Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#43559

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To historia sprzed kilku lat, o piekielnych panach policjantach.
Umówiłam się z mężem, że po jego pracy odbiorę go ze szpitala (jest lekarzem) i razem z dzieckiem pojedziemy na zakupy. Pech chciał, że przed samym wyjazdem dopadła mnie migrena, ból głowy był coraz silniejszy, ale nic, dojadę, mąż przepisze leki, wykupimy w szpitalnej aptece i może przejdzie. Za kółkiem sobie poradzę, jeżdżę od kilkunastu lat, daleko nie jest.
Tutaj trzeba zaznaczyć, że akcja dzieje się w małym mieście, szpital jest przy drodze wojewódzkiej, przy szpitalu jest też krańcówka autobusowa, o godzinie 15, kiedy to mój mąż wychodzi z pracy, ruch jest naprawdę duży.
Jedziemy więc z dzieckiem samochodem, kierunkowskaz w lewo, czekam na skręt, bo ruch nieziemski. Godziny szczytu, na poboczu przeciwnego pasa parkują autobusy, auta wyjeżdżają z parkingu: stanęłam w miarę bezpiecznie, tak, żeby nikt jadący z naprzeciwka nie pojechał z moim lusterkiem. Czekałam na skręt dobre parę minut, w końcu skręciłam.
Ku memu zdziwieniu, za mną pojechali panowie policjanci w radiowozie. Przejeżdżam przez parking – oni za mną. Skręcam pod oddział męża- oni za mną. Robię w duchu rachunek sumienia: wszystko jest ok, prędkości nie przekroczyłam, światła zapalone, panowie nie na sygnale, więc nie byłam obowiązana zjechać im z drogi. O co więc chodzi? Przystanęłam, panowie też. Dziecko wysiadło, pobiegło po tatusia, a ja czekam, bo widzę, że jeden z panów zmierza w moim kierunku. W pierwszych słowach, na przywitanie, stwierdza: „No kto pani dał prawo jazdy!!! Jeździć pani nie umie!”(to było parę lat temu, teraz są chociaż uprzejmiejsi). Ja na to bardzo spokojnie pytam, o co chodzi, bo moim zdaniem jechałam zgodnie z przepisami. Niestety, przez migrenę ledwo mówiłam, a na twarzy pewnie byłam bladozielona. Pan na mnie patrzy podejrzliwie, ale wyjaśnia, że skręcając nie podjechałam do osi jezdni. Więc tłumaczę rzecz oczywistą: w zaistniałej sytuacji, z uwagi na ruch, czekając na skręt zatrzymałam się w sposób bezpieczny. Pan na to swoje: „Ale to niezgodne z przepisami!” i „Dokumenty, proszę!”. I tu niespodzianka: nie mam prawa jazdy. Szukam, ale nie ma, widać przy tej migrenie nie wzięłam. Mówię więc panu, że chyba zostawiłam w domu, bo faktycznie, nie mam.
I w tym momencie wychodzi ze szpitala mój mąż z dzieckiem i podchodzą do samochodu. Pan policjant mówi „Dzień dobry”, wskakuje do radiowozu i ….odjeżdża. Mój mąż, zaniepokojony, biegnie przez trawnik, w końcu przy wyjeździe z parkingu dopada panów policjantów. Zupełnie ogłupiała patrzę i oczom własnym nie wierzę, bo po chwili panowie odjeżdżają w siną dal.
- No i co? Spytam męża, kiedy zdyszany wrócił po pogoni.
- Nic, powiedzieli, żebyś na przyszłość woziła ze sobą prawo jazdy.
- Tylko tyle?
- No tak. A właściwie co się stało? Dlaczego cię zatrzymali?

No właśnie, dlaczego? Moim zdaniem zupełnie bezpodstawnie, o czym świadczy ucieczka przed domniemanym sprawcą (albo mężem sprawcy)! Okazało się, że panowie znają się z moim mężem z widzenia: mąż podczas dyżurów często bada poszkodowanych w wypadkach drogowych, którym towarzyszy policja w osobie wspomnianych panów.
Myślę, że znudzeni czekaniem, postanowili pewnie ukarać „blokującego” im przejazd kierowcę i wlepić mu mandacik. No, i to baba za kółkiem, na dodatek zbladła, widać się boi, może się uda! No, ale mąż, to co innego…
A dokumenty miałam przy sobie, tylko w innej kieszonce torebki.

policja

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (29)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…