Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#49899

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często czytając historie o piekielnych rodzinkach czytam też komentarze. Dużo z nich zarzuca konfabulację i kłamstwa, bo to aż nieprawdopodobne, żeby rodzina była taka. Ja niestety w każdą taką historię wierzę, bo sama doświadczyłam sytuacji tak absurdalnej, że aż ciężko uwierzyć.

Po śmierci matki mówię, że żadnej żyjącej rodziny nie mam, choć mój biologiczny ojciec żyje. Dlaczego tak? Otóż, moja matka związała się z człowiekiem, który jej nie uświadomił, że ma żonę. Później, gdy zaszła w ciążę, obiecywał, że żonę zostawi, ale zawsze "to był zły moment". Nigdy z nami nie mieszkał, pamiętam jak przez mgłę przyjazdy "taty", które skończyły się w okolicach komunii.

Ojciec do biednych nie należał, był prezesem jednej z poważnych organizacji, miał fabryki w "obcych krajach", gdy w Polsce królował duży fiat, on jeździł autem sprowadzonym z dalekich stron. Mimo to, matka wychowywała mnie sama, bez ŻADNEJ pomocy finansowej, żadnych alimentów itp. Gdy byłam nastolatką, czyniłam wyrzuty, bo przecież byłoby nam łatwiej, lecz matka się wściekała i uparcie twierdziła, że ona swój honor ma i od dziada nic nie potrzebuje.

Kilka miesięcy po śmierci mojej rodzicielki stwierdziłam, że wypada "tatusia" poszukać, żeby go o śmierci uświadomić. Nazwisko ojca poznałam dopiero jako osoba dorosła, przy jakiejś papierologii. Zaczęłam poszukiwania. Udało się.

Pomna na to, że dziad ma żonę, dorosłe córki, ba wnuki nawet, nikt o "bękarcie" nie wie, chciałam być uprzejma, więc poprosiłam "Pana X" zamiast "tatusia", do telefonu. Baba była żywo zainteresowana kto zacz, ale nie zdradziłam. Oświadczyła, że Pana X nie ma. Dałam spokój. Po kilku dniach telefon:

X: Z kim rozmawiam?
ja: Z tej strony Budyń, chciałam poinformować o śmierci matki.
X: Nie wydzwaniaj do mnie! Przyjadę do końca tygodnia.

Fakt, przyjechał. Nie będzie słowo w słowo, bo zapomniałam wiele, kilka lat minęło.

X: No to opowiadaj, jak to się stało.
Ja: *cała historia*, przepraszam pana, że nie dałam znać wcześniej, ale w końcu tyle lat bez kontaktu, nawet numeru nie miałam.
X: A bo wiesz, u matki co chwila był nowy narzeczony, więc się czułem zbędny, ona nie chciała, żebym do ciebie przyjeżdżał, bo miała co chwilę innego. Ale wiesz, że ten dom to ja remontowałem?
Ja: Nie będzie się tak pan o mojej matce wyrażał, proszę wyjść. Nigdy złotówka alimentów nie była zapłacona, to chciałam wiedzieć, czy się pan poczuwa do jakiejkolwiek pomocy. (zaczynam kierować się w stronę bramy)
X: Tak, tak, ale wiesz, JA tu wszystko remontowałem, gdyby nie ja, to matka nic by nie miała. Nawet takiego hydraulika miałem... Pan Stasiu się nazywał.
Ja: Pan Stasiu nie żyje, podobnie jak mama...
X: A to mnie zaskoczyłaś... Biedny człowiek, biedny. Bo wiesz, jakbym chciał, to bym ci to mógł zabrać, bo mam tylu świadków w urzędzie skarbowym, że ja tu wszystko remontowałem...

Generalnie co chwila wtręt o tym "jak on tu wszystko remontował", "jak to on mi przysługę odda, że mi domu nie zabierze", i "jakie to zmartwienie, że Pan Stasiu nie żyje". Próbowałam dyskusji, nie udało się. Męża (narzeczonego) wtedy obok nie było, dziadydze kazałam się wynosić.

(kwestia wyjaśnienia: moja matka NIGDY nie miała żadnego mężczyzny, bo bała się, że będę się czuła z tym źle, nie dawała się nawet namawiać na randki, na które usilnie ją wyganiałam jako nastolatka. Kupiła zrujnowany dom, który po wielkich bojach, latach własnoręcznej pracy z dziadkiem wyglądał "w miarę", jedyne prezenty jakie kiedykolwiek od "tatusia" dostałam to 10 zł i batonik. Matka dzwoniła i nalegała, żeby wpadł, póki byłam mała, później dopiero odezwała się żeby o mojej 18-tce pamiętał. Oczywiście miał mnie w nosie, nawet głupiej kartki.)

Minęło dni kilka. Siedzimy sobie z ukochanym na tyłach domu, w naszym warsztacie samochodowym, pożeramy chińszczyznę. Wchodzi Szanowny Pan Tatuś.

Cóż chciał? Otóż, bez prób układania w dialogi, opowiem:
Szanowne Dziadzisko, stwierdziło, że "On tu wszystko budował i jakby chciał to by mi to zabrał, bo ma świadków, sprzed 20 lat w skarbówce", ale, on to przemyślał, i ON CHCE MI POMÓC! Na czym ta pomoc miałaby polegać?

Otóż, on ma córkę i córka szuka domu. I on się dowiadywał, i mogę na niego przepisać dom "bez podatku, bo w końcu jesteśmy rodziną!", a on go podaruje córce swojej, natomiast, żeby mnie wspomóc (bo on oczywiście nie musi, bo "mógłby mi go zabrać, BO ON TU WSZYSTKO REMONTOWAŁ", co powtarzał w każdym zdaniu), to zapłaci mi jakieś 100 tysięcy, żebym miała na życie.

Wtedy nerwy mi puściły, zdążyłam tylko wydukać "won z mojego domu", zaczęły oczy się solidnie szklić. Ukochany kazał mu się wynosić i wręcz siłą zaczął dziada z posesji wypychać. Jeszcze słyszałam jak matka mnie fatalnie wychowała, jaka jestem niewdzięczna i chamska.

Co zbulwersowało mnie i dlaczego nie przyjęłam tak atrakcyjnej propozycji? Dom został miesiąc wcześniej wyceniony przez biegłego (taka książeczka z mapkami, wypisem z księgi, obszernym opisem, tłumaczeniem dlaczego wyceniono na tyle a tyle, i zdjęciami) na ponad 1 500 000...

Od tamtej sytuacji nie próbuję szukać kontaktu. Dla mnie ten człowiek nie żyje. Do tej pory nie wiem jak można być tak bezdusznym i tak potraktować córkę, która straciła całą rodzinę w przeciągu pół roku, zostając sama na świecie. Do tej pory na samo wspomnienie czuję wściekłość.

Historia bardzo osobista, ale może ktoś doceni własną rodzinę, mając na względzie jacy potrafią być "tatusiowie".

grunt to rodzinka

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1026 (1150)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…