Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#51600

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia risingsun o owczarku co za duży był do bloku, przypomniała mi sytuację sprzed 15 lat, która na swój sposób, ciągnie się do dnia dzisiejszego.
W podstawówce, miałam koleżankę, niech będzie, że Kaśkę. Kaśka miała młodszego brata, rodziców oraz dziadków. Dziadkowie z kolei, domek z ogródkiem, w którym mieszkała również rodzina koleżanki.
Rodzinka Kaśki baaardzo kochała zwierzątka. Kiedy, jakoś w okolicach czwartej klasy podstawówki, rodzice wraz z dziećmi przeprowadzili się do bloku naprzeciwo mojego, mieli już niezłą kolekcję zwierzaków. W skład zwierzyńca wchodziły: 2 żółwie, 2 chomiki, liczne rybki w ogromnymm akwarium, świnka morska oraz pies rasy boxer. Dokładnie wszystko pamiętam bo strasznie Kaśce tych zwierzaków zazdrościłam, a moja ciotka mieszkająca w jej bloku, wielka psiara i amatorka zwierząt do tej pory ich wspomina, nie do końca pozytywnie... Dlaczego? Już wyjaśniam!
Po kilku miesiącach od wprowadzenia się rodzinki do nowego lokum, nagle "zniknął" pies. Kaśka wraz z bratem twierdzili, że rodzice oddali na wieś, bo się męczył w bloku. Wersja niezbyt wiarygodna bo osiedle oddzielone mało uczęszczaną drogą od ogromnych łąk, jest rajem dla psiarzy. Prawda była taka, że pies był młody, silny i nienauczony chodzić na smyczy bo u dziadków biegał po podwórku. W efekcie "ciągnął" niemiłosiernie i dzieciaki nie chciały z nim wychodzić. Rodzice, wracając do domu późnym popołudniem, znajdowali dywan w salonie usłany "niespodziankami" bo pies sobie przecież na supeł nie zawiąże...
Po kilu miesiącach, miejsce boxera zajął piesek rasy kundel o nieco mniejszych gabarytach.
W między czasie, w "nieszczęśliwym wypadku" zmarła świnka. Dopiero po jakims czasie, koleżanka przyznała się na czym ów wypadek polegał. Otóż, Kaśka,której nie chciało się sprzątać i myć klatki, postanowiła "przeprowadzić" zwierzątko na balkon. Wystarczył jeden upalny letni dzień i świnka pozostawiona w pełnym słońcu, bez możliwości skrycia się w cieniu, odeszła na "drugą stronę tęczy".
Świnkę dość szybko zastąpiono dwoma myszoskoczkami(Nie wiem, wagowo miało się zgadzać czy jak?), z czego jeden zaraz w pierwszych dniach w nomym domu, zwiał i już się nie znalazł.
Po około roku, kundelek podzielił los poprzednika. Jak wcześniej wspomniałam, piesek był dużo mniejszy i dzieciaki spokojnie mogły z nim wychodzić, ale jak tylko nacieszyły się szczeniakiem, straciły wszelkie zainteresowanie.
Można by pomyśleć, że rodzice poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że pies to nie jest zwierzak dla każdego. W rzeczywistości, rozumu im chyba jednak poskąpiono bo po niedługim czasie, w ich domu zagościł York Shire... Nie wiem, czy myśleli, że ta rasa nie potrzebuje wychodzić na dwór, czy po prostu uznali, że przynajmniej kupy do sprzątania w mieszkaniu będą mniejsze.
Jakoś w gimnazjum, rodzina Kaśki wyniosła się z osiedla. Tak więc, na przestrzeni, trzech, może czterech lat, 2 razy zmienili psa, wykończyli świnkę oraz zgubili myszoskoczka. Dodatkowo, padły chomiki (mam nadzięję, że przynajmniej one śmiercią naturalną), kilka rybek, jeszcze za życia, wybrało się na "zwiedzanie" kanałów, a żółwie przeżyły chyba cudem, bo co rusz były wywlekane przez brata Kaśki z akwarium, celem zostawienia ich w często absurdalnych miejscach typu wąska półka w łazience albo szafka na buty.
Minęło dobre 15 lat kiedy powtórnie spotkałam Kaśkę. Dość wcześnie, bo w wieku dwudziestu lat zaszła w ciążę i wyszła za mąż. Przeprowadzili się wraz z mężem do tego samego mieszania, w który mieszkała kiedyś z rodzicami. Dziewczyna jedną ręką prowadziła pięcioletniego chłopaczka, a w drugiej trzymała smycz przypiętą do ogromnego, chociaż młodego jeszcze wilczura.
Kiedy spotkałyśmy się po raz kolejny, po ponad pół roku, w jednej ręce dzierżyła siatkę z zakupami, a w drugiej smycz, tym razem, z psem podobnym do fox terriera. Wyjaśniła, że poprzedni zwierzak, stał się agresywny, bali się o dziecko więc go oddali do... rodziny na wieś. Spytałam co takiego nawywijał wilczur, że się przestraszyli i odpowiedź tylko potwierdziła moje przeczucia. Otóż, dzieciak jakoś dostał sie do klatki z królikiem( bo Kaśka, oprócz pięciolatka i wilczura, trzymała w domu również królika miniaturkę, papużki i rybki) i wypuścił zwierzaka. U psa, albo włączył się instynkt łowcy, albo chciał się pobawić i królika zadusił.
Jak widać, czym skorupka za młodu nasiąknie... Tylko zwierzaków szkoda...

Zwierzyniec

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (291)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…