla Ćwieczka: tu omijała drzewko, tu stodołę, gdzie indziej jakiś kamyk czy strumyk. Kręta jak tłumaczenia Rosjan po Smoleńsku. Różnica poziomów jak na rollercoasterze: w górę na dwójce, chwila szczytowania i znów w dół na dwójce. W dodatku miała swoje lata, więc było w niej więcej dziur niż nie-dziur i nie były to zwykłe ubytki w asfalcie tylko tunele do wnętrza planety. Naszym wojownikiem bezdroży nie dało się tam pojechać więcej niż 30-40 na godzinę. Normalnie zawieszonym autem pewnie jeszcze mniej. Sporciaka trzeba byłoby chyba wieźć na lawecie.
Wracając do ojczyzny i trafiając z szerokiej, wygodnej drogi na ten tor przeszkód zawsze odczuwaliśmy ukłucie wstydu.
Bracia Słowacy szybko do tego dojrzeli: wybudowali piękną drogę; gdzie trzeba walnęli tunel, gdzie indziej estakadę. W przypadku współpracy transgranicznej niestety do tanga trzeba dwojga. Droga kończyła się jak nożem ucięta na granicy z Polską, a że był to akurat fragment estakady, tworzyła piękną skocznię sterczącą jak wyrzut sumienia nad naszymi dziewiczymi łąkami.
A jak się u nas dojeżdżało do granicy?
Starą wiejską drogą (łączącą się z tą słowacką już za przejściem) poprowadzoną tak, jak się to robiło jeszcze za króla Ćwieczka: tu omijała drzewko, tu stodołę, gdzie indziej jakiś kamyk czy strumyk. Kręta jak tłumaczenia Rosjan po Smoleńsku. Różnica poziomów jak na rollercoasterze: w górę na dwójce, chwila szczytowania i znów w dół na dwójce. W dodatku miała swoje lata, więc było w niej więcej dziur niż nie-dziur i nie były to zwykłe ubytki w asfalcie tylko tunele do wnętrza planety. Naszym wojownikiem bezdroży nie dało się tam pojechać więcej niż 30-40 na godzinę. Normalnie zawieszonym autem pewnie jeszcze mniej. Sporciaka trzeba byłoby chyba wieźć na lawecie.
Wracając do ojczyzny i trafiając z szerokiej, wygodnej drogi na ten tor przeszkód zawsze odczuwaliśmy ukłucie wstydu.
transgranica
Ocena:
179
(225)
Komentarze