http://piekielni.pl/51335 -> część dalsza mojej walki o wolontariat. Ze szczęśliwym zakończeniem.
Przepraszam, że tak późno, ale postanowiłem trochę poczekać na rozwój sytuacji.
Po zaniesieniu ubezpieczenia do działu kadr dostaliśmy z kolegą informację, że szpital ma akredytację i nasza sprawa została wstrzymana na jeden tydzień. OK, nie ich wina (chyba) poczekamy.
Jako, że przypadkowo 2 tygodnie później byliśmy w pobliżu szpitala, postanowiliśmy wejść i zapytać jak sprawa się toczy... Proszą nas jeszcze o tydzień czasu, bo coś tam nie pasuje im w papierach (nie naszych), ale mamy iść porozmawiać z oddziałową.
Oddziałowa po ustaleniu wszystkich spraw poprosiła nas o nasze książeczki z sanepidu. Po pobieżnym obejrzeniu zauważyła, że nie mamy pewnego badania i że musimy je zrobić jeżeli dalej chcemy wolontariat... (Dla uściślenia: w szpitalu, w którym będziemy mieć praktykę zawodową nie są wymagane, tak samo jak w szpitalu, w którym wolontariat załatwił sobie kolega).
No, cóż... w naszej przychodni dowiedzieliśmy się, że koszt tego badania to 115zł + 50zł (u lekarza medycyny pracy pieczątka jest na pieniądze) = 165zł
Szpital badań nie opłaca, bo o nas nie prosił, a szkoła w sprawy uczniów się nie miesza. Musielibyśmy zapłacić z własnej kieszeni.
"Lekko" poddenerwowani wymyśliliśmy, że można by zapytać o wolontariat w szpitalu w innej miejscowości.
Po zaniesieniu podań do 2 szpitala dostaliśmy informację, że musimy poczekać 2 tygodnie bo prezes jest na wakacjach (deja vu?). Dzwonią po tygodniu, że udało im się skontaktować z prezesem, który jak najbardziej wyraża zgodę. Dzień później (dzisiaj) zanieśliśmy ubezpieczenie. Z działu kadr pokierowano nas do oddziałowej, z którą ustaliliśmy, że nie potrzebujemy żadnych dodatkowych badań oraz inne sprawy.
FINAŁ: pierwszy dyżur już za tydzień. Jak się chce, to się da wszystko załatwić.
Przepraszam, że tak późno, ale postanowiłem trochę poczekać na rozwój sytuacji.
Po zaniesieniu ubezpieczenia do działu kadr dostaliśmy z kolegą informację, że szpital ma akredytację i nasza sprawa została wstrzymana na jeden tydzień. OK, nie ich wina (chyba) poczekamy.
Jako, że przypadkowo 2 tygodnie później byliśmy w pobliżu szpitala, postanowiliśmy wejść i zapytać jak sprawa się toczy... Proszą nas jeszcze o tydzień czasu, bo coś tam nie pasuje im w papierach (nie naszych), ale mamy iść porozmawiać z oddziałową.
Oddziałowa po ustaleniu wszystkich spraw poprosiła nas o nasze książeczki z sanepidu. Po pobieżnym obejrzeniu zauważyła, że nie mamy pewnego badania i że musimy je zrobić jeżeli dalej chcemy wolontariat... (Dla uściślenia: w szpitalu, w którym będziemy mieć praktykę zawodową nie są wymagane, tak samo jak w szpitalu, w którym wolontariat załatwił sobie kolega).
No, cóż... w naszej przychodni dowiedzieliśmy się, że koszt tego badania to 115zł + 50zł (u lekarza medycyny pracy pieczątka jest na pieniądze) = 165zł
Szpital badań nie opłaca, bo o nas nie prosił, a szkoła w sprawy uczniów się nie miesza. Musielibyśmy zapłacić z własnej kieszeni.
"Lekko" poddenerwowani wymyśliliśmy, że można by zapytać o wolontariat w szpitalu w innej miejscowości.
Po zaniesieniu podań do 2 szpitala dostaliśmy informację, że musimy poczekać 2 tygodnie bo prezes jest na wakacjach (deja vu?). Dzwonią po tygodniu, że udało im się skontaktować z prezesem, który jak najbardziej wyraża zgodę. Dzień później (dzisiaj) zanieśliśmy ubezpieczenie. Z działu kadr pokierowano nas do oddziałowej, z którą ustaliliśmy, że nie potrzebujemy żadnych dodatkowych badań oraz inne sprawy.
FINAŁ: pierwszy dyżur już za tydzień. Jak się chce, to się da wszystko załatwić.
Wolontariat vs biurokracja part2
Ocena:
298
(350)
Komentarze