Widzę, że anegdoty korporacyjne się spodobały, więc dorzucam kolejną - tym razem z rekrutacji na praktyki studenckie w mojej (jeszcze przez niecałe 2 miesiące) firmie.
Wiecie, jak wygląda rekrutacja do korporacji? Otóż jest wieloetapowa, ze względu na ilość ochotników, jak i ze względu na to, iż nie można sobie pozwolić na "wtopę" - kiepski praktykant wbrew pozorom może przynieść spore straty, jeśli spartoli jakieś ważne i odpowiedzialne zadanie.
Etapy są następujące:
1. Weryfikacja nadesłanych dokumentów (konkretnie CV - do listów motywacyjnych nikt nie zagląda, bo nie ma na to czasu, a i tak wszyscy piszą to samo) przez dział HR
2. Testy (merytoryczne/analityczne/językowe).
3. Rozmowy kwalifikacyjne.
Jeszcze część firm bawi się w tzw. Assessment Centre - jest to szopka, w której daje się różne zadania grupowe i indywidualne kandydatom, aby poznać ich dokładniej niż jest to możliwe na rozmowie kwalifikacyjnej. Mnie się ten pomysł nigdy nie podobał, bo piekielnie drogie toto i dość niefajne dla kandydatów, więc przy rekrutacji do mojego działu nigdy AC nie przeprowadzaliśmy.
Mój dział potrzebował 8 kandydatów. HRzy przeprowadzili I i II etap, zostają rozmowy. Niestety, kandydaci okazali się słabi i przyjęliśmy tylko 5. Zostały więc 3 wakaty. Co robić? Dzwonię do działu HR, żeby mi podesłali wszystkie CV odrzucone na I etapie. I co widzę?
Otóż dział HR odwalił w następującej kolejności:
- wszystkie CV ludzi, których wykształcenie zupełnie nie pasuje do naszej firmy - ok. 30% (to akurat dobrze)
- wszystkie CV ludzi, którzy studiowali na prywatnych uczelniach - ok. 50% zgłoszeń.
I tak z 200 zgłoszeń zostało 40. Ja nieziemsko wkurzony, idę do managerki z HR i pytam:
- Aśka, dlaczego odwaliliście CV wszystkich studentów i absolwentów prywatnych uczelni?
- A bo ci z prywatnych szkół NIC NIE UMIEJĄ, dlatego zawsze ich odrzucamy...
- Do końca przyszłego tygodnia chcę widzieć wszystkich na testach.
Testy zostały zorganizowane w następnym tygodniu, w dwóch grupach po ok. 40 osób. Wyglądało to tak, że pracownik firmy wprowadzał ludzi, a następnie wychodził. Pisali je sami. Oczywiście w sali był monitoring i gdyby ktoś próbował ściągać to od razu byśmy wiedzieli. Niestety... studenci uznali, że chyba nikt na to nie zwraca uwagi, bo z pierwszej grupy niemal wszyscy ściągali... Niektórzy nawet sprawdzali odpowiedzi na smartfonach w internecie... Generalnie dramat, na ok. 40 osób uczciwie testy napisały CZTERY osoby. W drugiej grupie - pięć. Reszta testów poszła bez czytania do kosza, nie zatrudniamy ludzi, którzy nas oszukują.
Z tych 9 osób testy zdały 3. Zaprosiliśmy je na rozmowy i w trakcie rozmów pytaliśmy o wiele rzeczy, zawsze słyszeliśmy to samo - że bardzo nam dziękują za szansę, bo z tą uczelnią w CV nikt nie traktuje ich poważnie, zwykle nawet nie odpowiadają na wysłanie CV...
Ostatecznie 2 spośród nich dostały u nas praktykę. Spisują się naprawdę dobrze, często lepiej niż koledzy mający w CV elitarne uczelnie.
Kto jest najbardziej piekielny?
Czy oszukujący studenci, którzy wystawiają fatalną opinię nie tylko sobie, ale także swoim kolegom, w dodatku często pozbawiając ich szans na dobrą pracę?
Czy leniwi HR-owcy, którzy nie chcąc się przepracowywać z góry zakładają, że wszyscy studenci/absolwenci takich uczelni są do niczego i którzy nawet nie podejmują próby znalezienia wśród nich prawdziwych perełek? (a takie są)
Pozostawiam to zjawisko do oceny Wam. Ja osobiście byłem mocno zniesmaczony.
Wiecie, jak wygląda rekrutacja do korporacji? Otóż jest wieloetapowa, ze względu na ilość ochotników, jak i ze względu na to, iż nie można sobie pozwolić na "wtopę" - kiepski praktykant wbrew pozorom może przynieść spore straty, jeśli spartoli jakieś ważne i odpowiedzialne zadanie.
Etapy są następujące:
1. Weryfikacja nadesłanych dokumentów (konkretnie CV - do listów motywacyjnych nikt nie zagląda, bo nie ma na to czasu, a i tak wszyscy piszą to samo) przez dział HR
2. Testy (merytoryczne/analityczne/językowe).
3. Rozmowy kwalifikacyjne.
Jeszcze część firm bawi się w tzw. Assessment Centre - jest to szopka, w której daje się różne zadania grupowe i indywidualne kandydatom, aby poznać ich dokładniej niż jest to możliwe na rozmowie kwalifikacyjnej. Mnie się ten pomysł nigdy nie podobał, bo piekielnie drogie toto i dość niefajne dla kandydatów, więc przy rekrutacji do mojego działu nigdy AC nie przeprowadzaliśmy.
Mój dział potrzebował 8 kandydatów. HRzy przeprowadzili I i II etap, zostają rozmowy. Niestety, kandydaci okazali się słabi i przyjęliśmy tylko 5. Zostały więc 3 wakaty. Co robić? Dzwonię do działu HR, żeby mi podesłali wszystkie CV odrzucone na I etapie. I co widzę?
Otóż dział HR odwalił w następującej kolejności:
- wszystkie CV ludzi, których wykształcenie zupełnie nie pasuje do naszej firmy - ok. 30% (to akurat dobrze)
- wszystkie CV ludzi, którzy studiowali na prywatnych uczelniach - ok. 50% zgłoszeń.
I tak z 200 zgłoszeń zostało 40. Ja nieziemsko wkurzony, idę do managerki z HR i pytam:
- Aśka, dlaczego odwaliliście CV wszystkich studentów i absolwentów prywatnych uczelni?
- A bo ci z prywatnych szkół NIC NIE UMIEJĄ, dlatego zawsze ich odrzucamy...
- Do końca przyszłego tygodnia chcę widzieć wszystkich na testach.
Testy zostały zorganizowane w następnym tygodniu, w dwóch grupach po ok. 40 osób. Wyglądało to tak, że pracownik firmy wprowadzał ludzi, a następnie wychodził. Pisali je sami. Oczywiście w sali był monitoring i gdyby ktoś próbował ściągać to od razu byśmy wiedzieli. Niestety... studenci uznali, że chyba nikt na to nie zwraca uwagi, bo z pierwszej grupy niemal wszyscy ściągali... Niektórzy nawet sprawdzali odpowiedzi na smartfonach w internecie... Generalnie dramat, na ok. 40 osób uczciwie testy napisały CZTERY osoby. W drugiej grupie - pięć. Reszta testów poszła bez czytania do kosza, nie zatrudniamy ludzi, którzy nas oszukują.
Z tych 9 osób testy zdały 3. Zaprosiliśmy je na rozmowy i w trakcie rozmów pytaliśmy o wiele rzeczy, zawsze słyszeliśmy to samo - że bardzo nam dziękują za szansę, bo z tą uczelnią w CV nikt nie traktuje ich poważnie, zwykle nawet nie odpowiadają na wysłanie CV...
Ostatecznie 2 spośród nich dostały u nas praktykę. Spisują się naprawdę dobrze, często lepiej niż koledzy mający w CV elitarne uczelnie.
Kto jest najbardziej piekielny?
Czy oszukujący studenci, którzy wystawiają fatalną opinię nie tylko sobie, ale także swoim kolegom, w dodatku często pozbawiając ich szans na dobrą pracę?
Czy leniwi HR-owcy, którzy nie chcąc się przepracowywać z góry zakładają, że wszyscy studenci/absolwenci takich uczelni są do niczego i którzy nawet nie podejmują próby znalezienia wśród nich prawdziwych perełek? (a takie są)
Pozostawiam to zjawisko do oceny Wam. Ja osobiście byłem mocno zniesmaczony.
Ocena:
550
(720)
Komentarze