Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#48788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni.pl to serwis, w ramach którego można publikować śmieszne/straszne historie z życia wzięte. Piekielni.pl to także domena, której „żywotność” – najprawdopodobniej raz na rok – jest przedłużana przez właścicieli serwisu na kolejnych 12 miesięcy. Jeśli właściciel Piekielni.pl zagapiłby się z opłatą – domena zostałaby zapewne przechwycona przez sprytnego domainera lub trafiła na giełdę, gdzie osiągnęłaby zawrotną cenę.

Informacje zawarte w tym przydługim wstępie są zapewne dla wielu użytkowników Piekielnych „oczywistą oczywistością”. Dla lepszego przedstawienia historii i dla umożliwienia jej pełnego zrozumienia osobom, które ze światem handlu domenami mają niewiele wspólnego, warto taki krótki rys nakreślić. A co do właściwej opowiastki...

Mój partner dostał ciekawą propozycję pracy zdalnej. Portal tematyczny – ciągnący z funduszy unijnych i należący do dość znanej spółki zuo z drugiego końca Polski – szukał dziennikarza, który byłby w stanie napisać cykl specjalistycznych artykułów. Oferta opiewała na bardzo przyjemną (w porównaniu do nakładu pracy), "unijną" stawkę. Kontrakt został podpisany, teksty dostarczone, pochwalone i opublikowane, nastał czas wypłaty.

Kiedy minął tydzień od przekazania (drogą mailową) artykułów, a pieniądze na koncie wciąż nie zawitały – partner zadzwonił pod redakcyjny, oficjalny telefon (stacjonarka). Pogadał sobie z pocztą głosową i sprawę tymczasowo porzucił. Po kilku dniach – atak powtórzył. Znowu dzwonił na redakcyjny numer i dobijał się mailowo. Zero odpowiedzi. Lekko zirytowany wszedł na stronę "gazety"– okazało się, że całkiem prężny serwisy zamienił się w portal widmo, a cała zawartość strony wyparowała w kosmos. Zrobiło się podejrzanie.

Wygrzebaliśmy w sieci numer bezpośredni do Szanownego Prezesa (tym razem komórka), partner zadzwonił i bardzo sympatyczny, męski głos po drugiej stronie słuchawki – w odpowiedzi na pytanie o zapłatę – stwierdził: „O! Właśnie jestem w redakcji, przenosimy stronę na nowy serwer. Odszukam pana umowę i zaraz wykonam przelew”.

Przelew oczywiście nie dotarł, więc następnego dnia – popołudniu – partner znowu zadzwonił do Prezesa. Szanowny nie był już taki miły...

- Dzień dobry Panu, to jak będzie z tym przelewem?
- No kwadrans temu wykonałem dyspozycję. Co tak wydzwaniasz? Mówiłem, że wyślę, to KIEDYŚ wyślę!

Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że i tym razem przelew nie dotarł. Następnego dnia (piątek) partner ponownie złapał za słuchawkę, wykręcił numer Prezia, kilka razy odbił się o pocztę, kilkukrotnie jego połączenie zostało odrzucone, aż wreszcie przyszło mu dostąpić zaszczytu porozmawiania z Szanownym, który przez zęby wycedził:

- Nie denerwuj mnie, kiedyś wyślę. Przestań wydzwaniać. Nara!

Opracowaliśmy strategię windykacyjną, wytoczyliśmy najcięższe działa, a tu... zaskoczenie! Wypłata pojawiła się na koncie w poniedziałek – ponad dwa tygodnie po terminie i po kilkudziesięciu próbach kontaktu. Pomijając nerwy i użeranie się z Preziem – wszystko skończyło się dobrze. A dokładniej – lepiej niż nam się wydawało!

W chwilę po otrzymaniu długo oczekiwanego przelewu partner z uśmiechem od ucha do ucha stwierdził:

- Wyleciało mi to z głowy, a Pan Prezio niezła gapa jest. Zapomniał o przedłużeniu domeny dla strony swojej wielkiej, prężenie rozwijającej się, ciągnącej z funduszy spółki zuo. Właśnie ją przechwyciłem za 30 zł. To za ile ją zaoferujemy Panu „Co tak wydzwaniasz? Mówiłem, że KIEDYŚ zapłacę!” Preziowi?

karma

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 778 (848)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…