Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SamiraEos

Zamieszcza historie od: 7 stycznia 2013 - 21:53
Ostatnio: 9 kwietnia 2017 - 16:08
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 2349
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 70
 

#61930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dworzec centralny w Warszawie.
Odjazd pociągu za pół godziny. "Mam czas", myślę. Staję w kolejce. Kolejka oczywiście jak z Wa-wy do Zgierza, no ale nic. Podchodzą ludzie, kupują, odchodzą.
Kilka osób przede mną stała blond pani. Staje przed okienkiem... I tu zaczyna się impreza.

"A ten pociąg stąd jedzie tam?"; "A jakbym wsiadła w pociąg X i potem przesiadła się do pociągu Y to dojadę? Bo tak to chyba taniej"; "A czy ten pociąg stąd kursuje też w soboty?"; "A czy..." i tak dalej, i tak dalej.
Kobieta przede mną już dostaje histerii, bo zaraz pociąg jej odjedzie, w końcu głośno rzuciła, że informacja jest kilkaset metrów dalej.
Blond się odwróciła, popatrzyła na ludzi w kolejce za sobą i rzekła: "Ale mi się spieszy, a przy informacji jest kolejka!"
Bardzo zabawne.

I pytanie do was. Czy kasjerka w takiej sytuacji nie powinna odesłać takiej agentki do informacji, widząc, że ma niebotyczną kolejkę? Czy tu też jest obowiązek bycia miłym dla każdego debila?

pkp

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (526)

#61926

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kończy się kolejny sezon pracy w Parku Linowym.
Jak to bywa w takich parkach, klientela różna - lepsza, gorsza, młodsza, starsza.
Czasem przychodzą ludzie cudownie ogarnięci, którzy słuchają uważnie szkolenia a potem, gdy już łażą na wysokości, prawie nie trzeba się nimi przejmować, bo wszystko robią ostrożnie, uważnie i bezbłędnie. Czasem po dwóch czy trzech przeszkodach niektórzy chcą zejść. Potrafię zrozumieć, że ktoś się przeliczy, nie daje sobie rady. Z dołu wszystko wygląda inaczej niż z wysokości. Cierpliwie opuszczam go na ziemię. To żaden problem.

Ale są też ludzie z zupełnie drugiej strony. Ludzie, którzy wychynęli z najciemniejszych otchłani, istoty stworzone z czystego zła, które na tym świecie pojawiają się tylko po to, by uprzykrzyć dzień "NPCom" pracującym za wszelkiego rodzaju ladami/kasami/stolikami.
Mam cały wachlarz sytuacji z ich udziałem. Jednak będziemy się nimi zajmować pojedynczo.
Zacznijmy od wesołego informatyka.

W regulaminie mamy zawarty punkt, że jeśli osoba, która pokonuje trasę musi zejść wcześniej lub skrócić ją w jakiś sposób, z powodu niesprzyjających warunków pogodowych, nie otrzyma ona zwrotu pieniędzy, może jednak zachować bilet do wykorzystania w innym terminie.
Pewien okrąglutki pan przyprowadził trzy dziewczynki do wejścia na park. Cały dzień pogoda była taka sobie, a zapowiadało się na burzę, więc ostrzegliśmy o możliwości przedwczesnego zakończenia zabawy.
(Na boku: Wszystkie przeszkody u góry są złączone stalową liną. Gdyby piorun uderzył gdzieś blisko mielibyśmy świąteczną choinkę, na której zamiast bombek wisieliby smażący się ludzie.)
Pan pokiwał głową, że rozumie.
No to jazda!
Dziewczyny ubrane, włażą.
W czasie ich przejścia zaczęło dość mocno padać i rozległy się grzmoty. Tak jak było mówione, kazaliśmy im skrócić trasę. Ominęły pięć z dziewiętnastu przeszkód. Po tym jak zeszły i rozebrały uprzęże, pan informatyk podszedł do nas na boku i w te słowa się odzywa:
[I]nformatyk
[J]a

I: One to tak krócej szły niż inni. Może jakiś zwrocik pieniążków? *znaczący uśmiech*
J: Niestety, nie jesteśmy do tego uprawnieni. W regulaminie jest napisane, że mogą wykorzystać swój bilet w innym terminie, ale pieniędzy oddać nie możemy.
I: Ale nas już tu w te wakacje nie będzie! Wypada zwrócić trochę pieniędzy, chyba nie chcecie, żebym wam zrobił złą reklamę?
[Już tutaj zrobiło się ciut nerwowo]
J: Nie jestem do tego uprawniona. Ale mogę podać panu numer do szefa i z nim pan przedyskutuje sprawę zwrotu.
I: Nie będę z tym dzwonił do szefa, pani mi powinna oddać pieniądze!
J: Potwierdził pan znajomość regulaminu podpisem. A tam wyraźnie jest napisane, że nie zwracamy pieniędzy w takich przypadkach. Uprzedzaliśmy.
I: Pani wie, kim ja jestem? Jestem informatykiem. Mam dwa fora! Zrobię wam taką reklamę, że już nikt wam tu nie przyjdzie!
J: Dziękujemy za wizytę.

I poszedł.
Nigdy nie wrócił, ale ludzie nadal przychodzili. Więc chyba nie było aż takiej masakry na tych jego forach.
Tylko po co? Cały czas chodziło o, najwyżej, pięć złotych... Gdyby nie to, że jesteśmy rozliczani z pieniędzy, dla świętego spokoju oddałabym mu te drobiazgi.

Park linowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 378 (448)

#61929

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Złotym Potoku odbywał się jakiś czas temu głośny festiwal filmowy - Lato Filmowe.
Jak wiadomo, zjechała się cała masa ludzi.

Koło miejsca mojej pracy jest duży, wybrukowany parking. Można z niego zjechać piaszczystą uliczką na "tyły" i tam jest jeszcze trochę nieoznakowanego miejsca, nie należącego już do parkingu. Więc nie powinien tam parkować nikt poza pracownikami parku linowego - czyli dla nas - dla których gmina wyznaczyła tam trochę miejsca.

Tak więc podjechałam sobie obok parku, zostawiłam autko i do roboty. Nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje z samochodem, bo roboty mnóstwo. Tłum ogromny. Miejsca na parkingu skończyły się dawno, ale bileterzy i tak wpuszczali ludzi (?!), którzy zajeżdżali na tyły i parkowali na terenie, gdzie parkować nie można.

Wreszcie wybiła 20. Pora do domku.
Zmęczona po całym dniu biegania, opiekowania się dziećmi, powtarzania szkolenia i tym podobnych, z radością ruszyłam w stronę autka... A tam co? Z jednej strony płot, z drugiej samochód i z tyłu kolejny samochód, z przodu chaszcze i potok. Pan z tyłu zastawił mnie tak dokładnie, że nie było żadnej możliwości się ruszyć. No nic, znajdzie się go.

Spędziłam razem z kolegami z pracy, który bardzo starali mi się pomóc (dziękuję!) półtorej godziny na szukaniu gościa po terenie. Wywoływaniu przez głośniki rejestracji... Nic. Pewnie poszedł w las, popił i tyle go widzieli. Prosiliśmy ochroniarzy na terenie o to, by spróbowali nam pomóc. Dowiedzieliśmy się tylko, że sprawa zaraz zostanie załatwiona, po czym ochroniarze zniknęli i nigdy nie zostali odnalezieni.

Samochodu zostawić na noc nie mogę, bo w tej pijanej tłuszczy ktoś by mógł zrobić mu krzywdę. Poza tym mieszkam spory kawałek od miejsca pracy i nie bardzo miał mnie kto odwieźć.
Po 21 pierwszy raz zadzwoniłam na policję.
Prawdziwa komedia zaczęła się tutaj.

Najpierw powiedziano mi, że patrol będzie za kwadrans. Po pół godzinie nie zjawił się nikt. Zadzwoniłam ponownie. Tym razem pan policjant zaczął mi grozić (?!).
Dowiedziałam się, że jeśli też parkuję na terenie niedozwolonym, poza parkingiem, to ja też dostanę mandat, więc powinnam się lepiej zastanowić, czy chcę ich wzywać. Nie zrobiło na nim wrażenia to, że gmina wyznaczyła nam tam trochę miejsca dla pracowników.
Zbliżała się już 23, ja byłam mocno zrozpaczona, zmęczona i wkurzona.

Trzeciego telefonu ode mnie policja już nie odebrała. Żaden patrol nie zjawił się nawet na chwilę, mimo że dookoła jeździło ich sporo. W końcu większa impreza.
Po północy zjawił się facet z samochodu obok. Odjechał. Z pomocą kolegów wyprowadziłam mój samochód bokiem i wróciłam do domu przed 1 w nocy.

A to tylko jedna sytuacja z parkingowych zabaw przed parkiem. W następnej występuje trzech młokosów w pożyczonym aucie mamusi i, tym razem, sprawnie działająca policja.

Park Linowy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 346 (426)

#48018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak się zdarza w życiu większości ludzi, że pewnego dnia trzeba iść usunąć ósemki.
Moje też zaczęły mi już bardzo dokuczać, więc podreptałam do chirurga szczękowego, żeby ze mnie ten kłopot zdjął (a raczej wyjął...)
Jako, że mieszkam na wsi, musiałam dojechać do miasta i moja mama zaoferowała się, że mnie zawiezie. A że wracać jej się nie opłacało, bo operacja miała być krótka, to czekała sobie razem ze mną.

Mama usiadła, ja podeszłam do recepcji się zarejestrować. Pani za ladą chwilę pogrzebała w papierach i stwierdziła, że moja karta jest już w gabinecie lekarza, bo dzień wcześniej byłam się umówić na wizytę. Cóż, pracuje tu, pewnie ma rację!
Usiadłam sobie w kolejce i czekam. Cztery osoby były przede mną, więc, oczywiście, wszystko się mocno przedłużyło. Ostatnią osobą przede mną był facet, lat około 40...
Kiedy wszedł, dość szybko dało się z gabinetu usłyszeć awanturę. Po dziesięciu minutach facet wyszedł wkurzony i pobiegł do pani zza lady coś załatwiać.
Nie zwróciłam uwagi - weszłam do gabinetu, bo lekarz mnie poprosił.
Pyta o nazwisko, ja je grzecznie podaje, a tu zonk. Karty nie ma. Tłumaczę, że podobno miała być tutaj. Usłyszałam, że muszę wyjść, pójść ponownie się zarejestrować i poczekać w kolejce.

Wkurzyłam się, bo trochę już czekałam. Stanęłam przy recepcji. Przede mną awanturował się wcześniej wymieniony facet. Był już bardzo wściekły, krzyczał o zgubionych kartach, że na zabieg czekał a teraz nie może iść do lekarza, bo coś się zgubiło. W końcu wściekł się kompletnie i wyszedł, mówiąc, że "ten cały burdel powinno się wypie*dolić w powietrze".
Odprowadziłam go wzrokiem po czym pytam o moją kartę.
Recepcjonistka szuka chwilę, po czym słyszę "no nie wiem gdzie ona jest!"
Moja matka, też już wściekła nieco, bo wszystko słyszała, podeszła i zapytała jak to możliwe, że karta, która jeszcze wczoraj była tutaj zniknęła bez śladu.

Recepcjonistka: No nie mam pojęcia! Wczoraj nie ja pracowałam, nie wiem gdzie te karty położyli!
Mama: A ten stosik, tam? - tutaj wskazała plik kartek leżący za plecami recepcjonistki, na jakiś szafkach.

Ta odwróciła się, zerknęła, przerzuciła dwa papiery i wyciągnęła moją kartę, po czym bez słowa zaniosła ją do gabinetu.

Odczekać w kolejce musiałyśmy ponownie, kolejną godzinkę. Usuwanie ząbka się odbyło.
Ciekawi mnie tylko, czy w tym pliku karteczek była też karta tego wściekłego pana.
Wcale się nie dziwię, że się tak zezłościł.

Święte miasto

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (705)
zarchiwizowany

#47811

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy Psów I Ich Właścicieli.

Jak wspominałam w poprzedniej części (http://piekielni.pl/47809), mieszkam w niewielkiej wsi, względnie bezpiecznej. Poza watahami psów, które są ignorowane przez swoich właścicieli i biegają gdzie im się żywnie podoba, po całym lesie.

A tu historia numer dwa, o wiele świeższa, bo sprzed około roku:
Na końcu mojej ulicy mieszka sobie pewna rodzinka. Istotne jest to, że mają wielkiego psa rasy "Mieszany Gigant". Sukę. Agresywną.
Zacznijmy od tego, że psina raz do roku ma szczeniaczki, bo państwo zapominają czasem zamknąć bramę i się zawsze jakiś amant z dziczy przypałęta. Szczeniaki nie są ich problemem, najwyraźniej. Tym sposobem, wracając kiedyś ze spaceru, mało nie wyskoczyłam ze skóry, kiedy obskoczyły mnie biegające wokół ogrodzenia tamtego domu trzy spore psy. Chwilę mi zajęło, żeby się zorientować, że to szczeniaczki, które chciały być przy mamusi, ale im już bramy nie otworzono.
No dobrze. Sprawa pozgłaszana, pieski odtransportowane w odpowiednie miejsce.
Nie nauczyło to jednak państwa bramy zamykać.
I tu właściwa część historii:
Pewnego ranka tata podwoził mnie na pociąg, którym dojeżdżałam do mojego liceum. Godzina ósma, słoneczko wschodzi, wsi spokojna, wsi wesoła...
Ledwo minęliśmy pierwszy zakręt, a tu, na polu, taka scena: Mężczyzna próbuje rozpaczliwie odepchnąć od siebie Mieszanego Giganta, osłaniając się rowerem, na którym pewnie jeszcze chwilę wcześniej jechał. Pies z pewnością nie ma przyjaznych zamiarów.
Tata skręcił gwałtownie, wjechał na pole trąbiąc wściekle. Poskutkowało. Pies się samochodu przestraszył i uciekł w siną dal.
Sprawa zgłoszona, rozwiązania nadal nie ma.

A co jest tu najbardziej piekielne?
Na naszej ulicy jest bardzo dużo małych dzieci. Bawią się w lesie albo na drodze.
Siedmiolatka przed takim psem się nie obroni. Co by było, jakby to ona tam była, a nie krzepki pan na rowerze, który miał jakieś szanse?
Właśnie.

Wieś na Śląsku

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (249)
zarchiwizowany

#47809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Temat przewodni historii - psy i ich właściciele.

Najpierw opis otoczenia, niezbędny do tej historii:
Mieszkam na wsi. Okolica bezpieczna, nie trafia się tu nikt bardziej kłopotliwy niż lokalny pijaczek, którego największym występkiem jest próba częstowania dziesięciolatków wódką.
Wokół las, niewiele domów, ba, nawet ulica przed moim domem to pełna dziur ubita ziemia. Każdy plac ma ogrodzenie. I na prawie każdym podwórku są psy. Stróżujące, domowe, różnie.
Ja sama miałam wtedy dwa, jednego wygodnickiego pudla i drugiego, podwórkowego, owczarka niemieckiego o cudownym usposobieniu. Jednak mimo to, że psy były niegroźnie, nikt w rodzinie nawet nie wyobrażał sobie, żeby pozwolić im biegać po ulicy. Podwórko i kawałek ogrodzonej działki za nim były całe dla nich, ale nigdy nie wolno im było wyjść poza nie, chyba, że raz dziennie, gdy tata lub mama szli z nimi na spacer i mieli je na oku. Ostrożności nigdy za wiele.
Ale większość ludzi w mojej wsi takiego podejścia nie ma. Tym sposobem tworzą się "dzikie watahy" biegające po lasach. Sytuacje były różne, teraz przytoczę jedną:

Sprzed kilku lat. Miałam wtedy całą czternastkę na karku. Rodzice mieli gości a starszy o siedem lat braciszek spędzał wieczór ze znajomymi.
Koło pierwszej w nocy nie spałam jeszcze. I dobrze, bo i tak bym się obudziła, gdy nagle drzwi do domu otworzyły się z trzaskiem i w domu zrobiło się niemałe zamieszanie.
Oczywiście zbiegłam na dół, żeby dowiedzieć się co się stało, a tam mama opatruje bratu rękę a ojciec - z telefonem przy uchu - i jeden z gości wybiegają na dwór i pakują się do samochodu, dla bezpieczeństwa biorąc wiatrówkę (zaznaczam: bez zamiaru użycia jej, jedynie jako ewentualnego straszaka lub do obrony koniecznej!).
Dopytuję, co się stało. I oto czego się dowiedziałam:
Braciszek wracał sobie przez las ze spotkania ze znajomymi. Jak wspominałam, okolica bezpieczna, więc było to zupełnie normalne. Jednak tym razem nie było kolorowo. Gdy był już całkiem blisko domu (żeby wyjaśnić wątpliwości - jakieś 20-30 metrów. Ale że dom otoczony lasem, to nadal mnóstwo drzew dookoła) - usłyszał za sobą warczenie. Odwrócił się. Zobaczył za sobą dwa duże owczarki niemieckie.
Pierwszy odruch - rozłożył kurtkę na boki, szeroko i wrzasnął, najgłośniej jak umiał, by je odstraszyć. Nie zadziałało. Zawarczały głośniej.
A więc rzucił się do ucieczki. Chwała bogom na długie nogi - udało mu się dobiec do ogrodzenia naszego domu i przeskoczyć przez ostrą siatkę, na której rozciął sobie potężnie rękę. Psy nie zostały odnalezione, mimo tego, że ojciec chciał je wtedy dopaść i potraktować odpowiednimi służbami jak najszybciej.
Dopiero po kilku dniach okazało się, że pewna kobieta zza lasu praktycznie dwóch psów nie karmi i pozwala im biegać gdzie tylko sobie chcą. Bo wtedy przecież sobie znajdą jedzonko!
Tak. Tylko tym razem kolacją mógł być mój brat.

Wieś na Śląsku

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (228)

1