Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#50651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos przemocy w przedszkolach i szkołach. Może przyda się rodzicom z podobnym problem.

Naszego syna wychowywaliśmy zawsze w poszanowaniu dla wszystkiego i wszystkich. Żuczki, ptaszki, zwierzaczki i inne dzieci należy traktować miło i nie krzywdzić. I chyba przegięliśmy, bo młody bywa kompletnie nieasertywny. Nie okazuje przemocy nawet w samoobronie.
Do piątego roku życia młody uczęszczał do szkoły w IRE gdzie problemów nie było. Poszedł jednak nasz pacyfista do zerówki w Polsce i brutalnie zetknął się z życiem w społeczeństwie.

Niejaki Piotruś z grupy bił dzieci. I to najczęściej sprytnie, tak żeby pani nie widziała.
Nasz oczywiście się nie bronił, więc był celem idealnym.
I tu zaczyna się historia:

- Zgłosiliśmy że młody dostaje bęcki. Pani powiedziała że załatwi problem. Ok, uwierzyliśmy.
- Kilka dni spokoju, młody dostał znowu łomot. Pani że załatwi, my że ok.
- Kilka dni itp... Pani załatwi i porozmawia z rodzicami.
Spokój.
Młody nadal nie lubił chodzić do przedszkola, ale nie zgłaszał że cokolwiek jest źle. Mówił że czasami ma problem z Piotrusiem. My chodziliśmy się dopytywać, pani twierdziła że to nic strasznego, zwykłe kłótnie o kredki. Ok. Młody pytany o sytuację zmieniał temat.

Przyjechała moja mama. Poszli z młodym na spacer. Wracają i dowiaduję się że młody tego dnia dostał pięścią w brzuch. A niewinne "kłótnie o kredki" to regularne bicie. Poza tym Piotruś "wytresował" sobie młodego i kilku chłopców tak, żeby sami bili się po przyrodzeniu. Pytam - czemu ? I odpowiedz: - "Jak sam się walnę to mnie mniej boli niż jak on kopnie". Pytałam czemu mi wcześniej nie mówił, że ta sytuacja trwa. Mały stwierdził, że skoro ani panie ani rodzice nie rozwiązali problemu, to widocznie tak musi być.

Możecie sobie wyobrazić jak się czułam jako matka. Wściekłość pomieszana z poczuciem winy wobec własnego dziecka. Przy okazji dowiedziałam się że skaleczona warga od upadku na szafkę... owszem upadek był ale skutkiem popchnięcia przez Piotrusia. Czyli zwyczajnie byłam okłamywana przez panie.
Dobrze że to był piątek i miałam czas ochłonąć. Poszłam w poniedziałek wyjaśniać sytuację. W obecności męża bo on jest spokojny a ja nerwus, bałam się że narobię za dużego zamieszania.

Poszliśmy od razu do dyrektorki przedszkola. Wyglądała na przejętą. Ściągnęła wychowawczynię. Uraczyły nas historią o tym jak to z Piotrusiem są problemy od zawsze, że rok temu chodził na jakąś terapię itp.
Ja siląc się na spokój i kulturę stwierdziłam, że Piotruś nie jest MOIM dzieckiem. Ja mam obowiązek zadbać o SWOJE dziecko. Dlatego grzecznie proszę rozwiązać problem ostatecznie.

Kilka dni później młody dostał bęcki, a ja pełną wyrzutów tyradę, że zamiast rozmawiać z wychowawcą poleciałam od razu na skargę do dyrektorki.
WTF? Od razu? Toż to się ciągnęło już kupę czasu.

Kolejne bęcki. Rozmowa nasza z rodzicami Piotrusia przy asyście pani wychowawczyni. Rodzice gówniarza jak to mój mąż skwitował: "oni nic nie rozumieją".

Kolejne bęcki. Kolejna pogadanka i moja rozmowa z dyrektorką. Zakończona tym, że zaniosłam jej do podbicia oficjalne pismo skierowane do niej jako dyrektora placówki plus do wglądu Kuratorium Oświaty. W piśmie określiłam jasno jak wyglądały kolejne miesiące pobytu dziecka w placówce, jakie obowiązki ma placówka wobec podopiecznego (zapewnienie bezpieczeństwa i poszanowania godności osobistej), a które to są niedotrzymane. Jednocześnie informując że konsekwencjami zabrania przeze mnie dziecka mającego obowiązek szkolny, obarczam przedszkole, niewywiązujące się z funkcji jakie powinno pełnić. Dołączyłam też zaświadczenie o tym, że na skutek wydarzeń jakie miały miejsce, młody uczęszcza na terapię psychologiczną.

I stałam się wrogiem.
Nagle okazało się że Piotruś to święte dziecko, a moje dziecko kłamie. Może bym nawet uwierzyła że to ja jestem wariat gdyby nie psycholog, która potwierdziła wersję młodego.

Właśnie byłam w trakcie poszukiwań opiekunki dla młodego i biegania po przedszkolach w poszukiwaniu tego gdzie mogę przenieść młodego kiedy zdarzyło się COŚ.
Zaprowadziłam młodego do sali i schodziłam schodami w dół. Na górę wchodził cholerny Piotruś z tatusiem. Piotruś jak mnie zobaczył, spierniczył w podskokach. Tatuś nie zdążył. Poinformowałam, że jego syn znowu uderzył mojego.
Usłyszałam, że wszyscy czepiają się jego dziecka, a w ogóle to mój prowokował.

I wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam drzeć się jak chyba nigdy. I wywaliłam całą złość. Bluzgałam takim rynsztokiem, że sama nie wiedziałam że znam takie słowa. A na koniec wywrzeszczałam, że skopię dupę tatusiowi i tatusia cholernemu bękartowi.
W pracy trzęsłam się jeszcze do południa. W dodatku miałam poczucie, że zachowałam się jak ostatnia chamka.

A jednak stał się cud. Piotruś odpierniczył się od mojego dziecka. Wtedy też ostatecznie zwątpiłam w cywilizowane metody. I stwierdziłam że jednak do chama trzeba w języku chama bo inaczej nie zrozumie.

W podstawówce nastała podobna sytuacja. Tu jednak skończyło się szybciej. Zapytałam agresora czy mam mu skopać d.... czy sam się uspokoi?

Nie, nie cieszę się że tak to zostało załatwione i nie odczuwam zadowolenia ze skutecznego zastraszenia. Zwyczajnie odczuwam ulgę ponieważ moje dziecko ma spokój. Mam nadzieję że z czasem nauczy się sam walczyć o swoje. Są efekty, nie jest już kozłem ofiarnym.

Przedszkole....

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1200 (1282)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…