Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#47859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego kolegi umieszczona tu za jego zgodą. Tym razem opowieść będzie dotyczyła motywu jakże częstego na piekielnych - "jeśli masz miękkie serce, musisz mieć również twardą dupę". Nie będzie jednak miłosnych rozterek, burzliwych rozstań, zdrad i tym podobnych ciekawostek. Będzie za to o tym, że czasem po prostu trzeba odmówić, bo na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą.

Kolega, nazwijmy go Krzysiek, ma dobrego znajomego - Tomka. Tomek pewnego razu udał się wraz ze swoją narzeczoną na imprezę organizowaną przez firmę, w której pracował. Nie miał zamiaru przesiedzieć tam całej nocy, poprosił więc Krzyśka o przysługę, w postaci odwiezienia ich o umówionej godzinie do domu. Rzecz jasna nie za darmo. Proszący o pomoc wydawał się chłopem do rzeczy, wiedział więc, że impreza na obrzeżach miasta, a na wodę się nie jeździ. Wszystko ustalone, Krzysiek czeka na telefon.
W okolicach godziny na którą mniej więcej się umawiali, udaje się na miejsce odbioru... zwłok.

Tomek bowiem nie jest pijany. On jest napruty jak pospieszny do Kołobrzegu w szczycie sezonu. Dziewczyna w lżejszym stanie, podtrzymuje swego lubego resztką sił. Wspólnie z Krzyśkiem próbują zapakować chłopaka do auta, kiedy okazuje się, że chętnych na transport jest o wiele więcej. Czemu? Ano temu, że Tomek w przypływie poalkoholowej chęci nawiązania więzi z całym kosmosem, obiecał kilku współimprezowiczom darmową odstawkę do domu.

Krzysiek odmówić nie potrafi. W końcu przyjaciele naszych przyjaciół i tak dalej...
Wywiązuje się spór, bo chętnych na obiecany transport jest o wiele więcej niż miejsc. Po ponad półgodzinnych ustaleniach, które słyszało 95% okolicy, do samochodu wsiada chłopak ze swoją dziewczyną. Oboje równo urżnięci, weseli jak skowronki. Następne pół godziny zajmują pożegnania. Bywalcy, a może nawet i bierni obserwatorzy imprez wiedzą, jak coś takiego wygląda - "Zzzięhi że wpadliśśsie, szymajsie sie! No! Mordy moje! Oooo! Aleee! Aleee! Ja się z moim siomusiem jeszcze nie pożegnałem! Szymaj się, no... i jak to mówią... nie daj się!" W sumie para wsiadała i wysiadała z osiem razy. Za każdym razem niemiłosiernie trzaskając drzwiami wehikułu Krzyśka. Wszyscy się pożegnali, ruszamy!

Oj, żeby to było takie proste... W zamkniętym samochodzie z czterech otworów gębowych wydobywa się taki smród gorzały, że zapalenie papierosa skończyłoby się eksplozją. Kierowca chce otworzyć okno. "Ziiimno!". Chce je zamknąć - "Gooorąco!". Dyskusja biesiadników trwa. Głośność powoduje drżenie szyb, a z kilometra na kilometr kierowca powoli głuchnie. Parę zakrętów, zmian prędkości i... ostre hamowanie, bo nieplanowa pasażerka uznała, iż właśnie w tym momencie musi wyprowadzić na spacer zawartość swoich trzewi. Tym razem ponad 40 minut postoju. Najpierw marudzenie: "Ja tam nie wsiądęęę, tam ten zapach taki jest... mnie mdliii, ja nie wsiądęęę ej..." Wysiada (a tam wysiada... wytacza się) chłopak pasażerki. Buja się na flekach, ale przekonuje, wyjaśnia. Nie i już. Ona nie wsiądzie. Co z tego, że środek lasu, do domu kilkanaście kilometrów. Wybucha kłótnia. Panna odchodzi w stronę drzew, chłopak idzie za nią. Krzysiek wkurzony, ale cierpliwy. Czeka. Panna marudzi nadal. Wreszcie wracają. W porządku? Gdzie tam!

Pan nie zauważa w ciemności korzenia, kamyka czy innego tworu natury, potyka się i przyjmuje pozycję horyzontalną. Problem w tym, że podczas lotu ku matce Ziemi, na jego kursie znalazły się otwarte drzwi samochodu. Diabli wiedzą jak upadł, grunt że warga rozwalona, nos krwawi. Pasażerowie wysiadają, bo trza człowieka ratować. Zanim jednak "ratownicy" wynurzyli się z pojazdu, dzielna ofiara (losu) próbuje wstać. Chwyta więc za wewnętrzną klamkę drzwi, a że klamka plastikowa, to zwyczajnie się urywa. Krzysiek wkurzony potwornie. Otwiera bagażnik, szuka apteczki, choć jego wzrok pada również na klucz do kół. Czego użyje? Czego? Ech... wybrał apteczkę. Nie dobije. Pomoże. Problem w tym, że jełopa nie pozwala, aby ktokolwiek go dotknął. Siedzi na śniegu, krwawi z kinola, z wargi i zgrywa twardziela. Dziewczyna w końcu go przekonuje i uszczelniony, wsiada nareszcie do samochodu.

Dalsza podróż odbywa się bez większych problemów. Wszyscy odstawieni na miejsce, Krzysiek gotuje się ze złości, a po powrocie do domu wręcz złością kipi. Z tyłu syf niemożebny. Jasna tapicerka zakrwawiona, klamka urwana, boczek prawych tylnych drzwi ubłocony. Podsufitka również ze śladami krwi. Na podłodze kilka petów, dywanik przypalony tak, jakby ktoś na nim zgasił papierosa. A na koniec perełka: w kieszeni zamontowanej z tyłu siedzenia pasażera Krzychu woził stary, ale sprawny telefon. Ot, rzecz z kategorii "nie używam, ale pozbyć się szkoda". Typowy "przydaś". Jak się domyślacie, komórka wyparowała.

Krzysiek dwa dni po zajściu spotka się z Tomkiem i wszczyna awanturę. Żąda zwrotu pieniędzy za czyszczenie tapicerki, naprawę urwanej klamki. Domaga się również zwrotu telefonu. Natrafia na opór. Bo przecież nie robi łaski (?), bo tak się kolegów nie traktuje (??), bo dymi o jakiś gówniany telefon (??!). Na koniec Tomek niemal w twarz rzuca mu... 30 złotych. 20 zł za transport (tak się umawiali), a dycha chyba za straty. Krzychu obiecuje, że tak tego nie zostawi. Grozi sądem. Czy coś ugra? Okaże się.

Pytanie, kto był tu piekielny? Krzysiek, że nie potrafił odmówić, choć takiego obrotu spraw się nie spodziewał? A może Tomek, bo zachował się jak ostatnia świnia? Może dziewczyna Tomka, która nie odezwała się podczas tej piekielnej podróży nawet słowem (to byli jej znajomi). Bo to, że piekielni byli nieplanowani pasażerowie, to raczej oczywiste.

Byłe miasto wojewódzkie

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 702 (818)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…