Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#48632

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zacznę z grubej rury (w sensie, ze pierwsza opowiastka moja tutaj) i przydługo.

Było to kilka lat temu, ostatni styczniowy zjazd na studiach zaocznych, zmęczeni po całym weekendzie ze znajomymi skończyliśmy dzień w studenckiej mensie, głodna kupiłam sobie zapiekankę (pamiętam, jakby to było wczoraj). Niedziela jak wiele innych na studiach. Wieczorem, już w domu, poczułam się nieswojo - bolał mnie brzuch, czułam się ciężka - no, jakieś zatrucie czy coś.

Ale stan trwał kilka dni, podczas których w ogóle nie byłam w stanie się wypróżnić - żadne miksy typu maślanka plus ogórki czy surówka z cola nic nie pomagały, w problem wręcz nasilały (herbatek przeczyszczających nie ruszam), więc udałam się do lekarza.

Wizyta pierwsza - pan doktor chyba nawet na mnie nie spojrzał - wyjaśniłam, że ta nieszczęsna zapiekanka, że być może zatrucie, że się nie załatwiam, że próbowałam różnych rzeczy, że boli jak próbuję, że trochę leci krew, że przy tym praca siedząca i nie ukrywam - mało ruchu. Lekarz więc w swojej niezmiernej wiedzy, bez spojrzenia na mnie wydał wyrok: hemoroidy. Pomyślałam, że widocznie taki mój los, wykupiłam receptę na jakieś pigułki radzące sobie z żylakami wszelakimi, z zaleceniem odpowiedniej diety itd. A! - i bym zapomniała, dostała skierowanie na cudne badanie, czyli kolonoskopię, ale wygląda to tak, że sama mam sobie znaleźć ZOZ, w którym mi go wykonają...

Na badanie udało mi się zapisać (w końcu początek stycznia, to się udało!) na... wrzesień. super, trochę się pomęczę.

Ale poprawy po tygodniu czy dwóch (pamięć szwankuje) nie było, więc znowu do lekarza. Tym razem przyjął mnie jakiś starszy od poprzedniego lekarz, który to ju z patrzył mi w oczy, trochę bardziej się rozgadał, że chociaż nie widać hemoroidów to pewnie są wewnętrzne, że przydałoby się badanie, że to dobrze, że dostałam już skierowanie od poprzedniego, że rezultat po tabletkach może nie być jeszcze widoczny, że on mi przepisze takie same, ale tańsze troszkę, ale w sumie takie same, że mam trzymać dietę nadal, że trochę ruchu, że spoko przejdzie.

Minęły kolejne tygodnie, poprawy nie było, raczej pogorszenie, udało mi się w międzyczasie załatwić badanie trochę szybciej w innym szpitalu - już w maju.

Ale czułam się taka fatalnie, że znowu trafiłam do lekarza, znowu do innego, pierwsze dni marca to były. zaczynam gadać co i jak, że już trzeci raz ląduję u lekarza, że tabletki, dieta nic nie dają, że czuję się fatalnie, że się nie załatwiam, że krew itd... [L]ekarz:
- Ile razy już pani tak miała?
[j]a: (trochę zdezorientowana)No, codziennie, od półtora miesiąca, mówiłam przecież.
[L]: Ale ja się pytam ile razy już pani tak miała - czy rok temu już raz tak było, albo wcześniej jeszcze też...
[j]: aaa, to pierwszy raz, tłumaczę panu, byłam w ciągu pierwszego tygodnia jak coś się działo...
[L]: (trochę zdziwiony, że przyszłam na samym początku problemów) aha, bo wie pani, tak się składa, że jestem chirurgiem i wykonuję takie badania na co dzień, więc już pani nie musi czekać na te badania, ja pani załatwię miejsce w szpitalu, w którym pracuję i wykonamy komplet badań.

Dał mi nawet numer do siebie - miałam dzwonić następnego dnia z pytaniem o termin, w który mnie wcisnął, dostałam też skierowanie wypisane przez niego osobiście. Dwa dni potem zjawiłam się z torba w szpitalu, czekały mnie nieprzyjemne badania, chociaż gorsze jest przygotowywanie do nich. Piekielne pielęgniarki, które kazały pić ohydztwo jakim jest Fortrans, po którym jelita mają być czystsze niż kiedykolwiek wcześniej, którego smak odrzuca po kilku łykach, a którego wówczas musiałam wypić 4 litry - nie przeczyściło mnie wystarczająco jak sądziłam, więc i tzw. wlewka mnie nie ominęła; badania, do którego dostałam "głupiego jasia",a który to nic a nic nie tłumił bólu, anestezjolog, który twierdził, że co ja tam gadam, że boli, że bólu nie znam, ale zlitował się nade mną w końcu i zasnęłam na stole, ale nie błogo, bo taką fazę miałam, że słyszałam każde słowo lekarzy i pielęgniarek...

Badanie się skończyło, zostałam odwieziona do swojego łóżka i dochodziłam do siebie. Niezaznajomionym z tematem wyjaśniam, że to nie jest tak, że się od razu człowiek budzi, ale raczej to się budzi i jest ok, to znów przysypia... W każdym razie kiedy dochodziłam do siebie w pewnym momencie zarejestrowałam obok siebie "mojego" chirurga, od którego usłyszałam tylko "Przykro mi..."

Teraz już w skrócie - wykryto u mnie chorobę przewlekłą, poważną, całe jelito grube miałam zajęte - wyczyścić w życiu by się tego nie dało, bo na całej długości jelita były pękające wrzody i rany, do końca życia na lekach, z dnia na dzień musiała drastycznie zmienić dietę (zero smażonego, mocno pieczonego, zero ostrych przypraw, ostrego żarcia, słodkiego, roślin strączkowych, warzyw i owoców posiadających jakieś drobne pesteczki - typu truskawki czy kiwi; zero surowych warzyw i owoców, zero napojów gazowanych wszelakich, zero alkoholu, zero niezdrowych przekąsek, fast foodów... Więc z dnia na dzień przeszłam na dietę polegającą na żarciu głównie warzyw i piersi z kurczaka na parze z ryżem; o urodzinowym torcie, plackach, pachnących pieczeniach mogłam zapomnieć. W zamian garście leków, łącznie ze sterydami. Na szczęście nie rozwinął się żaden rak.

Diagnoza postawiona na samym początku marca, trafiłam na badanie w takim stanie, że nie wiem jak i czy dotrwałabym do maja, o wrześniu nie wspominając - ot, limity.

P.S. tydzień po moim wyjściu na badanie trafiła młoda kobieta - z takimi samymi objawami, ale ona zwlekała z wizytą jak długo się dało. Jej rak nie odpuścił. Albo nie trafiła na lekarza, który niezwłocznie się nią zajął...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (278)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…