Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#50629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Należę prawdopodobnie do mniejszości: poszedłem na studia, które mnie pasjonują i robię to, co kocham. Pracuję w polskiej branży filmowej. Od razu napiszę, że jestem tylko realizatorem, od pewnej bardzo konkretnej strony technicznej ;)

Dziwi (i smuci) rozstrzał w traktowaniu studentów i absolwentów mojego techniczno-filmowego kierunku. O ile absolwenci dostają często absurdalne sumy pieniędzy (należy jednak pamiętać, że mówimy tu o pracy przez siedem dni w tygodniu, dochodzącej nie raz i nie dwa do szesnastu godzin dziennie), o tyle studenci przy podobnym nakładzie pracy nie dostają nic.

Nie spodziewałem się też, że zobaczę jakiekolwiek pieniądze, gdy dostałem kolejną propozycję pracy. Szybko okazało się, że z moim bezpośrednim przełożonym mamy kilkunastu wspólnych znajomych (branża jest bardzo mała), a film jest dość dużą polską produkcją, ze znanymi nazwiskami.
Warunki? Miałem pracować przez dwa dni (wtorek-środa), nie mieć żadnych korzyści poza o wiele bogatszym cv, wypełnionym uczelnianym dzienniczkiem praktyk i wymienieniem w napisach końcowych, które mogłoby ściągnąć kolejne oferty. Zgodziłem się! To mogło być naprawdę coś dużego w moim życiu!

Wszystko zostało ustalone i (prawie) przyklepane w piątek, cztery dni przed zdjęciami, na których miałem się pojawić. W poniedziałek wieczorem zadzwoniłem, by się upewnić...

- No cześć. Słuchaj, mógłbyś przyjść jednak w środę i czwartek?
- Nie ma problemu. Tylko wiesz, lepiej, żeby nie było większej obsuwy, bo w sobotę chciałem jechać na wakacje. - odparłem nieco poirytowany.
- Spokojnie, przecież to poważny film z poważnym reżyserem, jesteśmy rzetelni, nic już się na pewno nie opóźni.

Te słowa trochę mnie uspokoiły... Choć, jak się okazało, nie powinny.
We wtorek wieczorem mój przełożony zadzwonił do mnie.
- xsept, bo wiesz, okazuje się, że jutro nie będziesz potrzebny, ale lepiej by było, jakbyś pojawił się na trzy dni, od czwartku do soboty...
- Wykluczone. Mówiłem, że w sobotę wyjeżdżam. - tu byłem już mocno podenerwowany.
- Może jednak byś został? Ustaliłem z pionem produkcyjnym, że za trzy dni zdjęć mógłbyś dostać już pieniądze.

W tym miejscu podał sumkę, która - nie ukrywając - bardzo mnie ucieszyła, bo jak na studenckie warunki okazała się nadspodziewanie duża. Po krótkim wahaniu zgodziłem się na kolejne przełożenie zdjęć, dostałem telefon człowieka, do którego miałem się zgłosić po umowę. Udało mi się przełożyć moje wakacje o dwa dni. Cud, miód, malina. Jednak...

Przez całą środę próbowałem dodzwonić się na podany numer. Gdy dodzwoniłem się wieczorem i próbowałem wytłumaczyć sprawę, bardzo burkliwy pan odpowiedział mi, że nie wie nic o żadnej umowie, po czym rzucił słuchawką. Kolejnych telefonów już nie odbierał. Na takie dictum acerbum próbowałem połączyć się ponownie z moim przełożonym, ale ten z kolei nie odbierał telefonów przez cały środowy wieczór i czwartkowy poranek.
Z wściekłością napisałem smsa, że jeśli nie mają elementarnego szacunku dla pracownika, to niestety nie możemy razem pracować, bo jest to co najmniej niepoważne.

Nie podpisałem żadnej umowy, więc nie pojawiłem się tego dnia na planie. W poniedziałek wyjechałem na wakacje...
Na szczęście coś mnie tknęło. W Macedonii udało mi się połączyć z internetem, wszedłem więc na facebooka. Co się okazało?
Na mojej tablicy było sporo nieprzyjemnych wiadomości dotyczących mojej "nierzetelności", jak to się "umawiam, a potem nie przychodzę", "jestem fatalnym filmowcem" i tym podobne. Skasowałem posty ze swojej tablicy i zablokowałem mojego niedoszłego przełożonego, ale długo, długo musiałem pracować nad odzyskaniem zaufania ludzi z branży.

Ja się pytam: dlaczego?!

film w Polsce...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (630)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…