Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

xsept

Zamieszcza historie od: 24 maja 2013 - 0:53
Ostatnio: 21 października 2015 - 16:48
  • Historii na głównej: 5 z 7
  • Punktów za historie: 3068
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 104
 

#69199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj będzie o tym, jak pomówienia mogą zniszczyć życie.

Był sobie X, który uciekł z biednego kraju za oceanem do Polski. Przybył podczas zimy stulecia, a jeszcze w tym samym roku wprowadzono w jego nowej ojczyźnie stan wojenny. Pomimo wszelkich przeciwności losu wcielał w życie swoje marzenie o zostaniu nauczycielem w Europie. Przed upadkiem socjalizmu odznalazł w naszym kraju miłość swojego życia, wkrótce założyli szczęśliwą rodzinę.

Kolejne lata nie były dla X łaskawe. Choć jeszcze w dwudziestym wieku udało mu się zostać nauczycielem, stawał się obiektem drwin ze strony swoich uczniów - przede wszystkim ze względu na swój nietypowy akcent. On jednak nie poddawał się przez kolejne piętnaście lat, doskonaląc swój polski. Po kilku latach udało mu się uzyskać pracę na lokalnym uniwersytecie - dumie nie było końca.

Pewnego dnia w 2011 X nie przyszedł na zajęcia. Studenci zastanawiali się, jaka może być tego przyczyna. Jeszcze tego samego dnia wieczorem jak grom z jasnego nieba runęła wiadomość, że X został oskarżony o molestowanie seksualne nieletnich.

W krótkim czasie X stracił pracę w szkole i na uczelni. Niedługo później odeszła od niego żona (po 30 latach małżeństwa). Większość studentów - święcie przekonana o jego winie - ucieszyła się, że "gwałciciel nie będzie prowadził nam zajęć".

Pozostała nas niewielka grupka - studentów, którym nie mogło zmieścić się w głowie, że X mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Wielu z nas pamiętało go jeszcze z czasów liceum: gdy ktoś nie radził sobie z jakimś zagadnieniem, X proponował dodatkową lekcję u siebie w domu, lub zostawał z nim po lekcji i cierpliwie tłumaczył. Za dodatkową pomoc nigdy nie chciał ani złotówki. To właśnie w trakcie takich "korepetycji" miało mieć miejsce molestowanie, o które X został oskarżony.

Odwiedziliśmy liceum i spytaliśmy panią dyrektor, która wskazała nam trzy dziewczyny, które zgłosiły sprawę na policję. Po przyparciu do muru przyznały się, że zmyśliły całą tę historię. Dlaczego? "Bo nie chciał nam podnieść ocen, a zresztą co będzie nas jakiś ciapaty** uczył, hihi".

Dziś mijają cztery lata od pamiętnego piątku, gdy X nie przyszedł na zajęcia. Sprawa sądowa zbliża się już do końca. Nasze zeznania odciążyły X i sprawiły, że (prawdopodobnie) zostanie on uniewinniony.

X schudł kilkanaście kilogramów i aktualnie jest wrakiem człowieka. Cienkie szkła w okularach zamieniły się w denka od słoików, siwe, rzadkie włosy zastąpiły czarną czuprynę. Na szczęście odzyskał pracę na uczelni, lecz wielu studentów wciąż patrzy na niego z ukosa. Dyrektor szkoły jest święcie przekonany o jego winie i odmawia ponownego przyjęcia X do pracy. Była żona X zdążyła wyjść ponownie za mąż.

Małolaty (obecnie studentki) nie poniosą żadnych konsekwencji. Ojciec jednej z nich jest znanym prawnikiem.

*dane celowo ukryte
**X pochodzi z Ameryki Łacińskiej.

piekielne_uczennice

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 424 (502)
zarchiwizowany

#59269

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zeszłoroczna czerwcowa, upalna niedziela. Jedyny samoobsługowy spożywczak w okolicy posiadający w ofercie alkohol przeżywa istne oblężenie. W kolejce kilka osób - połowa ma w ręku piwo, połowa szykuje się do poproszenia sprzedawcy o podanie "czegoś mocniejszego" zza lady. Sielanka.

W pewnym momencie drzwi sklepu otwierają się z hukiem. Wpada starszawy pan w ósmym miesiącu ciąży spożywczej, który skończył zakupy dosłownie minutę wcześniej. Z jego oczu gromy lecą na wszystkie strony.
- Ja chciałbym zwrócić towar! - wykrzykuje w uniesieniu, stawiając otwartą puszkę piwa na ladzie.
- Proszę pana, jeśli towar jest zepsuty, to...
- Jaki zepsuty! Pan nic nie rozumiesz! TO PIWO JEST CIEPŁE!*

W sklepie na jedną sekundę zapada idealna, krystaliczna cisza. Osoby stojące w kolejce nie dowierzają temu, co właśnie usłyszały, sprzedawca z lekkim uśmiechem zaczyna kasować zakupy kolejnego klienta, ignorując narastającą tyradę Piekielnego.
- Panie, ja nie żartuję! Proszę natychmiast przyjąć to ciepłe piwo z powrotem! - wrzeszczy Piekielny, choć jego bojowe okrzyki coraz mocniej zagłuszane są przez gromki rechot osób z kolejki. - No to jest jakiś skandal! Sprzedawać ciepłe piwo! Ja to zgłoszę gdzie trzeba! - pan z oburzeniem łapie swoją puszkę i głośno sapiąc wybiega ze sklepu, ponownie trzaskając drzwiami.

W tym momencie z rozradowanych klientów wychodzi złośliwość:
- Panie, niech pan poda tę ciepłą wódkę!
- Wie pan, ja wezmę to piwo, ale żeby nie było ciepłe...
- Tamtą ciepłą flaszkę poproszę.

Zostaję ostatni w sklepie, wymieniam spojrzenia z wyraźnie zmęczonym sprzedawcą.
- Coś jeszcze? - pyta mnie, kasując towar.
- Nie, tylko te ciepłe piwa. - odpowiadam, szczerząc zęby. Sprzedawca wzdycha i przewraca oczami.
- Heniek, klienci sobie jaja robią! - sprzedawca patrzy na mnie z wyrzutem, oddając mi czteropak i powoli oddalając się w stronę zwijającego się ze śmiechu kolegi.



*W owym sklepie regał z "ciepłym" piwem znajduje się naprzeciwko...
Tak.
Zgadliście.

Lodówki z piwem.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (36)
zarchiwizowany

#58825

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Są różni ludzie.
Zakonnica na wózku inwalidzkim to może niezbyt typowy widok, ale jak najbardziej naturalny.

Nie potrafię jednak pojąć, jak można zasuwać na tymże wózku lewym pasem szerokiej, dwupasmowej drogi.

mój kraj taki piękny

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (215)

#58709

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta Polska. Temat-rzeka.

Postanowiłem wysłać swoje zgłoszenie na prestiżową "Akademię Muzyczną Pod Patronatem Pewnej Firmy". Dla niewtajemniczonych: formularz zgłoszeniowy posiada 17 stron i 53 pytania, na które trzeba udzielić bardzo wyczerpujących odpowiedzi - ponadto do zgłoszenia trzeba dołączyć 30 minut swojej muzyki. Ze wszystkich aplikacji wybranych zostaje 60 szczęśliwców, którzy przez dwa tygodnie poszerzają swoją wiedzę i umiejętności w wybranym mieście (w tym roku w Tokio) pod okiem światowej klasy fachowców.

Samo wypełnianie formularza zajęło mi parę długich, nieprzespanych nocy. Stworzenie załącznika - kilkanaście. Po trzech tygodniach ledwo stałem na nogach, ale z dumą spoglądałem na swoje dzieło. Bardzo ostrożnie zapakowałem w kopertę bąbelkową formularz, płytę i dwa zdjęcia, po czym poszedłem na pocztę. Wysłałem moje zgłoszenie do Niemiec trzykrotnie sprawdzając, czy wszystkie dane się zgadzają. Otrzymałem potwierdzenie nadania i z poczuciem gigantycznej ulgi (oraz zmęczenia) wróciłem do domu.

Dziś sprawdziłem status przesyłki.
Zamiast do Niemiec wysłano ją do Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

poczta

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 678 (768)

#50959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje przeprawy z warszawskim ZTMem...

2011 - W autobusie orientuję się, że zgubiłem legitymację z zakodowanym miesięcznym biletem. Kasuję bilet przez komórkę, chwilę później wsiadają kontrolerzy. Na nic zdają się tłumaczenia, że przecież skasowałem bilet jeszcze przed ich wejściem. "Potwierdzenie przyszło dopiero po zalogowaniu kontroli w systemie!" Pasażerowie próbują mnie bronić. Niestety, z trzech osób złapanych przez kontrolerów, tylko ja dostaję mandat za jazdę bez biletu, pozostałe osoby wyglądają na bezdomne, zostają puszczone bez mandatu.

Odwołuję się do ZTMu, podając numer zaginionej karty miejskiej (była ważna jeszcze przez 3 dni) oraz pisząc o skasowanym telefonicznym bilecie. W odpowiedzi czytam, że kontroler miał rację nie uznając biletu skasowanego przez komórkę (?!), a jeżeli posiadałem ważną kartę miejską, to mam okazać ją w siedzibie ZTMu. Nie, niestety nie można sprawdzić w systemie, czy karta o podanym numerze należała do mnie i czy był na niej bilet miesięczny. Muszę przedstawić nieistniejącą legitymację.
Płać, studencie!

2012 - Kontroler w autobusie uznaje, że moja legitymacja jest niepodstemplowana i straciła ważność tydzień wcześniej. Lekko starte cyferki są wystarczająco czytelne, więc stanowczo protestuję (w akompaniamencie innych osób podróżujących tym autobusem). Kontroler wystawiając mi mandat za jazdę bez dokumentu uprawniającego do zniżki, ze złośliwym uśmieszkiem obwieszcza, że przecież mogę złożyć odwołanie w ciągu siedmiu dni kalendarzowych.
Jest Wielki Piątek, jadę na dworzec. Do Warszawy wracam w kolejną niedzielę.
Płać, stu...
Nie, nie tym razem. Z pełnomocnikami Miasta Stołecznego Warszawa widzę się niebawem w sądzie.

2013 - Zdenerwowany poprzednimi sytuacjami uznaję, że jeśli mam zostać znowu ukarany, to nie będę kupował biletu. W poprzednich latach miałem ważne bilety, a mimo to wystawiano mi mandaty - więc niech chociaż tegoroczny ma jakieś logiczne podstawy! ;)

...cóż, mandatu brak.

komunikacja_miejska

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (672)

#50629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Należę prawdopodobnie do mniejszości: poszedłem na studia, które mnie pasjonują i robię to, co kocham. Pracuję w polskiej branży filmowej. Od razu napiszę, że jestem tylko realizatorem, od pewnej bardzo konkretnej strony technicznej ;)

Dziwi (i smuci) rozstrzał w traktowaniu studentów i absolwentów mojego techniczno-filmowego kierunku. O ile absolwenci dostają często absurdalne sumy pieniędzy (należy jednak pamiętać, że mówimy tu o pracy przez siedem dni w tygodniu, dochodzącej nie raz i nie dwa do szesnastu godzin dziennie), o tyle studenci przy podobnym nakładzie pracy nie dostają nic.

Nie spodziewałem się też, że zobaczę jakiekolwiek pieniądze, gdy dostałem kolejną propozycję pracy. Szybko okazało się, że z moim bezpośrednim przełożonym mamy kilkunastu wspólnych znajomych (branża jest bardzo mała), a film jest dość dużą polską produkcją, ze znanymi nazwiskami.
Warunki? Miałem pracować przez dwa dni (wtorek-środa), nie mieć żadnych korzyści poza o wiele bogatszym cv, wypełnionym uczelnianym dzienniczkiem praktyk i wymienieniem w napisach końcowych, które mogłoby ściągnąć kolejne oferty. Zgodziłem się! To mogło być naprawdę coś dużego w moim życiu!

Wszystko zostało ustalone i (prawie) przyklepane w piątek, cztery dni przed zdjęciami, na których miałem się pojawić. W poniedziałek wieczorem zadzwoniłem, by się upewnić...

- No cześć. Słuchaj, mógłbyś przyjść jednak w środę i czwartek?
- Nie ma problemu. Tylko wiesz, lepiej, żeby nie było większej obsuwy, bo w sobotę chciałem jechać na wakacje. - odparłem nieco poirytowany.
- Spokojnie, przecież to poważny film z poważnym reżyserem, jesteśmy rzetelni, nic już się na pewno nie opóźni.

Te słowa trochę mnie uspokoiły... Choć, jak się okazało, nie powinny.
We wtorek wieczorem mój przełożony zadzwonił do mnie.
- xsept, bo wiesz, okazuje się, że jutro nie będziesz potrzebny, ale lepiej by było, jakbyś pojawił się na trzy dni, od czwartku do soboty...
- Wykluczone. Mówiłem, że w sobotę wyjeżdżam. - tu byłem już mocno podenerwowany.
- Może jednak byś został? Ustaliłem z pionem produkcyjnym, że za trzy dni zdjęć mógłbyś dostać już pieniądze.

W tym miejscu podał sumkę, która - nie ukrywając - bardzo mnie ucieszyła, bo jak na studenckie warunki okazała się nadspodziewanie duża. Po krótkim wahaniu zgodziłem się na kolejne przełożenie zdjęć, dostałem telefon człowieka, do którego miałem się zgłosić po umowę. Udało mi się przełożyć moje wakacje o dwa dni. Cud, miód, malina. Jednak...

Przez całą środę próbowałem dodzwonić się na podany numer. Gdy dodzwoniłem się wieczorem i próbowałem wytłumaczyć sprawę, bardzo burkliwy pan odpowiedział mi, że nie wie nic o żadnej umowie, po czym rzucił słuchawką. Kolejnych telefonów już nie odbierał. Na takie dictum acerbum próbowałem połączyć się ponownie z moim przełożonym, ale ten z kolei nie odbierał telefonów przez cały środowy wieczór i czwartkowy poranek.
Z wściekłością napisałem smsa, że jeśli nie mają elementarnego szacunku dla pracownika, to niestety nie możemy razem pracować, bo jest to co najmniej niepoważne.

Nie podpisałem żadnej umowy, więc nie pojawiłem się tego dnia na planie. W poniedziałek wyjechałem na wakacje...
Na szczęście coś mnie tknęło. W Macedonii udało mi się połączyć z internetem, wszedłem więc na facebooka. Co się okazało?
Na mojej tablicy było sporo nieprzyjemnych wiadomości dotyczących mojej "nierzetelności", jak to się "umawiam, a potem nie przychodzę", "jestem fatalnym filmowcem" i tym podobne. Skasowałem posty ze swojej tablicy i zablokowałem mojego niedoszłego przełożonego, ale długo, długo musiałem pracować nad odzyskaniem zaufania ludzi z branży.

Ja się pytam: dlaczego?!

film w Polsce...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (630)

#50625

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie byłem aspołecznym dzieckiem, ale przedszkola zawsze wywoływały we mnie wstręt. Być może ze względu na PPP (piekielne panie przedszkolanki), relikty poprzedniej epoki - a może po prostu miałem pecha?

Mając sześć lat trafiłem do zerówki - moi Rodziciele uznali, że warto spróbować zmierzyć się z systemem ostatni raz przed pójściem do szkoły. I gdy pierwszego dnia zdawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku... Drugi dzień okazał się być najgorszym w moim sześcioletnim życiu.

Po pierwszym, "pokazowym" dniu wyszło szydło z worka. PPP stały się bardzo niemiłe dla swoich podopiecznych (choć mam wrażenie, że lepszym słowem byłby tu "terror") - oczywiście wtedy, gdy przebywały na sali razem z dziećmi, bo przez większość dnia plotkowały przy kawie w sali obok.
Gdy któryś raz z kolei nakrzyczały na jednego z moich kolegów, a potem wyszły na kawę... postanowiłem działać. Wyszedłem z sali, upewniłem się, że nikt nie patrzy, zszedłem po przedszkolnych schodach na parter, zabrałem z szatni worek z butami i ruszyłem w stronę domu. W drzwiach wejściowych minąłem zakonnicę prowadzącą w przedszkolu religię - obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale nawet nie zareagowała (!), gdy szedłem do domu.

Kilka ruchliwych ulic dalej znalazłem się na swoim osiedlu, a w drzwiach do bloku zderzyłem się z moją bardzo zdziwioną Mamą. Opowiedziałem jej całą piekielną sytuację, jednak największa piekielność miała dopiero nastąpić.
Gdy moja Mama zadzwoniła do przedszkola z awanturą, usłyszała, że... przecież nigdzie nie poszedłem! Jedna z PPP lekko podenerwowanym głosem upierała się, że cały czas siedzę w jej sali, choć trochę popłakuję. Wysłuchiwałem tej rozmowy ze zdziwieniem, stojąc w swoim domu. Czy w swojej bezczelności liczyła na to, że się nie wyda?

Nie wiem, co w tej sytuacji było najbardziej piekielne: terroryzowanie małych podopiecznych, pozwolenie sześciolatkowi na samodzielne błąkanie się po ulicach stolicy, czy paniczne wypieranie się tego, że dziecko gdzieś poszło i słuch po nim zaginął...
Niestety, w latach 90. moi Rodzice nie byli świadomi przysługujących im praw. Niestety, nikt nie poniósł konsekwencji.

A po przedszkolnych "ekscesach" szkołę ukończyłem bez najmniejszych problemów.

przedszkole

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 418 (516)

1