Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#47809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Temat przewodni historii - psy i ich właściciele.

Najpierw opis otoczenia, niezbędny do tej historii:
Mieszkam na wsi. Okolica bezpieczna, nie trafia się tu nikt bardziej kłopotliwy niż lokalny pijaczek, którego największym występkiem jest próba częstowania dziesięciolatków wódką.
Wokół las, niewiele domów, ba, nawet ulica przed moim domem to pełna dziur ubita ziemia. Każdy plac ma ogrodzenie. I na prawie każdym podwórku są psy. Stróżujące, domowe, różnie.
Ja sama miałam wtedy dwa, jednego wygodnickiego pudla i drugiego, podwórkowego, owczarka niemieckiego o cudownym usposobieniu. Jednak mimo to, że psy były niegroźnie, nikt w rodzinie nawet nie wyobrażał sobie, żeby pozwolić im biegać po ulicy. Podwórko i kawałek ogrodzonej działki za nim były całe dla nich, ale nigdy nie wolno im było wyjść poza nie, chyba, że raz dziennie, gdy tata lub mama szli z nimi na spacer i mieli je na oku. Ostrożności nigdy za wiele.
Ale większość ludzi w mojej wsi takiego podejścia nie ma. Tym sposobem tworzą się "dzikie watahy" biegające po lasach. Sytuacje były różne, teraz przytoczę jedną:

Sprzed kilku lat. Miałam wtedy całą czternastkę na karku. Rodzice mieli gości a starszy o siedem lat braciszek spędzał wieczór ze znajomymi.
Koło pierwszej w nocy nie spałam jeszcze. I dobrze, bo i tak bym się obudziła, gdy nagle drzwi do domu otworzyły się z trzaskiem i w domu zrobiło się niemałe zamieszanie.
Oczywiście zbiegłam na dół, żeby dowiedzieć się co się stało, a tam mama opatruje bratu rękę a ojciec - z telefonem przy uchu - i jeden z gości wybiegają na dwór i pakują się do samochodu, dla bezpieczeństwa biorąc wiatrówkę (zaznaczam: bez zamiaru użycia jej, jedynie jako ewentualnego straszaka lub do obrony koniecznej!).
Dopytuję, co się stało. I oto czego się dowiedziałam:
Braciszek wracał sobie przez las ze spotkania ze znajomymi. Jak wspominałam, okolica bezpieczna, więc było to zupełnie normalne. Jednak tym razem nie było kolorowo. Gdy był już całkiem blisko domu (żeby wyjaśnić wątpliwości - jakieś 20-30 metrów. Ale że dom otoczony lasem, to nadal mnóstwo drzew dookoła) - usłyszał za sobą warczenie. Odwrócił się. Zobaczył za sobą dwa duże owczarki niemieckie.
Pierwszy odruch - rozłożył kurtkę na boki, szeroko i wrzasnął, najgłośniej jak umiał, by je odstraszyć. Nie zadziałało. Zawarczały głośniej.
A więc rzucił się do ucieczki. Chwała bogom na długie nogi - udało mu się dobiec do ogrodzenia naszego domu i przeskoczyć przez ostrą siatkę, na której rozciął sobie potężnie rękę. Psy nie zostały odnalezione, mimo tego, że ojciec chciał je wtedy dopaść i potraktować odpowiednimi służbami jak najszybciej.
Dopiero po kilku dniach okazało się, że pewna kobieta zza lasu praktycznie dwóch psów nie karmi i pozwala im biegać gdzie tylko sobie chcą. Bo wtedy przecież sobie znajdą jedzonko!
Tak. Tylko tym razem kolacją mógł być mój brat.

Wieś na Śląsku

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (228)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…